Dodany: 18.08.2004 22:07|Autor: SqouG
Kompania "E"
W 1992 r. Stephen E. Ambrose, amerykański historyk, dyrektor Centrum Eisenhowera w Nowym Orleanie, autor kilku dzieł o militarnych dziełach II wojny światowej, przygotował się do napisania dużej monografii poświęconej operacji D-Day.
Wcześniej jednak, niejako dla ćwiczeń i "rozgrzania pióra" postanowił zająć się wojenną historią niewielkiego pododdziału, który w wydarzeniach tamtego znamiennego dnia odegrał sporą rolę. Chodziło o kompanię E 506. pułku piechoty spadochronowej 101. Dywizji Powietrznodesantowej, która 6 czerwca 1944 r. wsławiła się brawurowym zdobyciem baterii niemieckich dział blokujących odcinek plaży Utah.
Ambrose, z racji pełnionej funkcji, już wcześniej miał kontakt z żołnierzami kompanii, rozmawiał z nimi, gromadził relacje. Być może już wtedy dostrzegł, że przyszło mu zetknąć się z weteranami wyjątkowej jednostki - najlepszej kompanii w 506 pułku. Kompanii, której żołnierze przeszli cały szlak bojowy w Europie Zachodniej, od lądowania w Normandii aż po okupację Austrii.
Przeczucie i wiedza nie zawiodły go. Kompania E była rzeczywiście wyjątkowym pododziałem, a kaprysy wojennego losu sprawiły, że jej frontowe przeżycia też były wyjątkowe. Ambrose zaczął gromadzić materiał, spotykać się z weteranami, nagrywać ich relacje i porównywać je. Dwukrotnie odwiedził w Europie miejsca, w których walczyła kompania. Dotarł do żołnierskich pamiętników i listów do rodzin.
W oparciu o ten materiał powstała książka niezwykła. Jedyna chyba w piśmiennictwie historia jednej kompanii na całym jej szlaku bojowym. Historię zmagań na zachodzie Europy oglądamy tutaj nie, jak to zwykle bywało (choćby w dwóch innych książkach Ambrose'a "D-Day" i "Obywatele w mundurach"), przez pryzmat milionowych frontów, armii, wodzów naczelnych i polityków, lecz z perspektywy pojedyńczych żołnierzy - szeregowych, podoficerów, kilku oficerów. Poznajemy tych ludzi z imienia i nazwiska, wiemy, skąd pochodzą, kim są, jakie mają wykształcenie i aspiracje, na fotografiach oglądamy ich twarze. Czytamy, jak walczyli, odnosili rany, ginęli.
Autor wykonał świetną robotę pisarską i dokumentacyjną, jego relacja ze szlaku bojowego kompani E jest bardziej niż wciągająca. Książka napisana jest dobrze, narracja przyjazna w czytaniu, z wplecionymi relacjami uczestników, fragmentami zapisków i niedużą (jak na amerykańskie dzieło) dawką patosu. Duża w tym z pewnością zasługa polskiego przekładu Leszka Erenfeichta.
Pod względem wierności faktom jest równie dobrze. Autor w drobiazgowy sposób odtworzył całą drogę pododziału: od morderczego szkolenia w obozie Taccoa w Georgii, a później w Anglii, przez lądowanie i walki w Normadii, operację Market-Garden, zimową obronę Bastogne, kontrofensywę w Ardenach, walki w Niemczech, aż po okupację w Austrii. Momenty walk Ambrose przedstawił niezwykle szczegółowo, łącznie z odczuciami dowódcy i żołnierzy, stanem pogody i ukształtowania terenu.
To rzeczywiście kapitalna książka, szkoda, że nie doczekaliśmy się podobnej w naszej literaturze wojennej.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.