Pomnik ginącej epoki
W klasycznym utworze muzycznym, na przykład w symfonii, jest przynajmniej jeden powracający motyw muzyczny, który kompozytor czyni tematem głównym swojego dzieła lub jego części. Bywa, że melodię tę słyszymy w prostej wersji granej piano, gdy czysty dźwięk skrzypiec podaje ją obojowi, a ten swoim subtelnym brzmieniem śle ją ku wiolonczeli, ale już w chwilę później odpowiadają im pozostałe instrumenty, i oto melodia przestaje być szeptem, a staje się monumentalnym głosem całej orkiestry. Bywa, że gubi się nam w swoich coraz dalszych i coraz bardziej rozbudowanych wariacjach, ustępuje miejsca tematom pobocznym lub zapowiedziom tematów kolejnych, by nagle dać się rozpoznać w tych kilku jedynych dla siebie taktach - jak fraza Vinteuila, a jej powroty, mimo iż są oczekiwane, zaskakują: sposobem ujęcia tematu, świeżością spojrzenia, urodą nowego brzmienia; staje się ona istotnym „elementem uporządkowanej złożoności, to znaczy piękna”(1), jakim jest symfonia.
W czasie czytania „Strony Guermantes”, mając w świeżej pamięci słowa o malarstwie zawarte w poprzednim tomie, słowa zawierające spostrzeżenia urocze, a jednocześnie tak trafne, że wydawałoby się, iż już nic więcej powiedzieć nie można, widzimy, jak autor w jednym zdaniu pokazuje kolejną, inną, a równie głęboką i pięknie wyrażoną prawdę: „I oto świat (który nie był stworzony raz, ale równie często, jak często zjawił się oryginalny artysta) ukazuje się nam zupełnie odmienny od dawnego, ale całkowicie jasny”(2).
Oto zadziwiające podobieństwo dzieła symfonicznego i dzieła Prousta.
„...malarz rozpuszcza dom, wóz, osoby w fali światła, która je stapia w jedno”(3). Proust, niczym ten malarz, świat cały rozpuszczał w oceanie swojej wyobraźni, w jedno stapiając marzenia, wspomnienia i rzeczywistość, i niczym malarz, który na swoich obrazach jednako pięknymi uczynił budynki brzydkie i ładne, pokazuje nam swoją belle époque. W jego przeżywaniu stale obecna była wyobraźnia i pamięć pielęgnująca wspomnienia, dawne chwile i przeżyte wzruszenia; było nastawienie na słuchanie samego siebie, tego, co w nim grało, co dusza mu podpowiadała, słuchanie jej szeptów – swoich marzeń – i z takiego splotu faktów i wyobrażeń, tego, czego doświadczył w swoim życiu, i tego, co się wydarzyło w nim samym, ale co dla niego było nie mniej ważne, z takich głębin swojego czarującego nas wnętrza Proust tworzył swój świat, swoje wielkie dzieło.
„...a tyrania rzeczywistości, jaką mamy przed sobą, ta oczywistość lampy, przy której odległa już jutrzenka blednie jak proste wspomnienie...”(4)
Tytułowe Guermantes to nazwisko książąt, którym autor poświęca znaczną część powieści, dając wnikliwy obraz życia arystokracji, ludzi światowych, jak pisze, którymi wyraźnie był zafascynowany. Proust był estetą i perfekcjonistą, i obie te cechy znajdował wśród arystokracji, jednakże, będąc doskonałym znawcą ludzi i obserwatorem ich zachowań, dostrzegał i wady tego środowiska. Z jednej strony elegancja zachowań i strojów, dystynkcja, takt, wytworność, a już szczególnie to wyjątkowe połączenie najwyższego, wyrafinowanego smaku z prostotą, które dla Prousta było szczytem dobrych manier, oznaką prawdziwej światowości, a z drugiej strony pustka salonowego życia, napuszoność i sztuczność, pycha i obłuda – to wszystko zostało przedstawione w sposób właściwy dla Prousta, czyli doskonale. Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej powieści przeczytamy tak wnikliwe studium „światowego życia”, jak w tym dziele.
Czytając o świetności arystokratycznych rodów, pomyślałem o tym, jak wiele zmienił ostatni wiek, i jak niewiele już znaczą tytuły. Pomyślałem o trwałości słów i o tym, że po tych wszystkich książętach, hrabiach, baronach, tak dumnych ze swoich rodów i tytułów, zostały ledwie widoczne ślady w herbarzach, w starych, zakurzonych annałach, znane tylko historykom i wąskiej grupce potomków pielęgnujących pamięć minionego - ślady dawnych świetności, które skazane byłyby na zapomnienie, gdyby nie utrwalił ich w swoim dziele artysta. To potwierdza prawdę tak mało pamiętaną, rzadko uświadamianą, że słowo ma trwałość i wagę większą niż rody, zamki i tytuły. Któż słyszałby o królach Troi, Myken czy Sparty, gdyby nie Homer? À propos: bywa, że między wejściem do salonu a pierwszym powitaniem, między pytaniem a odpowiedzią, w tej jednej chwili autor wiedzie nas daleko ścieżkami swoich myśli – właśnie jak Homer, który nawet w ferworze walki pod murami Troi dawał Hellenom czas na prezentację przewag swoich rodów i czynów.
„Strona Geurmantes”, podobnie jak i poprzednie tomy, a wierzę, że i pozostałe, jeszcze czekające na mnie, obok wszystkich innych zalet mają i tę, że są ucztą dla wielbicieli sztuki posługiwania się słowem, ładnego wyrażenia swojej myśli, oryginalnego użycia zwykłych słów, które dzięki umiejętności autora zachwycają, zadziwiają swoją urodą lub odkrywczością. Czytając je po parokroć, delektujemy się ich urodą, smakujemy je, i uśmiechając się do ich autora, widzimy te liście, którym każe oderwać się od gałęzi i pędzić w gonitwie za uciekającym wiatrem, widzimy markotny pokój, który schował się przed autorem za ścianą i patrzył na niego wystraszonym okiem swojego okna. Lektura książki, to – jak mówi Proust – przygoda z uroczą wróżką, Wyobraźnią; podążając za nią, wchodzimy w świat tak się mający do rzeczywistości, jak ostre światło lampy do łagodnej jasności jutrzenki, jak rzeczywistość do naszych marzeń.
Więc podajmy jej dłoń i idźmy.
---
(1) Marcel Proust, „Strona Guermantes”, tłum. Tadeusz Boy Żeleński, wyd. Prószyński i S-ka, 2004, str. 47.
(2) Tamże, str. 303.
(3) Tamże, str. 47.
(4) Tamże, str. 527.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.