Dodany: 28.06.2006 13:58|Autor: 00761
"Kochanków z Marony" odsłona trzecia
Tytuł opowiadania "Kochankowie z Marony" odsyła nas do tragedii Szekspira. Czy skojarzenie jest słuszne? I tak, i nie. Z "Romea i Julii" odnajdziemy tu miłość, tragizm, rozpacz i zdolność do całkowitego zapomnienia o sobie w imię uczucia. Dzieli te utwory nie tylko przepaść czasu i realiów, w których osadzona jest akcja, forma utworów, ale przede wszystkim ich klimat i samo spojrzenie na miłość.
Marona nie jest poetyczną Weroną, to zwyczajna wioska Aleksin, położona nad Białym Jeziorem w okolicy Płońska, w której znajduje się sanatorium dla chorych na gruźlicę. Solidne ogrodzenie uniemożliwia pacjentom nielegalne wyrwanie się z "więzienia", w którym niepodzielnie rządzi śmierć. Nazwijmy rzecz po imieniu – ten zakład leczniczy to zwykła "umieralnia", z czego zdają sobie sprawę i pacjenci, i personel, i okoliczni mieszkańcy. Bycie jego pensjonariuszem wyciska piętno i izoluje od świata. Okazuje się jednak, że miłość pozwala te bariery pokonać. Czy na długo?
Ola, Janek i Arek – to główni bohaterowie "Kochanków z Marony". Ona jest młodą wiejską nauczycielką, wiodącą uładzone i monotonne życie pod czujnym okiem Horna, kierownika szkoły, i jego wścibskiej żony. Janek to pacjent sanatorium, którego rygory ustawicznie łamie, a jego osobisty urok sprawia, że personel przymyka na to oczy. Arek jest jego przyjacielem. Co jednak naprawdę kryje się pod tym słowem?
Zawarta przypadkowo przez Olę znajomość z Jankiem odmieni zupełnie jej życie i ją samą. Gdy wybierze miłość, nie będzie już odwrotu, to uczucie nie oszczędzi jej cierpienia i goryczy, poczucia beznadziei, nawet rozpaczy. Ale też tę "Julię" od jej "Romea" jest w stanie oderwać jedynie śmierć.
Nakreślone przez Iwaszkiewicza portrety są skomplikowane i niejednoznaczne, a podejmowane przez bohaterów wybory mocno kontrowersyjne. Iwaszkiewicz jest mistrzem w kreowaniu sytuacji, które stawiają nam pytania trudne i wstydliwe, na które odpowiedzieć czasem nie potrafimy lub po prostu nie chcemy. Jedno z najprostszych: dlaczego Ola wybiera Janka, dlaczego jak ćma do płomienia świecy zmierza do wiadomego finału? To miłość czy może... litość? Czy ten wybór podyktowany jest szlachetnością bohaterki, czy też jakąś wewnętrzną skazą, która czyni ją ambasadorką spraw z góry przegranych? Pytania można mnożyć, ale to pozostawiam już czytelnikowi, dla którego niekoniecznie – jak dla mnie – Ola będzie najważniejszą osobą dramatu.
Opowiadanie Iwaszkiewicza to ogromna paleta emocji. Mamy tu miłość i pożądanie, zazdrość i niemoc, czułość i bezwzględność, wyrachowanie, poświęcenie i egoizm, wszystko zintensyfikowane atmosferą skandalu i posmakiem niezdrowej ciekawości oraz wszechobecnym klimatem śmierci. Te uniwersalne doznania stanowią doskonałe źródło refleksji nad człowiekiem w obliczu nieuchronnego. Nie jest to wszak temat przebrzmiały – rzec można, zmienił się "kosiarz", łan żniwny jest ten sam i te same ludzkie dramaty.
"Kochanków z Marony" napisał Iwaszkiewicz w r. 1960. Już sześć lat później utwór doczekał się ekranizacji, a główne role przypadły Barbarze Horawiance (Ola), Andrzejowi Antkowiakowi (Janek) i Józefowi Łotyszowi (Arek). W drugoplanowych pojawili się Władysław Hańcza (Gulbiński) oraz Jan Świderski (Horn). W filmie Jerzego Zarzyckiego niewątpliwie najlepszą kreację aktorską stworzyła Horawianka, na tle której pozostali odtwórcy wypadli po prostu blado. Ogólnie rzecz biorąc to obraz raczej przeciętny, w którym gubi się nacechowana erotyzmem relacja między Jankiem i Arkiem, stanowiąca istotny aspekt opowiadania. Ale nie popadajmy w zbędne utyskiwanie, nie tylko kiedyś był to temat tabu!
46 lat po poprzednich ukazują się w polskich kinach "Kochankowie z Marony" reżyserowani przez Izabellę Cywińską. Tym razem rolę Oli odtwarza Karolina Gruszka, Arka – Łukasz Simlat, Janka – Krzysztof Zawadzki. Czy warto ten film obejrzeć? Ja jeszcze nie wiem, ale lektura utworu Iwaszkiewicza i dotychczasowe dokonania artystyczne reżyserki są dla mnie wystarczającą rekomendacją.
Iwaszkiewicz, moim zdaniem, to twórca zdecydowanie zbyt mało znany, zatem każdą formę wydobycia go z cienia przyjmuję z niekłamaną radością. Nie jest to pisarstwo łatwe, wyzwala – często skrajne - emocje, skłania do refleksji, porusza; bywa bolesną wiwisekcją. Nie pozwala nam trwać w błogim przeświadczeniu, że żyjemy na najlepszym z możliwych światów. Estetyczną osłodą aplikowanych czytelnikowi wewnętrznych zmagań jest język – Jarosław Iwaszkiewicz to prawdziwy wirtuoz słowa!
Gorąco polecam!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.