Dodany: 28.06.2006 22:30|Autor: Otoo
Cisza nad miastem Arras?
Powszechna ocena każdej lektury jest u swych źródeł największą sumą jednostkowych wartościowań. Kryteria osobistych ocen bywają bardzo różne, jak różnią się danej książki czytelnicy. Zwykle jednak w naszych opiniach zawiera się wiele punktów wspólnych, zaś my sami tworzymy kilka grup, z których najbardziej widoczne są obozy żarliwych wielbicieli oraz zaciętych krytyków. Zdarzają się jednak dzieła, co do których publiczność literacka bywa zadziwiająco zgodna. Takim utworem jest, jak dotąd, "Msza za miasto Arras".
Kto "Mszę za miasto Arras" miał szczęście przeczytać, tego niemal jednogłośne pochwały pod adresem powieści Andrzeja Szczypiorskiego dziwić nie powinny. Osobiście uważam ten utwór za rzadkiego kunsztu arcydzieło. Pisać językiem prostym i pięknym o sprawach ważnych, trudnych i sięgających rdzenia ludzkiej egzystencji jest nie tylko rzadkością, to również wielka sztuka. Ilość zagadnień poruszonych w tej z pozoru nieskomplikowanej opowieści o piętnastowiecznym mieście burgundzkim określić można bez cienia przesady jako ogrom, zaś wagę tych problemów jako niezwykle doniosłą. Określenia te również niech będą miarą wybitności książki Szczypiorskiego: z jednej strony niemal domaga się powieść słów niebanalnych i nadzwyczajnych; z drugiej - sama przywraca wytartym niemiłosiernie zwrotom blask i świeżość oryginalnych i celnych wypowiedzi.
Trzeba by niemało złej woli, nieuwagi albo lenistwa, aby, zawężając sens "Mszy...", potraktować ją wyłącznie jako rodzimy odpowiednik "Dżumy" Alberta Camus. Nawet wtedy nie chodziłoby też o rozstrzygnięcie, która z tych powieści jest lepsza, głębsza, bogatsza w znaczenia, prawdziwsza czy choćby bardziej interesująca. Od pewnego poziomu takie zestawienia nic nie wnoszą, a wszelkie klasyfikacje tracą rację bytu i pozór obiektywności. Istnieje tylko magia porozumienia między autorem a czytelnikiem; na towarzyskie dyskusje o wartość, spory, analizy i porównania przyjdzie czas później.
Wymienię tylko kilka problemów, wokół których krąży i które drąży "Msza za miasto Arras". Wiara i religia. Który z dwóch sposobów religijności: emocjonalno-ludowy czy intelektualno-racjonalny daje jednostce i zbiorowości większe oparcie w chwilach ciężkiego kryzysu? Na kim spoczywa wina za zło i szaleństwo ogarniające serca i umysły ludzkie? Wolność i władza. Jak dalece ta ostatnia powinna ingerować w życie wolnych obywateli? Jak powinni zachować się mądrzy przywódcy w obliczu zagłady społeczności? Co popycha ludzi do zbiorowego amoku, kiedy nienawiść przestaje być skrywana, stając się paliwem dla wściekłości i okrucieństwa nieobliczalnego tłumu? Jak wreszcie ludziom, którzy wyszli z piekła na ziemi, przywrócić spokój i wiarę w normalne życie?
Każdy, kto czytał "Mszę za miasto Arras", miał pewnie inne nieco, a może bardzo nawet odmienne odczucia i przemyślenia. Podobnie każdy, kto po utwór A. Szczypiorskiego dopiero sięgnie, będzie miał okazję przekonać się, jakie na nim książka ta czyni wrażenie. Ale właśnie: czy potencjalny czytelnik zechce sięgnąć po tę książkę? Czy wskutek zamieszania i podejrzeń wokół osoby nieżyjącego autora "Msza...", wraz z innymi utworami A. Szczypiorskiego, nie zostanie świadomie odrzucona, przekreślona, a w końcu zapomniana?
Wierzę, że tak się nie stanie. Nie chcę rozwijać górnolotnych argumentów o dorobku literatury polskiej i pożytku dla kultury czytelniczej społeczeństwa. Ocena książek Szczypiorskiego jest w gruncie rzeczy osobistą sprawą każdego czytelnika. Ale sądzę, że odsyłanie w literacki niebyt twórczości autora "Mszy..." tylko ze względu na ostatnio postawione zarzuty byłoby jawną niesprawiedliwością wobec A. Szczypiorskiego. Wyrok w jego sprawie jeszcze nie zapadł, a wysunięcie oskarżeń nie jest - jak to się niektórym osobom wydaje - tożsame z uznaniem winy i prawomocnym wyrokiem.
Potępiających głosów odezwało się na szczęście dotąd niewiele. Kim są tacy ludzie, można tylko domniemywać. Określiłbym ich mianem "Sfory", która wyczuwając bezbronność ofiary, wpada w zimne, wściekłe upojenie. Wszelkie komendy rozumu i obiektywizmu stają się wtedy wołaniem w nicość. Gdzieś z przodu trwa walka o przywództwo, słychać wycie o te właściwe pół tonu głośniejsze niż ujadanie reszty. I Sfora podejmuje gończy zew, żywiąc złudzenie, że to pieśń wolności.
Dopóki Sfora jest zjawiskiem niegroźnym i marginalnym, można sobie pozwolić na luksus traktowania jej jako ciekawostki społecznej. Skąd biorą się uczestnicy takich nagonek? Czy nie kierują nimi identyczne pobudki, jak ojcem Albertem, "jedynym sprawiedliwym" Arras, który z pogardą mówi:
"Gdzież jest napisane, że miejskie trybunały winny sądzić Żyda? Żyda sądzić może każdy!"[1]
Tak, możliwe, że Sfora żyje przeświadczeniem, iż otrzymała niezbywalne i nieograniczone prawo sądzenia i karania odmieńców. Żyda osądzić może każdy, podobnie sceptyka, byłego komunistę, niezależnego obserwatora sceny politycznej. Przywoływanie zasług A. Szczypiorskiego, aby ułagodzić ścigających, jest zabiegiem praktycznie bezcelowym, z góry skazanym na niepowodzenie. Owszem, brał udział w Powstaniu Warszawskim, ale w jakich walczył oddziałach? I cóż z tego, że w latach 70. współpracował z opozycją, skoro wcześniej był tubą propagandową zbrodniczego systemu? Zresztą, KOR to nie była prawdziwa opozycja. Ich zasługi są przeceniane, to właściwie licha bajeczka, w najlepszym razie dowód sentymentalnych przekłamań III RP. Internowany? Mnóstwo ludzi zostało w latach 80. internowanych, nie można naiwnie zakładać, że każdemu z nich należy się status opozycjonisty. Co się zaś tyczy wysiłków na rzecz pojednania polsko-niemieckiego, to należałoby zbadać, czy ta działalność pozostawała w zgodzie z polską racją stanu. Ostatecznie bronił przecież Niemców. I Żydów. Niedopuszczalne, wszak Żyda sądzić może każdy!
Nie sposób zaprzeczyć, że pewne racje historyczne i psychologiczne leżą po stronie oskarżających. Polska, jak powieściowe miasto Arras, potrzebuje być może oczyszczenia. Jakiego rodzaju miałoby to być oczyszczenie, pozostaje sprawą otwartą. Jedno jest pewne: nikomu jeszcze nie udało się oczyścić poprzez nienawiść, pogardę, złorzeczenia i nagonki. Sposób ten zawiódł także bohaterów powieści Szczypiorskiego. Warto ich niewczesny sceptycyzm potraktować jako przestrogę.
"Ludziom roi się w głowach, że kiedy rozpali się walka, znajdą w niej oczyszczenie"[2].
Trudno też nie zauważyć, że w rzucanych oskarżeniach tkwi ziarno szlachetnej intencji, chęć postawienia granicy między dobrem a złem. Dobre intencje giną jednak często w wirze przekrzykiwań i negatywnych emocji. Głoszenie miłości bliźniego staje się gromkim pustosłowiem, fałszem skrywającym poczucie wyższości nad ułomnościami ludzkiej natury, które rzekomo dotykają tylko innych, obcych. Oskarżyciel nie widzi pęt, które na siebie zakłada, głosząc, jak powieściowy ojciec Albert, niechęć do zadawania cierpienia, lecz jednocześnie odmawiając swojej ofierze nie tylko prawa do życia, ale również rozgrzeszenia i przebaczenia. Jak szekspirowscy skrytobójcy sprzysiężeni przeciw Cezarowi, wierzy Sfora, że wyższa racja czyn gwałtowny zamieni w konieczność moralną i dziejową.
"Wówczas pospólstwo ujrzy w nas lekarzy. A nie morderców"[3].
Bohaterowie Szekspira nie przyznają się do nienawiści, chcą tylko zgładzić złego ducha. Nie przewidzieli, że lud ogarnie wściekłość i zacznie się masowe rozszarpywanie poetów za ich "złe wiersze". Trudno jednak być roztropnym i przewidującym, kiedy się najwyraźniej hołduje zgubnej iluzji Alberta z Arras, który wprost stwierdza: "Miasto to ja".
Zastanawiające, jaki odsetek Sfory stanowią ci, którzy niedawno wyszli ze swych "szczenięcych lat". Urodzeni i wychowani w wolnym kraju, roszczą sobie prawo wydawania bezapelacyjnych wyroków na tych, którym żyć przyszło w czasach wojny i stalinizmu. Warto by dać "młodym gniewnym i niezłomnym" ku przemyśleniu poniższe fragmenty:
"Słyszałem, że rozczłonkowujecie ciała zmarłych, by odkryć, co się mieści w człowieku. My, w Arras, czyniliśmy to samo, ale w innym celu. Kierował nami głód, nie ciekawość. I właśnie dlatego wiemy stokroć więcej o człowieku"[4].
"Każdy z tamtejszych ludzi czuje w sobie korzeń tego drzewa, tak jak każdy z was czuje w sobie lekkość i swobodę wędrownego ptaka"[5].
Większość do Sfory na szczęście nie przystała. Relacjonowano i rozmawiano o podejrzeniach wobec Szczypiorskiego w sposób suchy i rzeczowy, nie ferując wyroków. Co kryje się za taktownymi przemilczeniami? Żal, współczucie, smutek, czy może ukłucie złośliwej satysfakcji z głębokiej rysy na wizerunku niewygodnego autorytetu?
Dla wielu pewnie ten autorytet runął z miejsca w proch.
Andrzej Szczypiorski bronić się już nie może. Prawdy o jego domniemanej współpracy ze służbami tajnymi PRL możemy nie poznać nigdy. I znów, dla wielu taka możliwość równoznaczna byłaby pewnie z dowodem winy. Załóżmy więc na chwilę, że oskarżenia są prawdziwe. Osąd moralny takich czynów musi być sprawiedliwy, wyrozumiały, ale i jednoznaczny. A osąd człowieka? Czy jedno wyrządzone zło mogłoby w takim razie okryć cieniem wszelkie światłe uczynki, rozsądne i dodające otuchy słowa, pełne tolerancji i zrozumienia prace literackie? Dla każdego, kto nie pędzi w Sforze, odpowiedź jest raczej jasna.
Lecz jeśli był winny, dlaczego się później nie ujawnił? - mógłby spytać bardziej ugodowy oskarżyciel. Tego się nigdy nie dowiemy. Ale kto czytał "Mszę...", tego nie dziwi, że Żyd Celus mógł i miał prawo nie ufać sprawiedliwości miasta Arras. W jego obronie niewiele padło wypowiedzi:
"Nie byłem jego sędzią, panie. I nie chciałbym być. Bo zawsze mi ciąży jakaś niepewność, zawsze dopuszczam możliwość błędu i dlatego pozostaję na uboczu"[6].
Jednym z ostatnich i kulminacyjnym punktem fabuły utworu jest niedziela przebaczenia, skreślenia i zapomnienia. Czy, przesuwając na plan dalszy kwestię prawdziwości oskarżeń pod adresem A. Szczypiorskiego, stać nas byłoby na podobny gest wobec jego osoby? Tym, którzy w sercach wydali już wyrok skazujący, cofnięcie go i zastąpienie przebaczeniem nie przyszłoby chyba łatwo. Warto jednak próbować, bo wiele jest do stracenia, nie wyłączając twórczości Szczypiorskiego. Źle by się stało, gdyby "Mszę za miasto Arras" spotkało czytelnicze zapomnienie, a "Początek" wykreślony został z kanonu lektur szkolnych. Postawa pisarza, który nie potępiał błędów i słabości swoich postaci, okazałaby się tylko sentymentalną mrzonką. Ze słabych punktów takiej postawy pisarz zdawał sobie chyba sprawę, mimo to postawy tej nie zaniechał. Jeden z bohaterów "Mszy..." tak zwraca się do narratora powieści:
"To jest dobre miasto, Janie, i zasłużyło na lepszy los. Nie chcę być katem tego miasta. Już niech raczej ono będzie moim katem"[7].
Komu zaś się wydaje, że cała ta sprawa dotyczy wyłącznie oskarżonego, powinien się zastanowić nad wypowiedzią innego bohatera powieści:
"Lepszość świata, Janie!? Nawet jeśli jest osiągalna, to tylko w nas samych, nie poza nami"[8].
Może więc zamiast miotać przedwczesne wyroki, warto pomodlić się za Andrzeja Szczypiorskiego? Powinien istnieć, a może istnieje od zawsze, rodzaj modlitwy nie zanieczyszczonej fanatyzmem, w której różnice wiary albo nawet jej brak tracą znaczenie. Modlitwa jako sposób przegnania widm zemsty i nienawiści. Jako droga do oczyszczenia.
Warto więc może, pomimo wszystko, co pewne i niezbadane, złożyć kilka słów w intencji Andrzeja Szczypiorskiego. Kto wie, może bardziej nam trzeba takiej modlitwy niż Jemu?
---
[1] Andrzej Szczypiorski, "Msza za miasto Arras", wyd. "Czytelnik", Warszawa 1971; s. 24.
[2] Tamże, s. 108.
[3] William Szekspir, "Juliusz Cezar", przełożył Maciej Słomczyński, Kraków 2000, s. 36.
[4] i [5] A. Szczypiorski, "Msza...", wyd. cyt; ss. 88-89.
[6] Tamże, s. 59.
[7] Tamże, s. 109.
[8] Tamże, s. 170.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.