Dodany: 18.08.2004 19:42|Autor: artchr

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Przypływy nocy
Erikson Steven

O chwaleniu dnia przed zachodem słońca


"Przypływy nocy" czytałem długo. Dłużej niż wynikałoby to z ich objętości i innych moich zajęć. Dłużej niż poprzednie cztery tomy "Malazańskiej księgi poległych". Męczyłem się z tą książką niemal jak przy pierwszym moim podejściu do "Ogrodów Księżyca", ale w przeciwieństwie do "Ogrodów..." mam wrażenie, że zdania o "Przypływach..." raczej nie zmienię. A nie jest to zdanie dobre: "Przypływy..." to książka dziwaczna i słaba. Ścieżka pisarska Eriksona zawiodła go gdzieś pomiędzy Pratchetta w jego stanach średnich i Herberta w stanach najniższych, a ta mieszanka (niezłego) absurdalnego humoru i bełkotliwego pseudofilozofowania okazała się dla mnie niemal nieprzyswajalna.

Owszem, jedno i drugie już u Eriksona było, ale tym razem stężenie i jednego, i drugiego, okazało się dla książki zabójcze. Humor w takich ilościach do epickiej fantasy po prostu nie pasuje, zwłaszcza że wygląda na zasłonę dymną, pozwalającą przemycać rozwiązania śmiertelnie niebezpieczne dla kołków od niewiary. Natomiast filozoficzne dywagacje natury wszelakiej, z których absolutnie nic nie wynika, sprawiły, że "Przypływy..." szczególnie mocno kojarzyły mi się z "Dziećmi Diuny", po których swoją znajomość z cyklem Herberta musiałem przerwać [*].

Niestety, jest też coś, czego u Eriksona wcześniej nie było (a może po prostu w lepszych książkach było to mniej widoczne): przegadanie i nabijanie objętości. Dużo za dużo jest wątków i postaci, które wnoszą do książki bardzo niewiele. Owszem, zwykle Erikson wprowadza w ten sposób elementy, które w finale są mu potrzebne, ale stosuje tę sztuczkę zbyt często i sam staje się ofiarą splecionej przez siebie sieci, gdy plany bohaterów i prowadzone przez nich przedsięwzięcia w świetle późniejszych wydarzeń okazują się zupełnie zbędne. Prawda, gdyby lepiej to wszystko było poukładane, powiedziałbym, że to realizm, kiedy plany snute przy pewnych założeniach szlag trafia razem z tymi założeniami. Ale taka ocena jest u mnie pochodną klasy, z jaką zostało to pokazane. W przypadku "Przypływów nocy" skłonny jestem raczej mówić o bałaganiarstwie niż o realizmie.

Co dostajemy w efekcie? "Dom Łańcuchów" w 1/4 był prequelem, zaś "Przypływy nocy" są nim w całości[**]. Ale 800 stron to za mało, by doprowadzić fabułę do prologu "Domu", gdzie ścieżki Trulla Sengara, będącego w tej części jedną z głównych postaci, i Tiste Edur rozeszły się dość gwałtownie. Ba, jest wysoce prawdopodobne, że do tego momentu pozostał dobry rok akcji, co wskazuje, że znów możemy mieć do czynienia z układem przeplecionych dwutomowych opowieści. A ponieważ treścią "Przypływów..." są narodziny imperium Tiste Edur (m.in. kolejne fragmenty dokładane są do pochodzenia zatopionej groty przewijającej się przez poprzednie tomy), niewykluczone więc, że "Malazańską księgę poległych" zakończy starcie Edur z Malazem, choć śmiem wątpić, czy będzie tak emocjonujące, jak można się spodziewać.

Po rewelacyjnym Capustanie we "Wspomnieniu Lodu" Erikson wyraźnie spuścił z tonu jeżeli chodzi o batalistykę, jakby obawiając się, że na coś równie dobrego już go nie stać. Ale o ile w "Domu Łańcuchów" wojna rozeszła się po kościach, to tym razem dochodzi do poważnych bitew, które potraktowane są zbyt skrótowo, pozbawione rozmachu, ograniczone do magicznego fajerwerku. I na tym również książka wiele traci.

Na plus natomiast liczę Eriksonowi, że nie zapędził się ślepo w naiwne ideologie. Starcie Tiste Edur z Letherem to (uogólniając) starcie cywilizacji Zachodu (czy wręcz USA) z kulturami plemiennymi. I o ile Lether nie jest darzony przez autora wielką sympatią, jako przesiąknięty chciwością i obciążony krwią wyniszczonych w podbojach plemion, to szczęśliwie nie jesteśmy katowani tyradami o tychże plemion moralnej wyższości [***]. Ba, Erikson posuwa się nawet do konkluzji, że pewne formy funkcjonowania społeczeństwa są nieuniknionymi konsekwencjami natury ludzi i świata. Że pewne idee są po prostu nieosiągalne w ramach zastanych ograniczeń. Jako zwolennik Letheru powiem, że dobre i to.

Może to właśnie w motywie starcia cywilizacji leżał klucz do powstania świetnej książki, nasyconej konfliktami i emocjami prawdziwymi, a nie pozornymi. Może w postaciach takich jak Hull Beddict, Udinaas, Seren Pedac. Ale za dużo jest sprzeczności, póz, deklaracji zamiast działań. W każdym razie to mogła być dobra książka, o której pisałbym recenzję zatytułowaną na przykład "Są ludy, co dojrzały do śmierci...". Tymczasem muszę żałować, że świetna seria znalazła się na rozdrożu i zapewne nie pójdzie w lepszym z kierunków. Że chwaliłem zbyt wcześnie.

Tym większa szkoda, że dzieje się to, właśnie gdy doczekaliśmy się jej w hardcoverze...

_________________________________

[*] Aczkolwiek pierwszy tom jest znakomity.

[**] BTW, MAG się rypnął czy Erikson planuje coś bardzo egzotycznego? Prolog "Domu" to 1139 rok Snu Pożogi, podczas gdy akcja "Przypływów nocy" rozpoczyna się w roku 1161...

[***] Jak np. w "Testamencie" Grishama.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8046
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: Erwinek 23.04.2006 21:05 napisał(a):
Odpowiedź na: "Przypływy nocy" czytałem... | artchr
Niestety, ale w pełni popieram większość tez z poprzedniej wypowiedzi. Erikson podczas pisania tego tomu, wyraźnie dostał zadyszki. "Przypływy Nocy" są zdecydowanie najsłabszą powieścią w tym cyklu, a ilość "zapychaczy" mogła przyprawić o niestrawność nawet mnie, zagorzałego fana twórczości w/w pisarza. Mimo to jeśli się przeczytało poprzednie tomy "Opowieści..." to niewypada nie sięgnąć po "piątke" :)
Użytkownik: thorin77 11.11.2006 09:43 napisał(a):
Odpowiedź na: "Przypływy nocy" czytałem... | artchr
Bardzo cieżko jest mi się z wami zgodzić (jeżeli wogóle bym to zrobił a na oddech kaptura nie mam takiego zamiaru). Ja osobiście uważam, iż jest to książka wybitna w swoim rodzaju, formie i treści. Może po prostu źle na nią spojżeliście. Ja uważam, że można w niej znaleść bardzo dużo metafor i przestróg co do życia w świecie żeczywistym. Weźmy na przyklad obecne życie całych społeczeństw na kredyt. Z jednej raty brnie się w następna stając się w konsekwencji niewolnikiem banków. Spójżcie na tą ksiażkę innym okiem a znajdziecie w niej mnóstwo przesłań.
Użytkownik: Meriach 10.12.2009 18:39 napisał(a):
Odpowiedź na: "Przypływy nocy" czytałem... | artchr
Tak, MAG się "rypnął". Znalazłem w necie prolog do 'Domu..." w wersji anglojęzycznej, i tam jest 1159, ale to i tak nie pasuje, więc może troche egzotyki będzie;)
Użytkownik: giz'burn 04.06.2011 00:26 napisał(a):
Odpowiedź na: "Przypływy nocy" czytałem... | artchr
Książka jest świetna! :) Zdecydowanie w pierwszej trójce sagi (po Bramach i Wspomnieniu - nie czytałem jeszcze X tomu) i dodatkowa atrakcja: można ją czytać jako "stand alone". Jedyne w czym się zgadzam z autorem, to, że jest odmienna w klimacie od reszty cyklu. Niesamowita, oniryczna czasami atmosfera. Niewątpliwie mocno dziwaczna w niektórych fragmentach, ale dla mnie to plus. W tle krytyka "american way of life" w ogóle i banksterskiej cywilizacji długu w szczególe. Polecam!
Użytkownik: gandalf 20.10.2013 17:11 napisał(a):
Odpowiedź na: "Przypływy nocy" czytałem... | artchr
1. "Humor w takich ilościach do epickiej fantasy po prostu nie pasuje"

A niby dlaczego? Jest świetnym odświeżeniem stylu po poprzednim tomie, w którym czuło się nieco "zmęczenie materiału" dotychczas stosowanymi przez Eriksona schematami.

2. "filozoficzne dywagacje natury wszelakiej, z których absolutnie nic nie wynika"

A gdzie niby one się znajdowały? Jestem świeżo po lekturze książki i nic takiego nie zauważyłem, przynajmniej nie bardziej niż w porównaniu do poprzednich tomów.

3. "W przypadku "Przypływów nocy" skłonny jestem raczej mówić o bałaganiarstwie niż o realizmie"

Hmmm, jak dla mnie to chyba najbardziej poukładany tom sagi z tych które dotychczas przeczytałem (no, ale co kto lubi).

4. "Ale o ile w "Domu Łańcuchów" wojna rozeszła się po kościach, to tym razem dochodzi do poważnych bitew, które potraktowane są zbyt skrótowo, pozbawione rozmachu, ograniczone do magicznego fajerwerku"

Co jest jak najbardziej uzasadnione i wynika ze specyfiki powieści, więc trudno chyba stawiać za to zarzut Eriksonowi. Ogólnie to mam wrażenie, że autor recenzji ma pretensję do pisarza, że postawił tym razem na magię, intrygi i stosunkowo mały rozmach całej powieści, a nie na batalistykę i wszechświatowe starcie ascendentów. Ok, ma do tego prawo, ale czy na pewno uzasadnia to przekreślanie całej powieści, dla mnie stojącej na równi z, najlepszymi do tej pory w cyklu, częścią drugą i trzecią?

5. "starcie Tiste Edur z Letherem to (uogólniając) starcie cywilizacji Zachodu (czy wręcz USA) z kulturami plemiennymi"

Baaaaardzo odważne stwierdzenie. Wydaje mi się, że niestety równie celne, jak to, że Sauron jest alegorią Hiltera.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: