Dodany: 31.07.2006 17:48|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Kronopiem być...


Wiele, wiele lat temu, kiedy miałam ambicję czytywania wyłącznie POWAŻNEJ LITERATURY DLA DOROSŁYCH (co z perspektywy czasu wydaje mi się zakamuflowaną oznaką braku poczucia dorosłości), miałam tę książkę w rękach i odłożyłam ją z lekka zgorszona, skonstatowawszy, że tytułowi bohaterowie to jakieś dziwadełka, pochodzące najwyraźniej z tej samej planety co Muminki i Paszczaki, Bromby i Gżdacze, etc.; mówiąc prościej, uznałam ją za bujdy dla przedszkolaków, które zdarzyło się tak doskonałemu autorowi wyprodukować chyba przez pomyłkę. Trzeba było dobrych kilku lat, abym się przekonała, że istnieją bajki przeznaczone nie tylko dla dzieci, i dalszych dwudziestu kilku, żebym, otworzywszy na chybił trafił „Opowieści o kronopiach i famach”, poczuła, że chcę je przeczytać. Bo i kogóż by nie skusiła taka poetycka fraza: „(…) gdy usłyszysz rzekę, po której spływają żółte i czarne barki, gdy usłyszysz zapach chleba, dotyk palców, cień konia”[1] albo: „Kiedy ci ofiarowują zegarek, ofiarowują ci małe ukwiecone piekło, łańcuch z róż, więzienie z powietrza”[2]? Albo taka: „(…) kronopie, te stworzonka letnie i nieporządne, rozrzucają wspomnienia po domu pośród okrzyków wesołości, a same łażą między nimi, a kiedy się na nie natkną, głaszczą je pieszczotliwie i mówią: »Nie zniszcz mi się tylko«”[3]?

Aliści zagłębiwszy się w lekturę, doznałam pewnego zaskoczenia - zorientowałam się bowiem, że tytułowe opowiastki o dziwnych istotkach to zaledwie koło 1/3 zebranych w książce tekstów, zaś większość z pozostałych 2/3 to najczystszej wody purnonsens, miejscami okraszony ewidentnie czarnym humorem. W katalogu moich licznych niedoskonałości na poczesnym miejscu tkwi wrodzona ślepota i głuchota na ten pierwszy, wzmocniona niepowściągliwą abominacją do tego drugiego – toteż na zdrowy rozsądek powinnam była książkę odłożyć po przeczytaniu paru stron. Tymczasem nic z tego. Otrząsając się po każdej nie trafiającej w mój gust metaforze, każdym budzącym lekką zgrozę lub zamęt obrazie („intensywnie zielony kolor twarzy tej postaci długi czas przypisywano gangrenie”[4], „(…) złocistego polipa, który żyje w okolicach Jawy, pod wpływem cytryn lekko kicha, po czym umiera wydając cichutki gwizd”[5], „siostry zostały w salonie, ćwicząc wycie wilków, gdyż moja najmłodsza ciotka twierdziła, że szubienice przyciągają wilki i podniecają je, żeby wyły do księżyca”[6] itd.) brnęłam dalej, by po chwili roześmiać się na widok brzmiącego równie absurdalnie – z racji swej dosłowności i oczywistości, nie niezwykłości – opisu techniki prawidłowego wchodzenia po schodach („przenieść całe ciało aż do umieszczenia nogi na następnym stopniu, na którym znów spocznie noga, podczas gdy na pierwszym jeszcze spoczywa noga”[7]), a jeszcze później zadumać się nad kolejnym obrazem, pełnym nieuchwytnego smaku poezji („czas niby wachlarz samorzutnie się rozkłada, a z niego kiełkuje powietrze, powiewy ziemi, cień kobiety, zapach chleba”[8]). I tak przez blisko sto stron, z dłuższym przystankiem przy „Przemowie niedźwiedzia”, będącej przeuroczym skrzyżowaniem absolutnego nonsensu (widział kto kiedy niedźwiedzia, który uwielbia „ganiać z piętra na piętro i ześlizgiwać się rurami”[9] i którego „sierść trzyma ciepło w przewodach”[10]???) z absolutnym liryzmem („wychylam się na dach, ażeby zobaczyć, czy tam wysoko tańczy księżyc (…) nocą pływam w cysternie na dachu, skropionej gwiazdami, myję sobie buzię najpierw jedną łapką, potem drugą, potem dwiema naraz”[11]). A wreszcie krótka – w dwudziestu paru odsłonach – wizyta w krainie fam, kronopiów i nadziei (TYCH, nie TEJ nadziei), stworzeń z pozoru absolutnie abstrakcyjnych (weźmy choćby charakterystykę kronopiów: „zielone, zjeżone i wilgotne”[12]; przy próbie ich wizualizacji nasza wyobraźnia błądzi gdzieś pomiędzy utopcami ze śląskich baśni, ufoludkami i wystraszonymi małpiątkami z gatunku pawianów zielonych...). Lecz bliższa z nimi znajomość pokazuje, jak bardzo się mylimy. Stateczne, solidne, zapobiegliwe famy, które tylko z rzadka pozwalają sobie na chwile kontrolowanej wesołości, za to nader często zwracają uwagę na materialne aspekty rzeczywistości; leniwe, zawistne, ograniczone i uparte nadzieje; i wreszcie te zbzikowane, hałaśliwe, nieżyciowe i w dodatku pechowe („Kiedy (…) wybierają się w podróż, hotele są pełne, pociągi już odeszły, leje jak z cebra”[13]) kronopie – czyż to nam czegoś nie przypomina? Jeśli mamy wątpliwości, do reszty rozwiewa je lektura dwóch finałowych miniaturek: „Kwiat i kronopio” oraz „Fama i eukaliptus”; w tych dziwnych stworkach odbijamy się jak w lustrze my sami. I jakże bardzo chce się na chwilę przestać być famą i pobyć „letnim i nieporządnym” kronopiem…!


---
[1] Julio Cortázar, „Jak śpiewać”, w: „Opowieści o kronopiach i famach”, przeł. Z. Chądzyńska, Muza SA, Warszawa 1999, s. 10.
[2] „Wstęp do przepisów na temat nakręcania zegarka”, tamże, s. 21.
[3] „Zachowywanie wspomnień”, tamże, s. 110.
[4] „Jak rozumieć trzy sławne obrazy”, tamże, s. 14.
[5] „Jak rozumieć...”, s. 15.
[6] „Pozory”, tamże, s. 26.
[7] „Wchodzenie po schodach”, tamże, s. 20.
[8] „Jak nakręcać zegarek”, tamże, s. 22.
[9], [10], [11] „Przemowa niedźwiedzia”, tamże, s. 88.
[12] „Taniec fam”, tamże, s. 103.
[13] „Podróże”, tamże, s. 109.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 7960
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: hburdon 29.08.2007 12:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiele, wiele lat temu, ki... | dot59Opiekun BiblioNETki
Lubię twoje recenzje. :-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: