Dodany: 31.05.2006 21:18|Autor: verdiana
Całkiem subiektywnie
Czy pamiętacie swoje podwórkowe gry i zabawy z dzieciństwa? Grę w piłkę odbijaną kolanem albo w Żydala?
„- Przyjechala Żydala z Paryżala, nie ma nic do śmiala ani do chichrala, co pani ma do sprzedala?
- Ołówek – powiedziała słabym od tłumionego śmiechu głosem.
- Ołówek? – wrzasnął Mareczek. – Jaki ołówek?
- Ołówek.
- A co to jest? – Mareczek dotknął swojego uda.
- Ołówek – zapiszczała resztką sił”[1].
Za moich czasów to się nazywało pomidor. Wierzyć mi się nie chce, że przez lata zmieniły się tylko nazwy zabaw, a one same pozostały niezmienione. Bo „Wióry” opowiadają o dorastaniu Czerwca 1956, a więc pokolenia moich rodziców, nie mojego. Ale czy naprawdę tak bardzo się różnimy? Bawiliśmy się tak samo, śmialiśmy się tak samo, rzeczywistość podwórkowa moja i rodziców była niemal taka sama, nawet dialogi – tak fenomenalnie przez Krystynę Koftę odpomniane (właśnie tak: odpomniane, bo przecież z jej własnego dzieciństwa) – były mi znajome. A podkradanie węgla z piwnicy opisane w książce pamiętam jeszcze z lat osiemdziesiątych, z Zagłębia, z podwórka u moich dziadków.
Pokolenie moich rodziców i moje dzieliło niemal 30 lat – to prawie nic! Moje dzieciństwo w stanie wojennym, parówki na kartki, kolejki po cukier, książki spod lady wspominam lepiej, niż gdybym wspominała dzieciństwo teraz. Co będą wspominały dzisiejsze dzieci, które mają wszystko? Gry komputerowe? Między moim i ich pokoleniem jest już technologiczna przepaść. Czy ktoś teraz jeszcze bawi się w klasy, w kapsle, skacze w gumę? Nigdy nie przypuszczałam, że zabawy tak mogą zbliżać, jeśli są podobne, i tak oddalać, jeśli są inne.
Bohaterami „Wiórów” są dzieciaki, wszystkie w wieku mniej więcej 10 lat, a jednak nie jest to książka dla dzieci. Myślę, że w wieku 10 lat nie doceniłabym ani czasów, w których żyłam, ani ich odzwierciedlenia w choćby najlepszej powieści. To książka dla dziesięciolatków, ale o co najmniej 10 lat starszych.
Jak pięknie kalkuje Kofta ówczesną rzeczywistość! Ten „schizofreniczny świat, w którym, kiedy ktoś znikał, mówiło się, że wyjechał, a wiadomo było, że siedzi w więzieniu”[2]. Te hermetyczne podwórka poznańskich kamienic, które wszędzie były jednakowo szare. I dialogi, jeszcze raz wspomnę dialogi – cudowne, żywe, prawdziwe dialogi obrazujące ludzką nieufność, złośliwość, fałsz, ale też troskę i solidarność. Tę solidarność czują nawet dzieci, poważniejące nagle w obliczu śmierci ich sąsiadki, Starej Pani Człowieku, dojrzewające w mgnieniu oka.
Wspaniała książka, przywołująca wspomnienia, nawet jeśli o nich nie opowiada. Można by wiele o niej napisać, ale po co? Lepiej przeczytać.
---
[1] Krystyna Kofta, „Wióry”, WAB 1996, s. 12.
[2] Tamże, nota z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.