Dodany: 27.02.2006 20:39|Autor: Otoo

Prawdziwe zwycięstwo


Do kroćset! To ci dopiero książka... Prawdziwe cudo!

Na trop tej morskiej opowieści, rozgrywającej się na wyspach Pacyfiku, natknąłem się trochę przypakowo. Żeglując po Internecie trafiłem na informację o korespondencji Jacka Londona z Josephem Conradem. Pierwszy list wysłał London, który po lekturze właśnie "Zwycięstwa" najwyraźniej nie wytrzymał i wysłał Conradowi list gratulacyjny, dołączając wyrazy uwielbienia dla jego twórczości. Conrad odpisał w podobnie uprzejmym tonie i w ten sposób wymiana listów obu tych byłych wilków morskich przeszła do historii literatury.

Ale nie korespondencji pisarzy o marynarskiej przeszłości chcę poświęcić niniejszą recenzję, choć jest to epizod ciekawy także z innego względu, pokazujący bowiem, jak zmieniają się z biegiem lat gusta krytyków i publiczności. Książki Londona wylądowały na półce z literaturą młodzieżową; Conrad się obronił, pomimo zmiennych jak fale mód literackich. Dziś jego "Lord Jim" to klasyka i stanowi niebłahą mieliznę na drodze niejednego młodzieniaszka starającego się uzyskać maturę.

Przyznam ze wstydem, że jestem jednym z tych, co za młodu polegli przy "Lordzie Jimie". Ale mam zamiar wziąć jak najszybciej pewny kurs na twórczość Conrada, choć jeszcze nie wiem, czy z "Lordem Jimem" jako najbliższą przystanią czy portem docelowym. Jedno jest jasne jak słońce: to właśnie "Zwycięstwu" zawdzięczam tę nagłę zmianę planów czytelniczych podróży.

Bo jest "Zwycięstwo" powieścią rzeczywiście wspaniałą. Na czym polega jej urok? Zacznę od akcji, choć nie będę tu opisywał wątków, nawet ich nie nakreślę. Wystarczy zaznaczyć, że jest to książka wypełniona akcją: leniwą i fascynującą, magiczną, choć rzeczywistą jak samo życie, trochę brukową, ale głęboko filozoficzną. Paradoksy, sprzeczności? Na pewno! Proszę Was jednak, żebyście wstrzymali się z osądem do czasu przeczytania książki. Wtedy być może przyznacie mi rację. Zobaczymy!

Zważcie tylko na jedno - to, co dla przeżartej komercjonalizmem popkultury mogłoby zaledwie stanowić szkielet sensacyjnego produktu nie najwyższych lotów, w sercu i umyśle artysty potrafi dojrzeć w dzieło cudowne, głębokie, niesamowite. Oto, co znaczy geniusz!

Miejsce akcji? Jakem już wspomniał, są to wyspy na Oceanie Spokojnym, kraj duszny, gorący i egzotyczny. Świat przedstawiony? Ten jest jeszcze bogatszy... Ale co tam miejsce i świat, co prawda przedstawione tak wyraziście, jak na obrazach najlepszych pejzażystów i pozostawiające w pamięci wrażenie iście niezatarte. Zwróćcie przede wszystkim uwagę na bohaterów, i to nie byle jakich, nietuzinkowych i fascynujących. Z jednej strony typy spod ciemnej gwiazdy, rabusie i nożownicy, z drugiej - odszczepieńcy, szlachetni marzyciele, nierozumiani i nawet za bardzo nie szukający zrozumienia. Jak główny bohater - Heyst. Tak, wiele jest w duszy Heysta pesymizmu, nie tylko zresztą u niego. Myślicie, że nie powinienem tego pisać, że to źle książce rokuje? Cóż, może i tak, ale dodam, że jest też w "Zwycięstwie" sporo optymizmu. Pojawiają się nawet akcenty humorystyczne. Autor "Lorda Jima" żartuje? - być może niejedna osoba pokiwa z powątpiewaniem głową. Tak, tak, oszczędnie i subtelnie, ale jednak!

I wreszcie ta kobieta - Alma, zaś później Lena, bo tak nazwał ją Heyst, gdy przeznaczenie i wola nierozerwalnie splątały nawzajem ich losy. Powieść zatytułowana jest "Zwycięstwo" i myślę, że prawdziwe zwycięstwo, choć trudne i nietypowe, odniosła tylko ona. A może wcale nie? Albo przeciwnie, może Lena i ktoś jeszcze... Heyst? Zwróćcie uwagę, że przeczytałem tę książkę parę tygodni temu, a wciąż się zastanawiam nad jej sensem. Czy trzeba Wam lepszej rekomendacji?

O języku tej powieści mógłbym się naprawdę rozpisać, ale byłoby to tak, jak gdybym próbował oddać piękno żaglowca, posługując się jego miniaturką zamkniętą w szklanej butelce. Conrad jest cudotwórcą, jeśli idzie o język, w to już nie wątpię. Obrazy, dźwięki, myśli, uczucia, wrażenia, wszystko to samo, jakimś magicznym sposobem wnika do głowy niemal niedostrzegalnie. Lekko i samoistnie, ale zapada bardzo głęboko! Nagle, nie wiadomo jak, rozpościerają się w wyobraźni jakieś nieoglądane nigdy tropikalne krajobrazy, rozlegają głosy i śmiechy, wibrują w sercu emocje i uczucia. Język "Zwycięstwa" to język plastyczny, żywy i obrazowy, jak w rzadko którym utworze. A ponad tą drgającą życiem treścią płyną równiutko strumyki pięknych zdań, które jeśli nie zadowolą najwybredniejszych i nie przełamią sceptycyzmu najbardziej zniechęconych, to chyba wyłącznie dlatego, że jedni i drudzy zabrnęli zbyt daleko w swe skrajności.

Aha, jest jeszcze coś: kompozycja utworu, ale tej również nie będę zdradzał. Niby prosta, niby linearna, a jednak nie całkiem... Wnikliwy czytelnik na pewno dostrzeże pewne subtelne zabiegi kompozycyjne. Czy doceni? ha! to już inna bajka. Nie chciałbym spłoszyć tych, którzy mają po "Lordzie Jimie" awersję do Conrada. Zawirowań narracyjnych na miarę "Jima" w "Zwycięstwie" nie ma... Tak, i ja za młodu nie dałem rady "Jimowi", co tu dużo mówić, nieźle się pogubiłem już na samym początku. Ale wezmę się do niego raz jeszcze i to z należytą uwagą. Treść zawsze robiła na mnie wrażenie, jedynie przez formę nie mogłem przebrnąć i utknąłem, jak statek na redzie, któremu złośliwy odpływ nie pozwala zawinąć do portu. Takie oto wrażenie zrobiły na mnie "Smuga cienia" i "Zwycięstwo"! Być może dla wielu moja chęć porwania się na "Lorda" będzie największą pochwałą omawianej tu powieści. Chyba się nie mylę, co? A jeśli tak, to przepraszam i chylę czoła.

Tak więc serdecznie polecam każdemu wędrówkę po kartach "Zwycięstwa" Josepha Conrada. Nie bójcie się, Conrad nie gryzie, naprawdę. Oczywiście, może ktoś stwierdzić po lekturze, że zachwalam książkę funta kłaków niewartą. Jeśli tak, zapraszam do dyskusji. A może, podobnie jak ja, wrócicie z tej podróży głodni kolejnych przygód, emocji i przemyśleń? Może Joseph Conrad zostanie jednym z Waszych ulubionych przewodników? Tego Wam życzę. Powodzenia!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 32065
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 38
Użytkownik: skalarek 01.03.2006 23:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Do kroćset! To ci dopiero... | Otoo
Tak, "Zwycięstwo" to niezwykła książka. Z Conrada poleciłbym w tej sytuacji jako kolejną "Gry losu" i "Opowiadania (6 Opowieści? )" a wśród nich "Pojedynek". W podróży z Conradem to moim zdaniem najciekawsze porty. ("Smuga cienia" już za Tobą.)
Użytkownik: Otoo 04.03.2006 14:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, "Zwycięstwo&quo... | skalarek
Dziękuję za cenne wskazówki. Miałem szczery zamiar z nich skorzystać, jednak mój kompas powiódł mnie w nieco inne rejony. Nie wiedząc jeszcze, że "Gry Losu" różnie bywają oznaczane na mapach (także: "Traf" i "Los"), minąłem je nieświadomy, choć miałem je dosłownie na wyciągnięcie ręki. Pożeglowałem też w stronę innych opowiadań i właśnie poznaję słynne "Jądro ciemności". Następnie (to już postanowione) puszczam się na naprawdę głębokie wody, czyli tam, skąd wielu śmiałków ucieka, nie wracając już nigdy na ocean twórczości Conrada. Póżniej zaś chyba będą polecone przez Ciebie porty.

A co do "Smugi cienia" i "Zwycięstwa", to myślę, że odwiedzę je kiedyś jeszcze, w drodze powrotnej. Pozdrawiam.
Użytkownik: skalarek 05.03.2006 15:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję za cenne wskazów... | Otoo
No cóż, w którymś momencie stałem się wielkim miłośnikiem twórczości Conrada, szlachetności postępowania jego bohaterów i obiecałem sobie że któregoś dnia w mojej biblioteczce znajdą się jego wszystkie dzieła :) Moja wypowiedź wtedy była dość spontaniczna - dawno nie zaglądałem do biblionetki i postanowiłem jakoś zaznaczyć swoją obecność a pisałeś o ksiązce którą byłem kiedyś zafascynowany. Czytałem dyskusję o Londonie, wyobraź sobie, że nie miałem prawie okazji go poznać a przypadkiem stałem się posiadaczem "Martina Edena" :) Zatem mam świetny pretekst by przeczytać tą książkę.

Pozdrawiam serdecznie :)
Użytkownik: Otoo 05.03.2006 17:12 napisał(a):
Odpowiedź na: No cóż, w którymś momenci... | skalarek
Chociaż jestem dopiero u progu zaznajamiania się z dorobkiem literackim Conrada, już teraz mogę się nazwać jego wielbicielem. Przedarłem się właśnie do "Jądra ciemności", powróciłem i...uff, aż trudno oddać to słowami. Naprawdę niesamowite! "Młodość" i "Amy Foster" również wspaniałe. Czytałem też notę biograficzną o Conradzie i oto na horyzoncie zamajaczyła nowa pozycja: "W oczach Zachodu". Podobno Conrad zwalcza tam filozofię Dostojewskiego, pisarza, którego nie znosił, choć trochę się nim inspirował. Jestem ciekaw, jak to wypadło, zwłaszcza że choć uwielbiam też Dostojewskiego, niektóre z jego poglądów budzą we mnie mieszane uczucia.

Jeśli chodzi o "Martina Edena", to na podstawie tego, co piszesz o bohaterach Conrada, wnioskuję, że książka Londona nie powinna być dla Ciebie ze względów, hm, powiedzmy - etycznych, niemiła. Jeśli chodzi o ogólną wartość, to sam ciekaw jestem Twojej reakcji. Jeśli więc zechcesz się nimi podzielić - byłoby fajnie. Ogólnie przejście od Londona do Conrada jest chyba częstsze, kierunek odwrotny może się wydać krokiem wstecz. Zależy, jak się "Martina Edena" odczyta. Podczas dyskusji na tym forum spotkałem się z opinią, że bohaterowie są tam jednowymiarowi, wręcz posągowi. Absolutnie się z tym nie zgadzam; moim zdaniem należy odróżnić złożone portrety bohaterów od ich często jednostronnej oceny, dokonywanej przez narratora. Zresztą, jeżeli przeczytasz, sam ocenisz to najlepiej, bo według własnych upodobań. Życzę przyjemnej lektury i również serdecznie pozdrawiam :)
Użytkownik: anula1 06.03.2006 15:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Do kroćset! To ci dopiero... | Otoo
Do kroćset! zgadzam się ze wszystkimi zachwytami, co mi się rzadko zdarza!
Wczoraj szukałam 'matki joanny od aniołów" Iwaszkiewicza, a to dlatego, że czytałam ostatnio "wyznania gorszycielki" ireny krzywickiej i tam zanlazłam fragment, który nie pozwala mi zasnąć dopóki iwaszkiewicza knigi w ręce nie pochwycę, no ale tak się złożyło, że szukajac wczoraj Iwaszkiewicza, wpadłam na Wasze zachwyty co do "victory" i pomyślałam sobie, ze skoro się tak chłopcy emocjonują, to może rzeczywiście jest to proza bardziej udana, od tego co Conrad zaprezentował w LORDZIE i o fantastyczności!victory mnie zachwyciło krańcowo, wzburzyło mój mózg i okazało się balsamem na me kobiece serce, które od tak dawna zastanawia sie nad "typem eremity"!miałam tylko, lub aż, w oryginale i bałam się że może za wysokie słownictwo, ale gdzież tam, angilsczyzna płynna i jak się okazało dla mnie do przebrnięcia zupełnie!wiem już za co mam Conrada kochać, dzięki za Wasze komentarze, które mnie wczoraj do sięgnięcia po Victory skłoniły. Czytaliście może the Rover? a dodam, ze przez Victory nie poszłam dzis na zajęcia, pamiętam jak w podstawówce wagarowałam, zeby zostać w domu i czytać Curwooda! ach life, so exciting!
Użytkownik: Otoo 06.03.2006 23:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Do kroćset! zgadzam się z... | anula1
Fajnie, że podzieliłaś się swoimi wrażeniami, a jeszcze fajniej, że książka Ci się spodobała. Wznosząc na tym forum hymny pochwalne na cześć "Zwycięstwa", miałem zamiar zachęcić do powieści Conrada możliwie jak najwięcej osób. Jeśli więc, jak rozumiem, wraz z kolegą przyczyniliśmy się do faktu, że sięgnęłaś po "Victory", to już doprawdy najfajniejsza dla mnie konkluzja, gdyż - powtórzę to raz jeszcze - jestem Conradem oczarowany!

Mała dygresja: jeśli chodzi o bohaterów literckich wybierających samotniczy żywot, to niezapomnianą pozycją jest dla mnie "Ojciec Sergiusz" Lwa Tołstoja. Naprawdę mocne i otwierające pole do refleksji opowiadanie. Gorąco polecam.

I kolejna: należy Ci się wielki (jak mawiają ziomale na stricie) Rispekt za to, że przeczytałaś "Victory" w oryginale. Zawsze to robi na mnie wrażenie, szczególnie że kiedyś sam zdobyłem się na taki wysiłek. Słowniki do dziś się po tym proszą o godnych następców albo przynajmniej wizytę u introligatora. Na czytanie Conrada w oryginale moja znajomość angielskiego jest chyba niewystarczająca.

"Korsarza" ("The Rover") jeszcze nie czytałem, ale jak zaznaczyłem w innym miejscu, zaczynam dopiero swoją znajomość z twórczośćią Conrada. Myślę jednak, że się w to prędzej czy później zagłębię. Conrad, jak wywnioskowałem z wizyt w bibliotekach, był pisarzem dość płodnym, co w kontekście mojego rosnącego zachwytu nad jego twórczością szczególnie mnie cieszy.

Przypomniałaś mi też odwóch sprawach: po pierwsze, że czas już chyba najwyższy zabrać się za coś Iwaszkiewicza, do którego już od dawna się przymierzam. I druga rzecz - opwiadania Curwooda - kiedyś je czytałem i bardzo miło wspominam.

Jedno mnie tylko martwi - mam nadzieję, że nie będziesz miała przez "Zwycięstwo", a więc i poniekąd przeze mnie, jakichś kłopotów na uczelni. A swoją drogą, nie pójść do szkoły, żeby poczytać książkę to naprawdę niezwykłe i romantyczne, w tym dobrym tego słowa znaczeniu. Szkoda, że ja nie mogę sobie na to pozwolić, a chętnie "zwagarowałbym" z pracy i cały dzień czytał.

Serdecznie pozdrawiam i trzymam kciuki za Twoją podróż z Conradem!
Użytkownik: anula1 07.03.2006 14:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Fajnie, że podzieliłaś si... | Otoo
Tak bo romantycznym można być na wiele sposobów, a mnie się ckliwy sentymentalizm nie ima, tylko taki bardziej awanturniczy!
Ja właśnie ostatnio rzuciłam pracę, po pierwsze dlatego, ze jednak to za bardzo kolidowało z moimi studiami, a chciałabym je do czerwca skończyć, a po drugie, budzi się we mnie bunt, taki o którym zresztą pisze Conrad w Victory, kiedy sprzedaję mój jakże cenny czas.
przerzuciałam się na tłumaczenia i bardzo mi to odpowiada, chociaż lekko martwi, ze tak dużo czasu spędzam w wirtualnym świecie, zamiast w tym face to face-owym, że się tek wyrażę.
tak Tołstoja też trzeba odkurzyć, ile ja nawróceń przeżyłam w związku z tym autorem.
Pamiętam, ze jak po raz pierwszy czytałam Annę Kareninę, to nabluzgałam się bardzo, ale to był czas modzieńczego buntu, kiedy negować trzeba było wszystko i to jak najbardziej dosadnie, kilka lat póxniej czytałam annę już z większym zrozumieniem, a dwa lata temu ta powieść mnie kompletnie zauroczyła.
z wojną i pokojem nie miałam takich problemów, ta powieść jakoś od razu znalazła właściwe uznanie.
tak się czasami zastanawiam, kiedy czytam powieści rosyjskich powieściopisarzy, zazwyczaj mam do czynienia z wielkimi namiętniściami, szaleńcami- jurodiwymi, sumieszadszymi itp
jak czytam Francuzów to zachwycają mnie te ich opisy potoczyste ( w przekładzie Boya doskonałe), jak czytam angielskojęzycznych- to takie stonowanie i mądrość.... nie chcę genereralizować(ha właśnie to zrobiłam) ale taki mam posmak po lekturach właśnie.

Iwaszkiewicza mi zobrzydzili w szkole (jakie spustoszenia potrafi zasiać ta instytucja) a teraz wręcz palę się do wszystkiego co młodopolskie i z dwudziestolecia i to nie tylko do inteligentnej bestialsko prozy Witkaca i mroczno -arcypoetyckiej prozy Przybywszeskiego, i roześmianej poezji Skamandra, ale właśnie do tego wszystkiego co zostało w cieniu trochę, zupełnie nie słusznie.
swoją drogą, nie pamiętam już komu pożyczyłam Requiem aeternam Przybyszewskiego, a to dla mnie książka prawie święta, nie ładnie, że ludzie ksiązek nie oddają, niech sobie biorą sukienki, a nawet płyty, ale książki do włascicieli powinny wracać...
ale to tak na marginesie...ja chyba inaczej nie potrafię jak tylko strumieniem skojarzeń się komunikować...dobra czas wyjść z psem

pozdrawiam
Użytkownik: Otoo 08.03.2006 00:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak bo romantycznym można... | anula1
Tak, ja również z chęcią rzuciłbym nudny etat, żeby zająć się czymś ciekawszym, jak tłumaczenia. Ale jest pewien szkopuł - niestety, opanowałem dotychczas jako tako jeden tylko język, mianowicie - polski. Na razie więc wyprzedaję życie dzień po dniu i z przykrością stwierdzam, że na wolnym rynku nie jest ono oszałamiająco drogie.

Tołstoj to dla mnie temat - rzeka, ale spróbuję się ograniczyć do poruszonych przez Ciebie kwestii... Oczy wybałuszyłem ze zdumienia, czutając, że ktokolwiek mógł bluzgać na "Annę Kareninę". Niesłychane! Ale pokrzepia mnie myśl, że jednak zmieniłaś pogląd. Mój obraz świata nie runął z hukiem.

Ja byłem "Anną" zachwycony, choć co prawda przeczytałem te książkę póżniej niż w okresie "młodzieńczego buntu". "Wojna i pokój" też zrobiła na mnie wielkie wrażenie i stanowiła zachętę do spróbowania następnych książek Tołstoja, dlatego czuję do tej epopei pewien sentyment (wcale nie ckliwy). Wśród książek Tołstoja "Anna" jednak zajmuje dla mnie miejsce tak niezwykłe, że aż boje się, czy przy następnym czytaniu nie zepsuję sobie jej wizerunku Doskonałej Powieści.

Zastanawiam się nad tymi zbieżnościami w twórczości pisarzy pochodzących z tego samego kraju. Takie podobieństwa dają się chyba bardziej wytłumaczyć jakąś ciągłością tradycji literackich i atmosferą społeczną niż trwałym charakterem narodowym. Zresztą, można wskazć wyjątki od Twoich obserwacji, np. Dickens na pewno nie był stonowany, a w pierwszym opwiadaniu sewastopolskim Tołstoja szalona jest chyba tylko wojna. Natomiast francuska proza mnie też jakoś kojarzy się z przyjemną, potoczystą frazą. Może to wpływ specyfiki fracuszczyzny, która nie traci w dobrym przekładzie oryginalnych walorów?

Mam ochotę zrobić trzecie podejście "Pożegnania jesieni" Witkacego. Język znakomity, ale ode mnie wymagający sporego wysiłku i będę musiał baczyć, żeby znów nie przerwał mi lektury upływający termin w bibliotece. A Przybyszewski - no cóż, słyszałem już pozytywne o nim opinie, ale muszę przyznać, że odstrasza mnie ciągnąca się za nim okultyztyczna sława. Kiedyś może te opory jednak przełamię.

Aha, czy nie przyszło Ci na myśl po doświadczeniach z "Anną Kareniną", żeby spróbować zasiąść do "Lorda Jima" jeszcze raz? Ja również nie najlepiej wspominam jego początkowe fragmenty (bo tyle tylko przeczytałem), ale teraz niesiony falą entuzjazmu dla Conrada, mam zamiar właśnie się zabrać do "Lorda" i jestem niezwykle ciekaw, co z tego wyniknie.

Pozdrowionka

Użytkownik: anula1 08.03.2006 09:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, ja również z chęcią ... | Otoo
Ahoj o poranku!

i dlatego ja już bibliotek nie odwiedzam, nie wiem czy to już choroba jakaś, ale jak książka mi w duszę zapadnie to muszę ją mieć u siebie na półce, po pierwsze, żeby móc w niej do woli zaznaczać ulubione fragmenty i żeby móc do nich wracać, kiedy mi tylko ochota na to przyjdzie.

Pożegnanie jesieni to powieść genialana- i to słowo jest uzyte bez kszty przesady. Pamiętam, że Nienasycenie i 622 upadki Bunga też duże wrażenie na mnie wywarły, ale Pożegnanie...jest jakieś takie "kompletne", też będę musiała znależć czas, żeby przeczytać po raz nie wiem już który:)

Z literaturą jest tak, że najbardziej do nas trafia, kiedy zostanie przyswojona w odpowiednim momencie naszego życie. To znaczy z niektórymi ksiązkami jest tak, że od razu nam się podobają, a przy każdej kolejnej lekturze możemy ciągle odkrywać to, na co nie zwróciliśmy uwagi wcześniej.
Ja mogę powiedzieć o sobie, że jestem tą szczęściarą, do której ostatnio każda książka "dopasowuje się" wprost idealnie. Myślę, ze gdybym sięgnęła po Zwycięstwo nawet pół roku wcześniej, powieśc ta nie wywarłaby na mnie aż tak dużego wrażenia. i t tak to wypadki życiowe splatają się nam z tymi książkowymi i zrozumienie dla literatury jak i własnego życia olbrzymieje z dnia na dzień. miłe jest takie uczucie pełni...

ja uwielbiam wycieczki po ulubionych antykwariatach i księgarniach i nawet jak mam się kompletnie spłukać to nie dbam o to, bo nie wolno sobie w życiu rzeczy elementarnych odmawiać. polecam więc książek nabywanie i przywiązywanie siędo nich również czysto zwierzęce

Nie pamiętam, jak miał na imię główny bohater z "bogowie pragną krwi" A. france'a, on zawsze nosił przy sobie Lukrecjusza, jak ja rozumiem to przywiązania, tylko, ze odczuwam je do książek co najmniej kilkunastu:)

Mój pies właśnie płacze, ona to jest dopiero melancholiczka nieuleczalna, jak ją przygarnęłam to w podzięce "przeczytała" kilka książek, tak że musiałam do introligatora się udać, ale teraz spoważniała i już czyta mi tylko przez ramię:)

Do Lorda Jima powrócę za jakiś czas na razie chciałabym przeczytać "jądro ciemności ", "nostromo" i " w oczach zachodu"! LORD BĘDZIE WIĘC MUSIAŁ TROCHĘ POCZEKAĆ> A tak w ogóle to nie wiem co zrobię jak "victory" się skończy, to znaczy nie skończy się bo będzie już zawsze w mojej głowie, ale procesu czytania już tylko 50 str mi pozostało...
wściekła jestem bo dziś mam nudne seminarium, które całe 1,5 h mi zabierze,
jak ktoś mi powie że studia są rozwijające to się zaśmieję, to znaczy są jak samemu się obiera przedmiot dociekń i zagłębia z pasją w jakis temat, ale na pewno nie wtedy, gdy trzeba słuchać nudnych akademickich wywodów wygłoszonych językiem napuszono-żargonowym!

tyle z moich zachwytów i z mojego pieniactwa

czas odebrać jakieś kwiaty

pozdrawiam
Użytkownik: Otoo 09.03.2006 10:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Ahoj o poranku! i dlat... | anula1
Ja mimo wszystko lubię wizyty w bibliotekach. Podoba mi się ten ogrom tomów dostępnych na wyciągnięcie ręki zupełnie za darmo i jakby czekających na mój wybór. Odwiedzanie antykwariatów też ma oczywiście swój urok, ale zawsze znajduję tam tyle książek, które chciałbym zakupić, że najczęściej ogarnia mnie całkowite niezdecydowanie i wychodzę z pustymi rękami.

Jeżeli chodzi o Conrada, to ja również, zaraz po "Lordzie Jimie" i dwóch pozycjach, które polecił mi kolega skalarek, mam szczery zamiar wziąć się za "Nostromo" i "W oczach Zachodu"( "Jądro ciemności już przeczytałem - opwiadanie wprost genialne!). Ponoć "Nostromo" jest bardziej skomplikowane kompozycyjnie od "Lorda Jima", ale rzecz jasna dla kogoś, kto kilka razy przeczytał "Pożegnanie jesieni" to chyba będzie fraszka...Hm, muszę przyznać, że łatwością, z jaką zdajesz się czytać Witkacego, naprawdę mi zaimponowałaś.

Bardzo mądre słowa dotyczące zależności między wartością lektury a "stopniem rozwoju" czy po prostu upodobaniami czytelnika. Do mnie też ostatnio książki "dopasowują" się z zadziwiającą wręcz konsekwencją. Zastanawiając się nad tym fenomenem, dochodzę do wniosku, że może dojrzałem na tyle, aby traktować książkę jako równorzędnego partnera, a nie przedmiot, który ma przede wszystkim trafić w mój gust czytelniczy. Jak w większości reguł, jest kilka wyjątków, m.in. "Blaszany bębenek" Grassa ( moim zdaniem to cukierkowy nihilizm) oraz wspomniany przez ciebie pan France, którego "Bunt aniołów" znużył mnie - paradoksalnie - swoją lekkością i potoczystością.

Zastanawiam się, jakiż to kierunek studiów wzbudza w Tobie tak szczerą niechęć do instytucjonalizacji nauki. Czyżby jakaś filologia?

Na koniec przyjmij spóźnione życzenia z okazji Wiadomego Święta. Nie wiem, w jakim punkcie na osi feminizm - tradycjonalizm plasuje się Twój światopogląd, ale wydaje mi się, że życzenia są w tym przypadku jednakowo ryzykowne jak ich zaniechanie. Złożysz - jesteś zacofanym zwolennikiem patriarchatu, nie złożysz - zwykłym chamem bez krzty kultury. A ponieważ pierwsza konkluzja mnie nie dotyczy, zaryzykowałem drugą, podwójnie niebezpieczną, bo życzenia lekko spóżnione. Ale co tam :)

Pozdro!

Użytkownik: Otoo 09.03.2006 13:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja mimo wszystko lubię wi... | Otoo
to znaczy nie drugą konkluzję, ale pierwsze wyjście zaryzykowałem - taka mała errata
Użytkownik: anula1 09.03.2006 17:40 napisał(a):
Odpowiedź na: to znaczy nie drugą konkl... | Otoo
dzięki za życzenia! rozchełstany feminizm bynajmniej mnie nie dotyczy, co nie znaczy, ze jestem uwstecznioną ciemnogrodzinaką, córeczką tatusia i grzecznym maleństwem, bo nie. idę na koncert chóru Aleksandrow a!odezwę się później!
Użytkownik: anula1 10.03.2006 12:09 napisał(a):
Odpowiedź na: dzięki za życzenia! rozch... | anula1
Veni et audi!
koncert był.. .brak mi słów, cała sala stała, kiedy chór Aleksandrowa zaśpiewał "Czerwone maki na Monte Cassino", i wszyscy śpiewali jak była Kalinka, to było przeżycie!

z tego wszystkiego znowu dziś nie jestem w stanie spełnić obowiąków i zamiast udać się do biblioteki w poszukiwaniu materiałów do pracy magisterskiej, słucham sobie dobrej muzyki i ostrzę apetyt na dobrą lekturę.

tak potoczystość dotyczy wielu autorów francuskich, fRance na pewno nie jest wirtuozem, wspomniałam tylko, że jeden z bohaterów wzbudził moją sympatię. Zastanawiam się nad romain gary, bo " W oczekiwaniu poranka i Korzenie nieba, całkiem mi się podobały, aż tu wpadłam na "PAan salomona" i banalność i wyświechtanie pewnych fraz nieco mnie zniechęciły.

swoją drogą jaki "rzymski " jest naród pisarzy francuskich: jules romain, romain gary. romain rolland:)

ja bardzo lubię świętować fakt, ze jestem kobietą, a dzień ósmy marca ma dla mnie pewien urok, całe szczęście nie należę do tych, którzy chcieliby zburzyć PKiN i Dzień Kobiet wyrzucić z kalendarza. miło być kobietą, chociaż myślę, ze bycie androgynem też by mi odpowiadało.

ale tak w ogóle to ten podział na płeć jakkolwiek oczywisty, wydaje mi się nastręczać wielu nieporozumień, bo czasami ilość pierwiastków męskich i zeńskich w różnych ilościach i w różnym układzie jest pomieszana.
jednak podkreślam, ze miło nosić w sobie żeńskość- oczywiście przez żeńskość rozumiem, cały łańcuch dobrych cech i zdolności do przeżywania pewnych spraw w spodób szczególny.

nie studiuję, całe szczęście, żadnej filologii, co nie oznacza, że nie lubię się uczyć języków obcych, bo jest to jedna z pasji, której jestem naprawdę wierna. po wczorajszym koncercie jestem bardzo zła na siebie, ze tak zaniedbałam rosyjski i ani nie czytam ani nie mówię w tym języku już dobre cztery lata!dziwi mnie jak ktoś mówi, że francuski jest najbardziej romantycznym językiem, bo dla mnie rosyjski z jego miękkością i melodią aksamitną, sprawiają, że ten język jest własnie romantyczny ( o tym jak rozumiemy romantyczność, już rozmawialiśmy, więc nie będę do tego wracać) a nie język zarozumialców znad Sekwany. jak ja już jestem uprzedzona do tego narodu, myślę że to wina, tego iż otaczałam się francuskojęzycznymi ciemiężycielami- szefami kretno- pieniaczami o zerowej kulturze osobistej!
dość nie będę sobie języka strzępić na tak błahy temat.

aby Ci zbyt często nie imponować :) pożegnam się już mówiąc, że muszę zabrać się za zmywanie naczyń:)

pozdrawiam

Anula
Użytkownik: Otoo 11.03.2006 11:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Veni et audi! koncert by... | anula1
Muszę przyznać, że trafiłaś w (napędzające moją konfuzję) sedno sprawy. Usilnie się staram czymś zabłysnąć, ale Twoja erudycja trochę zbija mnie z tropu. Zaczęło się od autorów przeze mnie nie tkniętych (Iwaszkiewicz), szło poprzez lektury, którym nie podołałem (Witkacy), aż doszło do tego, że wymieniasz pisarzy, o których, niestety, nie doszły mnie nawet słuchy. Ale desperacko pochwalę się: otóż znam twórczość jednego z francuskich "romanów", mianowicie - Rollanda. Myślę, że "Jan Krzysztof" mógłby stać się książką, z którą nigdy bym się nie rozstawał, jeśli bym rzecz jasna zatracił na tyle zmysł praktyczny, żeby taszczyć wszędzie dwa raczej ciężkie tomy.

Wbrew Twoim intencjom, zmywaniem naczyń też mi zaimponowałaś, chociaż i w tej materii jakimś sukcesikiem mógłbym się pochwalić. Osobiście jednak bardziej preferuję odkurzanie.

Sprawy językowe na tyle mnie frapują, że nie zważając na swój względny dyletantyzm, przyznam się do podobnej fascynacji czarodziejskim brzmieniem języka rosyjskiego. Jeśli chodzi o francuski, to zawsze mam wrażenie, że jest to język "kobiecy". Mężczyźni mówiący po francusku sprawiają wrażenie zadziwiająco bezbarwnych w porównaniu z francuskojęzycznymi paniami, chyba że unoszą się i krzyczą jak Luis de Funes (chociaż, jak się dowiaduję, nie zawsze takie maniery są zabawne). Lubię na przykład przebojowe "mruczanki" francuskich piosenkarek. Swoją drogą, zastanawiam sie, czy istnieje jakaś aria operowa po francusku. Ten język zdaje się nie posiadać żadnej gardłowej głoski.

Natomiast rosyjski, ech rosyjski...Fascynuje mnie od pewnego czasu za sprawą Dostojewskiego, Turgieniewa, L.Tołstoja i innych. Uczyłem się rosyjskiego przez parę lat w liceum, ale jakoś, łagodnie mówiąc, bez entuzjazmu. Ostatnio próbowałem powtórzyć trochę słówek i gramatyki i opanowałem nawet sporo materiału. Wszystko jednak wywietrzało z pamięci po kilkunastu dniach konsekwentnego nieużywania. Bo i gdzież miałbym rosyjskiego używać?

A tak na marginesie - jak tam "Zwycięstwo", przeczytane? Bo tak właściwie, to nieco odbiegliśmy od głównego tematu, nie? :)

Niechaj Ci się dobrze wiedzie i PZDR-o, joł!
(nie jestem Sherlockiem, ale mam przeczucie, że mieszkasz w stolycy. Oto mój trop: wspominasz o PKiN, i to używając samego skrótu).
Wiem, że jestem wścibski...Na wszelki wypadek przepraszam i jescze raz pozdrawiam.
Użytkownik: anula1 11.03.2006 19:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Muszę przyznać, że trafił... | Otoo
Hej,

tak mnie boli głowa, że ani nie mam ochoty być tajemnicza (zresztą wcale nia jestem- tak mieszakm w Warszawie)ani nie mam siły na nic innego prócz wypisywania bzdurek.
Zwycięstwo przeczytane, ale nie przetrawione, używając jezyka fizjollogii.
nie będe pisać jaki wpływ wywarła na mnie lektura, ani do jakiego stopnia zażyłości doszłam z bohaterami, żeby się przypadkiem nie zacząć rozbebeszać, powiem tylko, że tragicy greccy powinni chylić czoła przed Conradem. Swoją drogą pewnie od nich się wiele nauczył, muszę poczytać o tym, czym Józek zwykł się raczyć. I jeszcze taka konkluzja, ze po raz kolejny przekonałam się, że świat nie może unieść tego co absolutne.
nie spodziewałam się bynajmniej,że Lena urodzi trójkę dzieci i będzie piec ciasta do późnej starości, jednak podczas gdy uznananie dla geniuszu pisarskiego jest ogromne, zwykły człowiek popada we mnie w nostalgię. Zwycięstwo pełne, ale budzące właśnie nostalgię.

myślałam, że teraz przeczytam "JĄDRO ciemności", ale chyba pozwolę sobie na odpoczynek i sięgnę po lekturę "przechodnią", może jednak przeczytamtego Salomona R. gary'ego. Tego pisarza polecam "Oczekiwanie poranka' mam nadzieję, ze nie mylę tytułu, bo niestety często mi się to zdarza albo czasami sama sobie wymyślam tytuły, z Victory całe szczęście nie będzie tego problemu:)
ta książka wyszła w kolekcji gazety wyborczej.(Oczekiwanie...)

pozdrawiam
Anula

ps. najbardziej to ja lubię robić pranie!a od odkurzania wolę trzepanie dywanów (w okolicy chyba tylko ja praktykuję:)) dopiero może się człowiek wyładować!

Użytkownik: anula1 12.03.2006 16:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Hej, tak mnie boli gł... | anula1
ha odpowiadam samej sobie!
chyba rzeczywiście bolała mnie wczoraj głowa skoro nie podzieliłam zachwytu nad "janem Krzysztofem" - ja mam wydanie w czterech tomach i już niejednokrotnie zdarzyło mi się podróżować z którymś z nich.
Lubię tę autobiograficzną książkę rollanda, on tam bardzo trafnie pisze o Tołstoju, zapomniałam tytuł.. w każdym razie polecam,jeśli jeszcze nie wchłonąłeś.
to ciekawe Colas jest zupełnie inny, ale też go lubię, też potrzebny i to motto ; Święty Marcin pije wino, wodę pozostawia młynom. Rzeczywiście odpowiednio dobrane!

wracam do pracy

pozdrawiam
Anula
Użytkownik: Otoo 12.03.2006 22:17 napisał(a):
Odpowiedź na: ha odpowiadam samej sobie... | anula1
W sprawę weekendowego bólu głowy wnikać nie będę...

Maksyma Rollanda rzeczywiście trafna. "Colas Breugnon" to chyba miało być nawiązanie do humoru Rabeleis. Według mnie przewyższające wzór przede wszystkim pod względem komunikatywności przekazu.

Zakończenie "Zwycięstwa" we mnie też wzbudziło różnorakie przemyślenia. Ogólnie jestem skłonny bronić tezy, że Lena mimo wszystko zwyciężyła, robiąc wszystko, co w jej mocy, aby zapobiec katastrofie. Sukces Heysta polegał na przezwyciężeniu własnego osamotnienia, choć po ucieczce z Leną wciąż nie potrafił się uwolnić od samotniczych skłonności zaszczepionych mu przez ojca. Trudno powiedzieć, czy ich związek nadawałby się na kanwę serialu godnego standardów moralnych wymarzonej IV RP. Moim zdaniem, los zdecydował za nich, nie dając szansy przeżycia. Mogliby oczywiście uderzyć pierwsi, ale musieliby zaadaptować amoralność pierwotnych napastników, a do tego raczej nie byliby zdolni. Na ich losie zaważyła zwykła chciwość, zawiść i zraniona ambicja Schomberga - człowieka przeciętnego pod każdym, oprócz wymienionych, względem. Zastanawiam się więc, czy wybaczając podobnym ludziom drobne podłostki, nie popełnia się błędu, za który zapłacic może ktoś inny. Może trzeba zwalczać Schombergów, póki są niegroźni?

Ani S.R. Gary'ego, ani jego książki nie ma w Biblionetce. Może byś uzupełniła ten brak? Ja plany czytelnicze mam na najbliższy okres ustawione, ale o poleconej przez Ciebie lekturze postaram się nie zapomnieć i kiedyś po nią sięgnąć.

Czy spróbowałabyś przypomnieć sobie, w jakiej książce Rolland wspomina o Tołstoju? Może w "Świadku epoki"? Taką mam nadzieję, bo jest to jedyna, oprócz "Jana Krzysztofa", "Colas" i "Duszy zaczarowanej" książka Rollanda dostępna w bibliotekach, z których korzystam. Ostatnio odnoszę wrażenie, że wbrew pozorom mieszkam na czytelniczej prowincji.

Cieszy mnie, że kogoś, podobnie jak mnie urzekła genialna powieść Rollanda. To naprawdę niesmowity utwór, zwłaszcza część "Krzak gorejący".

Trzepanie dywanów też lubię. Zbliżają się święta, więc będzie się można w tej dyscyplinie porządnie wyszaleć. Czego i Tobie życzę.

A więc "Siemanesse" (jak mawiają sycylijscy mafiosi spod bloku) :)
Użytkownik: anula1 14.03.2006 09:29 napisał(a):
Odpowiedź na: W sprawę weekendowego bó... | Otoo
hej,

nie będzie wylewnie bo dziś to już naprawdę obiacałam sobie udać się do biblioteki w poszukiwaniu nudnych opracowań...miałam wyjść z domu o ósmej...

tak to "Świadka epoki" miałam na myśli

nie wiem czy jestem na tyle altruistką, żeby poprawiać funkcjonowanie biblionetki, dopiero od kilku dni wchodzę na tę stronę, a i tak za dużo czasu mi to pochłania, jakbym jeszcze zaczęła zajmować się wprowadzaniem książek, których tu nie ma albo pisaniem recenzji, to już w ogóle mogłabym pomarzyć o obronie pracy magisterskiej w czerwcu.
poza tym jak już wspomniałam funkcjonowanie wirtualne średnio mnie pociąga, z krwi i kości jestem, a nie ze stukania w klawiaturę ciągłego. ha, jak mało lojalana jestem wobec mego własnego nałogu:)!ach te paradoksy!

ostatnia książka, r. gary'ego, którą przeczytałam - lęki króla salomona, była naprawdę przechodnia, sympatyczna i pretensjonalna, więc nie polecam, chociaż mi czytanie takich książek od czasu do czasu dobrze robi.
sama nie wiem co mam teraz czytać, mogłabym "jądro ciemnośc' a właściwie chciałabym, ale głos jakiś mi podpowiada, że nie na to teraz pora, cały czas siedzi mi w głowie Iwaszkiewicz, muszę więc skoncentrować wysiłki i znaleźć knigę w antykwariacie, bo księgarnie śwecą pustkami jeśli chodzi o tego autora, chociaż nie odwiedziłam jeszcze traffic!o to jest myśl!

a w ramach pełnego o odmóżdżenia, które ostatnio jest mi bardzo potrzebne (mózg może człowiekowi skołeczeć jak tylko czyta, pisze i tłumaczy!) czytam sobie słówka Boya i zaśmiechuję się na głos cały z tych prostych i przaśnych rymów!

carmen to opera po francusku, muzykę skomponował bizet oczywiście, a nazwisko autora w tej chwili wyleciało mi z głoowy, ale nie jest to bynajmniej autor znany tylko koneserom sztuki operowej.

dobra idę już, ja skazaniec
pozdrawiam
Anula
Użytkownik: anula1 17.03.2006 13:22 napisał(a):
Odpowiedź na: hej, nie będzie wylew... | anula1
cześć,

a ja zamiast siedzieć w bibliotece znów się byczę, cóż ale niebo ma dziś taki kolor, że ze schronu wolę nie wychodzić, kto wie co z takiej szarzyzny moze spaść.

weszłam na listę ocenionych przez Ciebie książek, jak mogłeś tak nisko ocenić Manna?
ja rozumiem, ze jego kompilacja może trochę bić po oczach, szczególnie jak się jest wielbicielem ppłynnej i naturalnej prozy Tołstoja, ale mimo wszystko, chyba zbyt surowo oceniłeś tomasza?

ja bardzo miło wspominam ostrą jak brzytwa inteligencję Settembriniego i teatralność zachowan madame Chauchat, a Doktor Faustus to już w ogóle książka wyjatkowa, mimo. poskreślam, jej kompilacyjnego charakteru. poza tym edukcyjne walory tej prozy, ha wypowiedź przeintelektualizowanej panienki! (`zauważyłam, że skłonność do autoironii ostatnio mnie nie opuszcza!)

oczywiście żadnych opowiadań, powieści ani nawet wierszyków Iwaszkiewicza w księgarni nie znalazłam, ale od czego w końcu mamy internet, dopiero teraz do mnie doszło, że za kilka lat księgarnie będą już zupełną ruiną,teraz świecą pustką, ale jeszcze trochę a zostanie z nich garstka proszku. takie mam dzis apokaliptyczne wizje to pewnie przez tą kaszkowatą pogodę

Anula
Użytkownik: Otoo 17.03.2006 16:11 napisał(a):
Odpowiedź na: cześć, a ja zamiast s... | anula1
Cześć

A w moich stronach pogoda całkiem sympatyczna, jakby się wyczuwało już pierwszy oddech wiosny, nawet słońce od czasu do czasu błyśnie miastu zza obłoczków. I ja też w dobrym humorze, bo udało mi się urwać z pracy i zaraz przysiądę do "Lorda Jima". Zadziwiające, jak książka potrafi się zmienić przez kilka lat. Nie jest dziś nawet specjalnie trudna w odbiorze ani przegadana (wręcz przeciwnie!); wystarczy się dobrze skupić.

Oczywiście to nie książki się zmieniają, ale my, dorastając...itd. Nie będę "Jima" wychwalał, jak na to zasługuje, ale wprawia mnie w zdumienie fakt, że gdybym się w sposób tępy uparł i obstawał przy swojej dawnej ocenie, mógłbym do powtórnej lektury nie zasiąść. No, ale gdybym się nie wziął do "Jima" drugi raz, nie dowiedziałbym się, ile mogłem stracić. Szczęślwy paradoks :)

Książki oceniam systematycznie, mimo że samo założenie przyznawania dziełom sztuki punktów nie wydaje mi się pomysłem pozbawionym wad. Sztuka oddziaływuje - przynajmniej na mnie - przede wszystkim emocjonalnie, więc tworzenie hierarchii o kryteriach ściśle ilościowych jest rozwiązaniem troche chybionym. Z drugiej strony, czasem ma się ochotę podsumować coś jednym właściwym słowem. W dodatku interesujące są wskaźniki upodobań czytelniczych - lubię je przeglądać i porównywać. Czemu bym miał, korzystając z czyichś ocen, ukrywać własne? W końcu - i to jest powód chyba najważniejszy - liczę na to, że moje noty stanowić mogą być wskazówką dla innych użytkowników. A czasem punktem wyjścia do dyskusji, np. kogoś może zaciekawić, dlaczego ten gość, który tak lubi Tołstoja, nie przepada za prozą Tomasza Manna? (Chyba się zacząłem gęsto tłumaczyć, więc dość już na ten temat.)

Nie do końca niestety rozumiem, co masz na myśli, pisząc o kompilacji w odniesieniu do twórczości Manna, ale mnie bardziej pasuje do oceny "Doktora Faustusa" słowo "komplikacja". Słyszałem, że Mann celowo napisał "Faustusa" w tak trudny sposób. Jaki jednak cel mu przyświecał, nie potrafię odgadnąć. Mogę się zgodzić, że książka ma walory edukacyjne i to nie tylko dlatego, że ćwiczy czytelnika w cnocie cierpliwości. Jest w niej coś pouczjącego - to fakt, bez cienia ironii. Najbardziej do mnie przemówił osobisty dramat Leverkuhna: amotność, cierpienie, choroba i śmierć. Nie za bardzo natomiast trafna wydaje mi się alegoria zwycięstwa nazizmu w Niemczech. Z książki wynika, że przyczyny należy szukać albo w diabelskim opętaniu narodu (co może być prawdą, ale niewystarczającą, jeśli się chce uniknąć myślenia w kategoriach fatalizmu), albo w zbiorowym szaleństwie. Ta druga wersja jest natomiast niepełna i uwydatnia ograniczoną przydatność Leverkuhna jako symbolu Niemiec, np. jego domniemana choroba mogła mieć podłoże somatyczne albo jakiekolwiek inne i nie sposób tego ustalić.

Znacznie lepiej poradził sobie z tym problemem brat Tomasza, Henryk Mann w powieści "Poddany". Można się oczywiście z jego diagnozą przedwojennego mieszczaństwa austriackiego nie zgadzać, ale Henryk postarał się przynajmniej pokazać, jaki był grunt psychospołeczny sukcesu sił antydemokratycznych. "Poddany" jest też o wiele ciekawszy literacko od "Faustusa", a w paśmie sztuki odpowiada mniej więcej "Ucieczce od wolności" E. Fromma - i chyba też dlatego wywarł na mnie tak dobre wrażenie.

O "Czarodziejskiej Górze" nie chciałbym się wypowiadać. Jedna postać ożywia tą książkę - Settembrini. Czyta się łatwo, ale na to, żeby pojąć, o co w tej książce chodzi, jestem chyba zbyt ograniczony. Podobały mi się też rozważania filozoficzne i mam do dziś wrażenie, że lepszy z autora myśliciel niż pisarz. Jest tam również oczywiście ważny problem cierpienia i umierania, ale porównanywalny wątek z "Anny Kareniny" to najlepszy przykład przewagi geniuszu Lwa Tołstoja nad talentem Tomasza Manna.

Inna sprawa, że twórczośc Manna wydaje mi się typowo intelektualna, co w połączeniu z przeciętnością bohaterów, fabuły i narracji daje mieszankę o trudnych do określenia właściwościach. Brak mi u tego autora nastroju, emocji, wigoru. Coś takiego pokazał w opowiadaniu "Zamienione głowy", to naprawdę dobry utwór. Coś jeszcze T. Manna chcę przeczytać: może "Buddenbroków" albo "Śmierć w Wenecji".

Przepraszam, że się tak rozpisałem samolubnie o swoich wrażeniach i przemyśleniech, ale trafiłaś na problem, która od dawna leży mi na sercu i czekał na taką okazję do erupcji werbalnej. Dodam więc tylko, że granica dzieląca mądrość i wiedzę od przeintelektualizowania jest niebezpiecznie cieńka, więc rzadko się zdarza rozmawiać z kimś, kto jak Ty, z gracją i brawurą drwi sobie z ryzyka popadnięcia w przemądrzałość. A co do rychłego upadku księgarni, to nie przesądzałbym sprawy. Może doczekamy czasów, że powstaną, jak na mitycznym Zachodzie, miejsca będące skrzyżowaniem Empiku z kawiarnią literacką. Nie wiem, jaką te przybytki mają nazwę, ale z chęcią wybrałbym się do takiego miejsca. Może jest coś podobnego w Warszawie?

Pozdrawiam
Otoo
Użytkownik: anula1 18.03.2006 15:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć A w moich stron... | Otoo
Hej!

podłe są te komputery, naprawdę!dziesiec minut mojej stukaniny właśnie wsiąkło i od początku muszę się mozolić, a już mysli nie te same, nastrój inny!tym bardziej, że przecież nie moge napisać tego, co już przed chwilą napisałam, bo czułabym się tak jakbym się powtarzała! ach!


wylewność jet zupełnie na miejscu, jak ma się cos ciekawego do powiedzenia, zresztą może jak się nie ma, a i tak ma się ochotę podzielić myślami, to czemu miałby człowiek tego nie robić!prostych przyjemności nie idzie sobie odmawiac!w ogóle przyjemności odmawiać sobie nie nalezy bo życie nie takie długie jak nam się wydaje. Przyznam Ci się, ze mam chyba nietypowe jak dla kobiety myśli, bo bardzo mnie cieszy upływ czasu i ciesze sie że nie mam już lat siedemnastu. z jednej strony nie czuję jakbym się wiele zmieniła od tego czasu, a z drugiej strony czuję się teraz o wiele spokojniejsza i ciesże się, że z roku na rok proces tego spokojnienia prawdopodobnie będzie sie posuwał, aż w końcu będę elegancką panią o łagodnym spojrzeniu!ach jakie to próżne tak się zamyślić na własny temat:)!

dla mnie Faustus to przede wszystkim portret geniusza, ale najpierw o kompilacji.
napisałam o niej dlatego, że u Manna można by wręcz zakreślić całe fragmenty, które brzmią jak Arystoteles ( na przykład te treści o metafizyce w Faustusie) czy jak Schopenhauer. Mann wiele cudzych piórek do swoich dołożył,nie krytykuję tego, po pierwsze dlatego, ze nie rozumiem oryginalności w oklepanym słowa tego znaczeniu, (czemu myśl moja po spotkaniu się z podobną przestaje być moją, tylko dlatego, ze ktoś ja już wcześniej uwiecznił. zawsze mi się to wydawało przestpstwem, wpychanie mysli w getto!) a po drugie bardzo zgrabnie Mann to wszystko łączy. zresztą on był tytanem pracy, najpierw mnostwo notatek z dzieł różnych, pozniej pisanie, taki tryb musiał mieć wpływ duży na kształt dziela.
akademickie interpretacje literatury i przypisywanie im nadznaczen, omijam szerokim lukiem. jedyna zewnetrzna wskazowka, o której mysle czytajac Doktora Faustusa, to ta która dal sam Mann, piszac w esejach, że przy kreacji Adriana, za wzor posluzyla mu postac F. Nietzschego.

a Czarodziejska, jak ją kilka lat temu czytałam po prostu dalam się oczarować, sama czułam się pozniej na pluca chora. genialnie sa te stany chorobowe opisane. pierwszy tom z tego co pamietam znacznie rozni sie od drugiego, gdzyz mann zrobil duża przerwe w pisaniu, pierwszy tom powstal przed, drugi po wojnie. pierwszy tom jest dosyc lekki, drugi to ten intelektualny, ciekawe dyskusje, teorie i przemyslenia. oj bardzo mnie ta ksiazka swego czau rozwinela i czasmi mysle o powiesciach manna jako o takich podrecznikach dla erudyty, no a poza tym język bardzo dopracowany.

Budenbrookowie to dla mnie powiesc nudna byla i wlasciwie nic z niej nie pamietam, a opowiadania manna tez jakos mnie bardzo nie wzruszaja.

wylewnosc, jest mila, ale takie slowa klucze, wierszyki krotkie, aforyzmy to cos co wbija się w rozum jak noz,
wpadly wczoraj w moje rece samurajskie wersety, wydanie jak dla idiotow, 90% ksiazki to zdjecia i opracowanie, reszta poezja, bardzo szkoda, ale dobrzez, ze w ogole cos wydaja:

pieśń 103

u mnie tu na wsi
śnieg tak ciągle pada
łąkę Ohara
gdzie stary twój dom, miła
zasypie biało później

ładne prawda?


a są w stolicy księgarnio-kawiarnie, Czuły barbarzyńca lub Antykwariat Cafe z atmosfera bardzo miłą :), zaśna ulicy swiętokrzyskiej taka restauracja, gdzie do ściany przyklejone plastikowe imitacje książek, bardzo nie polecam tego ostatniego:)

pozdrawima

Anula
Użytkownik: Otoo 19.03.2006 18:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Hej! podłe są te kompu... | anula1
Cześć

Rzeczywiście, można się czasem rozzłościć na komputerowy świat, zwłaszcza, jeśli się nie jest, jak ja, orłem w tej dziedzinie. Te wszystki programy, strony, linki, portale tudziez inne wirtualne łamigłówki mają taką ilość opcji, udogodnień, pomocy, że często można się w tym wszystkim pogubić. Nie wiem, czy nękają Cię podobne problemy. Jeżeli nie i w dodatku nie starcza Ci, jak wielu osobom, wyrozumiałości dla półanalfabetów komputerowych, spróbuj sobie wyobrazić, jak musiał się czuć jakiś nasz zamierchły przodek, zagubiony w nieznanej dżungli. Błądząc w wirtualnym świecie, czuję więź łącząca mnie z człowiekiem pierwotnym. (To taka trawestacja "Jądra ciemności"; jeśli będziesz to kiedyś czytała, zwróć uwagę na ten wątek, bo jest kluczowy dla utworu. Pusta złość mnie bierze, jak sobie przypomnę, że istnieją ponoć krytcy, którzy uważają "Heart of Darkness" za utwór rasistowski.)

Remedium na zasadzki cywilizacji komputerowej może być coś naturalnie prostego. Ot, jak ten krótki wierszyk o zimie. Bardzo mi przypadł do gustu :)

Ja też nie rozpaczam, że nie jestem już nastolatkiem. To był fajny okres w życiu, ale ile czasu można się zachowywać tak niedorzecznie? Niemniej pewne cechy młodzieńczej osobowości mam nadzieję zachować do końca. Brakuje mi też trochę atmosfery tamtych dni. Wiele osób, z którymi kiedyś świetnie się dogadywałem, teraz jakoś pozbyło się młodzieńczych ideałów i obecnie preferuje konwersacje o dzwonkach w komórce itp. zagadnieniach. Na spokoję dni wieku dojrzałego również liczę, byle los z tym nie przesadził. Wszystko z umiarem, nawet spokój.

W tym, że Mann korzystał z dorobku wielkich myślicieli nie ma oczywiście nic zdrożnego. Ja też nie rozumiem szalonej gonitwy za własną oryginalnością. Niektórych być może myśl, że mogą się okazać niedostatecznie oryginalni, prześladuje, nie dając spać po nocach. Ale trzeba chyba odróżnić, choć definicje słownikowe są nieostre, banał od truizmu. Myśl lub zdanie są dla mnie banalne, jeżeli domyślam się, że nie towarzyszy im głębsze zastanowienie i szczera radość w odkrywaniu wewnętrznych prawd. Banalizowanie to raczej wynik płytkiej refleksji, a ta dla obserwatora jest raczej trudno dostępne. I dlatego drażni mnie, kiedy ktoś komuś zarzuca mówienie frazesów po usłyszeniu paru zdań. Robią tak chyba ci sami ludzie, którzy wciąż silą się na oryginalność. Efekty takich starań pewnie nigdy ich nie zadowalają.

O tym, że pierwowzorem Leverkuhna był Nietzsche, wcześniej nie wiedziałem, ale rzeczywiście da sie zauważyć pewne zbieżności... Nie jestem natomiast pewien, czy traktowanie bohatera jako symbolu Niemiec jest wyłącznie "akademicką nadinterpretacją". Zresztą, sam Mann nie stronił zdaje się od środowisk akademickich, skoro konsultantem w kwestiach muzycznych "Faustusa" był filozof i muzykolog T. Adorno. To także dobry przykład na intelektualizm tej książki. Nie chodzi mi o to, że ten intelektualizm jest przesadny, ale brak mu dopełnienia w środkach stylisycznych, które budują nastrój, czynią akcję dynamiczną i ciekawszą. Wystarczy porównać partie poświęcone muzyce z "Faustia" i "Jana Krzysztofa". Które opisy muzyki bardziej Ci się spodobały? Dla mnie Rolland przerastał, nie tylko w tej kwestii, T. Manna o dwie głowy. A przecież "Jan KrzysztoF" to książka również intelektualna i pełna ważnych refleksji.

Na koniec krótko o akdemickich interpretacjach literatury. Niedawno sam wymyślałem w rozmowie na wszystkowiedzących i przemądrzałych krytków, którzy wydają cudaczne sądy z bezczelnm przeświadczeniem o własnej nieomylności. Ale są krytycy i Krytycy. Prawdziwym krytkiem jest dla mnie Zdzisław Najder. Jeżeli będziesz miała kiedykolwiek chęć zabrać się do "Lorda Jima", błagam: wybierz wydanie Biblioteki Narodowej (Zakład im.Ossolińskich). Ilość problemów, jakie Najder tam poruszył, rozmaitość i głębia interpretacji jest naprawdę zdumiewająca. Do tego autor nie skrywa własnych zapatrywań, co jest o dodatkową zaleta, bo o ile twardogłowi krytycy są nie do strawienia, to nie budzą mojej sympatii także rozmemłane gryzipiórki zbierające okruchy mądrości mądrości dla uzyskania jak najobiektywniejszego obrazu. Najder taki nie jest, zapewniam.

Do "Faustusa" raczej nie wrócę, gdyż droga przez tę książkę długa, a narracji brak "resorów". Kiedyś wrócę pewnie do "Czarodziejskiej Góry" Jakiś czas temu oglądałem dyskusję poświęconą Mannowi i okazało się, że wielu rzeczy, które on w tej książce zawarł, po prostu nie zauważyłem. Ze Mann nie jest pisarzem przecietnym, to logiczne, bo facet otrzymał przecież nagrodę Nobla, a tej nie wręcza się ot, tak sobie. Jak każdy, oceniam go jednak wedle własnych upodobań i nie przypuszczam, żebym kiedykolwiek stał się zapalonum wielbiciekem prozy tego pisarza. (Wiem, że to niezbyt przyjemne, jak ktoś krytykuje naszych ulubionych autorów, ale naprawdę nie ma w moich wynurzeniach o Mannie złośliwości. Chcę po prostu szczerze wypowiedzieć co myślę o jego prozie).

Będę kończył, bo znów się rozpisałem.

Pozdrawiam i życzę sukcesów na polu zawodowo-naukowym :)

Otoo
Użytkownik: anula1 21.03.2006 15:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć Rzeczywiście, mo... | Otoo
cześć,

Twoje życzenia po części się sprawdzają, bo chociaż nie odnoszę jeszcze sukcesów na polu zawodowo- naukowym to przynajmniej udało mi sie od początku tygodnia zmobilizować i wziąć sie w końcu do pracy!o ja tytanka!

całe pięć godzin udało mi sie wytrzymać dziś w bibliotece narodowej ( a to jest prawdziwy sukces, bo podejrzewam, ze oni tam rozpylają jakąś sustancję nasenną!), a do tego każdego dnia jestem wręcz zalewana nowymi dokumentami do tłumaczenia. zaciskam zęby, myśle sobie o tym, że Boy tłumaczył 30 str dziennie Gargantui i Pantagruela, to ja muszę chociaż 10 str dziennie treści technicznych przetłumaczyć!

do tego!o zgrozo jakieś moce tajemne odbierają mi możliwość czytania tego na co mam ochotę, wczoraj szukałam "Jądra...", które tydzień temu udało mi się kupić, ale najwyraźniej komus bardzo zalezy bym teraz się tej lekturze nie oddawała, bo mimo usilnych poszukiwań nie udało mi sie wczoraj odnaleźć tej knigi w książkowym rozgardiaszu!ale ja jestem w znaki wierząca!

tak po czasach lenistwa, nastał czas wytężonej pracy, ale całe szczęście już od piątku będę miała kilkudniową przerwę gdyż wybieram się w podróż!!!nie mogę sie doczekać, planowałam ją od dwóch miesięcy!

połknęłam w pośpiechu "szaleństwa Brooklynu", Paula Astera, żadna rewelacja, ale mozna się znaleźć przez parę w chwil w ciekawym towarzystwie. byłam naprawdę zdziwiona, gdy okazało sie że ksiązka przypadła mi do gustu, bo była prezentem, a raczej rzadko kiedy ludziom udaje się trafić z prezentami książkowymi!

tak więc uczę się pilnie, pracuję ciężko i czytam książki przechodnie!

krytyka twórczosci Manna bardzo ugruntowana, przykrości mi nie sprawiła i nie umniejszyła mojego szacunku i podziwu jaki mam dla jego dzieła, wręcz przeciwnie zmusiła do tego by głębiej sie nad pewnymi kwestiami zastanowić. wróciłam też do Jana Krzysztofa, gdyż książke czytałam naprawdę bardzo dawno i jak tylko wrócą mi wspomnienia bardziej wyraziste, ustosunkuję sie do Twojej wypowiedzi w sposób bardziej szczegółowy.

tymczasem idę na spacer z moim psem, niech się cieszy z pierwszego dnia wiosny bardziej ode mnie, a pozniej wracam do pracy!

pozdrawiam, powodzenia no różnych polach:)

Anula
Użytkownik: Otoo 25.03.2006 11:31 napisał(a):
Odpowiedź na: cześć, Twoje życzenia... | anula1
Cześć

Mam nadzieję, że wypoczniesz sobie należycie, gdziekolwiek się wybierasz ( a właściwie - gdziekolwiek przebywasz). Ja mam za sobą tydzień czegoś, co można nazwać namiastką urlopu i dzięki temu widzę świat w trochę sympatyczniejszych barwach. Zaiste, jeżeli praca jest błogosławieństwem, suty i treściwy wypoczynek stanowi warunek niezbęny, aby się owo błogosławieństwo nie zmieniło w dopust boży. Ja swój czas wolny przeznaczyłem - poza czytaniem rzecz jasna - na grę w szachy przez internet. Zawsze wydawało mi się, że gracz ze mnie całkiem dobry, ale szachowa społeczność internautów obaliła szybko tę chełpliwą iluzję. Nie poddaję się jednak i dalej ciułam punkty do rankingu. Swoimi życzeniami, zupełnie nieświadomie, utwierdzasz mnie w desperackim uporze.

Moja krytka Manna to raczej splot lużnych przemyśleń, wrażeń, zasłyszanych wiadomości i porównań z innymi lekturami. Ugruntowana jest tak samo jak Twoje konkluzje, może nawet mniej, bo nie bazuje na głębszych przeżyciach podczas lektury i jest raczej spojrzeniem wstecz.
Ale tak sobie myślę, że skoro "Lord Jim" wywarł na mnie takie wrażenie przy drugim podejściu, to może kiedyś "Czarodziejska" albo "Faustus" zmienią się przed moimi oczami w niezwykłej wagi dzieła.

Jeżeli los płata Ci figle, nie pozwalając zacząć "Jądra Ciemności" Conrada, to może znak, żebym zaproponował Ci "Chance" tegoż autora (tytuły polskie:" Traf", "Los", "Gra losu"). Właśnie zacząłem i jestem pod wrażeniem iście dickensowskiego humoru, jakim operuje tam Conrad. Książka poza tym dotyczy przypadku i przeznaczenia, może być więc jakąś wskazówką, jak rozumieć tzw. znaki losu i czy w ogóle takowe istnieją.

Czytam też "Esther" S.Chwina - bardzo dobra i ciekawa książka, co jest o tyle dziwne, że "Hanemann" okazał się dla mnie dziełem wysoce nieprzyswajalnym i wymiękłem już po kilkunastu kartkach. Wypożyczyłem też Iwaszkiewicza "Matkę Joannę od Aniołów". Hm, temat ciekawy, chociaż od czasu, jak dane mi było obejrzeć pewien film o opętaniu, omijam szerokim łukiem wszystko, co związane z ciemnymi mocami, okultyzmym itp. Dla Iwaszkiewicza zrobię jednak wyjątek.

"Świadka epoki" nie ma niestety w bibliotekach, z których korzystam; jest za to inna autobiograficzna pozycja Rollanda, "Dzienniki". Tak mnie zmyliła pamięć... A już się cieszyłem, że przeczytam coś ciekawego o Tołstoju! Może znajdę "Świadka" w antykwariacie, ale szanse na to oceniam jako niewielkie. Cóż, takie życie :)

Pzdrowionka
Otoo
Użytkownik: anula1 29.03.2006 18:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć Mam nadzieję, że... | Otoo
cześć!
byłam w Brighton i w tam to właśnie nad morzem przeczytałam "The heart of darkness" po polsku, ale i tak przezyłam szok!genialne!do czorta, same wyświechtane pochwały przychodzą mi na myśl, rozwinę jutro bo dzis mnie wszystko odciąga!a zbyt dużo mam do powiedzenia, żeby teraz zaczynać!
Brighton jest urokliwym miasteczkiem, opuszczać żal, wracać się chce!
pozdrawiam
Anula
Użytkownik: anula1 31.03.2006 12:05 napisał(a):
Odpowiedź na: cześć! byłam w Brighton ... | anula1
hej!

no i teraz mam wielka ochote na przeczytanie Chance!
wyobraź sobie, że już po raz drugi w historii mojego wypowiadania się na tejże stronie została zaprzepaszczona moja pisanina! uwierz mi wyszłoby chyba z tego ze 3 str w word, a tu nagle prąd wyłączyli!
i co jak ja mam to zinterpretować!zamilcz kobieto, nie egzaltuj sie zbytnio i zamiast o powieściach sądy wyrażać zabierz sie lepiej za pracę mgr!o nie już ja nie pozwolę na błędnych znaków interpretację. wczoraj jak jechałam na basen też wszystko stawało mi na przeszkodzie, zapomniałam klapek, okazało sie że tramwaje nie jadą Puławską bo w remoncie, autobusy mi uciekały. Mowię Ci byłam już gotowa poddać sie tym wszystkim niesprzyjającym okolicznościom, ale w pewnym momencie stwierdziłam NIE, chcę popływać wiec dotrę na Warszawiankę!i jak dobrze, ze sie nie poddałam, bo ilość stresu jaka sie we mnie kumuluje z powodu życia w ciągłym biegu i konieczności spełnianai obowiązków najrózniejszych jak też zmagania sięz ludźmi nieprzychylnymi jest naprawde wyczerpująca. a jak człowiek sobie popływa to nagle to ciśnienie maleje i zapomina o tych wszystkich upierdliwych drobiazgach, bo przecież to co powoduje stres największy tak naprawdę często na uwage nie zasługłuje.

ale ad rem! więc znowu będę się czuła tak, jakbym się powtrzała, próbujac zrekonstruować moją wypowiedź dotyczacą Jądra ciemności ( a jeszcze przedtem, ja mam chyba mniej od Ciebie cierpliwości bo jak raz uznam pisarza za grafomana a tak było w przypadku Chwina, to już raczej do niego nie wracam, już nawet nie pamiętam, tak ale to chyba ten Hannemann tak mnie zniesamczył)

jak widzisz odciągam moment wypowiedzi właściwej, bo boję sie tego, że za chwile popadnę w patos. Otóż zrozumiałam czemu Conrad budzi we mnie podziw tak wielki. To autentyzm, szczerość i głębia swiata który opisuje, sprawia, ze nie chce tracić kontaktu z prozą Conrada.
Jego znajomość ludzkiej psychiki, zakamarków ludzkiej duszy, jego słabości jak też tego, co powoduje, że człowieka możemy określić mianem wielkiego, jest przerażająca!
wszedłszy w świat ludzi Wielkich, stworzony przez Conrada, budzi się we mnie tęsknota za świaem Prawdziwym, światem w którym ludzi stać na szczerość, autentyczne pragnienia i czyste przeżycia.

nie chce popadać w ton mizantropijny, ale czasmi popadam w przygnębienie, gdy widzę jaka miernota panuje w obecnych czasach, i za każdym razem kiedy czytam wspomnienia luddzi żyjących przed wojna mam wrażenie, ze oni byli szczęśliwsi, bo żyli w śiecie, w którym pewne wartości nie były jeszcze całkiem wypaczone i kiedy ludzie mileli większą odwagę na bycie właśnie ludźmi (odezwała sie stuletnia dwudziestoparolatka!)

Conrad sprawia, że rośnie moja wiara w czlowieka i pragnienie na życie pełniejsze. maleje we mnie strach przezd byciem idealistką ( nie uważam bynajmniej, żeby człowiek z tego powodu miał być do życia mniej przystosowany)
odbiór opisów ludzkiego charakteru i jego egzystencji za każdym razem odbieram bardzo osobiście, bo czuję, że w dużej mierze wszyscy ludzie czerpią swoje postawy z jakiejśogólnej puli zachowań. w ciągu życia przechodzimy tyle różnych zmian i z znajdujemy siew takich okolicznościach, że to wszystko pozwala nam na zrozumienie i możliwość utożsamienia sie z bohaterami powieściowymi!ale bardziej precyzyjnie!
opisy przyrody oczywiści sagenialne i stanowią doskonałe otoczenia dle analizy psychiki ludzkiej jakiej dokonuje Conrad

nawet nie będe komentować tylko zacytuję:

...miał zwichniętąduszę. Samotna w środku dżungli, zajrzała w głąb siebie samej i- jakmi Bóg świadkiem- oszalała....


a później te opisy podkopujące wiarę w człowieka, ale koniec powieści w jest taki, ze widzimy, iż człowiek trymfuje.
to dopiero początek mojej przygody z Conradem, ale zauważyłam, ze mysl o zycięstwie człowieka, mimo podłości,najcięższych razów dawanych przez los, chwilowych upadków i załamań, jest chyba Conrada największym myślowym opętaniem.

...twierdzę, iż Kurtz był wybitnym człowiekiem. miał cos do powiedzenia i powiedział to. zerknąwszy na drugą stronę, lepiej rozumiem znaczenia jego nieruchomego wzroku nie mogącego dostrzec płomienia świecy lecz dalekosiężnego na tyle, by ogarnąć cały wczechświat, i przenikliwego na tyle, by zajrzećw głąb wszystkich serc bijących w ciemności."

oj, mogłabym tak cytować bez końca, delektować sie każdą frazą, jej doskonałą konstrukcja i przejrzystą mądroscia w niej zawartą.

prawdopodobnie nie jest to ostatni raz, kiedy wypowiadam sie na temat "jądra...", ale czy jest taka koniecznosć, zeby wszystko za jednym razem z siebie wyrzucac?;) nie starczyłoby mi chyba ani sił, ani czasu.
oczarowana proząConrada, pozwalam dalej opromieniać sie blaskiem wielkosci bijącym od stworzonych przez niego postaci!

pozdrawiam

Anula
Użytkownik: anula1 31.03.2006 12:07 napisał(a):
Odpowiedź na: hej! no i teraz mam wi... | anula1
a zapomniałam, wiem w której bibliotece jest Świadek...- w mojej:)
sorry za interpunkcję, ale na te poboczne rzezczy już sobie trochęcza miarkuję!
Użytkownik: Otoo 02.04.2006 12:39 napisał(a):
Odpowiedź na: a zapomniałam, wiem w któ... | anula1
Hejka

Na dzieńdobry muszę wyznać, że trochę Ci zazdroszczę. Czytać "Jądro Ciemności" w Brighton, niedaleko od miejsca, skąd Conrad wyruszał w swoje morskie podróże, to musiało być coś więcej niż frajda czy miły zbieg okoliczności. Osobiście byłem tylko raz za granicą, dawno temu i w dodatku w państwie, które już nie istnieje, a zwało się Niemiecka Republika Demokratyczna. Dziś wiem, że republika ta demokratyczna, w przeciwieństwie do federalnej, nie była, ale i tak pozostaje mi w pamięci wspomnienie ogromu towarów widzianych w socjalistycznym supermarkecie. Być może zaliczę niedługo nowy wojaż, bo właśnie pojawiła się koncepcja, żeby Święto Pracy uczcić w Kaliningradzie. Jeśli pomysł wypali, to wezmę ze sobą jakąś rosyjską kniżkę, tak dla wzmocnienia efektów: artystycznego i turystycznego.

"Jądro Ciemności" na mnie również sprawiło wielkie wrażenie. Nie mogłem się po prostu oderwać od czytania. Myślę, że trafna jest Twoja rekonstrukcja genialności Conrada. Niewątpliwie był znawcą ludzkiej duszy, skoro jego twórczość dziś, po tylu latach potrfi tak niezwykle podziałać na czytelnika. Ciekawe, że sam Conrad (tak twierdził) tworzył swoje postacie jako egzemplifikacje postaw życiowych. Ale musiał to być tylko punkt wyjścia, bo czuć wyrażnie podczas lektury jego książek, że każda z tych postaci jest wielką indywidualnością i ostatnimi słowami, jakie mogłyby być w stosunku do nich użyte są - tendencyjność czy schematyzm.

O kryzysie człowieczeństwa w dobie obecnej nie będę się rozpisywał, bo to jest temat-rzeka, a moje przemyślenia są chyba jeszcze bardziej niewesołe od Twoich. Zastanawiam się jednak, czy nie ulegam złudzeniu, idealizując przeszłość. Przecież niejeden z dawnych artystów i myślicieli narzekał na miałkość swoich czasów. Może należymy do tego rodzaju ludzi, którzy zawsze pragneliby widzieć bliżnich lepszymi? Sam nie wiem...Ale czasy obecne, szczególnie w naszym rejonie geograficznym, to okres nie najgorszy. Jeśli ma się pracę i płacę, można się doprawdy uważać za pieszczocha Historii. Tylko czegoś żal, nawet jak się widzi społeczeństwo słusznie jak najbardziej zmierzające do dobrobytu i nowoczesności. Czegoś mi jednak brakuje i tego chyba właśnie szukam w literaturze. Początek XX wieku jawi mi się jako schyłkowy okres epoki, w której pisarzy stać było na szczerość i zaangażowany humanizm.

Jeśli chodzi o "Chance", to książka może być dla Ciebie interesująca również z uwagi na mnóstwo spostrzeżeń o tzw. naturze kobiecej, jakimi Conrad okrasił ten utwór. Nie wiem, czy jest to jakiś jego system filozoficzny, ale miałem wrażenie, że niektóre te uwagi (chociaż zawsze inteligentne i dowcipne) są sprzeczne z innymi.Książka spodobała się najpierw Amerykankom, póżniej Angielkom, i to dzięki zainteresowaniu kobiet "Chance" zrobiło z Conrada twórcę popularnego. Taka ciekawostka.

"Esther" Chwina trochę mnie na końcu rozczarowała. Właściwie autor po przedstawieniu interesującej fabuły zakończenie zrobił w stylu początku "Hanemanna", i tym mnie nieco rozeżlił. Dam sobie z tym pisarzem spokój, bo nieszczególnie pociąga mnie literatura, w której ludzie stanowią tło dla pejzaży, architektury i przedmiotów codziennego użytku. Język tej książki jest piękny, ale to, co piękne bywa czasem nudne.
Zacząłem też "Idiotę" Dostojewskiego, ale za wcześnie na jakieś podsumowania. Na razie mam wrażenie, jakby Dostojewski chciał napisać ksiązkę w stylu Tołstoja. Nawet główny bohater ma na imię Lew Nikołajewicz. Ale ten trop to chyba kaprys mojej wyobrażni.

Trudno mi ocenić, czy pisałem nieskładnie, ale jestem bardzo zmęczony po sobotnim wieczorze. Tak więc za ewntualne błędy przepraszam :)




Użytkownik: anula1 05.04.2006 14:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Hejka Na dzieńdobry mu... | Otoo
Hej!

tak stanowczo szkoda czasu na pisarzy miernych! w ogóle szkoda czasu, sypiam ostatnimi czasu nie dużo i zajęta jestem tyloma sprawami, ze sama nie wiem czemu sie jeszcze nie załamamłam i nie odpuściłam wszystkiego (czasami mam na to wielką ochotę) całe szczescie jakaś częśc mojej istoty ma jeszcze siłę na bunt, bo mimo życia w gonitwie nie potrafię obyć sie bez pływania! stąd wysnuwam wniosek, ze moim i Conrada zywiołem jest woda!

o tak! zaczęłam czytać Smugę cienia ( tak jak zaczęłam czytać dużo innych rzezcy! i mam wyrzuty sumienia, że dosłownie upycham po kilka stron lektury między różne inne zajęcia.
poza tym podróżuję sobie z XVo wiecznymi odkrywcami po wybrzezach Afryki i próbuję udoskonalić mój obraz pracy mgr, niestety co chwila przychodzą mi do głowy inne pomysły, a ich natłok jest wręcz czasami paraliżujący. Zatopiona w kronikach, myslę jednocześnie o egzaminie z historii XX w ( czytam do tego egz m.in K. Pomiana "narody Europy" bardzo polecam, po raz kolejny dochodzę do wniosku, ze najbardziej logiczne spojrzenie na historię mają właśnie nie rasowi historycy, a włśnie ludzie, którzy w innym kierunku swój umysł wytężali)
poza tym dużo pracy nie naukowej, ale tej tłumaczeniowo- zarobkowej!!1
wszystkiego ogólnie jest za dużo, ale mam nadzieję, że za kilka miesięcy ten stan sięzmieni i znów będę mogła prowadzić żywot bardziej kontemplacyjny, chociaż kiedy człowiek jest zmuszony do ciągłego działania to teżjakoś go to umacnia, nie ma czasu na zastanawianie się nad sprawami mało ważnymi czy przygnębiającymi.

tyle z mojego pospiesznego pisania, postaram sie nastepnym razem bardziej o literaturze!

pozdrawiam
Użytkownik: Otoo 14.04.2006 23:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Hej! tak stanowczo szk... | anula1
Cześć

Nie odpowiadałem przez jakiś czas, bo tak się złożyło, że i ja byłem trochę zabiegany. Przy ciągłej nerwówce w pracy perspektywa dwóch dni świątecznych, mimo że działa ożywczo, wydaje mi się prawie nierealna, jakby wyjęta z innego porządku spraw ludzkich. Zauwazyłem, że im jestem starszy, tym mniej kręcą mnie święta. Ale najbliższe przyjmę jako wyjątkowo miłą okazję do dwudniowego leniuchowania.

Martwię się, czy aby czytając w pośpiechu "Smugę cienia" nie tracisz nieco z piękna tego utworu. Na mnie "Smuga..." zrobiła swego czasu wielkie wrażenie. Sam nie wiem, dlaczego po jej przeczytaniu moja chęc zapoznania się
z twórczością Conrada pozostała wyłącznie
w sferze zamiarów odkładanych na mętnie określone "kiedyś tam, przy okazji". No, ale na szczęściie trafiłem na "Zwycięstwo" i wszystko się, jak wiesz, zmieniło... :)

Ostatnio wziąłem się również za Dostojewskiego, a konkretnie za "Idiotę" oraz "Skrzywdzonych i poniżonych". Wrażenie, że "Idiota" jest powieścią napisaną w stylu L.Tołstoja prysło dość szybko: książka ta jest jak najbardziej typowa dla Dostojewskiego. Są tam dwa fragmenty szczególnie ciekawe, estetycznie piękne, a jeden ważny również z puntu widzenia etyki: rozważania na temat kary śmierci rozpatrywanej z puktu widzenia skazańca oraz opis ataku epilepsji. Oba wątki mają, z tego co mi wiadomo, swoje źródło w autentycznych przeżyciach autora. Zwłaszcza drugi wydaje się przeczyć tezie, że Dostojewski minął się z powołniem, gdyż powinien zostać dramatopisarzem. Trudno byłoby napradę przerzucić ten niesamowity opis w monolog sceniczny albo dialog, o didaskaliach już nawt nie wspomnając (hm, właśnie o nich wspomniałem :)

Powieść jakoś mnie jednak nie rzuciła na kolana. Raziła mnie zbyt daleko posunięta tajemniczość, nieokreśloność postaci, które zarysowane są bardzo szeroko, ale jakby zabrakło farby na wyraziste wypełnienie wnętrza tych szkiców. Fabuła też jest nie do końca jasna. W efekcie wyszło coś między "Biesami" a "Zbrodnią i karą", ale zabrakło tego czegoś, co stanowi o genialności tamtych utworów.

"Skrzywdzeni i poniżeni" to z kolei Dostojewski w stylu sentymentalnym, a styl ten, pomimo pewnych uproszczeń, do mnie, muszę się przyznać, bardzo przemawia. Może dlatego, że kojarzy mi się z Dickensem, którego uwielbiam. W każdym razie sentymentalizmu obu tych pisarzy nie da się żadną miarą określić mianem "ckliwy". Może to nie sentymentalizm, a już zdrowy romantyzm? Myślę, że tak.

Zastanawiam się cały czas na niechęcią Conrada do Dostojeskiego. Obaj byli przecież znakomitymi i wrażliwymi znawcami duszy ludzkiej, chociaż w tak różny sposób opisywali jej stany, nastroje, porywy serca i refleksje umysłu. U Conrada boheterowie są często świadomi niuansów swojej i czyjejś psychiki; uważnie wsłuchani w wewnętrzne życie, z ogromną intuicją i empatią obserwują tez przeżycia bliźnich. Bohaterowie Dostojewskiego natomiast często zadowalają się pozornymi, najprostszymi i najłatwiejszymi wytłumaczeniami swoich uczuć, myśli i postepków. Ale te emocje nie tylko w nich żyją, ale wręcz miotają w nimi, doprowadzając na skraj szaleństwa i pakując w niecodzienne sytuacje. Przyczyną niechęci Conrada musiało być jednak coś więcej niż tylko hipotetyczna niechęć do technik literackich stosowanych przez Dostojewskiego (chociaż ten problem jest głębszy, bo odbija sie w nim spojrzenie na ludzką naturę). A może chodziło Conradowi o poglądy Dostojewskiego (cierpienie a zbawienie, wiara w Boga a grzech)? Czy może wreszcie o krytyczny stosunek Dostojewskiego wobec zachodniej cywilizacji, w tym szczególne piętnowanie postaw Polaków? Kwestia ta naprawdę mnie ciekawi, tak więc odłożę chyba na póżniej "Tajnego agenta" i "Nostromo", a wypożyczę "W oczach Zachodu" - książkę ponoć wymierzoną własnie przeciwko Dostojewskiemu.

Przeczytałem też ostatnio "Matkę Joannę od Aniołów". Dość ciekawa książka. Temat opętania jest oczywiście "nośny", ale łatwo się chyba, opracowując go, ześliznąć w tanią sensacyjność. Dlatego wydał mi się Iwaszkiewicz pisarzem z dużą klasą, znakomicie budującym złóżoność i, że tak się wyrażę, nieodgadnioność tematu. Swietnie sylwetki postaci, wrażliwość na piękno przyrody, scenki rodzajowe, pogłębione analizy przeżyć wewnętrznych - jest w tej książce większość z tego, co lubię, cenię i czego szukam w literaturze. Krótko mówiąc, moja znajomość z twórczościa Iwaszkiewicza chyba się przedłuży. A może znasz jakieś utwory tegoż autora godne polecenia? Chociaż tak lubisz Tomasza Manna, pokładam zaufanie w Twoim guście literackim :)

Na zakończenie pozwól, że złożę Ci życzenia Radosnych Swiąt Wielkanocnych. Weselmy się, Alleluja! (Uwielbiam to zdanie, jest w nim tyle prostej radości i nadziei).
Przy okazji, choć to kompletnie nie na miejscu, dołączam życzenia jak najszybszego stworzenia pracy magisterskiej oraz, rzecz jasna, pomyślnej powstającego dzieła obrony.

Książkę o narodach Europy przeczytam kiedyś z pewnością. Planów czytelniczych mam tak wiele, a czasu na lekturę, niestety, o wiele za mało! Poza tym, z przykrością stwierdzam, że nie czytam tak szybko, jakbym chciał. Na kurs szybkiego czytania się jednak nie wybieram. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym w taki sposób czytać beletrystykę. Mam zresztą przeczucie, że oprócz pism urzędowych, nic w taki sposób czytać nie warto.

Kończę już, bo zaczynam gubić wątek przewodni.

Pozdrawiam
Tomek :)
Użytkownik: anula1 20.04.2006 14:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć Nie odpowiadałem... | Otoo
Cześć Tomek!

dziękuję za życzenia świąteczne, odwzajemniam je z mocnym przekonaniem, gdyż czesto zdarza mi sie dochodzić do wnioski, że umiejętność weselenia się jest w dzisiejszych czasach rzadkością, poza tym sama staram sie nie tracić pogody ducha, kiedy tylko okoliczności postanawiają zmierzyć sie ze mną!
tak więc alleluja!

właśnie skończyłam lekturę ksiązki o zimnej wojnie i uznałam, że w nagrodę mogę sie wypisać na stronie biblionetki!
widzę, ze moje nastawienie do historii, a raczej jej poznawania zmienia się w znaczący sposób. nigdy nie traktowałam wiedzy historcznej jako znajomości dat i faktów, ale raczej próbę znalezienia przyczyn, związków i skutków pomiędzy wydarzeniami. teraz jednak historia pociąga mnie w zupełnie inny sposób, widzę w niej sposób na zdystansowanie sie do do tego wszystkiego, co powoduje, ze ludzie staja sie co raz mniej radosni. nie chcę zebyś mnie źle zrozumiał, nie promuję szczebiotliwego zachwycania się kwiatkami w momencie gdy wcale nie jest nam do śmiechu, ale zawsze podziwiałm ludzi, którzy chocby nie wiem co potrafili zachować spokojną pogodeducha i łagodność (taki np jest mój promotor, którego los doświadczył bardzo mocno, a mimo tego jest jednym z najbardziej radosnych ludzi jakich znam)
zaczęłam czytać"Tajfun" i tam znalazłam takie oto przewrotne słowa, które od wczoraj nie dają mi spokoju:
Kapitan MacWhirr żeglował po oceanach jsk człowiek, który prześlizgnąwszy się po gładkiej powierzchni własnego życia, ma w końcu spocząć w cichym grobie, nigdy tego życia nie poznawszy, nie doświadczywszy jego perfidii, jego przewrotności, okrucieństwa i grozy. Na lądzie i morzu istnieją tacy szczęsliwcy czy może raczej ludzie tak pogardzani przez los i ocean, że wszystko to zostaje im oszczędzone"

właśnie szczęśliwcy czy ludzie pogardzani przez los?
to jest właśnie przykład tego jak odmienny wpływ ma na mnie literatura piękna od książekhistorycznych. tu jedno zdanie powodujęce mysli dwojakie i niemożność dojącia do wniosku prostego, tam liczby zabitych, dziejowe kunktetorstwa, o których do czytania przywykłam i nie wzbudza to we mnie większych emocji.

Smugi cienia jednak nie przeczytałam metodą'upychania', bo szybko się zorientowałam, ze to żadna przyjemność, to kolejjna ksiązka, która ugruntowała moj podziw dla prozy Conrada i po raz koleny zaraziła wiarąw zwycięstwo człowieka.
ja doskonale rozumiem czemu Conrad nie darzył sympatiąFiodora, którego ja kunszt pisarski podziwiam, niemniej jednak nie sięgam po Dostojewskiego już prawie wcale. po lekturze Łagodnej, byłam tak przygnębiona,a obraz lecącej kobiety z ikoną na piersiach nie chciał zniknąć sprzed oczu. W moim odczuciu, główna róznica miedzy tymi pisarzami jest taka, ze Conrad stawia nacisk na zachowanie wiary w człowieka, podczas gdy Dostojewski pisze o jego upadkach, słabościach i perfidiach nie dając pzry tym żadnego znieczulenia, żadnej wiary w to, ze mimo wzystko życie tego bohatera nie jest przegrane.
opis ataku epilepsji aw "Idiocie" jest rzeczywiście dobry, (po raz pierwszy zetknęłam sie z nim u Manna, gdy ten zacytował go w swoim opowiadaniu o Dostojewskim:))))))))))) jednak opza tym, z tego co pamiętam "Idiota" nie wzbudził we mnie większego zachwytu, nie wiem, może kiedyśzmieni sięmój odbiór, na razie jednak omijam twórczość Dostojewskiego szerokim łukiem, a i jeszcze kwestia tajemniczości i "niedookreślenia postaci" ja to uważam wprost za irytujący mankament.
U Conrada każda postać jest taka wyrazista, pozwala na współodczuwanie, utożsamianie sięi dzieje sięto w sposób zupełnie naturalny. Dostojewski wydaje mi sięostatnimi czasy pisarzem wręcz przereklamowanym. nie wiem czy minie mi ta niechęć, w każdym bądź razie póki co mam duzo innej dobrej literatury do przeczytania.

gratuluje przeczytania "matki joanny od aniołow' wyprzedziles mnie!chyba będę musiała nadrobic zaleglosci!
muszęprzerwać, dokonczę póxniej

pozdrawiam

Anula
Użytkownik: Rbit 27.01.2019 12:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć Tomek! dziękuję ... | anula1
Conrada czytać warto zawsze. Właśnie skończyłem "Zwycięstwo", wartością dodaną lektury jest też to, że można odgrzebać takie sympatyczne dyskusje sprzed lat.
Użytkownik: skalarek 28.07.2006 20:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Fajnie, że podzieliłaś si... | Otoo
Hmmm ja zamiast uczyć się do egzaminu czytałem kiedyś całą noc "Lalkę" Prusa i wtedy odkryłem ją na nowo, już nie jako nudną i przymusową lekturę. Dodam może, że poszedłem na drugi termin i było dobrze ;)
Użytkownik: WBrzoskwinia 12.12.2012 16:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Do kroćset! To ci dopiero... | Otoo
Miły Otoo, przyjmij podziękowanie i gratulacje za świetną refleksjo-recenzjo-opinię. Pomogłeś mi! Ja właśnie, nie powiem "przeczytałem", lecz czytałem "Zwycięstwo" dopiero co. Jak zwykle w moim czytaniu Conrada, aby przeczytać, trzeba czytać przynajmniej ze dwa razy; a i to może nie starczyć. Ja tej dziewczyny nie rozumiem ani nie czuję. Zwycięstwo? Za taką cenę? Niemniej, zaraz mi przyszedł do głowy "Niezwyciężony" Lema (też czerpiącego z Conrada), który ponosi klęskę, mimo to jest niezwyciężony... Ot, trzeba zaczekać, by się uleżało. Niemniej za wszelkie wskazówki, opinie, rady, podpowiedzi wdzięczny będę.

Latek parę minęło od czasu, gdy to napisałeś. No i jak "Zwycięstwo" wygląda z dystansu? A jak się potoczyło dalsze Twe wchodzenie w Conrada?

Jego krytyki Dostojewskiego nie znam. Głowę dam wszakże, iż uznał psychologizm Dostojewskiego za płytki; może nawet za niedorzeczny. Dostojewski - o ile dobrze pamiętam "Zbrodnię i karę" (nic więcej nie czytałem, mam toż zdanie, co i zapewne Conrad) - to literatura mocno dzisiejsza. O tym, że instynkty, pożądania, widzimisię, wydawania, zachcenia władają człowiekiem. Wg Conrada jest i ma być odwrotnie. To literatura niedzisiejsza, stara, klasyczna. To człowiek winien nad sobą panować, a nie być swoim własnym niewolnikiem. Kwestia zasady. Kwestia honoru. Kwestia obowiązku. Nie tylko wobec siebie.
Użytkownik: Otoo 16.01.2013 23:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Miły Otoo, przyjmij podzi... | WBrzoskwinia
Dziękuję i bardzo przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz.

"Zwycięstwo" jest dla mnie powieścią bardzo ważną, również z osobistych względów... Ale trudno mi o tej książce pisać także dlatego, że - faktycznie - "latek parę minęło" od czasu lektury i umieszczonej tu recenzji. Tak szczerze, to jak zwykle bardziej zapamiętałem samą atmosferę książki niż konkretne momenty fabuły. Atmosferę niepowtarzalną - książki działają na czytelnika w różny sposób, np. intelektualny, ale ta przede wszystkim niesamowicie rozkołysała mi wyobraźnię. Myślę, że w jakiś sposób jest to zgodne z credo artystycznym Conrada, wyłożonym w przedmowie do "Murzyna z załogi Narcyza": zadaniem sztuki nie jest wyjaśnianie rzeczywistości, ale sprawienie, aby można było rzeczywistość głębiej odczuwać (trochę upraszczam, mam nadzieję, że nie przeinaczam).

Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że najważniejszy jest w "Zwycięstwie" ów konflikt moralny, o którym wspominasz. Tylko że przed ponowną lekturą tej powieści nie jestem w stanie stwierdzić na ten temat nic sensownego: pamiętam jedynie własne poczucie żalu, że ta historia musiała się tak skończyć.

Natomiast w kwestii niechęci Conrada do twórczości Dostojewskiego, to chyba masz rację - prawdopodobnie chodziło o etykę postępowania. Wierność przyjętym zasadom - ten motyw przebija z każdego chyba utworu Conrada i z tego względu musiał on stanąć w opozycji wobec Dostojewskiego, który z kolei lubił kreślić postacie na granicy szaleństwa. (Na ciekawą rzecz zwrócił uwagę w radiu pewien profesor heglista: zarówno Conrad, jak i Tołstoj i Dostojewski zajmowali się człowiekiem w sytuacjach skrajnych. Duch tamtych czasów?)

Mnie co prawda przychodziły do głowy inne też powody tej antypatii, przede wszystkim fakt, że Conrad jako dziecko był razem z rodzicami zesłany na Sybir - i tam zmarła jego matka, wkrótce później schorowany ojciec. Ale Conrad wielbił przecież Turgieniewa, zaś w opowiadaniu "Pojedynek" czuć sympatię wobec Rosjan walczących z Napoleonem - literacki i osobisty akt wzniesienia się ponad wspomnienie osobistej tragedii, ale wszak również ponad narodowe waśnie tamtych czasów (zabory).

Pamiętam, że o jednej z książek Dostojewskiego Conrad wyraził się, iż "jest niestety bardzo źle napisana", tak więc przypuszczam, że kryteria czysto literackie, dziś może nie do końca jasne, też odegrały tu pewną rolę. Conrad nawiązywał do Henry Jamesa, Flauberta i Maupassanta, dla niego powieściopisarstwo miało być sztuką taką samą jak poezja czy teatr, musiała go zatem razić pewna "chaotyczność" utworów Dostojewskiego.

Najpełniej swój sprzeciw wobec rosyjskich rewolucjonistów wyraził Conrad w powieści "W oczach Zachodu". Ponoć wcześniej specjalnie studiował styl Dostojewskiego, zmianę stylu nietrudno zresztą daje się tam zauważyć. Ale mnie się od razu przypominają "Biesy" Dostojewskiego i podobnie ostra krytyka rewolucyjnego socjalizmu, choć z innej, chrześcijańskiej pozycji... Ja zresztą żadnemu z tych dwóch pisarzy nie chciałbym przyznawać racji czy pierwszeństwa, obaj do mnie mocno przemawiają, choć może właśnie w różny sposób.

A jeżeli chodzi o moją przygodę z twórczością Conrada, to przeczytałem sporą część jego dorobku, a teraz, "po paru latach" coraz częściej nachodzi mnie chęć, by wyruszyć w podróż powrotną tym szlakiem, zaczynając chyba właśnie od "Zwycięstwa". Jak tylko przeczytam raz jeszcze, spróbuję odpisać Ci coś nieco bardziej merytorycznego :)

Pozdrawiam
Użytkownik: WBrzoskwinia 17.01.2013 15:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję i bardzo przepra... | Otoo
Miły Otoo, proszę, nie zabieraj się za powtórne czytania z mojego powodu, jako i nie przepraszaj za coś, co winą ni grzechem nie jest. Przecież nie ma ustawy, że masz czytać od nowa, aby mi odpowiedzieć, jako i ustawy, że odpowiedzieć na taki list tutaj trzeba w krótkim czasie, a nawet w ogóle. Jeśli kiedykolwiek przeczytasz raz jeszcze ze swoich przyczyn, to wtedy oczywiście podziel się tym, ale nic na siłę! Ot, mnie przydałaby się rada, jak to czytać, żeby przeczytać, bo, jako się rzekło, nie daję rady ani "Zwycięstwu", ani "Złotej strzale" (co nie przeszkadza, że mnie skutków "Zwycięstwa" też żal, tak więc mamy coś wspólnego).
Co innego z "Lordem Jimem", stąd byłem ciekaw, czy Ty temu dałeś radę, skoro powiadasz, że za pierwszym razem nie dałeś. Ja to znam, tak samo miałem z "Jądrem ciemności": dopiero za drugim razem, i to długo po pierwszym razie.
Co zaś się tyczy profesora: całe mnóstwo twórców we wszelkich epokach literackich zajmowało się człowiekiem w sytuacjach ekstremalnych, np. z najdawniejszych Homer, a z współczesnych Conradowi i spółce to np. Wyspiański czy Sabatini. Jakoś nic odkrywczego zatem w tej konstatacji nie widzę, ani nic jednoznacznie znamiennego dla tej akurat epoki. Ale to może dlatego, że powtórzyłeś samą wiadomość, a o co dokładnie owemu profesorowi szło, mógł przesądzać np. kontekst wypowiedzi, albo dalszy komentarz.
Użytkownik: Otoo 20.02.2013 01:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Miły Otoo, proszę, nie za... | WBrzoskwinia
Przepraszam bardzo za kolejny duży poślizg z odpowiedzią, ale tak to ostatnio u mnie niestety wygląda... Dlatego najlepiej od razu przejdę, jak to się mówi, do rzeczy:

Jeżeli chodzi o Conrada, to niedokładnie mnie zrozumiałeś: ja i tak chcę jego powieści przeczytać raz jeszcze, po prostu dla nich samych, bo to było ważne przeżycie i zastanawiam się, jak to będzie wyglądało po paru latach. Natomiast "Jimowi" nie dałem rady jeszcze w szkole średniej, za drugim razem poszło już w miarę "gładko", jeżeli chodzi o sam proces czytanie oczywiście, nie o treść czy zrozumienie.

A propos zrozumienia: nie do końca jest dla mnie jasne, co masz na mysli, pisząc "że nie dajesz rady" wspomnianym lekturom. Ja się jeszcze raz powołam na Conrada, bo jego definicja sztuki bardzo mnie poruszyła swego czasu i nadal uważam ja za trafną: w sztuce zrozumienie jest równoznaczne ze współodczuwaniem. Im trudniej wyprowadzic jakiś jednoznaczny wniosek, tym moim zdaniem lepiej, bo to zmusza do zastanowienia się nad sobą, postawienia się na miejscu bohaterów utworu. Bardzo ciekawe odczucie, od którego chyba jestem uzależniony... Więc jeśli przeżywało się razem z bohaterami ich przygody, kłopoty, dylematy itd, to właśnie takie przeżycie jest dla mnie w znacznej mierze "zrozumieniem" utworu.

Natomiast w kwestii wypowiedzi profesora... to się poddaję, nokaut w pierwszej rundzie. Faktycznie, trudno zaprzeczyć, że sztuka od dawien dawna i przede wszystkim zajmuje się właśnie sytuacjami skrajnymi, więc czuję się jak naiwniak. Byc może nie zwróciłem na ten prosty fakt uwagi, ponieważ mnie to heglowskie podejście do historii dziejów bardzo zaciekawia. Gdzieś może w środku czuję, że między Tołstojem, Dostojewskim a Conradem istnieje głębsze powinowactwo, dotyczące tego, że portretowali ludzi na skraju załamania psychicznego (Lewin, Jim, Raskolnikow). Ale to pewnie również nie jest aż tak nietypowe w literaturze i być może daje się wytłumaczyć faktem, że wszyscy trzej tworzyli niemal w tych samych czasach. Nie pamiętam zresztą, czy o to właśnie szło owemu profesorowi, więc może nie będę zmyślał kontekstu, żeby usprawiedliwić swoją łatwowierność / prostoduszność (niepotrzebne skreślić ;)
Użytkownik: WBrzoskwinia 28.02.2013 17:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam bardzo za kol... | Otoo
O raju, ten znów przeprasza, tak, jakby był czemuś winien, choć nie jest... Miły Otoo, pomyśl o tym tak: jak ja (albo ktokolwiek w tej sytuacji) reaguję, czym reaguję na Twe przepraszanie, skoro to znak poczucia winy, którego pośrednią przyczyną są moje do Ciebie listy? (w sensie: że gdyby listów tych nie było wcale, nie byłoby powodu do Twych przeprosin).

Co do jasności - niejasności hasła "nie daję rady": Ty to też znasz, wiesz, bo tak samo nie dałeś rady "Lordowi Jimowi". Mnie akurat Jim od razu był wystarczająco bliski, Ty znalazłeś klucz przy ponownym przeczytaniu - ale tak jak Ty na nim, tak ja najpierw przewróciłem się na "Jądrze...", a potem odkryłem klucz: wystarczy wejść na pokład "Nellie" i słuchać razem z nimi (czyli: to ten sam klucz, co i do "Lorda Jima"). W następstwie tego z Marlowem można o tym tam pogadać - dużo później przeczytałem ów ze wstępów Conrada, w którym mowa, że on się styka z Marlowem tez na zasadzie spotkania, porozmawiania, pomilczenia. Tym samym wiem, jak to działa i że tak działa. Przy okazji zauważ: to, co podajesz jako conradową definicję sztuki, nie jest definicją sztuki. Tam mowa nie co to jest sztuka - tylko jak sztuka działa; właśnie tak, jak wyżej, bo owo współrozumienie-współodczuwanie to tylko inne słowa dla nazwania tego samego, co ja nazywam: wejść tam, między nich, słuchać razem z nimi, być tam razem z nim. Bardzo to zatem cenne, że przytoczyłeś ową definicję - dla mnie to kolejne potwierdzenie... No i oczywiście dotyczy to wszelkiej literatury pięknej, nie tylko dzieł Conrada.

Tylko że gdy jestem w "Złotej strzale" i "Zwycięstwie", to jakbym stał przed ścianą: patrzę, widzę, słyszę - ale nic z tego nie wynika, żadne "współ-". No, ściśle mówiąc, "Złota strzała" to taka pełna ściana; "Zwycięstwo" nie aż tak, tam jest lepiej - niemniej w obu przypadkach na tę ścianę trafiam przy kobietach. Te kobiety wyprawiają rzeczy niemożliwe, stojące na głowie. Tam musi być jakiś inny klucz. Owszem, może mam za mało z nimi wspólnego, by pokonać barierę, ścianę. Ale przecież tyle razy, w tylu innych rzeczach Conrada w ogóle taka ściana się nie pojawiała, choć byli to ludzie, z którymi bodaj mam jeszcze mniej wspólnego, jak Amy Foster lub kapitan W... no, ten z "U kresu sił".
A może i opór, i różnica stopnia oporu wynika stąd, że w "Zs" kobiecość jest jedynym tematem głównym, w "Z" jednym z głównych? Akurat te dwa dzieła (tamte nie) są o tym właśnie w kobietach, co tak inne, że niezrozumiałe? Przynajmniej dla mnie, jako konkretnej osoby, w złożeniu z tym, że jako dla faceta. Ale też jesteś facetem, a dałeś temu radę, a przynajmniej bardziej niż ja. Może zatem możesz cokolwiek podpowiedzieć?

Oj, z tym nokautem przesoliłeś ostro. Sztuka od zawsze - ale nie przede wszystkim (choć w miarę często) - zajmuje się sytuacjami skrajnymi. Sztuka bowiem zajmuje się wszystkim; za duży w niej udział wszelkiej innej tematyki, by twierdzić, że którymś tematem zajmuje się przede wszystkim. Niemniej ów temat "człowiek w skrajnych sytuacjach" jest potężny, należy do największych; m.in. dlatego, że przecież jest najdawniejszy, a przynajmniej do najdawniejszych należy.
Żaden naiwniak nie byłby w stanie przeczytać czegokolwiek z Conrada, a tym bardziej napisać o tym dorzecznego tekstu, więc wybij sobie tę niską samoocenę z głowy. W wypowiedziach wszelkich (nie tylko profesorskich) pewne myśli podaje się z pewnym naciskiem, punktuje się je, czasem podaje za pomocą skrótów myślowych, by jaśniej, łatwiej czy mocniej dotarły. To może prowadzić do pewnej przesady w odbiorze, pewnej, zbytniej absolutyzacji takiej myśli. To typowy mechanizm, każdy temu podlega; do tego dochodzi i to, że po jakimś czasie dobrze pamięta się ową myśl, skoro autor skupił na niej uwagę, zaś umyka kontekst, komentarz, rozwinięcie, naświetlenie, bo ono jest dłuższe i z natury rzeczy nie można wszystkiego podać z jednakowym naciskiem. To z naiwnością nie ma nic wspólnego, po prostu taka mechanika działania słów, i tyle.

To, o czym piszesz, że czujesz, przypuszczalnie profesor podał w owym kontekstowym rozwinięciu czy komentarzu. Głębsza zbieżność między wielkimi dziełami tamtego czasu nie polega jednak na temacie, ni na sprawie skraju załamania psychicznego. Polega na właściwym literaturze tego czasu sposobie czy sposobach i celach "zstąpienia do głębi" bohatera (po czemu nieraz przydaje się sytuacja skrajna, ale to nie reguła). Wcześniej, później i sposoby, i cele "zstępowania" są na tyle inne, że to wyróżnik tego okresu (z czego nie należy wnioskować, że np. Homer czy Joyce są gorsi albo głupsi, czy może płytsi; tylko pierwszy robi to mocno inaczej, a drugi trochę inaczej; po czemu bodaj główną przyczyną jest, że Homer nie czytał Conrada i spółki, bo nie mógł, a Joyce czytał, bo już mógł).
To taki właśnie "skrót z naciskiem", jak wyżej. Bardziej zwrócony do wyczucia treści w oparciu o doświadczenie, mało obliczony na rozumowe pokazanie sprawy. Lecz jeśli chcesz komentarza wyjaśniająco-naświetlającego, to już innym razem (byłby bardzo długi, a i tak nie bardzo jasny).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: