Dodany: 18.11.2005 13:44|Autor: dorsz

Zamaszysta space opera


Przez pierwsze 200 stron miałam nawracające wrażenie, że pomyliłam się i czytam coś w rodzaju powieści Jane Austen, tyle napotykałam szczegółowych opisów strojów, ceremonii i rozważań, kogo powinna poślubić siostra głównego bohatera, porucznika Martineza, i jakie kto może czerpać z tego korzyści. Spoglądając jednak na okładkę przekonywałam się, że nadal czytam pierwszy tom zapowiadanej trylogii „Upadek imperium strachu”, bez wątpienia zaliczanej do gatunku space opery. Cóż, u Wiliamsa w roku 12481 mamy do czynienia ze społeczeństwem ludzkim silnie zhierarchizowanym. Ludzie dzielą się na parów tworzących klany ("nie wystarczyło po prostu być parem – trzeba być właściwym rodzajem para") i na resztę, której przedstawicielką jest główna bohaterka, kadet Sula, przy czym wszyscy sądzą, że również ona należy do pewnego nieistniejącego już klanu, i tylko my – czytelnicy znamy jej prawdziwą niewesołą przeszłość z toczonego równolegle wątku. Swoją drogą ten wątek jest nieco przydługi i robi wrażenie żywcem wyciętego z jakiegoś harlequina, gdzie piękna, młoda, mądra, lecz nieszczęśliwa i bardzo krzywdzona przez los dziewczyna po serii nieprzyjemnych perypetii spełnia w końcu swoje marzenia i zaciąga się do Floty. Ponarzekawszy jednak na tę metodę przydania objętości powieści muszę przyznać, że takie zabiegi dają pełnowymiarowość bohaterom. Autorowi udaje się też wprowadzić szczyptę komizmu dzięki takim smaczkom, jak nieustanne narzekania „prawdziwych” arystokratów na okropny akcent Martineza. Czytelnika powinna ucieszyć również informacja, że za 10 tysięcy lat ludzie nadal będą pić wino, piwo i wódkę (a niektórzy nawet będą ich nadużywać). Moją uwagę zwrócił też przedziwny dualizm, jeśli chodzi o traktowanie kobiet – w niektórych dziedzinach są prawie całkiem zdane na łaskę mężczyzn (siostry Martineza są tu dobrym przykładem); natomiast te, które wstąpiły do Floty, są z kolei traktowane na równi z mężczyznami.

Zaczęłam od mniej istotnych informacji, w wątku głównym natomiast właśnie umarł, a właściwie popełnił samobójstwo, Wielki Pan - ostatni przedstawiciel Shaa - rasy rządzącej, tej, która stworzyła Imperium rządzone zasadami Praxis (Praxis opiera się na ślepym posłuszeństwie zwierzchnikowi i na przyznaniu zwierzchnikom nieograniczonych praw do decydowania o losie swoich podwładnych, ustanawia także nieproporcjonalnie surowe kary za wszelkie przestępstwa. Zabrania również manipulacji genetycznych i rozwijania wszelkich form sztucznych inteligencji). W Imperium rozciągającym się na wiele planet (podróże między nimi możliwe są dzięki rozwijaniu prędkości przyświetlnych oraz dzięki wormholom) współistnieją ludzie, a raczej Terranie, włochaci Torminele, ptasiopodobni Lai-owni i pochodzący od drapieżników centauroidalni Naksydzi. Współistnieją zgodnie... do czasu. Dość szybko bowiem Naksydzi dochodzą do wniosku, że jako pierwsi podbici przez Shaa mają prawo przejąć ich rolę i rządzić Imperium. W tym celu próbują opanować Flotę, ale oczywiście inne rasy też czegoś się nauczyły przez wieki. Dzięki Martinezowi Naksydom nie udaje się aksamitna rewolucja. Rozpoczyna się prawdziwa wojna, a książka się kończy, właśnie w tym miejscu, gdzie rzecz zaczyna się robić niezwykle ciekawa. Przy opisywaniu bitew, manewrów, manipulowania przyspieszeniami i fizyki wormholi Williams wykazuje się równą sprawnością, co przy opisywaniu różnych odmian tradycyjnych strojów i zawiązywaniu rozmaitych intryg. Kolejne tomy powinny być bardzo interesującą lekturą.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2161
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: