Dodany: 30.10.2005 15:24|Autor: Natii
Rzecz o greenhornie, Apaczach i Dzikim Zachodzie
Podobno Karol May wpadł na pomysł napisania o "czerwonoskórym dżentelmenie" podczas pobytu w więzieniu, podobno pierwowzorem tej postaci był sam Geronimo, wreszcie - podobno pisarz utożsamiał się z narratorem swojej książki, Old Shatterhandem. Faktem zaś jest popularność powieści i aktualność zawartych w niej wartości i pewnych norm postępowania. Bo choć czasy Dzikiego Zachodu i Indian galopujących na koniach po szerokiej prerii bezpowrotnie minęły, ludzie nie zmienili się aż tak bardzo.
Moja przygoda z "Winnetou" zaczęła się 7 lat temu i trwa do dziś. Książka ta jawiła mi się wtedy jako coś niezwykłego i wybitnego, jako arcydzieło. Bezkrytycznie przyjęłam wszystkie zawarte w niej informacje, Winnetou stał się moim idolem, a największym marzeniem - podróż nad Rio Pecos. Coś było - i nadal jest - w tej powieści, jakiś czar, który cienką mgiełką skutecznie zakrywał jej wszystkie wady. Wady, które dostrzegłam znacznie później, po kilkakrotnym (!) przeczytaniu. Ale może o nich potem.
O czym więc opowiada to moje "arcydzieło"? Akcja rozgrywa się w drugiej połowie XIX wieku, na Dzikim Zachodzie. W czasie, gdy walki pomiędzy osadnikami amerykańskimi a Indianami znalazły się już w końcowej fazie. Ale historia stanowi tutaj tylko tło, zgodność z rzeczywistością również można podać w wątpliwość. Na pierwszy plan wysuwają się losy niezwykłej przyjaźni - niezwykłej, bo pomiędzy białym i Indianinem. Przyjaźni zdolnej pokonać różnice kulturowe i religijne, przyjaźni dojrzałej i niemalże doskonałej. Choć przeczytałam wiele książek, chyba nigdzie nie została opisana tak niezwykła - to słowo cały czas plącze mi się po głowie, gdy myślę o "Winnetou" - relacja międzyludzka. Przychodzi mi na myśl tylko jedna książka. Autor w sposób bardzo subtelny jak na powieść przygodową pokazał rodzenie się więzi silniejszej niż wszystkie przeciwności losu. Pokazał przyjaźń idealną, wolną od niedomówień, zazdrości i zaborczości. Ale czy tylko o przyjaźń tu chodzi? Nie. May stworzył piękną postać, kierującą się w życiu takim wartościami, jak prawda, pokój, dobro, miłość... Winnetou to bohater nietuzinkowy, to jest Ktoś. Wydaje mi się, że nawet jeśli Indianie i powieść przygodowa Was nie pasjonują, warto sięgnąć po tę książkę dla tytułowego bohatera oraz dla przekonania się, jaka potrafi być przyjaźń.
"Winnetou" nie jest powieścią wybitną. Dostrzegłam to po pewnym czasie. Bardziej wnikliwego czytelnika mogą drażnić historyczne czy kulturowe nieścisłości. Chwilami gawędziarski styl nie pasuje do opisywanych sytuacji. Mnie bardzo przeszkadzała pierwszoosobowa narracja. Brakowało mi analizy uczuć i przeżyć tytułowego bohatera, widzianego jakby w jednej tylko płaszczyźnie, oczyma narratora. Nie potrafiłam, i wciąż nie potrafię, zrozumieć zakończenia, a zwłaszcza ostatniego rozdziału... Cóż, jeśli autor już wtedy planował napisanie kolejnych dwóch powieści z cyklu "Winnetou" - udało mu się napisać tylko jedną, drugiej już nie zdążył - treść końcowych stron staje się nieco bardziej jasna...
Mimo tych moich wątpliwości i zarzutów "Winnetou" wciąż jest dla mnie najważniejszą książką, do której często zaglądam. Jak już napisałam, ma ona w sobie jakiś czar, który mnie do niej przyciąga. Mam nadzieję, że ten czar nigdy nie pryśnie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.