Dodany: 28.09.2005 13:36|Autor: mehor
Nowy Lodge
Niejednego wielbiciela swojej twórczości David Lodge tym razem zaskoczył. Obawiam się, że niektórych nawet rozczarował. Pisarz, choćby z racji własnej biografii, przyzwyczaił czytelników do książek osadzonych a to w środowisku akademickim, a to rozgrywających się w mniejszościowej społeczności katolickiej, targanej etycznymi dylematami złożonej współczesności. Wszystko to nie pozbawione elementów ironii, wyspiarskiego humoru z jednej strony, z drugiej natomiast wpisane w naszą znaną i mniej znaną rzeczywistość. Tym razem powieściopisarz zaprezentował odmienną prozę.
Czytelnicy śledzący nie tylko kolejno pojawiające się książki, ale również publikacje na temat Lodge’a – znają jego zainteresowanie dziełem Henry'ego Jamesa. Bowiem Lodge (rocznik 1935) pozostaje pod dużym wpływem H. Jamesa od początku drogi twórczej. O swej powieści "Alarm odwołany" pisze, iż nawiązuje ona do "Jamesowskiej powieści „międzynarodowej”, przedstawiającej konflikt wartości etycznych i kulturalnych" * i czyni z jego "Ambasadorów" model dla siebie samego. Podobnie jest z opowiadaniem Jamesa "Co Maisy wiedziała". Miało ono wpływ na „ostateczny kształt naiwnej centralnej świadomości” **. Jakieś wpływy Jamesa emanują z powieści "Myśląc". Wraz ze wzbogacaniem warsztatu i wzrastającym doświadczeniem pisarskim, Lodge ujawniał tendencje do parodiowania stylu jamesowskiego.
Zwieńczeniem zainteresowania Henrym Jamesem jest ostatnia powieść, pt. „Autor, autor”, skupiająca się na jednym aspekcie biografii twórczej Jamesa. Wskazuje nań już sam tytuł książki. Skandowane "autor, autor..." słyszało się i słyszy podczas premier sztuk teatralnych, kiedy poruszona widownia nagradza twórcę gromkimi oklaskami, wywołując go na scenę. Lodge w swojej – tym razem wyjątkowo długiej – powieści opisuje kilka lat z biografii H. Jamesa, kiedy ten już wówczas uznany i szanowany prozaik marzył (tak!) o podobnym, schematycznie przedstawionym wyżej tryumfie teatralnym.
Na pisarstwo Jamesa patrzymy już z perspektywy ponadstuletniej. Dzisiaj jest szacownym klasykiem, którego proza w dalszym ciągu zasługuje na opinię nowatorskiej, głębokiej, zasadzającej się na znajomości tajników psychologii. I do dzisiaj ma swoich admiratorów. Proza, ewentualnie pisma krytycznoliterackie. Ale czy ktoś (oczywiście prócz literaturoznawców) kojarzy nazwisko Jamesa z dramaturgią? A takie nadzieje pisarz żywił przez parę przybliżonych przez Lodge’a lat.
Żył Henry James w niezwykłych czasach, obfitujących w wydarzenia lokalne i globalne. Żył za panowania królowej Wiktorii; w epoce, która odcisnęła stempel na późniejszych dziejach. Była to epoka wielkich ludzi, a w każdym razie wielkich osobowości. Z paroma spośród nich H. James się przyjaźnił, z wieloma znał, o innych dowiadywał się z prasy. Wiele przywołanych w powieści postaci ma życiorysy odnotowane w podręcznikach do literatury, np. Guy de Maupassant, Louis Stevenson, Mary Ward, Oscar Wilde, George Bernard Shaw. Na kartach książki ciepło jawi się wielka przyjaźń łącząca Jamesa z George'em du Maurierem, dzisiaj zapomnianym już autorem powieści pt. „Trilby”, która zrobiła wówczas oszałamiającą wręcz karierę wśród czytelników. Du Maurier i jego liczna rodzina odegrali nie tylko znaczną rolę w życiu Henry'ego Jamesa, ale także w życiu pozaksiążkowym powieści Lodge’a. Osobne miejsce w biografii Jamesa zajmowała Constance Fenimore Woolson, niespełniona pisarka. Więcej szczęścia w tej materii miał jej stryjeczny dziad, James Fenimore Cooper - autor cyklu "Pięcioksiąg przygód Sokolego Oka" i innych powieści indiańskich. Panna Woolson prowadziła bogatą korespondencję z H. Jamesem, niekiedy razem podróżowali. Jak na XIX-wieczne stosunki obyczajowe, ich związek zadziwiał barwami przyjaźni. A przy tym – co nie takie rzadkie w tego rodzaju zażyłości – zawierał pierwiastek natury damsko-męskiej, czyniąc stoickiego pisarza bardziej człowieczym...
Klamrą czasową spinającą rdzeń powieści uczynił Lodge przełom lat 1915/16. Rok śmierci Henry'ego Jamesa, ale i kolejny rok strasznej, apokaliptycznej wojny w Europie. W międzyczasie przez karty powieści przewija się belle époque, z jej coraz bardziej zmasowanymi podróżami do Włoch, do Francji. W którymś miejscu jesteśmy świadkami pojawienia się i rosnącej sławy magazynu "Punch", ukazującego się niezmiennie od 1841 roku, a uznawanego za kwintesencję brytyjskości. Na naszych oczach H. James śledzi w prasie proces kapitana Dreyfusa. Jesteśmy świadkami wschodzącej gwiazdy Oscara Wilde’a, a za chwilę jego upadku. Lodge nie zapomina o takim elemencie epoki, jak jubileusz 60-lecia panowania królowej Wiktorii, hucznie w imperium brytyjskim świętowany.
Dodatkowych znaczeń przydają powieści wątki ledwie zarysowane, jeśli wątkami godzi się je nazwać. Są to raczej tropy, którymi może podążać bardziej wnikliwy czytelnik Lodge’a. Oto odnajdujemy na kartach utworu opis "narodzin" Piotrusia Pana. W tym samym czasie (rok 2004) co książka Lodge'a, powstawał film „Marzyciel” Marca Forstera. Czy jest to przykład świadomego wykorzystania składników współczesnej kultury jednocześnie przez kilku twórców? Oczywiście nie. To przypadkowy splot okoliczności, że popularny współczesny pisarz przywołuje postać Jamesa M. Barrie'ego, który stworzył ponadczasową postać dziecięcego bohatera. W filmie „Marzyciel” spotykamy parę postaci występujących też w powieści „Autor, autor”. H. James miał szczególną estymę dla córek najbliższego przyjaciela, George’a du Mauriera. Druga z nich, Sylvia, była matką kilku chłopców i, już jako wdowa, muzą Barrie'ego. Jej matka, Emma, którą H. James darzył wielkim szacunkiem, jawi się w filmie jako prawdziwie wiktoriańska dama. W Kensington Park, gdzie rozgrywają się znaczne partie filmu Forstera, a w pobliżu którego mieszkał Henry James, wznosi się pomnik Piotrusia Pana, przypominający wszystkim nieśmiertelne dzieło Barrie'ego.
Kiedy przenosimy się poza przestrzeń Londynu, do Rye, gdzie Henry James spędził ostatnie lata mieszkając w Lamb House (który to dom szczególnie lubił), dowiadujemy się, że w sąsiedztwie miał m.in. Josepha Conrada i Herberta G. Wellsa. A podczas bicyklowych wypraw spotykał małą dziewczynkę, którą wszyscy dzisiaj znają pod imieniem Agatha Christie. W ten sposób mamy kolejne tropy do pozaksiążkowego zgłębiania tajemnic warsztatu Lodge’a. „Te wszystkie okoliczności wspólnie zdają się tworzyć jakiś wzór łączący ludzkie losy tak, jak to się dzieje w powieściach...”*** – chciałoby się powiedzieć, cytując samego Lodge’a.
Wielość wątków, nawet jeśli są ledwie zasygnalizowane, czyni powieść Lodge'a pasjonującą lekturą dla kogoś ciekawego czegoś więcej, niż tylko głównej fabuły. Dla zwykłego czytelnika, który nie zarejestruje wielości znaków Lodge’a, "Autor, autor" pozostanie pasjonującą opowieścią biograficzną o wielkim XIX-wiecznym pisarzu amerykańskim, który był bardziej brytyjski niż amerykański. A w każdym razie być chciał, czego mu po drugiej stronie oceanu nie zapomniano.
David Lodge sięgnął po materiały źródłowe, przede wszystkim korespondencję związaną z H. Jamesem, co czyni książkę bardziej opowieścią właśnie, niż powieścią biograficzną. Przy czym odwołał się do kanonu prozy XIX-wiecznej, stosując wcale bogate i długie partie opisów miejsc, krajobrazu, szczegółową charakterystykę topografii terenu - tak charakterystyczne przecież dla klasyki, a właściwie nie spotykane do tej pory u Lodge’a. Pisarz – można przypuszczać - miał zamysł "odbrązowienia" Henry'ego Jamesa. Dowodzą tego szerokie partie książki, w których analizuje tok myślenia i postępowania, całą złożoność natury bohatera "Autora, autora". Mamy nawet okazję poznać tajniki warsztatu pisarskiego Jamesa. Otóż to nie "wena twórcza" była mocą sprawczą kolejnych książek. To prozaiczny notes, w którym pisarz zapisywał rodzące się pomysły, skojarzenia, podpowiedzi... Notabene temat wykorzystany później przez du Mauriera w „Trilbym” również Henry James w swoim notesie zapisał. Tyle że nie wracał do tego miejsca, a w międzyczasie przyjaciel zaczął pisać książkę, która okazała się bestselerem wydawniczym, i której mu James – mówiąc wprost – zazdrościł. Inny ciekawy szczegół z warsztatu pisarskiego to dyktowanie powieści. Z powodów zdrowotnych Henry James w swoich późnych latach był zmuszony korzystać z pomocy zaufanego sekretarza, któremu dyktował teksty, także swoich książek. W powstałym maszynopisie nanosił jeszcze uwagi, poprawki i dopiero ta wersja była kierowana do druku. Co oczywiście mocno wydłużało w czasie proces pojawiania się nowych książek. To, co może zadziwiać współczesnego obserwatora rynku wydawniczego, dotyczy wysokości nakładów ówczesnych książek. Nas, przyzwyczajonych do informacji o nakładach idących w dziesiątki tysięcy, zadziwia edycja takiego mistrza powieści, jak Henry James, w ilości ...800 egzemplarzy! Od tamtych czasów marketing wydawniczy osiągnął niebywały poziom, przeliczany na wysokonakładowe edycje.
Główny wątek powieści, niepowodzenie na polu dramaturgii, Lodge przedstawił bardzo szczegółowo, nie tając, jakim wielkim rozczarowaniem, wręcz klęską, były teatralne usiłowania Jamesa. Z naszej perspektywy czasowej klapa Jamesa nie dziwi. Coraz większego uznania nabierała wtedy twórczość sceniczna Ibsena, Wilde’a. Przy ich sztukach wywodzące się z bardzo dobrej prozy, ale nieco mieszczańskie dramaty Henry'ego Jamesa musiały pobrzmiewać anachronicznością. I dobrze się stało, że mimo poczucia upokorzenia wielki powieściopisarz porzucił zamysł kontynuowania twórczości teatralnej. Bo teatr nie upomina się o tamte scenariusze. Natomiast proza H. Jamesa wciąż inspiruje, tyle że filmowców. „Bostończycy” J. Ivory'ego, „Portret damy” J. Campion, „Dom na placu Waszyngtona” A. Holland są najbardziej znaczącymi adaptacjami jego powieści. Szkice zebrane przez dr Mirosławę Ziaję-Buchholtz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w tomie „Filmowe gry z twórczością Henry’ego Jamesa” (wyd. 2005) stawiają tezę, że jego twórczość znana jest dzisiaj przede wszystkim dzięki ekranizacjom. Po lekturze "Autora, autora" można przypuszczać, że parę osób sięgnie po książki Jamesa nie oglądając się na X Muzę.
---
* David Lodge: "Alarm, odwołany", tł. K.F. Rudolf, Rebis, Poznań 1994, s. 322.
** Tamże.
*** David Lodge: "Autor, autor", tł. J. Kozłowski, Rebis, Poznań 2004, s. 404.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.