Dodany: 31.07.2006 19:42|Autor: Marie Orsotte

Książka: Balladyna
Słowacki Juliusz

3 osoby polecają ten tekst.

"Balladyna" czy może raczej "Bally"?, czyli jak daleko odeszliśmy od romantyzmu


UWAGA! W recenzji ujawniam fragmenty fabuły dramatu!


Aby zrozumieć dramat J. Słowackiego, konieczne jest przyjrzenie się tytułowej bohaterce sztuki.

Balladyna jest osobą ambitną, żądną władzy, zdolną iść do celu po trupach – dosłownie. Nie waha się zbytnio, kiedy dla bogatego męża zabija Alinę i kradnie jej dzbanek z malinami. Jest bardzo nieopanowana, chociaż w jej przypadku objawia się to raczej zimną ironią niż wybuchami gniewu – Ballladyna zachowuje się całkiem spokojnie wobec siostry i Gralona (rycerza, a jednocześnie posła jej męża), by szybko ich wykończyć. Trudno orzec, czy nasza bohaterka jest osobą zdolną do miłości w ogólnie przyjętym znaczeniu – spotyka się z Grabcem, lecz bez najmniejszych skrupułów wychodzi za Kirkora, którego nie kocha. Nie ma przyjaciół, lecz sojuszników. Początkowo uważa rycerza Kostryna za bratnią duszę, by go potem otruć. Balladyna wstydzi się swojego chłopskiego pochodzenia, dumnie podaje się za księżniczkę Trebizonty – matkę, która chce zaprzeczyć, wypędza. Jest leniwa, woli, żeby pracowała za nią matka. Po zbrodniach dręczy Balladynę sumienie, ale to wcale nie skłania jej do zaprzestania okrucieństwa. Dopiero podczas ostatecznego sądu wymierza sprawiedliwość – samej sobie.

Postać Balladyny jest znakomitym wzorem, jak zgubne może być obsesyjne pragnienie władzy i wykorzystywanie jej dla swojego dobra, nie dla dobra kraju. Dobitnie pokazuje, jak nieskuteczne jest zagłuszanie własnego sumienia i ukrywanie popełnionej zbrodni. Choć tytułowa bohaterka dramatu Słowackiego to bez wątpienia postać negatywna, uderzyła mnie zbieżność niektórych cech jej charakteru ze wspaniałymi postaciami historycznymi, jak chociażby rosyjska Katarzyna Wielka. To właśnie Balladyna, nie cnotliwa Alina czy altruistyczny pustelnik, czyni sztukę tak porywającą.

Postać Balladyny zmusiła mnie do zmierzenia się z samą sobą, do przyznania, że mam podobne jak ona ambicje, do pewnego przerażenia, kiedy odkryłam, że mogę podzielić jej los, zasłaniając się ładnymi słówkami. Do jakiegoś surrealizmu, przepytywania znajomych, czy też chcieliby mieć wszystko (a nie chcieli). I wreszcie - do pewnego uspokojenia, kiedy stwierdziłam, że są dla mnie wartości cenniejsze od ambicji (bynajmniej nie rodzina).

Sam dramat? Pociąga mnie jego styl, taki delikatny, romantyczny, archaiczny, choć opowiada o morderstwach i tragediach.

Pamiętam, jak z grupą dziewczyn byłyśmy na wakacjach; nikt nie podzielił mojego zdania, przerobiliśmy "Ballladynę" na jej współczesną parodię, która dla mnie miała wymiar bardziej satyryczny niż komediowy. Oto wchodzi Kirkor, "podjeżdża swoją wypasioną bryką", mówi "hi, laseczki", na co dziewczyny: "hi", matka: "dzień dobry... to znaczy - sieeemanko!". Potem idą zbierać błyszczyki ("ach, pełno błyszczyków! A jakie różowe... Na pewno firmy Avon!"), spotykają hostessę, symbol komercji i konsumpcji, która ofiarowuje im przewodniki po lesie, ale "za 15 przewodników dorzucam tusz do rzęs - firmy Avon!", wszystko z promiennym uśmiechem, aż w pewnym momencie widz nie wie już, do kogo hostessa się uśmiecha... Ale dziewczyny idą w las, Bally zabija Ally (niezmiennie), dramat kończy się dialogiem Balladyny i Kirkora ("No, fajnie, nazbierałaś dużo błyszczyków, a teraz, foczka, jedziemy w miasto!" "Iiii!", furkot kół), a na scenę wbiega hostessa z kurtyną (udaje się jej przemycić jeszcze jedną kryptoreklamę).

Czytając dzisiaj "Balladynę" nie mogę odsunąć od siebie pytania, która wersja jest bardziej aktualna. Obserwacja społeczeństwa daje odpowiedź dość jednoznaczną, a próba sprzeciwienia się jej wydaje się bezcelowa.

To "wydaje się" jest jakby pytaniem: za którą "Balladyną" będziesz?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 41761
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 14
Użytkownik: --- 02.08.2006 22:06 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA! W recenzji ujawnia... | Marie Orsotte
komentarz usunięty
Użytkownik: Marie Orsotte 14.10.2006 17:10 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Dziękuję :)
Użytkownik: Filip II 22.10.2006 19:17 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA! W recenzji ujawnia... | Marie Orsotte
Wszystko fajnie, tylko jedna rzecz mi się nie podoba.

"Do jakiegoś surrealizmu, przepytywania znajomych, czy też chcieliby mieć wszystko (a nie chcieli)."

Gdzie tutaj jest surrealizm? :)
Użytkownik: Marie Orsotte 24.10.2006 17:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszystko fajnie, tylko je... | Filip II
Wszędzie ^^
A tak na serio - cóż, dla moich znajomych pytania wykraczające poza "jaka jest następna lekcja?", "czy on ci się podoba?" itp. to po prostu absurd. Przynajmniej dla porażającej większości ;)
Użytkownik: Filip II 24.10.2006 18:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszędzie ^^ A tak na se... | Marie Orsotte
OK. Absurd. Ale nie surrealizm. Surrealizm to pewien kierunek w sztuce, to absurd do którejś potęgi, to klatka z azbestu zamykające serce rozżażone do białości...
Użytkownik: Marie Orsotte 24.10.2006 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: OK. Absurd. Ale nie surre... | Filip II
No tak. Może zrezygnuję z tego swojego "surrealizmu", którego zresztą nadużywam ;) Właściwie w pewnym sensie surrealizm był podobny do romantyzmu, też buntował się przeciw klasycznemu pojęciu piękna - dziwne, że do tej pory tego nie zauważyłam
Użytkownik: Filip II 24.10.2006 18:44 napisał(a):
Odpowiedź na: No tak. Może zrezygnuję z... | Marie Orsotte
"Bóg który wszelkich tajemnic odmyka,
Do tego ohydnego w duchu matecznika,
Gdzie duch z duchem się bije, a kość trupia z kością,
Pozwolił mi wejść i oczy oswoić z ciemnościa,
I zoczyłem okropną umysłów ruinę,
Oczy krwią zaszłe, twarze ołowiane, sine"

Rzeczywiście, tylko forma mniej radykalna ;)
Użytkownik: --- 24.10.2006 21:32 napisał(a):
Odpowiedź na: No tak. Może zrezygnuję z... | Marie Orsotte
komentarz usunięty
Użytkownik: Sherlock 17.06.2007 11:39 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA! W recenzji ujawnia... | Marie Orsotte
Współczesny Słowackiemu Stanisław Ropelewski był mniej entuzjastycznie nastawiony do "Balladyny":

(...) W drugiej scenie Goplana, królowa jeziora, zwierza się przed swymi diablikami, że się pokochała w chłopie pijaku, potem chce gwałtem wziąć serce pięknego, a kiedy ten wyznaje na swą obronę, że już ma kochankę, Balladynę, Goplana każe jednemu diablikowi tumanić pijaka, gdy będzie szedł do kochanki, a drugiemu łamać powóz przejeżdżającego Kirkora, zaprowadzić go do chaty, gdzie mieszka Balladyna z siostrą, i rozkochać; ale nie powiedziała, w której. Kirkor więc kocha się w obydwu - trudny wybór - matka dziewczyn podaje sposób: niech idą raniuchno na maliny, a która pierwsza dzbanek malin przyniesie, ta będzie żoną Kirkora. Przewybornie! dziewczyny poszły. Alina pierwsza dzbanek napełniła, Balladyna Alinę zabiła - istna bajka, jakie stara kucharka przy piecu rozpowiada kredensowej i kuchennej gawiedzi, i paniczom wymykającym się spod oka guwernera dla słuchania cudownej powieści. Na tym zabójstwie kończy się akt pierwszy; ale Balladyna, po chwili materialnego strachu, tak sobie upodobała w zabijaniu, że przez cztery następne akty będzie zarzynać, wieszać, truć, i wiejska dziewczyna nie będzie miała chwili zgryzoty, chwili zwątpienia, nie spyta się siebie, gdzie mord prowadzi. - Nadzwyczajna to tragedia?
Nie możemy pominąć uwagi, że to wplątanie świata nadzmysłowego w osnowę jest tu zupełnie niedorzeczne, bo nie usprawiedliwione żadną koniecznością. Zapewne, wolno sztukmistrzowi wprowadzić w machinę poematu siły i figury spoza widzialnych krain, ale to być powinno w tym przesileniu dramatu, w tym nastrojeniu duszy głównej jego osoby, iżby sam widz lub czytelnik pojmował, a nawet koniecznie przypuszczał wdanie się tu władzy nadzmysłowej. Obaczmy teraz, po co było P. Słowackiemu potrzebnym wprowadzać tę niby mitologię polską w ów dramat, którego epokę zrobił już chrześcijańską, kaprysem swojej wszechmocności. Oto potrzeba mu było, aby opój nie trafił po nocy do domu i ugrzązł w błocie i aby młody rycerz zakochał się w pięknej dziewczynie. Zdaje się, że to zawsze przychodzi w naturalnym biegu rzeczy, i właściwiej daleko przypisać by można Goplanie, gdyby pijak szedł prosto i widział dobrze, a młody, próżnujący Pan kastelu nie gonił za miłostkami i nieczule patrzył na piękność.
Przepraszam, pomyliłem się: nie w pierwszym akcie Balladyna zabija Alinę; w pierwszym wszyscy spać idą. Ale nie ma nic straconego, zabójstwo przyjdzie swoją koleją o kilka stronic później, a tymczasem z okoliczności tego, co diabliki, Grabiec i Filon bają na wstępie drugiego aktu, biorę pochop do następującej uwagi ogólnej. Humorystyka jest pole najnieszczęśliwiej uprawiane od naszych poetów. Ilekroć im się zdaje, że rozprowadzają po karcie to cieniowanie z szyderczego uśmiechu, z łzawego żalu, dziwacznych potworów, to błazeńskich, to strasznych, to rzewnych, mających budzić w czytelniku grę najsprzeczniejszych wrażeń, tyle razy płynie spod ich pióra szczerozłote - bez żadnego aliażu - głupstwo. Kto się chce przekonać o tej prawdzie, ma obfite żniwo przykładów w "Balladynie", gdzie czwarta część wierszy, odmówiona przez diabłów, dzieci wiejskie, Grabca i Filona, jest całkiem pozbawiona sensu.
Teraz podnieśmy ów nieszczęśliwy wątek dramatu, co nam wypada z rąk pomimo chęci naszej. Kirkor żeni się z Balladyną, i wkrótce, pamiętny przyrzeczeń danych Pustelnikowi, wyprawia się do Gniezna. Żegnając żonę, tai przed nią cel wyprawy; Kirkor chce w sekrecie jednego króla wyrzucić z tronu, a drugiego na nim osadzić. Odjeżdża - wiedzieć zaś należy, że Balladyna, odkąd zabiła siostrę, nosi krwawą plamę na czole, którą zakrywa przepaską; odjeżdżając Kirkor prosi żonę, aby na powrót jego zdjęła przepaskę; Balladyna więc w chwili oddalenia mężowskiego bieży do Pustelnika po radę, jakby tu krwawą plamę zagoić. Pustelnik odgaduje w niej zabójczynię siostry. Balladyna wraca do zamku, ale dowódzca zamkowy von Kostryn poszedł był za nią ku chatce Pustelnika; ukryty, wysłuchał tajemnicę, a teraz chce się z nią dzielić pieniędzmi, zamkiem i zbrodniami. Balladyna i von Kostryn są wkrótce w porozumieniu; zabijają Gralona, wysłańca od Kirkora; niezadługo zabiją Grabca. Grabiec zdaje się czytelnikowi niewinną figurą, (...) był już raz wierzbą, a teraz jest królem dzwonkowym. Do stroju królewskiego diablik ukradł dla Grabca koronę Pustelnika, Grabiec więc w tej chwili prawym królem Lechitów i ucztuje w zamku Balladyny. Kiedy się spać położył, Balladyna go zarżnęła; i jest królową - Kostryn powiesił Pustelnika; potem spólnym usiłowaniem sprowadzili śmierć Kirkora, potem jeszcze parę zabójstw, Balladyna truje Kostryna i matkę na torturach zamęcza - wreszcie piorun w nią trzasł, i tragedia się skończyła. W czym te kilkadziesiąt scen bez logicznego związku między sobą, bez względu na czas i miejscowość, bez poezji, bez stylu, bez historycznej prawdy, w czym ten dialog pełen niedorzeczności i krwi ma rozjaśniać starożytne dzieje Polski? Nie wiem.
Kiedyśmy doczytali ostatniego wiersza i zobaczyli ów błogi wyraz "Koniec", zdjęło nas jakieś zdumienie i powątpiewanie zarazem. Wprawdzie w liście do autora "Irydiona" p. Słowacki dość szeroko o sobie wspomina, ale w całym dramacie nie miał sposobności ani słówka umieścić; nie wierzyliśmy, aby tak książkę na świat wypuszczał. - W dramacie ani słowa! Prologu nie ma - musi tu być epilog! Coś nam szepnęło. Jakoż, odwracamy stronicę - patrzymy - jest epilog! (...)
Użytkownik: Ysobeth nha Ana 30.07.2007 01:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Współczesny Słowackiemu ... | Sherlock
Hehe, prawdziwy krytyk cnoty się nie boi, jak głosi trawestacja przysłowia ;-)

Nigdy szczególnie nie lubiłam "Balladyny", wydawała mi się jakaś... wtórna i przaśna. Ale pan Ropelewski najwyraźniej uparł się, żeby sztukę zmieszać z błotem i wdeptać w grunt. A najbardziej pogardliwie wyraża się o motywach fantastycznych, że to "istna bajka, jakie stara kucharka przy piecu rozpowiada kredensowej i kuchennej gawiedzi, i paniczom wymykającym się spod oka guwernera dla słuchania cudownej powieści". Jak to dziwnie brzmi dla ucha ludzi wychowanych w Polsce drugiej połowy XX wieku, których od smarkacza uczono poszanowania dla ludu i jego mądrości, zawartej w baśniach, podaniach i legendach...
Użytkownik: Sherlock 31.08.2007 11:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Współczesny Słowackiemu ... | Sherlock
Zakończenie tej powyższej recenzji Ropelewskiego tak wygląda:
(...) Jakoż, odwracamy stronicę - patrzymy - jest epilog! Wypisujemy z niego ostatnie wiersze:
Publiczność
Cóż powiadasz na piorun?
Wawel
Sądzę o piorunie,
że kiedy burza bije, trzeba bić we dzwony,
że gałązka laurowa lepsza od korony,
bo w laur piorun nie bije ani głowie szkodzi.
Publiczność
Czy jesteś tego pewny?
Wawel
Ten, co w laurach chodzi,
autor niniejszej sztuki, słusznie wam opowie,
że odkąd nosi wieniec laurowy na głowie,
piorun weń nie uderzył.

A no, to przecie i ładne, i uczące, bo mówi rzecz, której by się czytelnik "Balladyny" nigdy nie domyślił, i stosowne do zwyczaju poety.
Wielki Boże, że też człowiek talentu, artysta, a zatem człowiek delikatnych odcieni, nie czuje, jaką to ckliwość musi obudzać w czytelnikach to nieustanne, grube pochlebstwo samemu sobie; co większa, że też sam szczęśliwy jest tą ofiarą, której jest bożyszczem i kapłanem. Szkoła nieprawych dzieci Byrona exagerując błędy mistrza, zaczęła od apoteozy dumy, a skończyła na apoteozie własnej. Od 1820 roku prawie wszyscy nasi poeci byli dumni i bladzi; duma i bladość jest cechą rodzajowych poetów i pseudopoetów. Zostawiam im bladość, w której ma przeglądać się cała gra wielkich myśli i wielkich namiętności, ale zaprzeczam im dumy.
Duma jest to namiętność milcząca, że w sobie samej szuka zadowolenia, przeto ani dba, czy ją odkryto, ani spieszy zawiadomić publiczność o swoim bycie. Ale komu na ustach: "jestem dumny, spojrzałem dumnie, odpowiedziałem dumnie" albo co gorsza, kto to pisze i drukuje na tysiące egzemplarzy, ten dalibóg niesłusznie się oskarża; podobny jest maniakom, co się za umierających podają, choć jedzą dobrze, śpią dobrze i kwitną czerstwym rumieńcem. Przecież lekka nauka synonimów wywiodłaby go łatwo ze złudzenia i oświeciła, że co on bierze za szatański, boży grom wywołujący występek, jest tylko pretensją, śmiesznością towarzyską odpowiedzialną przed biczem Arystofana. Mój Boże! i po co tu robić się większym grzesznikiem, niżeli się nim jest rzeczywiście? Zwiedzając kraje ciemności, wieszcz średnich wieków spotykał tłumy, którym ogromne ciężary chyliły czoła ku ziemi; byli to dumni, i Dante uczuł ciśnienie na barkach swoich; autor zaś "Balladyny", jeśli nic nie ma na sumieniu, oprócz opisanej przez nas zdrożności, to może być pewny, że pójdzie prosto do nieba, a za całą karę będzie musiał doń wchodzić z miną buńczucznie nastrojoną i przywitan będzie u progu serdecznym śmiechem chórów niebieskich.
Użytkownik: Macabre 19.11.2008 23:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Współczesny Słowackiemu ... | Sherlock
Wypowiedź Ropelewskiego zdradza jakąś nieuzasadnioną awersję do Słowackiego. Mam wrażenie, że duża duża część jego uwag to bardziej kwestia gustu i smaku, aniżeli autentycznej wartości utworu. Tylko w jednym punkcie zbiegają się moje obserwacje ze spostrzeżeniami tego krytyka. Chodzi o owe rozterki wewnętrzne (a raczej ich brak)Balladyny z powodu popełnonych zbrodni. Sporo badaczy potrafiło je dostrzec. Ja widzę co najwyżej jedno niewyraźne zdanie gdzieś tam w nawale dynamicznie postępującyh scen (to uważam za plus), świadczące, iż bohaterka dramatu zdaje sobie sprawę z sądów boskich czekających zbrodniarzy, w końcu zaś końcowe orzeczenie winy (rzekomo świadome wymierzenie kary samej sobie). Nawet przy założeniu, że istotnie było to świadome przyznanie się do winy, to i tak nie zmienia to mojego ogólnego wrażenia. Balladyny nie uwiera jej zbrodnicza "działaność".

Pomijam już tu pozostałą problematykę utworu, ideowość, sprawę narodową (Ropelewski chyba narodowość utworu chciał zobaczyć wyłącznie w tej fantastycznej osnowie zapominając o najważniejszym rekwizycie, czyli koronie, która jest tu motorem całego narodowego wątku); wystarcza mi umiejętność, lekkość, mistrzostwo Słowackiego w posługiwaniu się znanymi toposami: od baśni i legend, poprzez motyw świata na opak, gdzie chłop staje się królem, Marchołta, wreszcie Szekspira. Gdyby ktoś dał mi do wyboru "Balladynę" albo "Sen nocy letniej", to nie zastanawiałbym się. A muszę powiedzieć, że utwór Szekspira także lubię.
Użytkownik: MELCIA 26.09.2011 09:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Współczesny Słowackiemu ... | Sherlock
Fantastyka czy ahistoryczność wcale nie muszą być wadami dramatu. Gdyby tak było, to mielibyśmy i Shakespeare'a za grafomana, co wymyślał "dialogi pełne niedorzeczności i krwi", nierozjaśniające starożytnych dziejów Anglii tudzież Danii ;) Inna rzecz, że i on był przez okres klasycyzmu niedoceniany...

Dziękuję bardzo, Sherlocku, za ten tekst współczesnego Słowackiemu krytyka. W kontekście popularności "Balladyny" pokazuje, jak arcydzielność arcydzieła wygrywa z naprastliwością wszystkich Roplewskich. Słowackiego wszyscy kojarzymy, a "Balladyna" ma wciąż wielu miłośników (mnie chociażby). Natomiast wydaje mi się, że pan Roplewski, podobnie jak krytycy napadający chociażby na Fredrę, zrobił się ostatnio trochę mało znany :) Jako niech będzie wszystkim zajadłym i napastliwym krytykom. Howgh.




Użytkownik: Sherlock 27.10.2011 23:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Fantastyka czy ahistorycz... | MELCIA
Nic więc dziwnego, że w "Beniowskim" Juliusz Słowacki umieścił następujący fragment:





Nie podobało się już w "Balladynie",

Że mój maleńki Skierka w bańce z mydła

Cicho po rzece kryształowéj płynie,

Że bańka się od gazowego skrzydła

Babki-konika rozbija i ginie,

Że w grobie leżąc Alina nie zbrzydła,

Lecz piękna z dzbankiem na głowie martwica

Jest jak duch z woni malin i z księżyca.



Nie podobało się, że Grabiec spity

Jest wierzbą, że się Balladyna krwawi,

Że w całéj sztuce tylko nie zabity

Sufler i Młoda Polska, co się bawi

Jak każdy głupiec, plwając na sufity

Lub w studnię... która po sobie zostawi

Tyle co bańka mydlana rozwalin,

A pewnie nie woń mirry - ani malin...



O Boże! gdyby przez metampsychozę

W Kozaka ciało wleźć albo w Mazura

I ujrzeć, jaką popełniłem zgrozę

Pisząc - na przykład - "Anhellego". Chmura

Gwiazd, białych duchów, które lgną na łozę

Jak szpaki Danta: rzecz taka ponura,

A taka mleczna i niewarta wzmianki -

Jak kwiat posłany dla pierwszéj kochanki.



Pewnie bym takich nie napisał bredni,

Gdybym był zwiedził Sybir sam, realniej,

Gdyby mi braknął gorzki chleb powszedni,

Gdybym żył jak ci ludzie borealni:

Troską i solą z łez gorących - biedni!

Tam nędzni - dla nas posępni, nadskalni,

Podobni bogom rozkutym z łańcuchów,

W powietrzu szarym, mglistym, pełnym duchów...



Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: