Dodany: 11.08.2006 23:22|Autor: Lenin
Wypijmy, nim zacznie się wojna
Patrick Kenzie, syn Bohatera Bostonu, dzielnego strażaka, ratującego dzieci z płonących budynków, jako dorosły człowiek został detektywem. Pracuje razem z koleżanką z dzieciństwa, do której czuje miętę, ale która żyje z mężem, który do świętych nie należy.
Dostają zlecenie od jednego z czołowych polityków Bostonu. Mają znaleźć sprzątaczkę, która zaginęła z pewnymi tajemniczymi dokumentami. Od momentu odnalezienia tejże kobiety cała sytuacja przestaje być tym, czym się z początku wydawała, czyli prostym zleceniem. Dwójka przyjaciół ląduje w środku wojny.
Co mnie w tej książce urzekło? Nie sceny walk, jakieś wielkie tajemnice polityki czy może specyficzne nagromadzenie dewiacji społeczno-psychicznych. Od czasu Vachssa czy niektórych powieści Koontza potrzebna jest naprawdę niezła dawka świrowatości, żeby mnie poruszyć.
Szczególnie spodobała mi się postać samego Kenziego, który jest narratorem powieści. Jego autoironia i cynizm aż biją z kart książki. Próbuje on walczyć nie tylko z sytuacją, w jaką się wplątał, ale również z własną przeszłością, stara się znaleźć dla siebie miejsce w tym chorym świecie, otoczony przez galerię oryginałów, wyciągniętych z jakiegoś chorego snu.
Książka nie nudzi, za to pozwala sobie wyobrazić, jak może wyglądać życie w dzielnicy, gdzie granica między Białymi a Czarnymi jest dostrzegalna gołym okiem. I podsuwa przyczyny, dlaczego dzieje się tak, iż wszyscy nawzajem się nienawidzą. Może z paroma wyjątkami, które dodatkowo mogą odczuwać coś więcej.
[Tekst umieściłem również na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.