Bardzo daleka podróż
Kolejny tom narracji Parnickiego przynosi nowy wątek: opowieść o władcy pierwszego państwa słowiańskiego – Samonie (który nb. nie był Słowianinem, lecz kupcem frankijskim!). Oprócz niego można spotkać tu postaci znane już z szóstego tomu „Nowej Baśni” - „Palca zagrożenia”, a także „Tożsamości”, czyli Arbitra Ro, cztery metale (Rtęć, Platynę, Srebro i Mosiądz) oraz kontynuację autobiograficznych wynurzeń autora, ukrywającego się tutaj pod maską nazywaną imieniem „Ochroluba”.
Muza dalekich podróży to eufemizm określający wehikuł czasu, który w tym utworze został zabrany Time-Travellerowi z powieści Wellsa. Wędrujemy zatem od szóstego, przez dziewiętnasty, aż po początki dwudziestego wieku, zaś w wymiarze przestrzennym – od Mandżurii aż po Meksyk (przez Ufę, Kijów, Lwów, Berlin, Karyntię, Austrazję, Neustrię itd., itp.). Co chwilę również zmieniamy środki transportu – od wspomnianego wehikułu czasu, poprzez wagon kolejowy na syberyjskich liniach, aż po statek płynący w kierunku Veracruz. To są ramy czasowo-przestrzenne tej powieści.
Jednak nie wszystkie, bo w jej ramy została wkomponowana inna powieść: historyczno-fantastyczna, pod wyjątkowo głupim tytułem: „Mogło było być tak właśnie”. W zasadzie to ona nadaje ton wszystkim rozmowom postaci. Oto bowiem okazuje się, że generał Prądzyński swoimi planami strategicznymi doprowadził do klęski armii rosyjskiej pod Dyneburgiem, skutkiem czego powstało tzw. „czwarte królestwo” polskie, z Kazimierzem Leopoldem na tronie. Mamy rok 1848, żeby nie było wątpliwości. Słowacki jest na emigracji w Meksyku, Skrzynecki i Czartoryski obrazili się (pierwszy na Prądzyńskiego, drugi na całą Polskę za obiór toskańskiego księcia na tron, a nie szefa Hotelu Lambert), zaś ministrem oświaty i faktycznym władcą Polski zostaje Adam Mickiewicz. Fantazja, prawda? Ale właśnie na tym tle Parnicki nicuje nasze narodowe kompleksy – obnaża je, ale nie podważa; ukazuje nagą prawdę o nas samych (choć te kompleksy bylibyśmy skłonni przypisywać raczej naszym przodkom niż samym sobie). Dopiero w tak przedstawionej historii alternatywnej widać, że w każdej sytuacji politycznej łatwiej nam umierać za Polskę, niż w niej żyć. Nieustające kłótnie, despotyzm Mickiewicza, warcholstwo Słowackiego, cenzorskie zapędy środowisk konserwatywnych, wielka polityka – to wszystko składa się na obraz tej „powieści w powieści”.
Jednak jest i drugi biegun, tutaj reprezentowany przez Mosiądz (metale, czyli tzw. „protokolanci”, są przedstawicielami różnych podgatunków powieści; Mosiądz reprezentuje powieść autobiograficzną). To właśnie on jest dominujący, albo inaczej – zdobywa większą przewagę nad innymi typami wypowiedzi niż w poprzednich powieściach Parnickiego. Bo wszystkie rozważania historiozoficzne zamieszczone w tej książce podporządkowane są życiorysowi autora. To jakby inny sposób autokreacji, inny od tego, który proponował Gombrowicz czy Przybyszewski, ale zdążający właściwie do tego samego celu, którym jest JA. Tu jednak owo JA kryje się pod maskami różnych postaci, które dodatkowo przybierają coraz to inne maski, przez co tworzy się jakby teatr absurdu historiograficznego. Niczego nie możemy być pewni, każdy nowy akapit może przynieść nową rewelację i spotęgowanie tego absurdu, niczym w faustowskim korowodzie postaci mitycznych.
„Muza dalekich podróży” to ponadsześciusetstronicowy krzyk autora, wrzask jego JA. Metodą dialogu urojonego (czyli takiego dialogu, który nie ma poświadczenia w źródłach historycznych, ale teoretycznie mógł się odbyć) Ochrolub (czyli autor) rozprawia się z samym sobą. Ze swoimi lękami, tematami tabu, nadziejami, aspiracjami, a przede wszystkim z własną samotnością, która niczym kapo stoi nad nim i każe mu pisać kolejne odsłony swoich rozważań na temat historii – własnej i tej bardziej ogólnej. To właśnie ona, moim zdaniem, jest prawdziwą „muzą dalekich podróży”, bo to od niej „ucieka” w przerażeniu autor w nierealne, czy może raczej – fantastyczno-historyczne światy (co ciekawe – Parnicki był twórcą tego gatunku powieści i tacy sławni dziś pisarze, jak Umberto Eco czy Andrzej Sapkowski pełnymi garściami czerpią z zapoznanego dziś Wielkiego Mieszańca).
Po przeczytaniu zostaje wrażenie, jakby obcowało się z nawałnicą. Tysiące myśli, skojarzeń, apriorycznych sądów i podejrzeń wiruje w głowie i długo, długo nie pozwala spać spokojnie. Bo co by było, gdyby...? Tak jest za każdym razem, po każdej kolejnej lekturze powieści Parnickiego. To jest siła jego artyzmu.
Polecam tę książkę, choć zdaję sobie sprawę, że wpierw musiałbym polecić dwadzieścia poprzednich pozycji, bo tak właśnie należy czytać Parnickiego – chronologicznie (inaczej nic się nie zrozumie, a tak przynajmniej istnieje szansa, że zrozumie się jakieś 50% ;)). Polecam, bo ten autor nie operuje wyświechtanymi stereotypami, nie przedstawia prawd objawionych u zarania ludzkości jako sensacji na skalę światową, nie prześlizguje się lekko po powierzchni poruszanych tematów, lecz drąży, wnika głęboko, penetruje i do końca nie jest wiadome, gdzie zastanie nas słowo KONIEC.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.