Bezradność „bogów”
Na obcej planecie przebywa grupa naukowców z Ziemi, aby żyjąc wśród miejscowych ludzi, obserwować tamtejsze społeczności. Może dziwić fakt tożsamości fizycznej i psychicznej tamtych stworzeń z nami, ludźmi, ale niech tak będzie. Rozumiem, że autorzy nie chcieli wymyślać obcej cywilizacji, a przenosząc Ziemię gdzieś w Kosmos, stworzyć warunki do realizacji swoich zamierzeń literackich. Jakich? No właśnie, jakich? Przecież nie o tuzinkowy pomysł na fabułę chodziło, nie o opis przygód Rumaty-szlachcica. Świadczy o tym chociażby powściągliwość autorów w epatowaniu czytelnika opisem technicznych możliwości Ziemian - za co należy się im uznanie. Pozostaje teza zawarta w tytule powieści.
W czasie lektury zwróciłem uwagę na sprzeczność między deklarowaną pozycją neutralnego historyka-obserwatora, a czynnym angażowaniem się w życie tej planety. Oczywiste jest, że obserwując wszystko z orbity, bohaterowie nie byliby w stanie zrozumieć tych ludzi, a tym samym pojąć znaczenia i sensu zachodzących tutaj przemian społecznych, jednakże Ziemianie zachowują się trochę tak, jak Dobrycy, bohater opowiadania Lema „Altruizyna”, robot wyposażony we współczujące serce (pompę?, mikrostos?), który chcąc dobrze dla ludzkiej społeczności, zostawił za sobą zgliszcza. Tyle że ten sympatyczny robot chciał nakarmić ludzi preparatem powodującym współodczuwanie, podczas gdy Rumata finansuje walkę miejscowego rewolucjonisty, niemalże, używając współczesnej terminologii, terrorysty. Dobrycy był poczciwiną-pustelnikiem i nie wiedział, że nie można zmienić wnętrza człowieka za pomocą chemii, że altruizyna nie uczyni aniołów ze złych ludzi; Rumata i jego koledzy-bogowie wiedzieli o tym, ale i oni zastanawiali się nad podobnym sposobem uszczęśliwienia ludzkości.
W swoich rozmyślaniach Rumata dochodzi do wniosku, że oni, Ziemianie, mogąc wiele, tak naprawdę nic nie mogą zrobić dla tych ludzi, może poza próbami ratowania pojedynczych osób z krwawego pogromu. Że działając, niejako akceptuje się - chociażby poprzez udział - obowiązujące zasady, a wtedy trudno o moralną niewinność. Jednak on i jego koledzy wydają się zdziwieni tym, jak łatwo im chwytać głownię miecza.
Ich czyny nie idą w parze z wiedzą. Czy było to przez autorów zamierzone, a jeśli tak, to w jakim celu? Dla pokazania bezradności Ziemian, tytułowych bogów dysponujących niewyobrażalnymi możliwościami, w wydobyciu miejscowych ludzi z ich barbarzyństwa? A może więcej: dla pokazania bezradności Bogów, którzy ręce sami sobie związali, dając ludziom wolną wolę i podmiotowość?
Budach, jeden z nielicznych miejscowych uczonych, w rozmowie z Rumatą dochodzi do wniosku, że najlepsze, co mógłby doradzić Bogu, to aby ten zechciał zostawić ich i pozwolił iść własną drogą. Bogowie Strugackich nie potrafią być biernymi obserwatorami, i w ten sposób popadają w sprzeczność.
Trudno być Bogiem współczującym i działającym, a przy tym zachować niewinność; ludzie sami muszą wyzbyć się swoich zwierzęcych instynktów - zdają się mówić Strugaccy.
Jeśli takie było przesłanie, to wymowę powieści osłabia rysowanie sylwetek bohaterów zbyt kontrastowo, w biało-czarnej tonacji, oraz stanowczo przejaskrawione barbarzyństwo miejscowych ludzi. Także zachowanie się Ziemian, którzy działają tak, jakby nie mieli żadnych planów strategicznych, zajmując się tylko tym, co narzuci bieżąca chwila, nie jest takie, jakiego można oczekiwać po „prawie-bogach”.
Historia miłości Rumaty nie pasuje tutaj zupełnie, tym bardziej że opisana jest niezdarnie, bez miłosnej aury między kochankami, bo kilka banalnych słów jej nie stworzy. Kira wydaje się bardziej zapatrzona w Rumatę niż w nim zakochana, a i lęk w niej jest, jakby nie była pewna, czy ma do czynienia z człowiekiem. Finał ich związku wydaje mi się nieprawdziwy, naciągnięty do przyjętych założeń fabularnych.
Po latach wróciłem do tej powieści Strugackich z czystej ciekawości: aby dowiedzieć się, czy tak samo wysoko ocenię ją teraz, jak i wtedy, gdy czytałem ją po raz pierwszy. Niestety; odkładając książkę pomyślałem, że nie zawsze warto wracać do starych lektur...
W książce znalazłem zabawne relikty sowieckiej cenzury - jak ten o komunistycznej przyszłości naszej planety. Tak uważam, bo jakoś nie mogę uwierzyć w szczerość takich słów u Strugackich. Myślę, że pisanie o komunistach przy opisie społeczności ludzi wolnych i w pełni z wolności korzystających było swego rodzaju gorzką ironią autorów, obywateli Rosji umęczonej rządami komunistów. Wszak Strugaccy pisali te słowa w latach głębokiego komunizmu, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o pierestrojce, zakończeniu terroru i likwidacji gułagów.
Piękne, ale nieco naiwne jest marzenie autorów o Ziemi bez przemocy i zabijania, gdy jedyną czerwienią na ludzkich rękach będzie sok z poziomek - jak w ostatniej scenie powieści.
Na koniec pozwolę sobie przepisać z książki słowa, które dla mnie, Polaka, są pocieszeniem:
„Albowiem śmiercią dla egoistycznych ignorantów i fanatyków [będących u władzy - dop. mój] staje się rozwój kultury narodu w najszerszym pojęciu - od badań przyrodniczych, po zdolność zachwycania się wielką muzyką”*.
Tylko czy aby na pewno to prawda? A jeśli tak, to kiedy to nastąpi?
---
* Arkadij i Borys Strugaccy: „Trudno być bogiem”, tłum. Irena Piotrowska, wyd. Iskry, Warszawa 1974, strona 169.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.