Dodany: 12.04.2006 20:38|Autor: pinkwart

Poetyka upadku


Młoda kobieta po przejściach wchodzi do pracowni malarza. Nieco stremowana rozgląda się po pomieszczeniu, wreszcie siada tyłem do okna, za którym w przedwieczornej mgle rozpływa się romantyczny pejzaż gór i lasów. Poprawia czarną suknię, układa niesforny kosmyk włosów, wymykający się z kunsztownego uczesania, wreszcie splata ręce na podołku, uśmiecha się samymi kącikami ust i pyta:
- Zaczynamy? Nie będzie mi za zimno, jak się rozbiorę? Może jednak zostanę w sukni?
- Pani... - mistrz skłania się uprzejmie, ale nie patrzy w jej stronę - anatomia człowieka jest mi dobrze znana, przyznam jednak, że ciało młodej, eleganckiej kobiety w mojej pracowni i ciało utopionej prostytutki w kostnicy to nie to samo. Proszę się rozebrać. Suknię, oczywiście, namaluję potem...


Wsiadali na ten statek pełni nadziei, że podróż będzie miła i ciekawa, że towarzystwo będzie rozrywkowe, że morska bryza da odpoczynek zmęczonym w kurzu wielkiego miasta płucom. Gdy zerwał się sztorm, jedynym ich problemem było początkowo to, by w odpowiednim momencie znaleźć się na zawietrznej. Ale przechyły stawały się coraz silniejsze, aż z któregoś z nich „Meduza” po prostu się nie podniosła. Znaleźli ratunek na tratwie, ogarnięci poczuciem wspólnoty i solidarności, próbowali wiosłować w kierunku brzegu, ale nie wiedzieli, gdzie jest ten brzeg i nie mieli wioseł. Po kilku dniach zaczęli się bić i zabijać o te resztki jedzenia i picia, które jeszcze pozostały. W piątek Jean podszedł z nożem do trupa młodej kobiety, która zmarła dzień wcześniej. Zaspokoili głód na chwilę, ale wieczorem wszyscy mężczyźni trzymali w rękach noże i bali się zasnąć. Rano na horyzoncie pokazał się statek, ale wpatrzeni w siebie nawzajem nawet go nie zauważyli.


Marcel poprawił rozłożony na trawie obrus i zauważył, że do koszyczka z bułeczkami ciągnie procesja kilkunastu mrówek. W pierwszym odruchu chciał je zgnieść, ale jakoś tak głupio mu było gołą ręką, a butem przecież nie mógł wejść między śniadaniowe wiktuały. Więc po prostu odsunął koszyczek na bok. Kątem oka zauważył, jak Jacques podaje mu kieliszek absyntu. Gabrielle lekko oparła się o niego ramieniem. Naga modelka miała gęsią skórkę - pora była wczesna, jak to przy śniadaniu i w Lasku Bulońskim było po prostu chłodno. Mireille, schylająca się nad kwiatami nieco dalej od obrusa, wciąż nie mogła zdecydować się na zrzucenie sukni do końca. Nie, nie miała żadnych oporów moralnych - po prostu nie chciała zmarznąć.



Dorabianie fabuły do scen uwiecznionych na wybitnych dziełach malarskich jest zajęciem łatwym i wdzięcznym, nawet jeśli obraz nie nosi tytułu żadnego lub tylko nazwany jest formalnie, to przecież coś tam na nim widać i może pobudzić wyobraźnię. Naturalnie, nie wiemy na pewno, czy kobieta w ciemnej sukni, tajemniczo uśmiechająca się na tle dalekiego pejzażu toskańskiego, to jest w stu procentach Lisa, żona pana Giocondo. I czy jej uśmiech ma dwuznaczny charakter wynikający ze szczególnego rodzaju jej związku z mistrzem Leonardem. Nie wiemy, czy pierwszą ofiarą kanibalizmu na tratwie „Meduzy” była młoda kobieta i czy jej oprawca miał na imię Jean. O mrówkach i absyncie w czasie śniadania na trawie Monet się nie wypowiadał... Inspiracje literackie są rozmaite i tym cenniejsze, im bardziej opierają się na wyobraźni pisarza. Niemniej jednak, alianse między rozmaitymi rodzajami sztuk najczęściej przynoszą ciekawe rezultaty.

Nie inaczej i w przypadku tej książki. „Upadek ślepców” Gerta Hofmanna to dorobienie fabuły do obrazu Pietera Brueghla starszego "Przypowieść o ślepcach". Narracja - prowadzona w pierwszej osobie - opowiada o dniu, w którym malarz - tu nie wymieniony z nazwiska - ma namalować sześciu wędrujących po kraju w poszukiwaniu jałmużny i tymczasowo przebywających w tej miejscowości ślepców. Narrator - jeden z niewidomych - mówi o sobie w liczbie mnogiej, jakby w jego osobie zawierała się cała społeczność ślepców, choć i inni z wędrujących przez wieś kalek wnoszą coś do opowiadania. Największe wrażenie robi Wyłuskany - ślepiec o najkrótszym stażu, którego decyzją Kościoła skazano na wyłupienie oczu za próbę kradzieży paramentów kościelnych. Ostatnim widokiem, jaki pojawia się przed jego mającymi stracić swą funkcję oczami jest stadko wron, czekających na posiłek, jaki niewątpliwie rzuci im kat po dokonaniu wyłupienia... Tego dnia ślepcy budzą się w jakiejś stodole i potem bądź to prowadzeni przez dobrych lub złośliwych ludzi, bądź to błądząc samemu zupełnie bezradnie, trzymając się jeden drugiego przez cały dzień wędrują przed dom malarza, znajdujący się ledwie kilkadziesiąt metrów od owej stodoły. Gdy wreszcie tam dotrą, malarz najpierw nie chce na nich patrzeć, potem każe im - poprzez osoby trzecie - odgrywać wciąż w kółko scenę upadku, co ma stanowić temat obrazu. Dzieło powstaje, ślepcy w ten sposób przechodzą do wieczności, ale dzień kończą w tej samej stodole - miejscu izolacji, upodlenia i beznadziei...

Kapitalna metafora ludzkiego życia, w którym błądzimy pozornie szukając czegoś istotnego, chcąc - czy musząc - przejść do historii poprzez powtarzające się upadki, by wreszcie zatoczywszy koło po ziemskim widnokręgu naszej globalnej wioski znaleźć się z powrotem tam, skąd wyszliśmy - bez wiary, że uczyliśmy słusznie, bez nadziei, że nasz los zdoła się odmienić, bez miłości w świecie, w którym możemy liczyć co najwyżej na litość tych, od których jesteśmy zależni. Wrony, chcące pożywić się tym, co dla nas najcenniejsze i co jeśli stracimy, to stracimy bezpowrotnie, słyszymy kraczące nad nami, a Wielki Malarz Życia z niejakim obrzydzeniem, za pośrednictwem swoich sług i przyjaciół, zabawia się nami dla swych Malarskich celów, by wreszcie porzucić nas bez cienia żalu, dając nam z łaski możliwość przeżycia tego dnia - i przejścia do nieśmiertelności, za cenę upodlenia, drwiny z naszej niedoskonałości, biedy i upadku.

Pomysł kapitalny, ale dobrze, żeby nie był powielany w nieskończoność. Po „Upadku ślepców” (niemieckie pierwsze wydanie w 1985 r.) mieliśmy wszak „Dziewczynę z perłą” według Veermera, a można się spodziewać literackiej egzegezy i innych dzieł. Mimo wszystko jednak wolę, żeby w przyszłości literaci nie tłumaczyli nam, „co artysta miał na myśli” i pozostawili niejakie pole dla naszej własnej wyobraźni.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1735
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: