Dodany: 13.07.2006 18:44|Autor: dot59
Tajemnica katarów
Zniechęcona lekturą „Rycerzy królestwa” Camusa tudzież medialnym szałem rozpętanym wokół quasi-religijnych fantazji Browna, przez dobre pół roku nie sięgałam po powieści spod znaku templariuszy, krzyżowców, św. Graala itd. Toteż i na „Labirynt” pewnie bym się nie skusiła, gdyby przy przeglądaniu w bibliotece książka nie otwarła mi się na fragmencie przywodzącym na myśl dobre tradycje francuskiej powieści historycznej, emanującym aurą pokrewną „Królom przeklętym” Druona. Okazał się on zapowiedzią wciągającej historii, toczącej się równocześnie w teraźniejszości i przeszłości, łączącej prawdę z fikcją i realia z metafizyką w sposób interesujący i absolutnie nieprzejaskrawiony.
30-letnia Angielka Alice, namówiona przez przyjaciółkę, jako ochotnik bierze udział w wykopaliskach na terenie Langwedocji - departamentu znacznie mniej francuskiego, niż mogliby przypuszczać przybysze z zewnątrz, na którego terenach wciąż pielęgnuje się tradycyjny język okcytański (langue d’oc) i pamięć o katarach (dawniej zwanych albigensami albo „dobrymi chrześcijanami” – bon chrétiens - brutalnie pokonanych przez katolickich władców północnej Francji). Odłączywszy się od grupy, przypadkiem natrafia na jaskinię-grobowiec, której zawartość budzi w jej podświadomości jakieś głęboko ukryte odczucia; to jednak dopiero początek całej serii tajemniczych i niebezpiecznych zdarzeń, w jakich przyjdzie jej uczestniczyć...
Blisko 800 lat wcześniej 17-letnia Alaïs, córka zarządcy zamku w Carcassonne i żona rycerza w służbie lokalnego suwerena, zbierając zioła dostrzega w rzece dziwnie okaleczone zwłoki. Wkrótce w jej otoczeniu wydarza się coraz więcej zagadkowych sytuacji. Gdy dowiaduje się, że ma to związek z tajemnicą, której powiernikiem jest jej ojciec – wszyscy mieszkańcy zamku i miasta są już w śmiertelnym niebezpieczeństwie, bo na południe zdąża armia prawowiernych Francuzów, zdecydowanych rozprawić się ogniem i mieczem z katarskimi heretykami, którzy znaleźli gościnny dom w tolerancyjnej Langwedocji. Alaïs, Bertrand i ich przyjaciele muszą teraz podwójnie dołożyć starań, by ujść z pogromu i ocalić bezcenny spadek sprzed wieków...
Co łączy te dwie kobiety? Czy niesamowite sny Alice mają źródło tylko w zbyt bujnej wyobraźni? Dlaczego deska do serów odegrała tak ważną rolę w losach Bertranda Pelletiera i jego rodziny? Czego szukają ludzie śledzący Alice i czy wszyscy grają po tej samej stronie? Podobnych zagadek jest w powieści kilka i choć autorka delikatnie naprowadza czytelnika na trop każdej z nich, ostateczne rozwiązanie jest naprawdę zaskakujące. Prawdę powiedziawszy, to już bardziej fantastyka niż fikcja historyczna – wcale jednak nie większa, niż stworzona przez autora „Kodu Leonarda da Vinci”, a przy tym nienosząca znamion bluźnierstwa.
Świetny materiał na film i świetna lektura na wakacje, tym bardziej że dopracowana od strony redakcyjnej; moje czepliwe oko wypatrzyło tylko jeden drobny lapsus translatorski, skutkiem którego bohaterowie posilali się „pikantnymi biszkoptami” (angielskie „biscuit” to także „herbatnik”, który, w odróżnieniu od biszkopta, jak najbardziej może być pikantny) – ten drobiazg jednak blednie wobec dziesiątków barwnych, plastycznych, pełnych emocji scen.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.