Dodany: 28.03.2006 20:06|Autor: Anna 46
Nie ma zmartwienia, albo zatańcz z Matyldą walca, koleś!
Wielki żółw A'Tuin dźwiga na swoim grzbiecie cztery ogromne słonie: Berillę, Tubula, Wielkiego T'Phona i Jerakeena. "Na ich barkach spoczywa krąg Świata, na całym obwodzie otoczony girlandą wodospadu, a od góry przykryty jasnobłękitną kopułą Niebios"*. Jednym z fundamentalnych problemów Wrzechświata jest Pytanie: jakiej płci jest A'Tuin? Niniejsza książka n i e zawiera odpowiedzi na to pytanie.
"Ostatni kontynent" - to miejsce podejrzanie i zupełnie przypadkowo przypominające Australię; młodziutką, świeżutką i ciągle w trakcie powstawania. W wyniku minimalnej pomyłki kolegium magów z Niewidocznego Uniwersytetu, mag Rincewind pojawia się na kontynencie IksIksIksIks, "o którym niewiele wiadomo, prócz tego, że jest wodą opasan"**.
Tymczasem w Ankh-Morpork jedyny Bibliotekarz umiejący opanować i poskromić Książki z uniwersyteckiej biblioteki zapada na zdrowiu i ma problemy z oznaczeniem własnego morfizmu - a mówiąc po ludzku - zmienia postać z każdym kichnięciem. Aby zastosować właściwą czaro-kurację, należy znać imię rzeczonego maga, który w krótkich chwilach bywa sobą, ale jedyne, co mówi, to słynne "UUK". Książki w bibliotece wyprawiają nieprzystojne rzeczy, a w ogóle, to kto to widział, żeby Uniwersytet nie miał dostępnej dla wszystkich (czytaj: dla magów) biblioteki. Jedynym wybawicielem okazuje się nieobecny Rincewind - on jeden powinien pamiętać imię Bibliotekarza.
Wybraniec i zbawca Rincewind usiłuje przeżyć w dziwnie chwiejnej (nawet dla maga) i bardzo magicznej (zwłaszcza dla maga) rzeczywistości:
- gdzie jest pełno ślicznych, gadających ptaszków (z przewagą papug);
- gdzie wielbłądy przypływają uczepione drewna wyrzucanego przez fale na brzeg,
- gdzie grozi atak dzikich spadomisiów;
- gdzie spore miasteczko ma c a ł ą ulicę i bar,
- gdzie Lista Nieszkodliwych Stworzeń ma jedną, jedyną pozycję: niektóre owce,
- gdzie nigdy nie pada deszcz.
I w tej rzeczywistości Ktoś wyznaczył dodatkową rolę dla Rincewinda...
Kolejna, świetna książka ze "Świata Dysku"; kolejne perfekcyjne tłumaczenie pana Piotra W. Cholewy. Jednak przeczytałam i usłyszałam wiele opinii i komentarzy, że jest nudnawa i mało śmieszna. Z pierwszym się nie zgadzam, drugie chyba rozumiem: australijska rzeczywistość jest mniej więcej tak znana rodzimemu Czytelnikowi, jak sanskryt albo etykieta chińskiego dworu, albo jeszcze mniej! Pewne sytuacje, wydarzenia, postacie i dialogi są przez to mniej zrozumiałe i mniej śmieszą.
Garść australijskich ploteczek i faktów:
- śliczne, wszechobecne ptaszki to koszmarne papugi, zmora wszystkich pań domu; potrafią błyskawicznie (proszę wybaczyć) zadefekować całe pranie wiszące na podwórzu.
- Wielbłądy zostały sprowadzone na kontynent i "wyładowane" w Interiorze, po co? Pomniejsze Bóstwa wiedzą. Mają się, draby, dobrze i niebawem usłyszymy pewnie o zachwianiu równowagi ekologicznej. W prasie odbyła się nawet polemika, czy nie sprowadzić do kompletu słoni, ale pomysł jednogłośnie odrzucono: gdyby słonie zaczęły się krzyżować z kangurami, kontynent byłby pełen dziur...
- milutkie, słodziutkie "misie" koala to wiecznie pijane stworki, spadające na niewinnych turystów; pachną mało pięknie i gryzą głaszczącą dłoń, przeważnie.
- Miasto liczące powyżej dwudziestu tysięcy mieszkańców to jest Duże Miasto z własnym uniwersytetem i rektorem hodującym owce lub krowy w przerwach między wykładami.
- Australijczycy szczycą się tym, że na ich kontynencie nie występuje wścieklizna (bywa u niektórych gatunków nietoperzy, zwykle na niedostępnych terenach), mają za to pełny zestaw jadowitych pająków (niektóre kochają siedzić chyłkiem na doniczkowych kwiatach), jadowite żaby i najgorsze ze wszystkiego - parzące meduzy!
- W charakterystycznym gmachu Opery w Sydney jest najlepsza w mieście restauracja i tubylcy "zaliczają" imprezy kulturalne niejako przy okazji wizyt w "królestwie obżartuchów". Sam gmach wykończono zupełnie niedawno - pewnie uczciwi rajcy miejscy zakończyli wreszcie spory finansowe z architektem.
I na koniec "Waltzing Matilda" - pan Piotr W. Cholewa doskonale "wyłożył" Czytelnikom to, co o narodowej świętości Australijczyków wiedzieć trzeba. Przypomnę tylko, że "Waltzing Matilda" jest najbardziej znaną na świecie pieśnią australijską, wielokrotnie proponowaną na australijski hymn narodowy. Za twórcę jej słów uważa się Banjo Patersona. Zdaniem niektórych etnografów bazował on na jednej ze starych pieśni ludowych, jednak najprawdopodobniej samodzielnie stworzył ten utwór w roku 1895. Melodia prawdopodobnie pochodzi ze szkockiej pieśni "Thou Bonnie Wood of Craigielea".
W roku 1977 w drodze referendum powszechnego obywatele Australii wybierali nowy hymn. 43,2% głosujących zadecydowało o wyborze pieśni "Advance Australia Fair". Drugie miejsce z wynikiem 28,3% zajęła właśnie "Waltzing Matilda", choć była lepiej znana oraz przez ogół społeczeństwa lubiana. O przegranej "Waltzing Matilda" mogły zadecydować jej słowa - opowiada ona krótką historię o trampie, włóczędze, który zostaje przyłapany na kradzieży owcy. Dlatego zamiast ballady, tak charakterystycznej dla przyrody, historii i oryginalnej australijskiej gwary, zwyciężył utwór poważny i wzniosły.
Osobiście przeżyłam szok i załamanie nerwowe, kiedy zostałam uświadomiona, że nikt tam nie chce tańczyć walca z Matyldą!
Pozostaje mi mieć nadzieję, że po tych plotkach i faktach Czytelnik spojrzy łaskawszym okiem na książkę. Napisaną z wielką brawurą, cudownym językiem, doskonałą i naprawdę śmieszną!
Tak sobie tylko myślę; ile tomów objaśnień, przypisów i tekstów źródłowych musiałby podać pan Pratchett, gdyby mu tak wpadło do głowy przenieść Rincewinda w Polską Rzeczywistość...
---
* Terry Pratchett, "Kolor magii", tłum. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, 1997, str. 8.
** Terry Pratchett, "Ostatni kontynent", tłum. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka 2006, str. 39.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.