Dodany: 24.08.2006 19:33|Autor: lord_nevermore

Moja mała, sentymentalna podróż bez końca


Wszystko wewnętrznie mi mówi, żeby nawet nie przechodzić koło gniazdka do prądu, gdzie można podłączyć laptop, omijać wszelkie włączone i wyłączone komputery, starszej, nowszej i zupełnie klamociarskiej generacji - u znajomych, nieznajomych i ten własny, unikać jak ognia kafejek internetowych i w ogóle napisać sobie na czole „Bill Gates – einen podłen faszysten”. Szlaban, tych klientów nie obsługujemy. Hej, kto w Boga wierzy, wie, że tak należy, panie przodem, panowie za nimi, ostatni gasi światło. Wszystko to po to, żeby nie napisać ani słowa o tej książce. Żadnego. Żadnej tam recenzji, nie daj Boże - eseju, przemyśleń po, rozczarowań czym i takich tam farmazonów wokół. Nic. Zero. Ciemna mogiła, zabiła ją kiła, leży nieżywa, tak to już bywa.

Ale, niestety, tak już to bywa, że Nevermore nie dotrzymał jeszcze żadnej obietnicy, z czego jest niesłychanie dumny i co obliguje do trzymania poziomu, zwłaszcza przy takim nicku. Tak więc, pomimo wewnętrznej abominacji i ogólnego niesmaku, i tym razem postąpię wbrew sobie, co dobrze rokuje na katastrofalną przyszłość.

Kto powinien tę książkę przeczytać, a kto ruszać jej nie powinien? Otóż czytać jej nie powinni zapewne ci, którzy spodziewają się, jak to mówią uczeni w piśmie, koherentnej, homogenicznej egzegezy czarnego humoru wraz z pełną taksonomią i w całościowym oglądzie. Nie powinni jej też czytać ci, którzy spodziewają się, że ubawią się świetnie, jakby czytali „Antologię czarnego humoru” w wydaniu polskim. Nic z tego. Czasami zastanawiam się, czy w ogóle powinien sięgać po nią ktokolwiek, kto oczekuje jakiegokolwiek omówienia czarnego humoru nastawionego na „makabrę/okrucieństwo/nonsens i absurd” w twórczości wyżej wymienionych pisarzy. Można się rozczarować i zasępić pod lipą – czyżby Polacy nie potrafili śmiać się okrutnie z samych siebie i z innych? Wyć ze śmiechu nad nieszczęściem i tarzać się w oparach absurdu? Wręcz przeciwnie – same powieści Witkacego wystarczą, żeby obdzielić tym sarkastyczno-groteskowym chichotem wszystko i wszystkich wokół. Co więc, do cholery, jest nie tak z tą książką? Nevermore męczył się nad tym długo. Ponad trzy miesiące, zwłaszcza w miejscach mało sprzyjających myśleniu, jak, na przykład, Cityrunner z włączonym ogrzewaniem w lipcu na Piłsudskiego czy Heathrow w godzinach szczytu z zespołem jamajskim w poczekalni... Konkluzja jest następująca: prywatna - autor powinien był napisać tę książkę 10 lat temu (i nie ma w tym nawet grama złośliwości!), ogólna - albo należało pisać o wcześniejszym dziesięcioleciu, albo wyodrębnić 20 lat tego okresu, albo zmienić tytuł i nieco zamysł książki..

Mamy tu szkice dotyczące czarnego humoru w poszczególnych utworach poszczególnych pisarzy, ale nie ma jakiejś idei jednoczącej całość – tak jakby z książek wszystkich wymienionych wybrać przypadkowo kilka fragmentów, usprawiedliwić to ramami czasowymi i pokazywać egzempla czegoś, czego właściwie się nie zdefiniowało i czego przykłady często przeczą temu, co miały definiować. Mówimy o czarnym humorze - pokazujemy niezrealizowanie, mówimy o kpinie - pokazujemy żal, mówimy o absurdzie - pokazujemy tęsknotę za uporządkowaniem, o łamaniu tabu – bezradność wobec upadku rytuałów osłaniających tabu, a wreszcie, mówiąc o czarnym humorze, nieustająco mówimy o czymś innym – o śmierci i przemijaniu w wielu wariantach, bez śladu kpiny.

Nevermore czuje się nieco zdezorientowany i oszukany, co też zamierzał autorowi wygarnąć, ostrząc po nocach siekierę przy wtórze inwektyw, aby zaczaić się za tzw. "łódzkim węgłem" i definitywnie, raz na zawsze poinformować, że tak się nie powinno traktować stałego czytelnika, bo czytelnik ma swoje fiksacje. Z drugiej jednak strony Nevermore odczuwa coś w rodzaju przyjemnej i dwuznacznej satysfakcji, coś jak urzeczenie ładnym trupem – bo w końcu to miłe, że pisząc o czymś zupełnie innym napisało się książkę zdecydowanie dlań bliższą tematycznie. Książkę o umieraniu, lub też, doprecyzowując - o obumieraniu. Nie, nie, moi państwo – nie myślcie, że to książka "o czymś zupełnie innym" niźli autor twierdzi! Kiedy przekopiemy się już przez literaturoznawczy żargon – z którego Nevermore zapamiętał głównie przerażające słowo KATACHREZA (czyż nie jest to wyśmienita nazwa dla jakiejś straszliwej choroby wenerycznej?), kiedy znajdziemy więc to straszne słowo w słowniku różnych innych nazw dobrych dla wenerologa, napisanym przez wielki autorytet, którego nazwisko to tylko klęcząc – wtedy autor wskaże nam niejednokrotnie palcem: widzisz, tutaj, tu jest makabra, śmiejesz się z makabry. He, he... Problem w tym, że za chwilę analiza humoru w tejże makabrycznej scenie łagodnie i znienacka popłynie tratwą w stronę melancholijnej strony w makabrze. Jeśli zgodzić się na taką narrację i takie mówienie o "czarnym humorze", właściwie całość czyta się dość dobrze, ale... No właśnie – za każdym razem czegoś będzie brak; a czego, to już trzeba ocenić w każdym kolejnym fragmencie i nie mamy tu na to miejsca. Może to wybór dziesięciolecia, może dobór tekstów tak melancholijnie i gorzko tę analizę zabarwia - gubię się już w domysłach.

Niewątpliwie najciekawsze w takiej formie narracji są fragmenty poświęcone Schulzowi – mają w sobie idealne zrównoważenie sentymentalnej czułości i czarnego humoru. Jest coś na tyle urzekającego miękkością w tym, najkrótszym zresztą, fragmencie, że czyta się go po wielekroć i zawsze znajduje "coś jeszcze", coś, na co nie zwróciło się uwagi wcześniej, coś leżącego w bocznej odnodze czasu, coś zużytego i niesłychanie pięknego w swoim zużyciu. Ech, gdyby cała była taka...

Co tu zresztą dużo pisać – pewnie wielu przeczyta tę książkę, bo ich ktoś zmusi na jakichś mniej lub bardziej bezsensownych i nikomu niepotrzebnych studiach, inni po tysiąckroć będą ją mumifikować w odsyłaczach swoich habilitacji i doktoratów, których też nikt nie przeczyta, wyłączając psychopatów i masochistów – taki jest los tego typu książek.

Ale tak prywatnie i z dala od bibliotecznego kurzu - uważam, że warto ją przeczytać ze względu na warsztat – fragment schulzowski, zwłaszcza ten poświęcony "Sanatorium...", to 69 stron czystej doskonałości. Założę się, że mało kto potrafi się wzruszyć przy analizie literaturoznawczej – rozpacz nad strukturalizmem i sentyment wobec krytyki tematycznej... No widzicie, moi drodzy, a tutaj dostaniecie to za darmo w tymże rozdziale wraz z kilkoma intertekstami w promocji, więc czytać, czytać... Lepiej czytać niż siać – jak sugeruje ojciec dyrektor.

Wasz wybitnie przy tej recenzji rozmemłany Nevermore. Never more.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5092
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: --- 27.08.2006 00:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszystko wewnętrznie mi m... | lord_nevermore
komentarz usunięty
Użytkownik: lord_nevermore 27.08.2006 11:59 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Hmmm... W sumie to jest habilitacja.. .Tak więc z zasady książka będzie przeznaczona głównie dla literaturoznawców - sam język może być dość trudny dla kogoś, kto nigdy nie zetknął się z tym żargonem. Na szczęscie on akurat pisze dość przystępnie, nie wikłając się za bardzo w ukochane przez polonistów bredzenie o poetyce i teorii literatury, które zajmuje pół pracy i jesli odrzeć ją z tego języka, to okazuje się, że mamy rzecz wtórną do bólu. Także wydaje mi się, że jeśli już wpaść w rytm narracji Bocheńskiego, to naprawdę jego teksty czyta się bardzo dobrze - w dużej mierze dzięki temu, że zazwyczaj są dość zmysłowe i chętnie nawiązują do antropologii kulturowej. No w sumie chodzi o to, że jeśli jeden fragment Cię już cżłowieku nudzi do bólu, to za chwilę spotkasz taki, który aż błyszczy i przy którym, chcąc nie chcąc, powiesz " Wow, ale wymyslił" :))) Chyba najsłabsza jest część poświęcona Witkacemu, może dlatego, ze dotyczy późnych, czasem nie skończonych utworów Witkacego - o wiele lepiej tekst ten wybrzmiałby we wczesnych utworach Witkiewicza, ale ramy czasowe to uniemożliwiają. Szczerze to nie mam pojęcia, dlaczego on wybrał właśnie to 10 -lecie - ja rozumiem, ze wtedy ukazuje się drukiem proza Gombrowicza i Schulza, ale gdyby to trochę rozszerzyć - byłaby to korzyść dla ksiązki. Ok, zawsze najmądrzej jest przyjąć, że jak ktoś to tak ograniczy to powód jest bardzo banalny - brak czasu.

Myślę, że najlepiej jakby tę ksiązkę czytali pasjonaci powyższych - czyli tacy, którzy albo Gombrowicza, albo Schulza, albo Witkacego czytają od dawna i spodziewają się jakiejś nowej cegiełki w omówieniach czyli od lat 15 do 105:) Ja czytałam ją raczej w odniesieniu do tanatologii, bo obrazowanie smierci bije z tego tekstu często o wiele silniej niz czarny humor.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: