Dodany: 17.04.2006 12:20|Autor: antecorda

Conrad w szczycie formy


Dowódca parowca „Nan-Shan”, kapitan McWhirr to zwykły, przeciętny człowiek, typowy przedstawiciel anglosaskiej części ludzkości końca XIX wieku. Człowiek opanowany, spokojny, niepodlegający żadnym większym namiętnościom. Z każdego rejsu wysyła do żony długaśny na wiele stron list, którego ona nigdy nie czyta, a w którym ze szczegółami opisuje każdy upływający dzień. Pogoda jest zawsze dobra, humor dopisuje, a przeciwności nie ma absolutnie żadnych. Jest chodzącym wcieleniem spokoju, który według jego oponentów jest znamieniem zwykłej głupoty. Jego przeciwieństwem jest młody, nieco narwany pierwszy oficer Jukes, człowiek sporego temperamentu, ale i sporej dozy inteligencji i sprytu. Te dwie postaci tworzą jedną oś noweli Conrada. Druga oś to nieobjęte, bezgraniczne morze.

„Nan-Shan” wypływa w rejs po Morzu Wschodniochińskim, wioząc na pokładzie około dwustu kulisów chińskich, powracających do swoich rodzin po ciężkiej pracy w kopalniach. Pogoda jest piękna, najlżejszy wiaterek nie mąci gładkiej powierzchni morza, wszyscy są zdrowi, żywności i wody nie brakuje. Zwyczajny, nudny rejs, jakich wiele.

Literatura posiłkuje się zazwyczaj niezwykłością, odmiennością. Bohaterami stają się jednostki niezwykłe, ponadprzeciętne, albo takie, które dotknął tragiczny los nie do pokonania. Tabuny Manfredów, Don Kiszotów czy Edypów zapełniają strony coraz bardziej rosnącej góry powieści, nowel, opowiadań czy dramatów, sprawiając, że po przeczytaniu większości z tych pozycji zaczynamy się w nich gubić. Manfred Walpole'a zlewa się zatem z Manfredem Byrona, Settembrini Manna z Wilhelmem z Baskerville Eco, a „skoczka” Berenta z Dagny Przybyszewską. W tym natłoku nieprzeciętnych postaci, z których większość nosi te same rysy „nieprzeciętności”, wybijają się na pierwszy plan postaci, które najbardziej lubię – przeciętni ludzie, którzy jednak w spotkaniu tête-à-tête ujawniają nieprawdopodobną głębię swojej duszy, są nieprzeciętni na swój sposób, nie ulegający taniej sensacji. Oczywiście – nie ma co się łudzić: żaden z nich nie jest Beethovenem i raczej nigdy nim nie zostanie, jednak głębią swego indywidualizmu niejednokrotnie mogliby obdzielić z tuzin takich Manfredów.

Kapitan McWhirr też nie jest orłem indywidualizmu. Przynajmniej na takiego nie wygląda na pierwszy rzut oka. Jest spokojnym, opanowanym człowiekiem, a najwyraźniejszą – przynajmniej na zewnątrz - cechą jego charakteru jest nieuleganie żadnym „przewidywaniom”, „przeczuciom”, „pogłoskom” - niczym u bohaterów Maya (wszak to Winnetou mówił, że „przeczucia mają stare baby”). Dopóki nie dotknie, nie spróbuje niebezpieczeństwa, nie będzie mógł powiedzieć, że go uniknął. Dlatego tak bardzo zżymał się przed Jukesem, gdy podczas jakiegoś spotkania kapitanów ktoś chwalił się, że uniknął strasznego sztormu, że uciekł mu. McWhirrowi nie mieści się w głowie, żeby można było tak powiedzieć. Niebezpieczeństwo, którego się nie zasmakowało, nie jest dla niego niebezpieczeństwem. Jest tylko niepotrzebnym zawracaniem sobie głowy. Romantyzm, przypisany przez literaturę, czy szerzej – kulturę, pracy na morzu, dla niego kompletnie nie istnieje!

Wykład filozofii życiowej kapitana – zwięzły i lapidarny - poznajemy w rozmowie McWhirra z Jukesem. Pierwszy oficer jeszcze nigdy nie słyszał swojego kapitana tak wylewnego. Nie może się temu nadziwić. Ale tymczasem martwa krzyżująca się fala robi się coraz większa. Podbija statek jak piłkę w górę i ciska zaraz w dół. Upał rośnie z minuty na minutę. Powietrze można już krajać na plasterki. Wszyscy chodzą podenerwowani i warczą na siebie. Gołym okiem widać oznaki zbliżającego się kataklizmu. Barometr spada nieubłaganie. Kapitan McWhirr sprawdza go z niedowierzaniem, mrucząc pod nosem: „zawsze tłucze się gdzieś jakaś paskudna pogoda po świecie”* i siada do listu do żony.

A słońce zachodzi powoli, jarząc się dziwną miedzianą poświatą. Na północy i wschodzie gromadzą się groźne czarne chmury. Jest niewiarygodnie cicho i duszno. Wszyscy z niepokojem patrzą za burtę i tylko jeden kapitan niewzruszenie trwa w swojej kabinie, nie przejmując się coraz wyraźniejszymi oznakami zbliżającej się katastrofy. Dla niego jednak to nie są żadne oznaki!

Kołysanie się wzmaga. Gwiazdy znikają pod zwałami chmur. Robi się coraz ciemniej, groźniej, coraz bardziej ponuro. Zachodzi wreszcie słońce...



---
* J. Conrad, "Tajfun", tłum. H. Caroll-Najder, [w:] "Tajfun", Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977, wyd. III, s. 45.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10274
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: Otoo 25.04.2006 16:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Dowódca parowca „Nan-Shan... | antecorda
Przeczytałem "Tajfun". Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Język opowiadania łamie reguły czasu i przestrzeni, fikcji i rzeczywistości. Czy dasz wiarę, że byłem na statku razem z kapitanem McWhirrem i porucznikiem Jukesem? Conrad mnie tam przeniósł, naprawdę, zrobił to, chociaż nie mam pojęcia, w jaki sposób.
"Tajfun" jest genialny i gdybym nie przeczytał Twojej recenzji, prawdopodobnie z głębokim przekonaniem bym twierdził, że nic jest w stanie oddać niesamowitego nastroju tego arcydzieła.
Tobie się jednak to udało! Szczerze gratuluję :)
Użytkownik: jakozak 25.04.2006 16:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałem "Tajfun... | Otoo
I co? I mam go sobie odłożyć na półeczkę do ponownego przeczytania po kilkudziesięciu latach? Mówisz?
Użytkownik: antecorda 25.04.2006 17:24 napisał(a):
Odpowiedź na: I co? I mam go sobie odło... | jakozak
Koniecznie! Jolu, koniecznie! ;)
Użytkownik: antecorda 25.04.2006 17:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałem "Tajfun... | Otoo
Serdeczne dzięki! Czytając to słyszałem ryk wichru, naprawdę! W ten sposób o tajfunie mógł napisać tylko marynarz i za to Conrada podziwiam! Nie wszystkie jego książki "wyszły mu", ale ta nowelka jest chyba jedną z lepszych.

Pozdrawiam :)
Użytkownik: anndzi 09.10.2007 14:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Dowódca parowca „Nan-Shan... | antecorda
Świetna recenzja, aczkolwiek mnie Conrad jakoś nie przekonuje. Jego język jest ciężki, dla mnie prawie nie do przebrnięcia. Zaryzykuję jeszcze tylko w odległej przyszłości "Lorda Jima".
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: