Dodany: 06.05.2006 18:58|Autor: 00761
W zachwycie i (z)grozie...
(Wszystkich wielbicieli poezji W.B. oraz znających meandry jego biografii przepraszam za używanie w poniższym tekście uproszczenia "każdy".)
Odkłamywania zakłamań próba nieśmiała
Bardzo nie lubię szufladek, za to bardzo lubię i cenię poezję Broniewskiego. No jasne, że nie wszystkie jego utwory warte są promowania, jak choćby "grzech główny" poety, czyli napisany w 1949 roku poemat "Słowo o Stalinie". Ale w naszej literaturze powojennej jest niewielu twórców, którzy w materii komunizowania i pisania wiernopoddańczych hołdów dla "ojca narodów" mają czyste sumienie. Choćby nasza noblistka.
Nie zamierzam tu piać peanów na cześć poety, po prostu chcę na niego spojrzeć "sine ira et studio", co ciągle zdaje się być nieprawomyślne. Przecież na Broniewskim, jak na pogodzie i edukacji, zna się każdy i każdy wie, że komuch, który co prawda napisał parę słusznych wierszy (czyt. „Bagnet na broń”), ale poza tym tylko rewolucja, komuna (Paryska i inne) i ideologia. Nic bardziej mylnego!
Zacznijmy od biografii. Nie będę pisać o tym, o czym wiedzą wszyscy, ale chcę parę zdań poświęcić temu, co cenzura (komunistyczna właśnie) skrzętnie z niej wymazała. Peerelowskie podręczniki ani słowa nie pisały o tym, że poeta służył od 1915 r. w Legionach Piłsudskiego, do których zgłosił się jako siedemnastolatek, że w wojnie 1920 roku walczył przeciw Rosji Radzieckiej, że za odwagę został odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyżem Walecznych. Później, rozczarowany polityką piłsudczyków, zbliżył się do komunistów. Tu wszystko jest do bólu wiadome. W 1939 roku nie dostał powołania (bo był "czerwony", zatem nie był godny!), a kryteria ideologiczne jednak obowiązywały. Kapitan Broniewski na rowerze przebył szlak Warszawa–Tarnopol, by jako ochotnik zgłosić się do wojska – dostał przydział do 28 Dywizji Piechoty w Zbarażu. Było jednak za późno - wkroczenie armii radzieckiej 17 września udaremniło walkę z Niemcami. Poeta udał się do Lwowa. Tam właśnie w środowiskach inteligenckich często wygłaszał nieprawomyślny wiersz "17 września", w którym stawiał znak równości między agresorem niemieckim i sowieckim. (Oczywiście szukać w powojennych wyborach – trud daremny!). 21.01.1940 roku Broniewski zostaje aresztowany przez NKWD i umieszczony w lwowskim więzieniu na Zamarstynowie*, skąd przewożą go na Łubiankę, gdzie w okrytym najgorszą sławą więzieniu NKWD przebywa 13 miesięcy.
Po wybuchu wojny niemiecko–rosyjskiej zostaje wysłany najpierw do Saratowa, później do Ałma–Aty. 7 sierpnia 1940 r. zwolniony z więzienia, został żołnierzem armii Andersa; od 1943 za zezwoleniem dowództwa redaktor techniczny pisma „W drodze”.
Po powrocie do kraju (odrzucił możliwość pozostania na emigracji) zaczyna się taniec–opętaniec, w który poeta dał się wciągnąć. Nigdy jednak do końca.
Zręcznie "uładzony" życiorys, z którego usunięto to, co niezgodne ze słusznym wizerunkiem kryształowego komunisty, ostra cenzura poetyckich tomików, z których wycięte zostały wszystkie (liczne!) wiersze antysowieckie – niektóre pojawiły się w oficjalnym obiegu dopiero po 1989 roku**. W zamian - otrzymana w 25–lecie twórczości willa w Warszawie i huczne ogólnopolskie obchody jubileuszu, Broniewski w programach szkolnych, na akademiach "ku czci". Oczywiście Broniewski patriota i komunista! Jaki tam z niego liryk! I to jedna z największych – moim zdaniem – krzywd, jakie wyrządzono temu poecie. Zaszufladkowanie podziałało i jak się zdaje, działa skutecznie. Nic dziwnego, że Broniewski pił, zawsze pił sporo, ale po wojnie zaczęło się to wymykać spod kontroli. (Przypomina mi to "zalewanie się w trupa" Konrada Wallenroda żyjącego wśród wrogów). Poeta nie był naiwny, musiał mieć poczucie zdrady samego siebie, musiał mieć świadomość manipulacji. Poddawał się jej, skoro przystał na taki swój wizerunek, skoro nie odrzucił "cukierków" ofiarowanych przez władzę. Alternatywą była nieobecność w literaturze. Na to poeta nie potrafił się zgodzić, jak choćby Zbigniew Herbert. Ale też nie zgodził się, gdy Bierut w 1953 r. zaproponował mu napisanie nowego hymnu Polski Ludowej – zdecydowanie odmówił na forum publicznym.
Z czasem zaczął być coraz bardziej niewygodny, a próbą usunięcia w cień stało się zamknięcie poety w zakładzie psychiatrycznym w Kościanie w celu przymusowej kuracji odwykowej, z którego po bezskutecznych próbach uwolnienia przez żonę za pośrednictwem Ministerstwa Zdrowia został wypuszczony dopiero po rozpoczęciu protestacyjnej głodówki. Było to po śmierci Anki, ukochanej córki poety.
Córka–Bzdurka
Anka, właściwie Joanna Kunicka z d. Broniewska, córka Władysława i Jadwigi, pierwszej żony poety, przyszła na świat 24 listopada 1929 r. w Kaliszu. Ojciec nazywał ją czule Anulą, Anią, Córką–Bzdurką. Już jako czteromiesięczny brzdąc bywała natchnieniem dla poety, o czym wspomina Janina Broniewska w książce "Maje i listopady". Była dzieckiem niezwykle zdolnym, nauczyła się czytać jako czteroletnia dziewczynka. Świetnie się uczyła. W listopadzie '39 r. wraz z matką wyjeżdża do Związku Radzieckiego, w '41 zostają ewakuowane w głąb Rosji, gdzie pracują w sowchozie przy hodowli świń, potem przez dwa lata przebywają w Kujbyszewie. Z tego okresu zachowały się listy poety do Anki, w których – przynajmniej z daleka – starał się jej wskazać drogę.
"Szachriziabs, 24 maja 1942
(...) Czytaj polskie książki, choćby nie wiem jak trudno było je było wydostać. Mam już przekonanie, że masz już w swoim sercu taki kompasik, który nie pozwoli Ci zagubić się w tym dość dużym a nie bardzo mądrym świecie, i że ten kompasik będzie wskazywał w tym samym kierunku, co i moje stare kompasisko"***.
Rozmawiał z nią listownie o przyszłości, o wyborze studiów. Nie nakazywał i nie nalegał, zwyczajnie, jak troskliwy ojciec, radził. Po powrocie do Polski (w lutym '45 roku) Anka kontynuuje naukę w V Państwowym Liceum im. Marii Konopnickiej w Łodzi. Robi dwie klasy w ciągu roku i w '46 zdaje maturę. Skierowana przez ZWM wyjeżdża do Jugosławii, gdzie w międzynarodowej brygadzie pracy jako siedemnastolatka (!) pracuje przy odgruzowywaniu. Nadwątlenie sił pobytem w Rosji i pracą ponad siły skutkuje nabawieniem się ciężkiej choroby serca. Dolegliwości zdrowotne na tym tle będą jej towarzyszyć do końca. Jesienią '46 zostaje studentką Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Potem stypendium w Paryżu, urodzenie dziecka, które dumą napawało dziadka i powrót na studia, tym razem w Łodzi. Do Paryża wraca jako stypendystka "Filmu Polskiego". Zdaje egzamin i od razu zostaje przyjęta na drugi rok Wydziału Realizatorskiego w Institut de Hautes Études Cinématographiques, który kończy w 1950 roku i powraca do Polski.
W kwietniu '53 rozpoczyna z ojcem pracę nad filmem, który miał być ilustracją poematu Broniewskiego "Wisła". Teraz ciągle przebywają razem, zbierają materiały, odbywają podróże. Poeta widział w swej córce samego siebie z lat młodości, co sprawiało, że sam odmłodniał i tryskał energią.
Ostatnie godziny zegar wybijał Ance 1 września 1954 r. w jej mieszkaniu na Koszykowej w Warszawie. Wróciła zmęczona z planu filmowego w Kazimierzu, miała przepakować rzeczy i rano ruszyć na kolejne zdjęcia. Znaleziono ją martwą na tapczanie. W pokoju stały niedomknięte walizki, na zalanym palniku gazowym stał garnek z resztką kawy. Wszędzie czuć było gaz.
"Anka"
Śmierć Anki była dla poety potwornym wstrząsem. Przez pół roku nie napisał ani linijki. Dopiero 19.01. powstaje "Trumna jesionowa", 20–go "Obietnica" i w ciągu miesiąca 6 innych wierszy, które staną się główną osnową tomiku. Tomiku, który od razu wywołał skojarzenia z "Trenami" Jana Kochanowskiego. Niewątpliwie słusznie. Cykl Kochanowskiego liczy 19 trenów, Broniewskiego 17. Obydwa u swego podłoża miały śmierć dziecka i obydwa były nie tylko zbiorem liryków żałobnych, ale wyrazem ogólnego kryzysu światopoglądowego. Obydwa nie powstały spontanicznie, ale były świadomie skonstruowanymi poetyckimi cyklami. Dopiero dystans czasowy pozwolił obu poetom uporządkować poetycką refleksję i nadać jej zracjonalizowany charakter. Widoczne to jest w ewolucji postawy światopoglądowej poety–ojca Jana, który poprzez cierpienie, bunt, zagubienie dochodzi w "Trenie XIX" do konkluzji:
"Ludzkie przygody ludzkie noś,
jeden jest Pan smutku i nagrody"
i poety–ojca Władysława, który dopiero w liryku "Bratek" z '61 roku napisze:
"Anka, pożyję, dopóki będę
Ten bratek biały
Oplatał w miłość, śmierć i legendę,
W tym jestem cały".
Broniewskiego z Kochanowskim łączy przede wszystkim jedno – ojcowska rozpacz. Obaj poeci najczęściej używają zamiast słowa śmierć peryfrazy: sen "żelazny, twardy, nieprzespany"( J.K.), "głuchy sen wieczysty" (W.B.), mówią o pustce, beznadziei i potrzebie wyrwania się rozpaczy. Ból ten sam, słowa inne. Nic tu nie ma do rzeczy, że jeden tworzy w XVI, drugi w XX wieku.
Różni te tomiki postawa światopoglądowa. Kochanowski "wadzi się" z Bogiem, polemizuje z bliską jego sercu filozofią stoicką, Broniewski musi walczyć z rozpaczą sam, jest ateistą, zatem co prawda nie ma kogo oskarżać, ale i nie ma od kogo wsparcia oczekiwać. Jak ironicznie gorzko brzmią słowa:
"Nie wierzę ja w żadne przesądy,
materialista dziejowy,
a jak sobie na uboczu siądę:
słowo, płaczące słowo"****.
Język tomiku "Anka" przypomina elegijnym tonem wiersze poświęcone zmarłej drugiej żonie poety, Marii, więźniarce Oświęcimia, której odejście przeżywał dwukrotnie – raz po fałszywej informacji o śmierci, później, gdy odnaleziona, wskutek przeżyć obozowych, odeszła naprawdę. Znajdziemy tu ten sam liryzm, prostotę poetyckiego wyznania, autentyczne cierpienie pozbawione pozy i poetyckich ozdobników. Są to wiersze melodyjne, posługujące się najprostszymi środkami: epitetem, porównaniem, personifikacją (przyrody), powtórzeniem, wykrzyknieniem. Dużo tu zdań krótkich, urwanych, jakby ściśnięte ojcowskie gardło nie mogło powiedzieć więcej... I może dlatego właśnie te zdania – proste, krótkie, czasem zdawałoby się, toporne – mówią najwięcej.
Mam nadzieję, że sięgniecie po Broniewskiego: poetę nie na topie, zaszufladkowanego jako rewolucjonista, komunista, żołnierz – w najlepszym razie...
Dla mnie ten pisarz, doskonały materiał na jeszcze jednego „poetę przeklętego”, to kolejny dowód na to, jak można twórców upolitycznić, jak można "zrobić im gębę", którą "wieść gminna" poniesie przez lata. I nie będę już "agitować", na koniec zacytuję tylko wiersz "Ociemniały":
- Pokaż mi drzewo.
- Jestem niewidomy.
- Gdzie jest prawo i lewo?
- Jestem niewidomy.
- Gdzie jest światło i ciemność?
- Jestem niewidomy.
- Powiedz mi! Jestem jasnowidzem!
- Czy trzeba kochać? – Tak. Widzę.
Napisał oczywiście "czołowy komunista" PRL–u.
---
* O zachowaniu poety w więzieniu zamarstynowskim cytat w „szufladzie” (Biblionetka - na stronie książki A. Wata "Mój wiek: Pamiętnik mówiony").
** Na przykład fraszka (napisana po rosyjsku) "Człowiek to brzmi dumnie":
Człowiek, to dumnie brzmi,
Powiedział to wielki Maksym,
a oni tu biją cię w mordę
i mówią, że jesteś sukinsyn.
Cóż począć taki syn chce
za kratą NKWD.
Mówmy k. mać jak paciorek
spłowiałej gwieździe czerwonej.
*** Cyt. za: Renata Durda: "Bratek z grobu Anki", [w:] „Stolica” 1987, nr 18.
**** W. Broniewski: "Na uboczu".
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.