Dodany: 06.03.2006 15:19|Autor: winylowy

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Reggae - Rastafari
Gołaszewski Sławomir

1 osoba poleca ten tekst.

"Reggae - Rastafari"


O muzyce reggae i rastafarianizmie napisano już w naszym kraju wiele. Niektórzy twierdzą nawet, że za wiele. Chyba nie bez racji – masowość bowiem ze swej natury wymusza powierzchowność. Inna sprawa, że ilość przekłamań, spłyceń i zwykłych idiotyzmów, jakich można doszukać się w owych tekstach, drukowanych czasami również na łamach wysokonakładowych pism, przekroczyła wszelkie dopuszczalne normy. W świetle powyższego warto sięgnąć po książkę „Reggae – Rastafari” autorstwa Sławomira Gołaszewskiego. Ta ogłoszona w 1990 roku nakładem Wydawnictwa Pomorze pozycja pozostaje wciąż najbardziej rzetelną i wartościową publikacją dotyczącą interesującego nas tematu.

Reggae jest muzyką wolności. A że nie ma wolności bez tożsamości, to prawda znana powszechnie, choć nie wszędzie i nie przez wszystkich zauważana. Tożsamość z kolei, tak indywidualna, jak i zbiorowa, musi wzrastać w oparciu o solidny fundament. Musi być zakorzeniona w tradycji. I właśnie od poszukiwania korzeni zaczyna się praca Sławomira Gołaszewskiego. "Jedno jest źródło reggae, jazzu i bluesa"* stwierdza Autor już na wstępie. Blues, podobnie jak później jazz (zwłaszcza w wersji free), był dla czarnoskórych mieszkańców Ameryki odwołaniem do źródeł tożsamości. Reggae jest kontynuacją tej opowieści. "(...) sztuka tworzona przez Murzynów jest aspektem ich życia, i, jak wszystko co żywe, posiada wymiar nie tylko cielesny, ale również duchowy, transcendentalny i moralny"*. Rodzi się ona z autentycznej potrzeby zamanifestowania swojej niedoli, swojej odrębności, wreszcie swojej dumy z bycia Czarnym. Ludzka godność, więź z Naturą, szacunek dla tradycji, wszechobecność sacrum i inne cechy przypisywane cywilizacji afrykańskiej są obecne w reggae. Nie można mówić bowiem o tej muzyce w oderwaniu od kontekstu kulturowego. Wyrwanie z tradycyjnych wspólnot, niewolnictwo, kolonializm, niepodległość, napięcia społeczne, emigracja – wszystko to również odnajdziemy w reggae. Nie tylko w tekstach, ale i w specyficznym brzmieniu. Cytowany na łamach książki największy jamajski artysta, Bob Marley mówi: "Reggae odzwierciedla realną sytuację społeczną: głębokie, nisko brzmiące partie basu obrazują życie slumsów i ghett, zaś akcent bębnów jest znakiem wiary w to, że odradzająca się świadomość spowoduje zniesienie podziału na obywateli pierwszej i drugiej kategorii"*. I tak dochodzimy do czasu narodzin dubu. W tekście znajdziemy różne definicje tego terminu. Dub występuje tu jako styl przywołujący starożytną jedność sztuki i techniki; sposób realizacji dźwięku w studiu i na koncercie; wreszcie jako fundament służący budowaniu rezonansu nie tylko pomiędzy muzykami na scenie, ale też między nimi a świadkami obrzędu, jakim jest koncert roots reggae. To właśnie dub skierował muzykę (mniej lub bardziej) popularną na eksperymentalne tory, przeniósł ją w inny wymiar. Dzięki takim artystom, jak King Tubby czy Lee Perry brzmienie reggae zyskało niespotykaną do tej pory przestrzeń. Poza tym dub zbudował pomost między jamajską tradycją a nowoczesnością. Za sprawą najnowszych technologii źródłowy przekaz zyskał potężną moc. Autor podkreśla również związek dubu z afrykańską kulturą opartą głównie na słowie mówionym. Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o idei sound systemów, będących nie tyle zabawami tanecznymi, co "etnicznymi enklawami, miejscami, w których można schować się przed wrogim otoczeniem"*. Nie sposób pominąć całej rzeszy dee-jay’ów i toasterów, którzy w jamajskiej wspólnocie pełnili funkcje strażników tradycji i świętości słowa. I warto uzmysłowić sobie, że każdy mix, który słyszymy w najbardziej nawet komercyjnych produkcjach, ma swoje źródło gdzieś na Jamajce.

Szczegółowo przedstawiony jest w książce kulturowy fundament muzyki reggae. Reggae i rastafarianizm to nie synonimy, ale jedno bez drugiego istnieć nie może. Nie znajdziemy jednak w tekście jednej definicji rastafarianizmu. Podobnie rzecz się ma z centralnymi dla niego pojęciami. Rastafarianizm może być rozumiany jako religia, filozofia, kultura, ruch czy styl życia. Mimo iż wywodzi się z chrześcijaństwa, odnajdziemy w nim także wpływy hinduizmu oraz tradycji afrykańskich i karaibskich. Głosi powrót wszystkich Czarnych do ich własnej duchowej i kulturowej kolebki, do Afryki. Zapoczątkowany przez Marcusa Garveya – jamajskiego działacza społecznego i religijnego – początkowo miał rastafarianizm charakter lokalny i swoim oddziaływaniem ograniczał się jedynie do Jamajki. Dzięki muzyce przekroczył granice wyspy i – jak czytamy – stał się ruchem o charakterze bardziej uniwersalnym. I tu dopadły mnie wątpliwości. Czy rzeczywiście możemy mówić, za cytowanymi w książce redaktorami pisma „Voice of Rasta”, o rastafarianizmie jako o zjawisku uniwersalnym? Mimo wielkiej popularności, jaką na całym świecie zdobyła reggae, rastafarianizm nadal pozostaje kulturą Czarnych. Niektóre rozpowszechnione dzięki niemu pojęcia przeniknęły wprawdzie do słownika zachodniej kontrkultury (jak np. Babilon będący synonimem represyjnego systemu), ale całkowita adaptacja rastafarianizmu na rodzimym gruncie jest nie tylko niepotrzebna, ale i niemożliwa. Działalność rastafariańskich środowisk może być dla nas jedynie inspiracją i przykładem. I mimo że reggae nie jest już tym samym, czym była na początku swojej drogi, to nadal fascynuje jako żywa tradycja, kultura ludowa i muzyka wspólnoty. Twinkle Brothers śpiewali: „Nigdy więcej nie chcę być samotny”*. W dobie atomizacji, dezintegracji zbiorowości i rozpadu tradycyjnych wspólnot, niezależnie od długości i szerokości geograficznej, przesłanie reggae brzmi nad wyraz mocno i czytelnie: „Rusz się! Ożyw swoją kulturę!”* - bowiem jej istotą jest ruch i rozwój. Bez tego kultura zamiera i staje się (jak widzimy to dziś w wielu zakątkach świata) jedynie skansenem lub atrakcją turystyczną.

„Nasza kultura jest TERAZ/ Nasza kultura jest TU” - śpiewała przed laty najwybitniejsza rodzima grupa reggae. Mamy też bogatą tradycję, która od niepamiętnych czasów płynie nieprzerwanie w żyłach kolejnych pokoleń. Musimy czerpać właśnie z niej, gdyż stanowi ona to, co najlepsze ze wspólnego dziedzictwa. Gdy piszę te słowa, leży przede mną album „Ostatni wiejscy muzykanci”. Ten niezwykły dokument jest dziełem Andrzeja Bieńkowskiego, który przez 20 lat gromadził materiały jeżdżąc po wsiach Polski Centralnej. Dźwięki utrwalone na płycie dołączonej do albumu w połączeniu ze zdjęciami i zeszytami etnograficznymi dają poruszający obraz świata ludzi z krwi i kości; ludzi zrodzonych z gleby. Świata, który niestety ginie na naszych oczach. Te tradycje mimo wszystko żyją gdzieś pod spodem, na marginesie marginesu. I mimo że, jak wspomniałem wcześniej, nie ufam wszelakim uniwersalnym prawdom, ideom czy wartościom, to jeden jest bez wątpienia rdzeń łączący obie, odległe o tysiące kilometrów, kultury przedstawione w obu książkach. Jest nim codzienne, zwyczajne życie, w którym muzyka stanowi część obyczajowości; ma w niej znaczenie niemal rytualne. I w ten sposób wróciłem do źródeł autentycznej kultury. W epoce „globalnej wioski” choćby próba odnalezienia własnej tożsamości urasta do rangi aktu samoobrony. A po co szukać daleko czegoś, co JEST na wyciągnięcie ręki?



---
* Sławomir Gołaszewski: "Reggae - Rastafari", Wydawnictwo Pomorze, Bydgoszcz 1990.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 9696
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: