Dodany: 05.01.2006 09:14|Autor: ewelina_24

American Dream według Głowackiego


Ironia, dystans, celna anegdota to cechy charakterystyczne literatury Janusza Głowackiego. Ten pisarz, prozaik, dramaturg, felietonista i autor scenariuszy filmowych, od lat mieszkający w Nowym Jorku, członek zespołu redakcyjnego "Kultury", absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, zadebiutował w 1960 roku w "Almanachu Młodych". Autor takich opowiadań, jak „Powrót Hrabiego Monte Christo”, ”My sweet Raskolnikow”, scenariuszy filmowych: „Rejs” (reż. M. Piwowski) czy „Polowanie na muchy” (reż. A. Wajda). Największy sukces odniósł jednak jako dramaturg. Jego „Antygona w Nowym Jorku” (1992) znalazła się na liście 10 najlepszych tekstów dramatycznych 1993 ("Time"). Jego książka „Ostatni cieć” była nominowana do nagrody NIKE 2002.

Sukces z przymrużeniem oka

Najnowsza książka, "Z głowy" (z 2004 roku), to luźne wspomnienia, taka trochę spowiedź podsumowująca życie. Zacznijmy od wieloznacznego tytułu, bowiem już w nim pisarz bawi się słowem. Z głowy, czyli bez przygotowania, z pamięci, ale również mieć coś z głowy, a więc pozbyć się problemu, zostawić coś za sobą. Może to być także nawiązanie do nazwiska autora. Nie jest to jednak typowa autobiografia, bardziej wybiórcze wspomnienia, nieco chaotyczne, co pogłębiają dygresje (np. dwa rozdziały–eseje, o Gombrowiczu i Kosińskim). Aktualne wydarzenia (zamach na WTC, misja w Iraku) mieszają się z refleksjami na temat wojny czy stanu wojennego w Polsce. W ogóle sporo w tej książce kontrastów. Humor przeplata się z goryczą, powaga z komizmem. Bohater – z jednej strony playboy, z drugiej romantyk tęskniący za ojczyzną. Trudna sytuacja w kraju, porażka w Szkole Teatralnej, ale także sukces w USA (wykłady o literaturze w prestiżowym college’u, współpraca ze znanymi reżyserami i aktorami). Dzięki Głowackiemu poznajemy atmosferę PRL–u (Hybrydy, bar Przechodni czy szkoła teatralna), ich blaski i cienie oraz sukcesy i porażki żyjących w nich ludzi (Andrzej Rzeszotarski, Jacek Kuroń czy Janusz Minkiewicz).

Sex, drugs & alkohol

Warszawa lat 60. i 70. to z jednej strony szara rzeczywistość PRL-u, z drugiej życie bywalca "Olimpu", SPATiF-u czy "Literackiej", znajomości z Maklakiewiczem, Himilsbachem oraz Hłaską, modne ciuchy, alkohol i prostytutki. Te opisy imprez w wątpliwej renomy knajpach, znajomości z ówczesną śmietanką towarzyską, wypraw na panienki, to, wiadomo - kreacja bohatera. Nie pierwszy wszak raz artyści budują swój wizerunek na stereotypie playboya, „króla życia” (choćby wznowiony ostatnio „Kalendarz i klepsydra” Tadeusza Konwickiego, Marka Hłaski „Piękni, dwudziestoletni” czy Leopolda Tyrmanda „Dziennik 1954”). Głowacki nie jest w tym oryginalny, nie ukrywa zresztą fascynacji legendą Hłaski. Nie znaczy to jednak, że wtórność przekreśla walory artystyczne tej książki. Wszak wszystko podobno już było, a jak się ma takie wzorce, to jest się rozgrzeszonym.

Od pucybuta do miliardera

Mniej wesołe są perypetie autora na Zachodzie. Te gorzkie wspomnienia skłaniają do refleksji. Sukces (entuzjastyczna recenzja w "New York Timesie", własny agent, premiera ”Kopciucha”) nie przychodzi łatwo. Bohater z właściwym sobie czarnym humorem kpi z trudnych początków. Wspominając mieszkanie w najpodlejszej dzielnicy Nowego Jorku – Harlemie, bez pieniędzy, ze słabą znajomością języka angielskiego, pokazuje, jak łatwo można osiągnąć dno, choć przed chwilą było się na szczycie. Sporo w części „amerykańskiej” celnych spostrzeżeń na temat układów czy fałszywych pseudoprzyjaciół. Pieniądze i sława sprawiają, że bohater dostrzega jeszcze więcej absurdów w dzisiejszym świecie. Wydaje mi się jednak, że Głowacki sporo przesadza i mitologizuje, opowiadając w rozdziale pod tytułem „Greenpoint” o trudach życia w Ameryce. Z pewnością sukces w iście hollywodzkim stylu trudno jest osiągnąć, jednak fragmenty o polskich robotnikach pracujących „na czarno” śpiących po kilku na jednym materacu, są raczej stereotypowe, żeby nie powiedzieć naiwne. Ciekawa jest natomiast przestroga płynąca z rozdziału „Żart bogów”, opisujący porażkę Jerzego Kosińskiego. Tutaj w pełni ufam Głowackiemu, gdyż los pisarza za granicą zna z autopsji.

Bez happy endu

Anegdoty, plotki, zabawne historyjki są jedynie przykryciem dla nie zawsze miłych, emigracyjnych wspomnień. Dlatego nieraz pisarz zastanawia się, czy warto było budować niemal od początku swoją popularność na obczyźnie, kiedy mógł korzystać z przywilejów w kraju, gdzie miał już ugruntowaną pozycję. Jednak stan wojenny spowodował, że Głowacki, podobnie jak wielu Polaków, został na Zachodzie. Bohater przyznaje się więc do strachu o bliskich, obawę o Polskę, zagubienia w - jakby nie było - obcym kraju.

Dużym atutem powieści jest brak patosu, sentymentalizmu, nawet kiedy pisze o rodzinnym kraju lub w ostatnim rozdziale wspomina śmierć matki. Książkę cechuje też lekkość, swoboda stylu. Głowacki pisze tak, że ledwo zaczynamy czytać, już jesteśmy przy końcu. Rozczarowani, że to już.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 9415
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: bidrek 05.03.2006 15:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Ironia, dystans, celna an... | ewelina_24
>>Z pewnością sukces w iście hollywodzkim stylu trudno jest osiągnąć, jednak fragmenty o polskich robotnikach pracujących „na czarno” śpiących po kilku na jednym materacu, są raczej stereotypowe, żeby nie powiedzieć naiwne. Ciekawa jest natomiast przestroga płynąca z rozdziału „Żart bogów”, opisujący porażkę Jerzego Kosińskiego. Tutaj w pełni ufam Głowackiemu, gdyż los pisarza za granicą zna z autopsji.<<

Ewelino, z tą opinią nie mogę się zgodzić, gdyż Głowacki tak samo zna realia życia w Stanach, czasem okrutne, zmuszające emigranta do spania na materacach, znalezionych na śmietnikach i żebraniu o jedzenie, tak samo z autopsji jak Kosińskiego. On to zaobserował - był świadkiem takiego losu pewnej grupy emigrantów.
"Z głowy" to dla mnie znakomita pozycja przede wszytskim dlatego, że przybliża mi sylwetkę Głowackiego, jego twórczość, o czym wcześniej nie miałem dużego pojęcia a teraz chętnie i z ogromną ciekowością zapoznam się z innymi utorami Głowackiego. Ważne jest również to, że oprócz rozbudzenia ciekawości swoją osobą, zaintrygowała mnie osobą Kosinskiego, po którego również chętnie sięgnę. Lubię książki, których przeczytanie podpowiada sięgnięcie po następne. A to, że jest ona napisana lekkim stylem i Głowacki przedstawia swoje niezwykle ciekawe życie oraz wielu jego znakomitych kolegów, anegdotki, historyjki "podpatrzone przez dziurke od klucza", cyniczna ocenę współczesnych zjawisk, świat warszawskich artystów, spędzających czas na rozmowach w SPATiFie, wszystko to sprawia, że jest godna polecenia książka. Powiedzmy, że daję gwarancję ;-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: