Dodany: 06.08.2006 16:19|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nie zawsze zawile znaczy dobrze


Obfita produkcja utworów literackich – zwłaszcza dokonywana bardziej pod presją rynkowego popytu, niż porywów natchnienia – często skutkuje okresowym spadkiem twórczej formy autora. W literaturze sensacyjnej o to szczególnie łatwo, bo wyobraźnia pozwalająca konstruować zawiłe zagadki i doprowadzać do przekonującego ich rozwiązania nie jest wszak stałą matematyczną – a wydawca czeka… Sama obecność sympatycznego i inteligentnego bohatera(-ów) i umiejętność plastycznego opisywania pobocznych szczegółów to trochę za mało, by dać czytelnikowi satysfakcję. Przykładem tego jest właśnie „Cicha wspólniczka”, czwarta w kolejności powieść Kellermana z Alexem Delawarem w roli głównej.

Tutaj Alex niejako sam sobie dostarcza sprawy do rozwiązania: na przyjęciu u zamożnego (i nielubianego) kolegi po fachu spotyka swoją byłą dziewczynę z czasów studenckich, która wyraźnie potrzebuje wsparcia psychicznego. Pomny dawnych rozczarowań, nie pali się do ponownych z nią kontaktów, lecz w końcu ulega prośbie o spotkanie. Nim jednak do niego dochodzi, w lokalnej gazecie ukazuje się notatka o nagłym zgonie Sharon. Wszystko wskazuje na samobójstwo, ale… dlaczego dom zostaje niemal natychmiast wystawiony na sprzedaż? Dlaczego w pobliżu kręci się agresywny pijak, zdradzający wyraźne oznaki cierpienia z powodu śmierci kobiety? Gdzie podziała się jej niepełnosprawna siostra? Alex zaczyna rozpytywać wspólnych znajomych, przypominać sobie i analizować wydarzenia z przeszłości. Układająca się z faktów mozaika początkowo wydaje się zbiorem bezładnych i bezsensownych obrazów, lecz z czasem poszczególne części układanki zaczynają do siebie pasować…

Rozwiązanie okazuje się jednak wyjątkowo mało wiarygodne. Trudno wyobrazić sobie tak wielopiętrową mistyfikację, a cóż dopiero możliwość utrzymania jej w tajemnicy przez dwadzieścia parę lat. Nawet za tak wielkie pieniądze, jakimi dysponują sprawcy całej afery. Niewiele pomaga obudowanie całości przekonującymi teoriami psychologicznymi, ani nawet stanowiąca atut Kellermana umiejętność konstruowania wyrazistych drugoplanowych scenek, będących słabo zakamuflowaną krytyką określonych stosunków społecznych (jak epizod na parkingu pod rezydencją pani Blalock).

Dodatkowo natomiast szkodzą drobne, za to dotkliwe błędy, za które winić trzeba już nie autora, lecz zespół przygotowujący do druku polskie wydanie: nazwisko Milo Sturgisa – który co prawda tym razem pozostaje trochę na uboczu, niemniej jednak nadal jest postacią ważną – jest konsekwentnie przekręcane na „Strugis”*, a syn nauczycielki Helen podczas rozmowy matki z Alexem zajmuje się łuskaniem… „kołczanów”* kukurydzy (i nie jest to literówka, bo powtarza się trzykrotnie, odmieniona przez różne przypadki). Zmęczyłam powieść do końca jedynie z sympatii do Delaware’a, bo dość miałam już w połowie.


---
* Jonathan Kellerman, „Cicha wspólniczka”, przeł. Urszula Gutowska, Amber, W-wa 1996.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3166
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: --- 27.08.2006 18:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Obfita produkcja utworów ... | dot59Opiekun BiblioNETki
komentarz usunięty
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: