Dodany: 30.09.2005 21:16|Autor: dot59
Gdzieś jest ten autobus...
Jak to często bywa z powieściami, które stały się kanwą wielkich filmów, sama książka zupełnie nie została spopularyzowana, a jej autor pozostał nieznany szerszemu ogółowi, mimo że nie był to przecież jego jedyny utwór. Gdy pozna się „Absolwenta” książkowego, nie pozostaje nic innego, jak tylko docenić geniusz Mike’a Nicholsa: że tę właśnie pozycję wybrał na tworzywo do swojego filmu, że tak doskonale potrafił – mimo nader skąpych didaskaliów – odwzorować jej scenerię i klimat, że w głównej roli obsadził nijakiego i gapiowatego z pozoru Dustina Hoffmana, wreszcie – że wpadł na pomysł podkreślenia atmosfery filmu nie jakąś zwykłą muzyczką, ale magicznymi, pełnymi liryzmu i nostalgii balladami Simona i Garfunkela.
Trudno jest czytać książkę, gdy zna się jej ekranizację; trudno – bo mimo woli narzucają nam się obrazy zapamiętane z filmu. Tu jednak nie mam wątpliwości: gdybym nie widziała „Absolwenta” na długo przed poznaniem jego literackiego pierwowzoru, zobaczyłabym go w wyobraźni nieomal tak samo – tak ogromna jest sugestywność tekstu, złożonego niemal z samych, prowadzonych niezbyt skomplikowanym językiem, dialogów, układających się mimo woli w pełne wyrazu sceny.
Nie wiem, czy potrafiłabym Bena polubić. Nie wiem, czy potrafiłabym – jak Elaine – zawierzyć człowiekowi, który odrzucił wszystko, co ma za sobą, a nie wie, co ma przed sobą, który w swoim postępowaniu kieruje się tylko impulsami. Za dużo mam w sobie rozczarowań i rozgoryczeń wieku dojrzałego, by wierzyć w powodzenie akcji przedsiębranych bez rozwagi, decyzji podejmowanych bez udziału rachunku prawdopodobieństwa i kalkulacji zysków i strat. Lecz w tym właśnie tkwi siła Benjamina jako bohatera: w działaniu bez wyrachowania, w podświadomym przeświadczeniu, że szczęście niekoniecznie musi kryć się na drodze wskazywanej przez innych ani nawet być tym, co inni szczęściem nazywają. Trzeźwy racjonalista wskazałby niewątpliwie na słaby punkt takiego rozumowania: przecież nie wiemy, gdzie zaprowadzi Bena i Elaine ich wariacki krok; może moment, gdy zadyszani dopadają drzwi autobusu i trzymając się za ręce wyruszają w nieznane, jest najpiękniejszą w ich życiu chwilą, a potem będzie już tylko gorzej: bieda i alienacja, żale i nieporozumienia, zgorzknienie i rozstanie? Ale przecież nie dla trzeźwych racjonalistów pisał Webb tę książkę – lecz dla ludzi, którym potrzebna jest wiara, że nie wszystko w życiu można i należy zaplanować, obliczyć, zrozumieć; że gdzieś jest ten autobus, którym da się uciec od rutyny, beznadziei, poczucia własnej małości...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.