Dodany: 19.07.2004 14:45|Autor: woy
bez tytułu
Zacznę od historyjki. Splot różnych wydarzeń, o których tu nie warto pisać, sprawił, że stałem się szczęśliwym posiadaczem egzemplarza tej książki opatrzonego autografem autora. Wystanym w kolejce i przywiezionym w prezencie. Byłem tym posiadaczem przez 20 minut. Nawet nie zdążyłem otworzyć okładki i zobaczyć, co i jak Mistrz mi napisał. W ferworze pakowania przed wyjazdem na weekend książka została wrzucona do torby. I to był ostatni raz, kiedy ją widziałem, Wysoki Sądzie... Diabeł ogonem nakrył, krasnoludki pod...ły - nie wiadomo. Książkę musiałem sobie odkupić i teraz każdemu opowiadam, jak to Pratchett mi się podpisał, ale tego autografu, qrna, nie mam i nawet nie wiem, jak wygląda...
A teraz już o powieści. Można rzec: typowy Pratchett. Sprawnie napisany, wciągający, n-ty z kolei moralitet o nas wszystkich, ubrany w błazeńską czapeczkę, z przymrużeniem oka. Ciekawy głos w dyskusji o świadomości maszyn. Może trochę bardziej kryminał niż fantastyczna groteska. W każdym razie ja zarechotałem tylko dwa razy, uśmiechnąłem się ze trzy. Trochę Chandlera (Vimes), trochę Chmielewskiej. Raczej bym ją włożył pomiędzy te bardziej udane części cyklu. Ale obserwując kolejne wychodzące u nas tomy mam wrażenie, że Pratchett jakby poważnieje, jakby mu mniej do śmiechu. Coraz bardziej skłania się w stronę moralizowania, kosztem rozśmieszania. To nie jest złe, chociaż trafia się trochę prawd objawionych już ze sto razy przez innych "wieszczów", które scenografia groteskowo-fantastyczna dobrze maskuje i dodaje im świeżości. To jest tylko inne. Mniej kabaretowe. Owszem, wcześniej Pratchett też pisał takie mało śmieszne kryminałki czy psychologizował sobie na dobrze udeptanym wcześniej gruncie. Ale mam wrażenie, że to jakby gęstnieje, że jest tego typu pisania u niego coraz więcej. Nie wiem, czy tego po Pratchetcie oczekuję.
Chyba że następna część będzie znowu o magu Rincewindzie. I znowu będę spadać z krzesła ze śmiechu. Czego i Państwu życzę.
Nie piszę, że polecam, bo to się rozumie samo przez się. Dla fanów Pratchetta - pozycja obowiązkowa. Ale zaczynać przygody z pisarzem od tej właśnie pozycji raczej bym nie doradzał.
[Terry Pratchett, "Na glinianych nogach", Prószyński i S-ka, kiedy wydana - diabli wiedzą, bo wydawca podać nie raczył]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.