Dodany: 04.08.2006 19:54|Autor: Zamorano102

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Copa América
< praca zbiorowa / wielu autorów >

Kopanie piłki po latynosku


"Cztery lata temu po pierwszoligowych derbach Santa Fé rozmawiałem z kibicami, zresztą skończonymi futbolowymi świrami - na trybunach siedziałem obok kobiety, która z obłędem w oczach i nie bacząc na szloch swojego dziecka jazgotliwie oprotestowywała niemal każdą decyzję sędziego, a wokół boiska, tuż przy okalającej je fosie, z wózków inwalidzkich wypadali niepełnosprawni, wypadając oczywiście tylko w trakcie emocjonujących spięć podbramkowych"* - napisał w jednym ze swych felietonów Rafał Stec.

Piłka latynoamerykańska to fenomen. Mimo iż to dokładnie taka sama gra jak w Europie, jest to zarazem gatunek odrębny, niepowtarzalny i niepodrabialny. Dokładnie taki, jak kultura i duch Latynoameryki. Namiętności, obyczaje, fascynacje, ale też niepokoje, tragedie znad La Platy i Amazonki mają swe odbicie w piłce nożnej. Jeden z argentyńskich czarodziejów piłki nożnej, prawoskrzydłowy Racingu Buenos Aires i drużyny narodowej, Orestes Corbatta uchwycił kiedyś tę różnicę w bezczelnie "pysznym", ale chyba zbliżającym się do istoty sprawy, bo w bardzo latynoskim w charakterze bon mot: "Europejczyk piłkę kopie, ja ją pieszczę. Lżej, bardziej miękko i czule niż, jakby się zdawało, zdolne są stopy"**.

Kopanie piłki w Ameryce Łacińskiej, kulturowy fenomen, historia i otoczka futbolu jest doskonałym tematem na książkę. Ktokolwiek jest w stanie poczuć, zrozumieć ten fenomen, opisać go z talentem i merytoryczną rzetelnością, "skazany" jest na sukces w postaci świetnej książki. "Copa América", której autorem jest Tomasz Wołek (oprócz Wołka za dokumentację statystyczną odpowiadał znany historyk piłki nożnej Andrzej Markowski, a dziełem "osobnym", właściwie już zamykającym tom, jest doskonały reportaż z Meksyku Dariusza Wołowskiego), w swej klasie ma wszelkie cechy dzieła przez wielkie "D".

Trudno w całej Europie znaleźć kogoś bardziej odpowiedniego i kompetentnego jako autora takiej pracy, niż Tomasz Wołek. Sam autor wspomina, że to właśnie ze względu na ten sport postanowił się nauczyć hiszpańskiego. W swym uwielbieniu do latynoskiej piłki odniósł Wołek sukces niebywały. Jego pasja, wiedza i talent, z jakim je "sprzedawał" zyskały wielkie uznanie właśnie w Ameryce Łacińskiej. Toczył tam Wołek namiętne futbolowe debaty, zyskując uznanie takich sław, jak m.in.: Cesar Luis Menotti - trener-selekcjoner argentyńskich mistrzów świata z 1978 roku, Hector Vega Onisieme - redaktor naczelny "El Grafico", biblii piłki argentyńskiej, Hectora Scotty i Daniela Passarelli - mistrzów świata rodem z Argentyny (ten drugi dwukrotnie), czy Diega Lucero, jednego z najsłynniejszych dziennikarzy sportowych świata, który był na wszystkich Mistrzostwach Świata oprócz tych w roku 1934, a także nieżyjącego już, równie legendarnego sprawozdawcy stacji "Rivadavia", José Marii Muñoza.

Myślę, że relację autor - przedmiot jego dzieła nieźle zilustruje pewna anegdotka opisana wiele lat temu przez Kazimierza Wóycickiego, podówczas naczelnego "Rzepy":

"Do czego zaś redaktor Wołek jest zdolny naprawdę przekonałem się, kiedy do Polski zjechał sam prezydent Argentyny Carlos Menem. Na cześć dostojnego gościa odbyło się w Zamku Królewskim przyjęcie. Udałem sie na nie wraz ze swym przyjacielem pełen najgorszych przeczuć. Proszę sobie wyobrazić taką oto scenę. Setki gości w galowych strojach, orkiestra, bażanty, dyplomacja, szyk i... Prezydent wita się kurtuazyjnie z dystyngowanymi panami i wytwornymi paniami. Raptem Tomek przedziera się przez wszystkie kordony, delikatnym acz stanowczym ruchem odsuwa ambasadora i gestyklując namiętnie zaczyna mówić z latynoamerykańskim patosem. A właściwie nie mówić lecz deklamować! I to wierszem!

Tres cosas hay en futbol
Muy lindas de mencionar:
River Plate, "La Maquinita",
Y el estadio Monumental...!

I w ten sposób pięć dalszych zwrotek! Chciałem zapaść się ze wstydu pod ziemię, ale klepki woskowego parkietu trzymały twardo. Nieśmiało podniosłem oczy. Widok przedstawiał się niecodzienny. Sala zamarła w osłupieniu. Grajkom instrumenty wysunęły się z dłoni. Stojący nieopodal ówczesny prezydent Jaruzelski popadł w kompletną drętwotę, bezskutecznie usiłując pojąć co się dzieje (...). Natomiast sam prezydent Menem słuchał jak urzeczony. Jego oblicze jaśniało z każdym wierszem. Tomek w emfatycznym uniesieniu deklamował bowiem hymn kibiców River Plate z 1945 roku, a prezydent od dzieciństwa jest zagorzałym miłośnikiem tego klubu! Finał był łatwy do przewidzenia. Po ostatniej zwrtoce:

Jugadores de alta clase
Maestros del balompie
Caballeros del deporte
Todo eso es River Plate!

Carlos Menem chwycił Tomasza Wołka w objęcia! A ci dwaj maniacy futbolu wymieniali uwagi o ostatnich występach ligowych River Plate"***.

Lista konsultantów tej książki jest imponująca. Między innymi wspomniani wyżej Menotti, Lucero, Onisieme oraz Airsto Fontanele, najwybitniejszy historyk piłki nożnej w Brazylii. Przedmowę napisał zaś sam król futbolu Pelé. Nawet jeśli użyty w tej przedmowie zwrot "Drogi Przyjacielu" jest po prostu kurtuazyjny, to jednak robi wrażenie :).

Pomysł był bardzo prosty. Kontynentalne mistrzostwa w piłce nożnej. Copa América. Puchar Ameryki. Pierwsza przymiarka to zawody-preludium w roku 1910. Rozgrywki wymyślił urugwajski działacz Hector Rivadavia Gomes (uhonorowany wiele lat później nazwaniem stacji radiowej i telewizyjnej jego nazwiskiem). Pierwszy taki w pełni oficjalny turniej, firmowany przez konfederację CONMEBOL, odbył się już w 1916 roku (dla porównania: pierwsze Mistrzostwa Europy to rok 1960). Tomasz Wołek, opowiadając o kolejnych edycjach Copa América, opowiada zarazem o historii piłki nożnej w Nowym Świecie. O jej kulturowym fenomenie w tym regionie. Według teorii autora w kolejnych edycjach piłkarskiego Pucharu Ameryki jak w soczewce odbija się cała historia tego sportu po tamtej stronie Atlantyku.

W roku 1924 piłkarska reprezentacja egzotycznego, dalekiego Urugwaju przyjechała do Francji na paryską olimpiadę i już niebawem miała u swoich stóp cały Paryż. To właśnie wtedy Europa uświadomiła sobie, że kopać skórzaną kulę można w inny sposób, niż to sobie wyobrażano. Choć z biegiem czasu wyrównywał się poziom sportowy, zacierały się też odrębności i różnice w kulturze gry. Choć Europa "dorobiła się" swoich genialnych wirtuozów (w tytułach mistrza świata jest idealny remis - Ameryka Łacińska: 9, Europa: 9; w tytułach mistrza klubowego przewaga jest po stronie Latynoameryki), nie gorszych niż ci z Rio, Montevideo i Buneos, takich, jak na przykład sir Stanley Matthews, George Best, Johan Neskenss, Kazimierz Deyna, Johann Cruyff, Franz Beckenbauer, Roberto Baggio, Gerd Mueller i wielu, wielu innych - to piłka latynoska ciągle pozostaje zjawiskiem osobnym. Dlaczego? Bo dobry futbol jest piękny i trudny, niezwykle skomplikowany i prosty zarazem. Jak Ameryka Łacińska. Tygiel cywilizacji, kultur i obyczajów, klimatów i krajobrazów. Podobieństwa i różnice, prostolinijność i przesada.

W Paragwaju Indianie Guaraní stanowią ponad 90% populacji. Największy klub piłkarski Paragwaju nazywa się właśnie Guaraní. W sąsiedniej Argentynie Indianie wybici byli niemal do nogi. W tejże Argentynie, Paragwaju oraz w Chile w ogóle nie było czarnoskórych mieszkańców. W odróżnieniu od Peru i Brazylii. Buenos Aires, Montevideo i Santiago de Chile były światowymi metropoliami, podczas gdy Asunción i La Paz pozostawały wyjątkowo prowincjonalne. Na początku XX wieku Argentyna, Chile czy Wenezuela pod względem zamożności liczonej w pkb na jednego mieszkańca były w pierwszej dziesiątce globu, gdy w sąsiedniej Brazylii czy Boliwii panowała niewyobrażalna wprost nędza. Ta cała złożoność przekładała się też na piłkę nożną, co Wołek świetnie, z dużym talentem opisuje. Kiedy Paragwaj w latach trzydziestych toczył wojnę z Boliwią o terytorium Gran Chaco, zawieszono rozgrywki ligowe, a piłkarze pomaszerowali na front. To wtedy miało narodzić się słynne powiedzenie, że piłka i wojna to uniwersalne dyscypliny. W Brazylii prezydent Getúlio Vargas podczas swoich dyktatorskich rządów potrafił wyzwalać wśród rodaków narodową dumę, fundując im nowy stadion piłkarski. Generał Jorge Videla po mistrzowsku wykorzystał argentyński Mundial w 1978 roku, by stworzyć wyobrażenie, że ojczyzna Maria Kempesa to kraj sukcesu i praw obywatelskich. Największą zaś porażkę zafundował mu Cesar Luis Menotti, który tuż po tym, jak prowadzona przez niego reprezentacja Argentyny zdobyła tytuł mistrza świata, ostentacyjnie, "na oczach" kamer odmówił podania Videli ręki.

Także religia, z absolutną dominacją katolicyzmu (nie ma w Latynoameryce casusu Celtic - Rangers), miała swoje miejsce w sporcie. Jeden z czołowych klubów chilijskich nazwa się Universidad Católica. Założycielem wielokrotnego mistrza Argentyny - San Lorenzo, czyli Świętego Wawrzyńca, był ksiądz Loren. Czynowi temu zawdzięcza nad La Platą status świętego wśród kibiców (niepotwierdzony nigdy przez Watykan) :). Egzaltacja, celebra, patos i ogromna przesada we wszystkim na boisku i trybunach są czymś najzupełniej oczywistym dla Latynosów. Futbol pomagał budować tożsamość narodową, umacniał lokalne społeczności (przybierało to często bardzo agresywne formy, do dzisiaj takie kluby, jak El Nacionál Quito w Ekwadorze czy Guadalajara w Meksyku szczycą się tym, że nigdy nie zatrudniły żadnego cudzoziemca). Migracje do Latynoameryki z pierwszej połowy XX wieku natychmiast znajdowały potwierdzenie w futbolu. Takie kluby, jak w Brazylii Portugesa, w Argentynie Atlético Español, Palestino czy Everton Viña del Mar w Chile już swymi nazwami mówią, kto je organizował i kto się z nimi utożsamiał. Opowiada też autor o związkach piłki i polityki. Perón faworyzował Racing Buenos Aires. W Chile Augusto Pinochet był honorowym prezesem Colo Colo, zaś idol komunistów, "Nowej Lewicy" i wszelkiej maści rewolucjonistów Che Guevara do końca swych dni maniacko wręcz kochał Rosario Central. Takich ciekawostek, czy też prób zrozumienia fenomenu piłki latynoskiej na głębszym poziomie, znajdziemy w książce "Copa América" całe móstwo.

Nie zapomina Tomasz Wołek o samym Copa América. Opowiada nam historię turnieju. I piłkarzy. Ich małych i wielkich dramatów, czarodziejskich dryblingów, strzałów, parad bramkarskich, karier piłkarskich, ale też zwykłych ludzkich losów. Od pierwszych gwiazd: Joela Piendibene i braci Brownów, aż do Gabriela Batistuty, Romaria i Ivana Zamorano. Od pierwszych tytułów dla Urguwaju (1916) i Argentyny (preludium w 1910 roku) po fantastyczny finał Argentyna-Meksyk w roku 1993 (historia Pucharu Ameryki w tej książce doprowadzona została do roku 1995). Doczekaliśmy bowiem czasów, że Copa szczęśliwie stała się Pucharem autentycznie całej Ameryki, a nie tylko jej południowej części.

O ile Meksyk czy Honduras to niewątpliwie ten sam krąg kulturowy, drużyny Stanów Zjednocznych i Kanady są pierwiastkiem absolutnie nowym i "osobnym" w tej latynoskiej mozaice. Tak sobie jednak myślę, że takie amerykańskie piłkarskie fenomeny, jak Mia Hamm ("Pelé w spódnicy") czy prawdziwa konstelacja piłkarskich gwiazd, jaką zawsze był legendarny nowojorski Cosmos (z Latynosami Pelém, Carlosem Alberto, Cabañasem czy Romero w składzie przecież) są bardzo w klimacie kultury futbolowej (soccerowej?:)) rodem znad La Platy i Amazonki.

W swojej książce autor najwięcej miejsca poświęca czasom najdawniejszym dla nowożytnej piłki nożnej za oceanem. Jak się okazuje, bardzo ciekawym. Dzięki temu dla dzisiejszych fanów piłki odkryte zostają takie nazwiska, jak Isabelino Gradin, jak olimpijski atak Urugwaju z roku 1924 - Udinaran, Scarone, Petroe, Cea i Ángel Romano czy legenda River Plate i reprezentacji Argentyny z lat 40., genialny José Manuel Moreno, czy też jak równie mityczny Omar Enrique Sivori. Nie zaniedbuje jednak i czasów nam dużo bliższych. Czasów Maria Kempesa, Maradony, Socratesa, Sotila, Enza Francescolego, a także całkiem nowych, czasów Dungi, Bebeta, Claudia Caniggi i trenera Alfia "Coco" Basile. Król futbolu Pelé, choć trzy razy mistrz świata, nigdy nie zdobył Pucharu Ameryki. Trudno być królem w Nowym Świecie :).

Rzetelność historyka (właśnie historykiem z wykształcenia jest autor), pasja reportera oraz refleksyjność eseisty - tak bym określił styl tej pracy. Dramaty, emocje, a nawet tragedie kolejnych meczów. Próba zrozumienia społecznego, obyczajowego tła dyscypliny, jej socjologicznego fenomenu. Historia turnieju Copa América, a zarazem próba zarysu historii piłki nożnej w Ameryce. Taka jest ta książka. Przebogata, ciekawa, napisania pięknym językiem, ze szczerą pasją. Do tego świetna dokumentacja statystyczna wszystkich turniejów o Puchar Ameryki (łącznie z preludium z roku 1910) zaprezentowana przez Andrzeja Markowskiego. Tekstowi i statystykom towarzyszy bogata oprawa fotograficzna. Całość zamyka moim zdaniem kapitalny felieton-reportaż "Widziane z Meksyku" autorstwa Dariusza Wołowskiego. Jego impresje z tego, jak w Meksyku odbierano pierwsze dla tego kraju Copa América, gdy debiutujący w tym turnieju zespół dotarł aż do wielkiego finału, ulegając po pasjonującej grze z obu stron Argentynie, idealnie wpisuje się w klimat tej pracy.

"Mecz dostarczył wielu emocji. Ludzie zrywali się z miejsc, ściągali z głów palmowe sombrera i krzyczeli coś w języku mazateckim. Dwa gole Gabriela Batistuty pozbawiły ich zwycięstwa, ale nie dobrego humoru. Potem Indianie z Nuevo San José z zaciekawieniem patrzyli jak w stolicy tłum świętował pod Aniołem Wolności. Wielu z nich widziało pomnik po raz pierwszy w życiu"****.

I jeszcze na koniec warto wsłuchać się w głos Tomasza Wołka:

"Pisałem tak jak czuję: z pasją, z przesadą, z patosem, emfazą. Bo taka jest piłka wirtuozów z Brazylii, Argentyny, Urugwaju... Pisałem sercem, szczerze, namiętnie, z miłością jaką darzę latynoski futbol. Mam nieśmiałą nadzieję, że choć częściowo uda mi się tym uczuciem zarazić czytelników"*****.

Moim zdaniem, udało się świetnie. Czekam z utęsknieniem na podobną książkę Tomasza Wołka o mistrzostwach kontynentalnych - rozgrywkach klubowych w Latynoameryce - Copa Libertadores.

"Copa América" ukazała się w bardzo prestiżowej dla piśmiennictwa sportowego w Polsce, "pilotowanej" przez Andrzeja Gowarzewskiego serii "Encyklopedia piłkarska FUJI", jako jej 13 (na szczęście niepechowy:)) tom.

Polecam. Perełka.



---
* Rafał Stec, "Polska nie dla Polaków", Gazeta Wyborcza 23-07-2006.
** Tony Mason, "Pasja milionów", Gdańsk 2002, s. 220 (ten sam bon mot w nieco innym brzmieniu - "ja ją zawsze pieściłem", w "Copa América", op. cit., s. 113).
*** Kazimierz Wóycicki, "Tres hay en el futbol...", w: "Encyklopedia Piłkarska Fuji (tom 1): Rocznik '91", Katowice 1991, s. 144.
**** Dariusz Wołowski, "Widzane z Meksyku", w: "Encyklopedia Piłkarska Fuji (tom 13): Copa América", Katowice 1995, s. 189.
***** Tomasz Wołek, "Encyklopedia Piłkarska Fuji (tom 13): Copa América", Katowice 1995, s. 7.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5357
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: zielkowiak 06.08.2006 22:35 napisał(a):
Odpowiedź na: "Cztery lata temu po pier... | Zamorano102
Piękna recenzja, aż chce się czytać książkę
Użytkownik: --- 07.08.2006 01:24 napisał(a):
Odpowiedź na: "Cztery lata temu po pier... | Zamorano102
komentarz usunięty
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: