Dodany: 05.03.2006 02:18|Autor: kocio

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Dalva
Harrison Jim

Powrót do domu


Bardzo trudno mi w ogóle pisać o tej książce. Nie jest łatwo nawet podać właściwą przyczynę, czemu tak jest - ze wszech stron rosną splątane powody, jak kolczasty żywopłot.

"Dalva" jest długa i w dodatku napisana zawiłymi zdaniami. Podczas czytania trzeba mieć świeżą, skupioną uwagę, bo wystarczy prześliznąć się po którymś z nich (ze zmęczenia od ciągłego rozplątywania), a następne może dotyczyć innego czasu, miejsca i osób. Kolejne zresztą może stanowić kolejny przeskok, i nic nie zapowiada, jaki mogą mieć ze sobą związek. To, że zakres spraw, miejsc i ludzi jest ograniczony, niestety niewiele ułatwia, bo mieszają się ze sobą jak w wielkim młynie. Bardziej pomaga to, że miele się powoli.

Dalva to dojrzała, 45-letnia kobieta, która chyba próbuje poukładać swoje życie. Może i było poplątane, ale mnie się zdaje, że ona sama nigdy nie była zakładniczką wydarzeń. To obolały, ale wolny duch - niezwykle specyficzny, bo łączy filozoficzny dystans z prostotą przeżywania. Dlatego jest to ciekawa osoba.

Nie opuszczały mnie pytania - czy tacy ludzie istnieją naprawdę i jak mam w to uwierzyć? Dalva pisze na bakier z interpunkcją, ma zmysłową naturę, ale wiadomo skądinąd, że jest wykształcona i - jak w wierszu Harasymowicza - "nieludzką ręką malowany jest wielki spokój jej duszy":

"Po wyjściu Andrew zasiadłam na balkonie i wpatrując się w Pacyfik rozmyślałam jak wysoce irracjonalna wytworzyła się sytuacja tuż pod powierzchnią zwyczajnego życia - życia które oglądane z balkonu wydaje się normalne a tymczasem decydują o nim niekontrolowane zderzenia cząsteczek Browna. Opisywanie toku tego życia jest możliwe dopiero po fakcie; wydarzenia spokojnie spisywane zyskują więcej spokojnego sensu niż są tego warte"*.

"Wypełniła mnie jakaś niezwykła jasność i siła wewnętrzna, pewnie niezasłużona, nim przypomniałam sobie co mi powiedział dziadek odnalazłszy mnie wtedy w odległym zakątku wzgórz nad Niobrarą: że każdy z nas musi nauczyć się żyć w pełnym wymiarze nieuniknionej samotności i że nie wolno nam zniszczyć siebie samych ulegając pragnieniu wyrwania się z tej samotności"**.

Trudno sobie wyobrazić kogoś, kto łączy takie odmienne, "gryzące się" przecież cechy! Kto ma w sobie dziecięcą jasność i łagodność złączoną na stałe z czymś nieokreślonym, ale z całą pewnością transcendentalnym, i komu uroda przysparza nieskomplikowanego seksu, ale nie odciska się ani cieniem próżności:

"Odpowiedziałam że nie mam żadnych szczególnych talentów poza zaciekawieniem, on zaś uznał to za ważną cechę"***.

"Bardzo lubiłam żyć ale nie było we mnie nic co by budziło żal z powodu starzenia się"****.

Kto bez obaw przyjmuje pod swój dach niedojrzałego, pokręconego psychicznie kochanka i nie przeraża się, gdy ten wyprawia potem alkoholowe ekscesy:

"Zamiast - jak to miała w zwyczaju moja była żona - kiwać nade mną głową i powtarzać westchnienia: »Michael, Michael, Michael«, powiedziała po prostu:
- Mam nadzieję, że nie umrzesz od tego"*****.

Na dokładkę Dalva ma w sobie też kobiecą uczuciowość. Pojęcia nie mam, jak to wszystko się w niej mieści i w jakiś sposób nie wchodzi sobie nawzajem w drogę...

Opowieść o życiu Dalvy poza osobistym ma też dwa inne plany: losy jej rodziny i historię kraju. We wszystkie zamieszana jest indiańska przeszłość Nebraski. Harrison niezwykle wyraziście przedstawia upadek tamtejszych plemion, w książce znajduje się nawet porównanie z gettem warszawskim. Tylko że brak w nim litości nad biednymi ofiarami białej chciwości. Wie, że imigranci sami byli biedni i właśnie dlatego trafili za ocean. Nie usprawiedliwia ich, tylko widzi, że w tym mechanizmie role wyglądają zawsze tak samo, a po której stronie akurat się znajdziemy, to już sprawka czegoś poza nami.

Dramat losu Dalvy i jej krewnych jest chyba echem tego wyniszczenia Indian. Jej naprawianie życia splata się z powrotem do domu i korzeni. Zapewne gdzieś tu zbiegają się wszystkie warstwy książki. Wielkiego gwałtu nie można cofnąć, anulować, ale też nie ma co go rozpamiętywać. Ta rzeka musi wpłynąć do strumienia dalszego życia, aby historia przestała straszyć, a teraźniejszość zyskała podparcie.

To tylko moje domysły, bo do końca nie udało mi się zestroić z tą powieścią. Umykała mi zarówno część symboliczna, jak i opisy czynności w rodzaju wędrówki, gotowania i w ogóle życia na ranczo. Kiedy jednak udawało mi się skupić na tyle, żeby zamiast skomplikowanych zdań widzieć treść, było to bogate doświadczenie, w którym można było się zanurzyć. Osławione "opisy przyrody" dawały poczucie jasnego, prostego związku z naturą poprzez pierwotną siłę, która drzemie w człowieku. Niestety, były to rzadkie chwile.

Głupio przyznać, ale tylko liznąłem zawartości tej książki. Nie mnie oceniać, czy to wina moja, czy raczej autora. Trzeba jednak mieć nie tylko chęć wejścia w ten świat z butami, ale i dyscyplinę, żeby przedrzeć się poza sam tekst, a więc nie jest to proza dla każdego.


---
* Jim Harrison: "Dalva", tłum. Wacław Sadkowski, Twój Styl, 2005, wyd. I, s. 68.
** Tamże, s. 112.
*** Tamże, s. 125.
**** Tamże, s. 159.
***** Tamże, s. 223.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3229
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Fiona54 15.06.2010 23:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo trudno mi w ogóle ... | kocio
Mnie książka niezwykle się podobała, tylko zakończenie jakieś takie zwyczajne... Czekałam w napięciu, co zdarzy się podczas spotkania matki i syna, a właściwie nie zdarzyło się nic, ale może tak jest bardziej prawdziwie...
Ciekawa jestem następnej książki Harrisona stanowiącej kontynuację "Dalvy". Chyba się jednak jeszcze nie ukazała w Polsce.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: