Dodany: 03.09.2006 17:02|Autor: mazalova
Trochę o literackich i telenowelowych perwersjach
Niechże będę tym prostakiem, co mi tam. Napiszę, co mam napisać i może wtedy przestanie mnie to męczyć.
Prousta czytałam – próbowałam przeczytać – już dosyć dawno. Czemu przypomniało mi się o nim teraz? Otóż, zeszłej nocy miałam dziwny sen. Śniło mi się, że spotkałam Romana Giertycha i Różę Luksemburg. Siedzieli przy jednym stoliku w kawiarni i nie mieli pojęcia, że ich widzę. Siedzieli tak i siedzieli, i siedzieli, i siedzieli, i tak cholernie się tym znużyłam, że myślałam, że zaraz zasnę. Co byłoby przecież dość głupie, skoro i tak już spałam.
W każdym razie oni siedzieli i siedzieli i patrzyli na siebie, a mnie przyszło do głowy, że mogą przecież zaraz zacząć uprawiać seks. I przeraziło mnie to trochę, nie wiedzieć czemu.
Jeśli zaczną uprawiać seks to się budzę – powiedziałam sobie. Ale nie, nic się takiego nie stało. Oni po prostu siedzieli i siedzieli.
- Nie przedstawiłam się, jestem Róża Luksemburg – powiedziała nagle ona, a ja zdałam sobie sprawę, że to może Romana tylko rozsierdzić, bo jeśli nie wiedział wcześniej z kim siedzi, to takie wyznanie z pewnością go nie zachwyciło. Zaczęłam się bać, że dojdzie do bójki, ale oni tylko siedzieli dalej i patrzyli na siebie. I siedzieli, i siedzieli, i siedzieli.
A potem Roman zaczął bawić się cukierniczką i wyciągnął z niej gałkę. Trzymał tę gałkę w ręce i obracał między palcami, a Róża Luksemburg patrzyła na to jak zahipnotyzowana. I dalej siedzieli i siedzieli, aż wystygła kawa.
Wtedy się obudziłam.
Przeczytałam tylko „W stronę Swanna”. Do licha, niby wiem, że Proust zmienił współczesną literaturę, ale dlaczego musiał używać do tego siedmiu tomów?
Jedyną osobą, którą znam, a która przeczytała całe „W poszukiwaniu straconego czasu” jest mój Tata, ale – jak sam wspomina – to było za czasów stanu wojennego i nie puszczano wtedy nawet Teleranka.
Słyszałam, że są osoby, które przeczytały cały cykl z przyjemnością, ale nigdy żadnej nie widziałam. Rozumiem, że pierwszy tom może ewentualnie jakąś przyjemność dawać, bo niby nowy tok narracji i tak dalej, ale sześć kolejnych...? Czytanie całego Prousta dla przyjemności musi być tak perwersyjne, jak wyobrażanie sobie – też dla przyjemności - że uprawia się seks z Ryśkiem z "Klanu". Niby facet rodzinny i odpowiedzialny, niby ma czyste ręce i wiele osób mówi o nim w samych superlatywach, a mimo to myślę sobie, że niejedna z nas poczułaby się nieswojo, gdyby jej przyjaciółka zwierzyła się z takich fantazji.
No tylko wyobraźcie sobie: jedziecie z pociągu w jednym przedziale z kimś, kto czyta któryś tam tom "W poszukiwaniu..." któryś tam raz z kolei i nie spogląda przy tym na zegarek i nie ma miny, jakby zjadł przed chwilą kanapkę z nieświeżym śledziem. Szokujące, indeed.
W każdym razie jako typowy prostak wyniosłam z książki tylko magdalenki i to, że przez nie wiadomo ile stron bohater czekał na swoją matkę, żeby go przyszła opatulić kołderką. Po jakichś dwudziestu czytelnik ma ochotę wziąć tę kobietę za włosy i przyprowadzić do sypialni bohatera, i kazać jej robić wszystko, żeby tylko dziecko usnęło.
I to ten sam bohater obawiał się, że tajemniczy Swann będzie nudziarzem!
Proust napisał wielkie, nikogo nieobchodzące dzieło. Jedyne, co go usprawiedliwia, to fakt, że zażywał trional i kofeinę. Może powinno się zażywać to samo, żeby wszystkie te książki przeczytać.
Uwierzcie mi; wielkim jestem pozerem literackim i wielką hipokrytką, ale przed tym dziełem, przed jego wymową i rozmachem i fabułą pozerstwo moje się cofa.
Nie będzie żadnych żenujących cytatów, ale zamiast tego mogę opisać, jak moja własna ciotka zmywała naczynia i rozbiła mój ulubiony kubek. Proust myśli, że tylko on ma ciotkę.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.