Dodany: 28.03.2006 16:53|Autor: dot59
Trzecia twarz obywatelki Europy
Lubię dzienniki, zarówno osób znanych, jak i bezimiennych laureatów konkursów prasowych. Jeśli nawet nie są majstersztykiem literackim, w zamian zwielokrotniają nasze spojrzenie na rzeczywistość; w jaki inny sposób można się przekonać, czy tak samo postrzega świat nastoletnia buntowniczka i gospodyni domowa po pięćdziesiątce, wpływowy polityk w kwiecie wieku i schorowany starzec, o którego istnieniu pamiętają tylko najbliżsi? Jeśli zaś autor zawodowo para się piórem, dziennik najczęściej jest dla niego rodzajem podręcznego warsztaciku, w którym szlifuje język, magazynuje obserwacje i pomysły. Dziennikom współczesnych sław nieco powabu odbiera fakt, że ich twórcy doskonale zdają sobie sprawę, iż zapiski ich prędzej czy później zostaną upublicznione; ba, niektórzy sprzedają swoje wynurzenia „na pniu”, podpisując zawczasu umowę na drukowanie ich w odcinkach na łamach prasy (Gombrowicz, Andrzejewski) lub wydanie w formie książkowej (Gretkowska właśnie). W jakim stopniu wówczas to, co czytamy, jest odbiciem prawdziwego „ja” autora, a w jakim jego maski, przywdzianej na użytek publiczny?
Spomiędzy kartek „Europejki” wyłania się powoli sylwetka o kilku twarzach, niczym żeński odpowiednik jakiegoś Trygława czy Światowida. Z jednej strony spogląda umęczone oblicze matki-Polki, porządnie wyczerpanej trudami wychowania cokolwiek nadaktywnego dziecka i prowadzenia gospodarstwa domowego mimo oczywistego braku zamiłowania do tego ostatniego zajęcia – a równocześnie promieniejącej radością macierzyństwa i ogromniejącej od ponoszonej odpowiedzialności; jeśli cokolwiek w tym dzienniku jest pozą czy grą, nie jest nią na pewno przejmujące stwierdzenie: „Dałam Polci życie, więc jestem jej winna swoje. (...) Gdyby odeszła, poszłabym za nią, opiekować się jej śmiercią, kto to zrobi lepiej od matki?”*; tego wymyślić się nie da – to trzeba poczuć...
Druga twarz naszej tajemniczej postaci nie ma określonych rysów żeńskich ani męskich, może zresztą w ogóle nie widać w niej nic prócz przenikliwych oczu, śledzących z równą uwagą zachowania dwuletniego bobasa i powierzchnię zaoranego zagonu, reklamowe plakaty i mrowiska liter rojące się na stronach gazet i książek; możemy tylko domyślać się drogi, jaką przebywają te obrazy po autostradach neuronów i przystankach szarych komórek, nim pojawią się na kartkach w postaci barwnych fraz, zabawnych lub ironicznych uwag.
Spojrzawszy w twarz trzecią, napotkamy drwiąco-pogardliwe spojrzenie wiecznej prowokatorki, od lat walczącej z uporem godnym lepszej sprawy o miejsce w literaturze i w języku mediów dla słów i obrazów egzystujących poza zwyczajową granicą dobrego smaku. Granica ta z biegiem lat zauważalnie się przesunęła, ale nadal jeszcze istnieje, a ostateczne jej zlikwidowanie ma tyluż gorących zwolenników, co zażartych przeciwników. Osobiście stoję na stanowisku, że żywy język musi mieć wiele odmian, nie znaczy to jednak, że wszystkimi możemy posługiwać się na równi i w każdej sytuacji – i absolutnie nie zgadzam się z autorką, że publiczne używanie obscenicznych wyrazów jest przejawem walki z hipokryzją. Hipokryzją byłoby twierdzenie, że ich nie ma – tak samo, jak np. zaprzeczanie istnieniu prostytucji; lecz skoro nie każdy dorosły człowiek odczuwa potrzebę skorzystania z usług kurtyzany czy żigolaka, tak i nie każdemu w smak być może opisywanie ludzkiego ciała i jego intymnej aktywności przy pomocy wyrazów powszechnie uważanych za obelżywe – a tym bardziej faszerowanie tymi wyrazami tekstów nie mających z seksualnością nic wspólnego. Nasza emancypantka jednak czyni to z upodobaniem, dając za przykład pisarzy anglojęzycznych, „przerabiających wulgaryzmy na literaturę”*. Przez łacinę (już nawet nie kuchenną, raczej rynsztokową) do Europy? Dalibóg, nie! Choćby się pani Manuela w żywe oczy zapierała, że to nie poza, że w naturze subtelnej intelektualistki leży posługiwanie się słownictwem rodem z płotów i toalet publicznych, nie uwierzę. Myślę, że to tylko maska, obwieszczająca: „patrzcie, jaka jestem odważna, bezpruderyjna, twarda! Jak wam podetkam przed oczy ch..a i p...ę – zapomnicie, że przed chwilą odkryłam swoje słabe strony, że jestem czuła, emocjonalna, wrażliwa na piękno i na ludzki los!”.
Można i tak, ale czy warto?
---
*Manuela Gretkowska, „Europejka”, WAB, Warszawa 2004.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.