Dodany: 21.03.2006 18:28|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Język Trolli
Musierowicz Małgorzata

1 osoba poleca ten tekst.

Staszka krzepi


Trolle to postacie mocno ostatnio spopularyzowane w naszej masowej świadomości dzięki filmom i książkom fantasy, toteż poznawszy tytuł najnowszego tomu „Jeżycjady” jeszcze przed jego ukazaniem się, niejeden sądził, że pisarka wbrew tradycji postanowiła ożywić poznańską codzienność elementami fantastyki. Hipotezy takie okazały się jednak stuprocentowym pudłem, bowiem ni śladu bajecznych stworów na kartkach książki nie znajdziemy – a tylko dziewczynę, noszącą wysoce oryginalne nazwisko Trolla i na dodatek niecodzienne, jak na populację gimnazjalistów, imię Stanisława. Sama Staszka jest postacią równie niebanalną i tajemniczą, jak jej nazwisko: nie mówi prawie nic o sobie – poza tym, że mieszka u siostry i szwagra, a rodzice przebywają na stałe w Niemczech – i nie zdejmuje z głowy śmiesznego zielonego kapelusza. Tak samo jak Aurelia, Noelka czy Bebe, wkracza przypadkiem w życie rodziny Borejków, a zwłaszcza najmłodszego jej pokolenia, stając się pierwszą miłością dziewięcioletniego Józinka, syna Idy. Józinek wie jeszcze za mało o życiu, by zorientować się, że widok, który dostrzega, gdy Staszka niechcący zrzuca kapelusz, ma związek z jej późniejszym wyjazdem, z tym, że „może być dobrze albo źle”* – i dużo czasu mija, nim zakradnie się do jego małego serduszka jakieś niedobre przeczucie...

Mądra i piękna to książka – choć napisana prostym językiem, bez udziwnień, bez kreowania wielce skomplikowanych postaci. I tak jak każda poprzednia, przepełniona tolerancją. W świecie Borejków akceptowany jest każdy: brzydki, biedny, pochodzący z patologicznej rodziny, dziwak; więc także i czarnoskóry muzyk z dredami do połowy pleców, także i wnuczka, która urodzi nieślubne dziecko. Dopiero nadużycie zaufania albo krzywdzenie słabszego przekracza granice borejkowskiej tolerancji: dlatego nikt w tym domu nie wspomina mile Pyziaka, dlatego Róża nie chce się już widzieć z Fryderykiem. Scena, w której dziadek Ignacy miażdży słowami pyszałkowatego młodzieńca, nie używszy ani jednego epitetu i w rozkosznie subtelny sposób wykpiwszy jego absurdalne zarzuty, jest jedną z najwspanialszych w książce, a kto wie, czy i nie w całym cyklu.

W ogromnej powodzi literatury mówiącej o najrozmaitszych patologiach, o rodzinnej przemocy fizycznej i emocjonalnej, o molestowaniu dzieci, alkoholizmie i rozwiązłości, rodzina Borejków jawi się jako wspaniała oaza starego porządku (nie mylić z zacofaniem!), jako promyk nadziei dla tych wszystkich, którym wydaje się, że nie ma po co żyć w świecie, gdzie wszystko można kupić i sprzedać. Może trudniej jest spotkać w Polsce z przełomu XX i XXI wieku człowieka o borejkowskiej duszy, niż wiek wcześniej w Kanadzie kogoś „znającego Józefa” – ale można, i za samo uświadomienie nam tego faktu należy się autorce „Jeżycjady” jakiś wielce serdeczny laur – może Order Uśmiechu, jeśli go dotąd nie otrzymała?

Ogromne zapotrzebowanie mam na kontakt z tą rodziną, tak jak z Anią Shirley, Muminkami, Aleksym Zorbą, Mary Poppins, Pollyanną, Szwejkiem – z każdym bohaterem literackim, przekonującym, że trzeba, jak w popularnej angielskiej pioseneczce, „zawsze spoglądać na jasną stronę życia”**, a jeśli życie mimo to odwróci się tyłem i pokaże nam stronę ciemniejszą, nie wolno dać się temu widokowi pokonać. Walczyć cierpliwością albo obojętnością, łagodnością albo ironią – ale nie dać się opanować czarnym siłom: głupocie, beznadziei, chciwości, zawiści. Czyż to nie jedno z najważniejszych zadań literatury – krzepić w człowieku ducha?


---
* Małgorzata Musierowicz, „Język Trolli”, Akapit Press, Łódź 2004.
** W oryginale brzmiało to mniej więcej: „always look to bright side of life”, autora tekstu ani wykonawcy niestety nie znam.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 18917
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 14
Użytkownik: Agis 28.03.2006 13:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Trolle to postacie mocno ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Podoba mi się Twoja recenzja, o zadaniach literatury myślę tak samo! I pomyśleć, że prawie ją przegapiłam, bądź też ona pojawiła się znienacka w końcówce: "biblionetka poleca". :-)
Użytkownik: librarian 28.03.2006 19:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Trolle to postacie mocno ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Z przyjemnością przeczytałam Twoją recenzję. Jestem fanem Jeżycjady i książek tego typu to znaczy krzepiących a także podpowiadających pozytywne postawy. Jakże to ważne w latach formacyjnych. Tymczasem mamy trend, który skupia się na produkowaniu i promowaniu książek niby to realistycznych, a tak naprawdę pokazujących patologię jako coś powszechnego. Mam przed sobą listę ponad 300-tu książek młodzieżowych (w tym wiele nagrodzonych) w ostatnich latach wydanych w Kanadzie, z których mamy wybrać około 80ciu dla jednej z bibliotek publicznych. Do wyboru mamy trochę fantasy (Ursula LeGuin,Anne McCaffrey,Tamora Pierce, Kenneth Oppel, Philip Pullman, R. R. Tolkien, Tim Wynne-Jones), a dalej takie tematy: samobójtwo, patologiczni rodzice, ucieczki z domu, bezdomna młodzież, depresja, śmierć, brak celu, agresja, gwałt i morderstwo, porwanie, prześladowania, gangi, dzieci które maja dzieci, opuszczone dzieci, brak rodziców czy jakichkolwiek pozytywnych dorosłych, bieda, alkoholizm rodziców itd. Na liście jest jeden tytuł Madeleine L'Engle, i dosłownie kilka pozycji z klasyki (Harper Lee, Mark Twain, J. D. Salinger). Oczywiście nie jest to jedna jedyna lista z której wybieramy książki do bibliotek, ale doskonale oddaje ona trend wydawniczy, który prawdopodobnie nie jest bardzo różny od tego w Polsce. Czy naprawdę młodzież chce to czytać i w książkach poszukuje odbicia tej najbrutalniejszej rzeczywistości?
Użytkownik: Agis 31.03.2006 11:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Z przyjemnością przeczyta... | librarian
Młodzież należąca do mojej biblioteki chce czytać głównie o patologiach. Gdy byłam nastolatką też sięgałam po takie książki. Ale bardzo się cieszę, że nie ominęłam Musierowicz i Siesickiej, które dostarczyły mi innych wzorców i innego spojrzenia na świat. Swoją drogą ciekawe, że te pisarki tylu młodym się przysłużyły, a ciągle przez niektórych traktowane są nieco pogardliwie jako literatura dla grzecznych panienek.
Użytkownik: morfem 03.08.2006 12:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Trolle to postacie mocno ... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Always look on the bright side of life" - Monthy Python. Słowa i muzyka Eric Idle; piosenka pierwszy raz pojawiła się w "Żywocie Briana", natępnie w "Sensie życia wg Monthy Pythona". Czy zaś tekst jest taki do końca optymistyczny? Hmmm:)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 04.08.2006 16:30 napisał(a):
Odpowiedź na: "Always look on the ... | morfem
Niestety nie mam pojęcia, czy cały - bo, jak wspomniałam, nawet nie bardzo kojarzyłam, z jakiej piosenki pochodzi ten zapamiętany fragment; i on sam, i melodyjka natomiast brzmi zdecydowanie optymistycznie,
Użytkownik: weronick 21.03.2007 13:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Trolle to postacie mocno ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Jestem przykładem współczesnej młodzieży. I owszem, sięgam po książki typu "My dzieci z dworca Zoo" lub "Zabić drozda" Harpera Lee. Ale nie jestem ich zagożałą fanką. Chętniej czytam Siesicką, Montgomery i w szczególności Musierowicz. Pokazują świat od innej strony. Tej lepszej, jaśniejszej...
Użytkownik: jolekp 16.08.2017 14:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Trolle to postacie mocno ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Będę teraz długo marudzić jak rasowy malkontent, ale co poradzę na to, że mnie ta książka tak wybitnie wkurza, aż nie wiem od czego zacząć. To może od cytatu z recenzji:

"Scena, w której dziadek Ignacy miażdży słowami pyszałkowatego młodzieńca, nie używszy ani jednego epitetu i w rozkosznie subtelny sposób wykpiwszy jego absurdalne zarzuty, jest jedną z najwspanialszych w książce, a kto wie, czy i nie w całym cyklu. "

Nie wiem, co w niej takiego wspaniałego, bo Borejko uprawia tu czyste reductio ad absurdum (i nawet nie zauważa, jak bardzo nie ma racji), całkowicie omija całą istotę sprawy i zupełnie niepotrzebnie podgrzewa atmosferę, wykazując bardzo wkurzającą tendencję do układania innym życia według własnego scenariusza. Zdecydowanie w całej sytuacji plusuje za to babcia, która jako jedyna zdaje się mieć jakiś rozsądny ogląd tej sprawy.

Wkurza mnie naginanie postaci pod potrzeby fabuły i radosne ignorowanie tego, że to, co się o nich napisało wcześniej stoi z tym w sprzeczności, oraz przeinaczanie podawanych wcześniej faktów.
Nie da się uwierzyć, że Fryderyk z "Imienin", który opowiada pod gwiazdami o odłamku wieczności, który chciałby spędzić z Różą i ten, który bredzi o swoim umiłowaniu wolności i pułapce biologicznej to ta sama osoba. Ogólnie, to, co robi pani Musierowicz z Fryderykiem w tej książce, jest obrzydliwe. Nagle to zadufany kujon wygłaszający rozwlekłym tonem kretyńskie uwagi, do tego blady i chuderlawy, a jego obrzydliwego głosu nie da się słuchać. Brakuje jeszcze uwagi o tym, że ma wszy w pępku, a jego ojciec śmierdział skisłymi jagodami. Normalnie, Janusz Pyziak, wersja 2.0. I wiem, że jestem prawdopodobnie mocno odosobniona w swojej sympatii do Fryderyka, ale on naprawdę nie był takim odrażającym typem wcześniej.
Nie da się uwierzyć, że Mila, która czule pociesza Idę szlochającą z powodu, że ktoś ją nazwał rudym kościotrupem i nieszczęsnym indywiduum oraz ta, która strofuje wnuczkę płaczącą nad poważnym życiowym problemem, twierdząc, że to nieznośne, to ta sama osoba.
I w końcu co jest prawdą - to, że Mila musiała Janusza namawiać na ślub, czy to, że Gabriela się uparła, a Mila bez pomocy Ignacego nie zdołała jej od tego odwieść? Od kogo Borejkowie mają mieszkanie na Roosevelta - od chytrej pani Trak, która wyrolowała ich na zamianie czy od kochanej Gizeli, której tylko dziwnym zbiegiem okoliczności nikt nie wspomniał słowem przez trzydzieści lat?

Wkurza mnie rozbieżność pomiędzy deklarowanymi cechami bohaterów, a ich faktycznym zachowaniem.
Bystry obserwator Józinek, który zawsze potrafi wyciągać właściwe wnioski, nie jest w stanie połączyć w całość łysej głowy, spacerów pod poradnię specjalistyczną (bystry obserwator nie zauważył jaką), baterii lekarstw w łazience, aluzyjnych rozmów o chorobach i zasłabnięć. To by przeszło zupełnie gładko, gdyby na co drugiej stronie nie było podkreślane, jaki to z Józinka właśnie bystry obserwator od właściwych wniosków.
W skromnym mieszkaniu Borejków, którzy nie przywiązują wagi do dóbr materialnych, w zasadzie z ledwością wiążą koniec z końcem i nie ma u nich czego ukraść znajdują się: zmywarka, co najmniej dwa (a możliwe że trzy) komputery z dostępem do Internetu, laptop i telefony komórkowe. I to już pod koniec lat 90., kiedy były to dobra zdecydowanie luksusowe i ich posiadanie świadczyło o statusie.
Józinek narzeka, że na Roosevelta wszyscy są nadopiekuńczy i obdarzeni zbyt bogatą wyobraźnią, która podsuwa wizje wszelkich katastrof, co jakoś nie przeszkadzało im spokojnie grać w szachy w czasie, gdy trzynastoletnia Laura nie wróciła do domu na noc albo wyprawić dziesięciolatka w podróż w środku zimy, ubranego w cienki komunijny garniturek, ani nie okazać cienia zainteresowania tym, że ich dzieci były gonione przez gangsterów i wróciły do domu zbroczone krwią.
Pominiemy wątek dzielnej, dzielnej Gaby, bo to temat na rozprawę naukową, a w tej części akurat Gabrysi było wyjątkowo niewiele.

Wkurzają mnie jeżycjadowe podwójne standardy.
Pulchna Patrycja wygląda świeżo jak brzoskwinia, Pyza przyrównywana jest do ciastka z malinowym kremem, ale Ania Górska to za każdym razem czerwona tępa grubaska.
Wymuskane mieszkanie Ewy Jedwabińskiej jest bezduszne i zimne, wymuskane mieszkanie Idy jest stylowe i eleganckie.
Agresywne dresy są złe, agresywny Józinek jest w porządku.
Głośne świętowanie Sylwestra jest złe, awanturowanie się w miejscu publicznym jest w porządku.
Ignaś jest notorycznie karcony i strofowany za donoszenie i mazgajstwo, Józinek, który bije Ignasia od zawsze i bez powodu, właściwie nigdy nie jest upominany. To znaczy jest, raz, przez Marka. I nie mówi mu on, że nie można bić kuzyna, dlatego, że ludzi się nie bije, tylko dlatego, że Ignaś jest słabszy, a słabszych bić nie można. Silniejszych albo równych sobie, jak najbardziej.
Fryderyk, który wyjeżdża na stypendium, zostawiając ciężarną dziewczynę w domu pełnym ludzi jest zły (że nie wspomnimy o Januszu, który wyjechał zarabiać pieniądze, zostawiając żonę z małym dzieckiem - ten jest zły z definicji), za to Grzegorz, który wyjeżdża na stypendium, zostawiając ciężko chorą żonę z niemowlęciem jest w porządku.
Wredna pani przedszkolanka jest zła, ale wetknięcie jej ziemniaka w rurę wydechową byłoby w porządku (jedyny problem stanowi to, że przedszkolanka może nie mieć samochodu - ten tekst mnie zdumiał chyba najbardziej w całej książce).

Wkurza mnie to, że autorka przelewa na książki swoje rozgoryczenie życiowe, kreując świat, który nie istnieje.
Wszędzie tylko zło, zepsucie, bandytyzm, złodzieje, zidiocenie i degeneracja. Dziwnie to wypada w książce dla młodzieży pisanej z perspektywy dziewięciolatka - to raz. Dwa - jakoś w "Opium w rosole", gdzie realia życia wcale nie były jakoś szczególnie wesołe, dało się uniknąć tego narzekania na wszystko. A tutaj widać tylko rozczarowanie i jakąś dziwną tęsknotę za światem, który nigdy nie istniał. Chamscy i głupi ludzie zawsze byli i zawsze będą. Natomiast to, co się wyprawia w tej książce, jest jakimś strasznie dziwnym wyolbrzymieniem.
Dresy tutaj zaczepiają dziewięcioletnie dzieci, żeby im ukraść telefony (bo to przecież standardowe wyposażenie dziecka w roku 2003), gonią dziewczyny po ulicy w biały dzień, otwarcie rechoczą ze starszego pana, ale uciekają wzrokiem, gdy spojrzy na nich groźna nastolatka. W calutkim Poznaniu najwyraźniej nie istnieje ani jedna przyzwoita szkoła podstawowa, skoro Borejkowie uparcie posyłają dzieci do tej jednej, która była siedliskiem wszelkiego zła już pięć lat wcześniej, kiedy chodziła do niej Laura. Ludzie, którzy dziedziczą zabytkowe wydania książek, nie sprzedają ich kolekcjonerom za ciężki hajs, tylko oddają za grosze na dekoracje do pizzerii. Do dekorowania nie używa się sztucznych książek z tektury czy styropianu, tylko przycina prawdziwe, żeby pasowały do półek. Zły rząd pozwala na to, żeby były wypadki i korki na drodze, a kierowcy nie byli natychmiast informowani o tym, co się dzieje (scena korku ulicznego to takie kuriozum, że jak na niej stanęłam, to przez tydzień nie mogłam przebrnąć dalej). Och, i jeszcze ten piękny kontrast, kobieta odmawia strudzonym wędrowcom jedzenia, a w głębi jej domu w telewizorze widać papieskie błogosławieństwo. Subtelne jak wystrzał z pancernika. I nawet kino zeszło na psy, wszyscy wiemy, że nie powstają już wartościowe filmy, a telewizja to już w ogóle degeneracja, tylko reklamy, seriale i reality show - żeby tak dało się w telewizji obejrzeć ciekawy dokument, albo spektakl teatralny, albo operę, albo balet, albo koncert!

Wkurza mnie to, że dzieci nie są tu dziećmi.
Przemyślenia Józinka od biedy pasowałyby do jakiegoś wyjątkowo zblazowanego nastolatka, ale nie do dziecka dziewięcioletniego. Mam akurat w domu egzemplarz poglądowy takiego osobnika, i zapewniam, że jego głowy nie zaprzątają tak nieistotne problemy jak dewastacja miasta, upadek obyczajów i grubość kobiecego makijażu. Ale może to nasza wina, bo nie cytujemy przy nim łaciny, głównie dlatego, że jej nie znamy.
Dzieci w "Jeżycjadzie" wyginęły chyba z wejściem Patrycji w wiek dojrzewania, od tamtej pory żadne z nich nie wyraża się stosownie do swojego wieku - wystarczy spojrzeć w jaki sposób mówi choćby półtoraroczny Jędrek.
Dodatkowo, czytanie o Józinku, który do trzeciego roku życia nie zdradził się z umiejętnością mówienia, żeby mu dorośli nie zawracali głowy, niemal bezpośrednio po "Musimy porozmawiać o Kevinie", robi dziwne wrażenie.

Wkurza mnie to, że autorka chyba nawet nie zdaje sobie sprawy jak szkodliwe wzorce kreuje.
O ile jeszcze rozumiem to, że prawie wszyscy wiążą się ze swoimi licealnymi miłościami - chociaż jest to nieprawdopodobne w takiej częstotliwości, to przemawia do romantycznej strony czytelników (no i zawsze miło jest, jak bohaterowie, których lubimy żyją długo i szczęśliwie), o tyle nie rozumiem, dlaczego zakochane dziewczęta tak często dostosowują swoją życiową drogę do ukochanego, często wbrew własnym preferencjom i zainteresowaniom. Kreska zostaje architektem tak jak Maciek, chociaż miała zawsze problemy z matematyką. Patrycja idzie na leśnictwo w ślad za Baltoną, mimo że wcześniej zamierzała studiować ekonomię. Róża męczy się na studiach astronomicznych, które jej nie interesują, a które wybrała tylko ze względu na Fryderyka (zagadką pozostaje jak się na te studia w ogóle dostała).

Nie sądziłam, że znajdzie się w Jeżycjadzie książka, która mnie zirytuje bardziej niż "Nutria i Nerwus", ale jednak się udało, jestem pod wrażeniem. Obawiam się, że "Język Trolli" może się dla mnie okazać początkiem równi pochyłej dla poznańskiego cyklu.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.08.2017 19:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Będę teraz długo marudzić... | jolekp
Niedźwiedziu (i Misiaku, który jeszcze przy tej akurat książce głosu nie zabrał, choć pewnie niebawem to nastąpi), dlaczego Wy wszyscy, krytycy Jeżycjady, uważacie, że konstruując postacie w taki czy inny sposób, przypisując im takie lub inne cechy i często sprzeczne zachowania, autorka kreuje wzorce i standardy?
Przecież to, że ktoś nakazuje bohaterowi postąpić w sposób negatywny lub niejednoznaczny, nie oznacza, że aprobuje on taki sposób postępowania. Przypomniały mi się w tym momencie gromy, jakie spadały na "Wichrowe Wzgórza" po ich opublikowaniu, bo także obawiano się, by nieakceptowane społecznie zachowania bohaterów, zwłaszcza Heathcliffa, nie skaziły umysłów czytelników.

Zachowania takie jak Fryderyka, który od romantyczności nagle przeszedł do oskarżania dziewczyny o "pułapkę biologiczną", a jej rodziny o chęć podcięcia mu skrzydeł, wcale nie są rzadkością; dziewczęta, które robią dla swoich facetów coś, do czego same nie są przekonane (a co na dobrą sprawę może im zmarnować zawodowe życie) - także. Ja osobiście nie miałam odczucia, żeby autorka ich wybory gloryfikowała, traktowałam to i traktuję jako opisanie pewnego wycinka rzeczywistości (który przecież nie jest jedyną rzeczywistością), w dodatku - co od pierwszego tomu przecież widać - z pewnym nacechowaniem satyrycznym. W przypadku części bohaterów, może nawet większym; czasami mam odczucie, że autorka się z większości tych swoich "dzieci" nabija, za wyjątkiem tych, które są zbyt tragiczne, by im jeszcze dokładać (jak Aurelia). Wchodzi w to także i przedstawienie Józinka, który teoretycznie, jako lekarskie dziecko, powinien się migiem zorientować, jaki problem ma Staszka, ale przecież on wcale nie pragnie - nie teraz przynajmniej - przyswajać tej wiedzy, jaką chcieliby rodzice, żeby miał; on jest tym bystrym obserwatorem, ale niewiele wie o świecie, zresztą w tym wieku ja też raczej dostrzegałam niuanse ludzkich zachowań, niż wiedziałam coś naprawdę. Nie pokojarzyłabym faktów, bo nie znałam nikogo takiego, jak Staszka, pierwszą osobę chorującą na nowotwór poznałam już jako dorosła. Niby pod koniec lat 90 dzieci więcej wiedziały, niż za czasów mojego dzieciństwa, ale czy ja wiem, żeby aż tyle?

Januszowi Borejkowie mają za złe przecież nie to, że wyjechał zarabiać pieniądze - gdyby się interesował pozostawioną w kraju żoną i dzieckiem, potem dwójką dzieci, gdyby pisał, gdyby w końcu wrócił, to nie sądzę, żeby mu do końca życia wyjazd wypominali. Podobnie i Fryderykowi mają za złe nie to, że chce wyjechać, ale to, że zachowuje się, jakby ciąża Róży nie była jego sprawą (i Ignacy słusznie mu to wypomina, bo jakby nie było, sama dziewczyna w ciążę nie zajdzie, choćby nie wiem jak chciała). A Grzegorz, wiadomo, będzie dzwonił, pisał maile i wróci na pewno.

Nie piszę tego, żeby Cię przekonać do "Jeżycjady" - ja też mam takie książki, które mnie wkurzają i nigdy, przenigdy mi się nie spodobają, choć wszyscy mówią, że powinny. Ale mówiąc szczerze, jak tak miażdżycie z Misiakiem i jeszcze paroma innymi osobami te nieszczęsne powieści na proch i pył, to ja zaczynam mieć poczucie winy, bo skoro czytam coś tak złego, a nie widzę, że jest złe, i jeszcze dostarcza mi to pozytywnych emocji, to może ze mną coś nie tak?
Użytkownik: jolekp 16.08.2017 20:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Niedźwiedziu (i Misiaku, ... | dot59Opiekun BiblioNETki
To jest pierwsza książka z piętnastu, która mi się aż tak bardzo nie spodobała (wszystkie pozostałe mam ocenione na co najmniej 4), więc czuję, że chyba aż tak bardzo nie miażdżę, co nie? A ten komentarz też napisałam w sumie tylko dlatego, że Misiak się domagał :D.

Ja z Jeżycjadą mam głównie ten problem, że ona jest cyklem. A skoro jest cyklem, to powinna być wewnętrznie spójna. A tu tymczasem, w prawie każdej książce dostajemy informacje, które przeczą temu, co wiemy z książki poprzedniej i skąd teraz czytelnik ma wiedzieć, w co wierzyć? Mnie to przeszkadza. Tym bardziej, że dla mnie np. pomiędzy "Pulpecją" a "Kalamburką" minęło trzy miesiące, a nie 10 lat, więc łatwiej mi zauważać, że tam były trzy goździki, a teraz jest bukiet z groszku, AAAAA!!! Mnie takie rzeczy drażnią bardzo, nie chcesz wiedzieć, jakie straszne sceny wyczyniam, kiedy powtarzam Harry'ego Pottera, co mi wcale nie przeszkadza bardzo go lubić :). Ad rem.

"Zachowania takie jak Fryderyka, który od romantyczności nagle przeszedł do oskarżania dziewczyny o "pułapkę biologiczną", a jej rodziny o chęć podcięcia mu skrzydeł, wcale nie są rzadkością"

Chodzi tu bardziej o to, że autorka bardzo płynnie przeszła od opisywania Fryderyka jako być może nudnego i oderwanego od rzeczywistości, ale jednak w jakiś sposób sympatycznego chłopaka, to jakiegoś strasznego kretyna z obrzydliwym głosem, jakby bardzo chciała go czytelnikom obrzydzić i ja się z tym nie umiem pogodzić, bo lubię tę postać. Dokładnie taka sama sytuacja jest z Januszem, który zaczynał jako niezbyt odpowiedzialny podrywacz i lekkoduch, potem widzimy go autentycznie zakochanego w Gabrieli, następnie widzimy, że wyjechał, ale chciał wrócić (wysłał przecież ten telegram o pierogach, który brzmiał moim zdaniem bardzo czule), a ostatecznie skończył jako pijak, złodziej i awanturnik. Nie wiemy za to, jak wyglądało jego małżeńskie życie z Gabrielą w Borejkowym domu, z małymi siostrami, uprzedzoną teściową i teściem, który nie był w stanie zapamiętać jego imienia. I to też mi przeszkadza, że postaci, które wcześniej były pozytywne, nagle stają się tymi złymi, a my w ogóle nie poznajemy ich punktu widzenia. I ja tutaj nie twierdzę, że porzucenie żony z dwójką dzieci to pikuś i nic takiego, ja po prostu nie przyjmuję wytłumaczenia o Januszu Pyziaku, który nie potrafił kochać, bo ja już wcześniej widziałam, że potrafił.

"Podobnie i Fryderykowi mają za złe nie to, że chce wyjechać, ale to, że zachowuje się, jakby ciąża Róży nie była jego sprawą (i Ignacy słusznie mu to wypomina, bo jakby nie było, sama dziewczyna w ciążę nie zajdzie, choćby nie wiem jak chciała)"

W zasadzie skąd wiadomo, jakie są plany Fryderyka? Skąd wiadomo, że nie zamierza wrócić? Nie wiadomo, nikt go o to nie zapytał, a on sam też tego nie powiedział, Ignacy od progu na niego naskoczył i zaczął swoją bezsensowną tyradę na temat częstotliwości używania słowa "seks" w popkulturze. [A co do tego, czy nieużywanie słowa "seks" może być przyczyną ciąży, to cóż. Nie jest chyba wielką tajemnicą, że jedną z częstszych przyczyn niechcianych ciąż w młodym wieku jest brak solidnej edukacji seksualnej. Więc Ignacy, nie dość, że wygłasza kompletnie oderwaną od istoty problemu przemowę, to jeszcze nie ma w niej racji.]
Ignacy wypomina tu Fryderykowi w zasadzie nie wiadomo co - chłopak przyszedł ustalić coś sensownego z Różą - nie wiemy co takiego (a Ignacy wydaje się sugerować, że aborcję). Ta reakcja byłaby zrozumiała, gdyby Fryderyk zajął jasne stanowisko, że dziecka nie chce. Ale nic takiego nie miało miejsca, co prawda w pierwszej emocjonalnej reakcji palnął coś mocno głupiego, ale kiedy ochłonął i przyszedł porozmawiać z Różą, został z miejsca osądzony, choć Borejkowie nadal nie wiedzą, jaki jest jego pomysł na rozwiązanie tej sytuacji. Jedyne, co Fryderyk mówi w tej sprawie, to to, że chce pozostać wolnym człowiekiem, ale to wcale nie znaczy, że zamierza odciąć się od dziecka.
Spróbujmy też spojrzeć na tę sprawę z perspektywy Fryderyka - on mówi wyraźnie, że Róża zawiodła jego zaufanie i nie uprzedziła go, że może zajść w ciążę. Skąd wiadomo, że np. Róża nie utrzymywała go w przekonaniu, że się zabezpiecza? To absolutnie w żaden sposób nie zdejmowałoby z niego odpowiedzialności, ale jednak da się trochę zrozumieć jego rozgoryczenie. Tym bardziej, że dziewczyna zaskoczyła go praktycznie w przeddzień długo planowanego wyjazdu i prawdopodobnie oczekiwała entuzjastycznej reakcji i natychmiastowych oświadczyn, a gdy tego nie otrzymała, to się obraziła i nie zamierzała mu dać drugiej szansy. Róża zachowuje się tutaj wyjątkowo kretyńsko. A rodzina albo ją w tym utwierdza (dziadek, Ida), albo ignoruje problem (Gabrysia) - jedynie babcia stara się jakoś ją uspokoić i ma jakieś sensowne podejście do sprawy.

Jeśli chodzi o Józinka, to mogę uwierzyć, że nie skojarzył stanu Staszki konkretnie z nowotworem, ale na to, że jest chora powinien wpaść bez problemu - jeśli jest takim bystrym obserwatorem - w końcu widział jak Staszka zasłabła, widział duże ilości leków w jej łazience, a w rozmowach rzucała aluzje o chorobie i miejscu na oddziale, które rodzice załatwili. No i odprowadzał ją też pod specjalistyczną przychodnię. I to jest bardzo częste zjawisko w Jeżycjadzie - co i rusz np. czytamy o tym, że Gabrysia jest dzielną opoką całej rodziny, ale kiedy ma okazję się jako taka wykazać, to tego nie robi, czytamy o tym, że rodzina jest nadopiekuńcza, ale jednocześnie widzimy szereg sytuacji, które temu stwierdzeniu przeczą. A Józinek jest bystrym obserwatorem, który potrafi wyciągać właściwe wnioski, ale kiedy ma okazję się tym wykazać, to nic nie chwyta.

I żeby było jasne, nie chciałam nikomu wykazywać, że jego ulubiona książka ssie i śmierdzi. Każdy ma prawo lubić to, co lubi i nie czuć się z tego powodu źle. Ja np. bardzo lubię "Imieniny", które Misiak ostatnio tak zjechał w recenzji i cóż - po prostu uważam, że on się nie zna :).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.08.2017 21:27 napisał(a):
Odpowiedź na: To jest pierwsza książka ... | jolekp
Ach, Misiak!... To ja już chyba przez niego nabrałam przekonania, że Ty też wraz z nim tępisz Jeżycjadę, choć tylko ten jeden tom Ci działa na nerwy :-). Sorry, co złego, to nie ja :-).
Nie, ja tych niekonsekwencji w zachowaniu bohaterów zupełnie nie dostrzegam, ale może to jest kwestia patrzenia na lektury przez pryzmat nabytych doświadczeń (niekoniecznie osobistych; wolta Janusza dlatego mnie nie dziwi, że znam z drugiej, niemniej stosunkowo bliskiej ręki dwa przypadki gości absolutnie w pewnym momencie kochających, i żony, i dzieci, którzy nagle zwinęli manatki, jeden przy tym zupełnie bez ostrzeżenia, tak że przez pewien czas był poszukiwany jako zaginiony. I potem mniej ze dwa czy trzy razy stwarzał pozory, że go własne dziecko interesuje, tak gdzieś raz do roku, a jeszcze potem wcale. I niesympatyczny obraz Fryderyka w danym momencie też mnie nie dziwi, bo znam również przypadek, w którym nawet nie chłopak, ale mąż zareagował na ciążę jak na osobisty afront i zażądał rozwodu, bo on w tym momencie nie widział w swoim życiu miejsca dla dzieci).
Szczerze mówiąc, rzadko też zauważam różnicę typu goździki a groszki, za to prawie zawsze - niespójności chronologiczne. W Jeżycjadzie wyłapałam bodaj jedną, ale już nie pamiętam, jaką, bo to jednak dawno było.
Użytkownik: jolekp 16.08.2017 21:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, Misiak!... To ja już... | dot59Opiekun BiblioNETki
No to miło, bo się już prawie poczułam jak jakiś hejter, a nie miałam takiego zamiaru. Z osobistymi doświadczeniami raczej nie można dyskutować, może mi też się za jakiś czas zmieni spojrzenie na pewne sprawy.

Co do niespójności chronologicznych, to ponoć ktoś z forum ESD się doliczył, że Janusz musiałby spłodzić Laurę w niemieckim więzieniu w Australii :D. Ale na jakiej podstawie, to nie powiem, bo aż tak się nie wgryzałam.
Użytkownik: misiak297 27.06.2020 00:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Będę teraz długo marudzić... | jolekp
Dyskusja sprzed trzech lat. Nagabywany skutecznie przez Niedźwiedzia wreszcie odświeżyłem sobie "Trollę" - i z 6 ocena zjechała niżej.
Niedź, nie będę powtarzał Twoich argumentów, praktycznie ze wszystkim się zgadzam.

W ogóle zdałem sobie sprawę, że to jest jakieś dziwaczne - historia miłosna dziewięciolatka? Serio? Józinek z książki w ogóle nie pasuje deklarowanego wieku, a z drugiej strony - to Ignacy G. zwraca mu uwagę na sprawę ze Staszką.

Scena rozmowy Fryderyka z Ignacym - ja miałem ochotę powiedzieć Ignacemu, żeby lepiej sobie poczytał i zostawił tę rozmowę Mili. To był rok 2003, jak to dobrze, że od kilku lat mówi się, jak katastrofalne skutki może mieć niewiedza nastolatków o sprawach alkowy, zwyczajny brak edukacji. Kto wie, jaką antykoncepcję stosowali Róża z Fryckiem i czemu to zawiodło?

W ogóle teraz to mi się wydało, że fabuła jest klecona trochę na siłę i niewiele z tego wynika (a już ta scena z korkiem...). No i porównanie do "Opium w rosole" jest bardzo zasadne - tam sytuacja była stokroć gorsza, wszystko jest powiedziane ciszej, bez nachalności.

Rozbroiło mnie zdanie Laury: "Mam osiemnaście lat, inne już za mąż wychodzą, a ja?! Żaden chłopak mnie nie chce". O ile rozumiem końcowe rozterki, to niech mnie ktoś oświeci - czy osiemnastolatki wtedy biegły tłumem do ołtarza?

No i scena ze skinami - Józinek straszący pistoletem na plastikowe kulki, Laura gromiąca tę samą bandę ledwie kosym spojrzeniem, a potem zastanawiająca się, czemu jej nie zaatakowali. Przecież obiektywnie jest ładna, prawda?

Żeby nie było, podobało mi się parę kawałków - całkiem trzeźwe podsumowanie Ignasia przez Józinka (choć znów - czy to refleksje pasujące do dziewięciolatka?). Świetnie wypadła Mila w tym tomie - bardzo trzeźwo, w "Języku Trolli" to ciekawa postać. Wiarygodna jest tez dla mnie Róża - zacietrzewiona, a w gruncie rzeczy zagubiona. Cudna jest też scena rozgrywająca się między Józinkiem, Idą i Gabą.

I jakoś nie umiałem podczas lektury przestać myśleć o innych tomach - o "Kwiecie kalafiora", "Opium...", nawet o "Córce Robrojka". To jest jednak zupełnie inny poziom.
Użytkownik: jolekp 27.06.2020 16:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Dyskusja sprzed trzech la... | misiak297
A przypomniałbyś mi, jaką scenę z Józinkiem, Idą i Gabą masz na myśli? Nie kojarzę niczego takiego - ale ja bym pewnie żadnej sceny z udziałem Józinka nie nazwała "cudną", gdyż tego osobnika nie cierpię szczerze i z całego serca odkąd był dzieckiem w kolebce (i tym bardziej drażni mnie to jak cały klan Borejków się nim zachwyca i stawia go Ignasiowi za wzór).
Użytkownik: misiak297 27.06.2020 19:30 napisał(a):
Odpowiedź na: A przypomniałbyś mi, jaką... | jolekp
Nie mam egzemplarza "Trolli" przy sobie, ale tam jest taka scena, w której on jest świadkiem, jak zmartwiona Gaba i Ida rozmawiają i mówi coś o ciąży - właśnie pasującego do dziewięciolatka - i one wybuchają śmiechem.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: