Dodany: 20.06.2006 14:14|Autor: woy
François Villon, Bestia i co z tego wynikło
Z uwagi na nadmiar - z jednej strony czarodziejów, smoków, goblinów i krasnoludów, a z drugiej rozdartych dusz, niespełnionych uczuć i egzystencjalnych smutków, jakie mnie ostatnio literacko otaczają, postanowiłem poszukać czegoś z innej beczki i odetchnąć rześkim, choćby i morowym, powietrzem. "Imię Bestii" wydawało się do tego idealne. Średniowieczna Francja w naturalistycznym sosie, podlana gęsto zabobonem i magią, przenikającą z wierzeń do rzeczywistości... Słynny, na wpół legendarny bohater, François Villon - złodziej i poeta, inkwizycja, rycerze, rzezimieszki, czarownice i do tego Zły we własnej osobie... Jednym słowem: to. Trochę mnie zdziwiło, ale tylko do etapu powątpiewającego uniesienia jednej brwi, aluzyjne porównanie do "Imienia róży", zwłaszcza w kontekście dotychczasowego repertuaru wydawcy (Fabryka Słów), ale - pomyślałem - każdy może mieć ambicję wydać dzieło z górnej półki, choćby dotąd parał się literaturą wagonową.
No i... a nie, wcale nie mam zamiaru pastwić się ani ironizować. Otóż książka mi się podobała. Nie cała, co prawda, ale większa część. Znalazłem w niej znakomite czytadło do pociągu, zwłaszcza na obecne czasy, gdy jedzie się z upalnego i dusznego Rzeszowa pooddychać upalnym i dusznym powietrzem Kołobrzegu. Fabryka Słów wcale nie nadęła się nadmiarem wydawniczych ambicji. Utrzymała się w swojej konwencji i zrobiła to w przyzwoity sposób. Oczywiście główna w tym zasługa autora. Jacek Komuda jest z zawodu historykiem i pisuje powieści i opowiadania osadzone w historycznych realiach. Te realia to zresztą wcale mocna strona "Imienia Bestii". Piętnastowieczny Paryż, Carcassonne czy Rienn namalowane są plastycznie i przekonująco. Akcja jest żwawa i wciągająca i tylko ludzie deczko przerysowani, zwłaszcza główny bohater, na którego nie wiedzieć czemu upatrzył sobie Komuda Villona. Nie wiedzieć czemu, bo wcale Villon nie jest tu potrzebny, do niczego. Równie dobrze ten niedokończony humanista, ale bardziej bandyta i złodziej mógł nazywać się, ja wiem...? de Gaulle? Depardieu? Brigitte Bardot? Znane nazwisko to tu tylko nic niewnoszący ozdobnik.
Jak wspomniałem wyżej, książka jest nierówna. Ta nierówność wynika głównie z faktu, że nie jest to jednolita powieść. To trzy osobne utwory, spięte osobą głównego bohatera. Dwa krótkie opowiadania: "Diabeł w kamieniu", który stanowi rodzaj prologu, i zamykające książkę "Tak daleko do nieba", są utworami wyraźnie słabszymi od zasadniczego "Imienia Bestii" i nie wiem, po co zostały zamieszczone. Zwłaszcza to pierwsze jest, moim zdaniem, zwyczajnie złe, nie tyle pod względem fabuły, co warsztatu literackiego. Wygląda, że albo się Komuda tu nie wysilił, albo z wczesnego okresu jego twórczości to pochodzi, bo takim właśnie "debiutantyzmem" tchnie. Najlepsze jest podstawowe i tytułowe "Imię Bestii", i tak mogło pozostać, bez nadymania książki niepotrzebnymi dodatkami.
Dość słabą stroną książki jest jej styl. Komuda ma tendencje do egzaltacji, do nadymania emocjonalnego zdań i akapitów, a redakcji wydawnictwa jakoś to nie przeszkadza, mimo że byłoby do wyeliminowania, choćby przez wykreślenie połowy przymiotników i imiesłowów. Ale nie ma co wybrzydzać, w końcu to nie jest arcydzieło literatury światowej, tylko powieść, którą po przeczytaniu można bez żalu zostawić w przedziale, żeby innym też umiliła podróż. I właśnie w tym kontekście drażni mnie i irytuje pewna marketingowa maniera. Na tylnej stronie okładki wielkimi wołami wypisano slogan reklamujący książkę: "Imię róży" już było... teraz jest IMIĘ BESTII"*. Panowie copywriterzy, zrobiliście krzywdę tej książce. Zawartość w konfrontacji z tym hasłem może mocno rozczarować i zniechęcić. Bo mimo że niezła, że czyta się ją dobrze i w swojej klasie zasługuje na pochwałę, to ja bym "Imienia Bestii" obok "Imienia Róży" nawet na regale nie postawił. Nie ta liga.
---
* Jacek Komuda, "Imię Bestii", wyd. Fabryka Słów, 2005; tekst z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.