"Zima w Lizbonie"
Oto, proszę Państwa, genialny wykwit przypadku (dowód na trafność znanej frazy: wszystko, co genialne, rodzi się z przypadku). Lektura niespodziewana, książka zdjęta z bibliotecznej półki pod wpływem intuicyjnego ukłucia czy też w efekcie oddziaływania koloru czerwonego (część grzbietu książki). A może po prostu jakaś magia nazwiska autora sprawiła, że sięgnęłam po tę pozycję, która tak idealnie wpisała się w potrzebę chwili i w zimowy, pełen rozleniwienia nastrój?
„Zima w Lizbonie” zachwyci każdego, kto zatopiony w letargu, w jaki łatwo popada się o tej porze roku, będzie szukał mało śpiesznie snującej się fabuły, spokojnej powieści o bogato utkanym tle, którego główny element stanowi niemalże słyszalna dla czytelnika muzyka. Zawiłość ciemnych hiszpańskich i portugalskich uliczek, którymi podążamy, odpowiada niejako zawiłości narracji, która każe podążać szlakami historii Biralba opowiadanej przez jego przyjaciela. A historia, jakżeby inaczej, to dzieje wielkiej miłości, która choć niespełniona, to i tak przynosi otuchę, bo daje wizję pięknego uczucia, w które dziś tak łatwo wątpić.
Wszystko to sprawia, że książkę czyta się rozkosznie, mimowolnie zanurzając się w jej ulotną atmosferę. Aż żal, że nie wystarcza jej na całą zimę…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.