Dodany: 15.09.2005 14:57|Autor: woy

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Hodowcy lalek
Sipińska Urszula

Cierpienia niedocenionego talentu


Coś mnie ostatnio nosi po jakichś strasznych niszach literackich. Nawet specjalnie tego nie chcę, samo tak wychodzi. Zabrnąłem do niszy autobiograficznej, a tam w jeszcze głębszy zakamarek: w memuary pani Sipińskiej. I co by tu powiedzieć? Z pisaniem jest podobnie jak ze śpiewaniem: każdy może, choć nie każdy powinien. Nie będę więc oceniał tego od strony literackiej, bo uznaję, że nie o piękno języka tu chodzi.

Urszula Sipińska była za czasów niesłusznego systemu jedną z gwiazdek estrady. W książce tej zajmuje się opisem cierpień artystów estradowych gnębionych przez komunę, głównie swoich. Wywodzą się z tego dwa generalne wnioski. Pierwszy to taki, że zmarnowała ta wredna komuna niespotykany, gigantyczny talent na miarę światową, na którym poznał się cały świat z wyjątkiem podstępnego Pagartu. I drugi, że gdyby nie to heroiczne obrzydzenie, z jakim pieszczochy władzy występowały na rozmaitych festiwalach i brały za to głodowe honoraria w dewizach, to do dziś byśmy kiwali się zgodnie w Kołobrzegu w rytm przepięknych pieśni, a Wałęsa spinałby na krótko przewody w jakimś stoczniowym warsztacie. Cisi bohaterowie nieznanej walki (a może na odwrót), psia ich mać.

Tak sobie trochę dworuję z tego dorabiania ideologii do zwykłego estradowego życiorysu przebrzmiałej piosenkarki, a to przecież literatura kuchenna i analiz niewarta. Może i tak, ja tego typu książek nie czytuję, nie wiem więc, czy to norma, czy wyjątek, taki bezkrytyczny narcyzm pamiętnikowy. Jest podobno pani Sipińska niezłym architektem wnętrz. Swego czasu przemknęła przez estradowy firmament jak meteor jaki czy inna leonida. To może wystarczy? Nie można być w życiu wszystkim, Leonardo da Vinci był raczej unikatem. Może, tak sobie nieśmiało zasugeruję, niech pisaniem zajmie się już ktoś inny, kto ma trochę więcej do powiedzenia?

woy

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 9603
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 29
Użytkownik: Lykos 17.09.2005 15:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Coś mnie ostatnio nosi po... | woy
Zadziwiające, jak dużo ludzi gotowych jest wysupłać na rozrywkę ciągle brakujące pieniądze, nawet kosztem potrzeb, zdawałoby się, istotniejszych. Większość ludzi bardziej też ceni artystów albo sportowców niż uczonych czy wynalazców. Człowiek jest bardziej homo ludens niż homo faber. Komuna, jako twór niezwykle chytry, doskonale zdawała sobie z tego sprawę i wykorzystywała idoli "szarego człowieka" do celów propagandowych, dając za to im - pieszczoszkom Polski Ludowej, jak się wtedy mawiało - pewne dobra niedostępne dla tegoż "szarego człowieka", z możliwością wyjazdu zagranicę na czele. Ale też starała się pilnować ich prawomyślności i dyspozyjności. Posłuszność była nagradzana, a wierzganie (niekiedy problematyczne - tak było podobno w przypadku Heleny Majdaniec) mogło zakończyć się szczególnie boleśnie.

Chociaż mieszkam w Poznaniu, nie znam szczegółów kariery pani Sipińskiej. Myślę też, że żal mi będzie czasu na sięganie po jej książkę, mimo że samą panią Urszulę i jej piosenki darzę umiarkowanym sentymentem, w końcu to część moich wspomnień z lat młodości. Nie umiem więc powiedzieć, czy cierpienia tej piosenkarki mieściły się w komunistycznej normie, czy też była gnębiona w sposób szczególnie okrutny. Ale spodziewam się, że w książce zamieszczono opisy pewnych mechanizmów charakterystycznych dla socjotechniki "najlepszego z ustrojów". Już choćby to może być niezłą rekomendacją tej książki. A poza tym pani Sipińska ma ciągle jeszcze sporo sympatyków, zwłaszcza w moim pokoleniu. Czytelników jej zatem nie zabraknie. To jest dostateczne uzasadnienie wydania jej wspomnień.

Abstrahując od ciężaru gatunkowego, artysta ma prawo do narcyzmu, to wręcz jego immanentna cecha. Może więc nie przesadzać z tą krytyką?
Użytkownik: verdiana 17.09.2005 17:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Zadziwiające, jak dużo lu... | Lykos
E tam. Narcyzm jest z gruntu cechą negatywną. Nie przystoi nikomu.
Użytkownik: woy 17.09.2005 21:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Zadziwiające, jak dużo lu... | Lykos
Wiesz, ja wszystko mogę zrozumieć. Ktoś ma talent artystyczny, to go stara się realizować w takich warunkach, w jakich przyszlo mu żyć. Nikt tego nie potępia. Przecież akurat kultura za komuny miala się nieźle, tak pod względem poziomu, jak i swobody wypowiedzi artystycznej. Potyczki z cenzurą dodawały temu tylko dodatkowego smaczku i uczyły czytania między wierszami i przymrużania oka, co niezamierzenie rozwijało intelekt, tak u widzów, jak u co inteligentniejszych wykonawców. Jak ja teraz czytam, jak to pani Sipińska z odrazą jeździła na turnee po ZSRR czy NRD, jakim to nieszczęściem było posiadanie 2-letniego samochodu, przydzielonego przez państwo mieszkania w bliźniaku i możliwość bezproblemowych wyjazdów do Europy i obu Ameryk i jak ja sobie przypomnę, że normalny człowiek to wtedy na mieszkanie czekał 20 lat, na 5-letniego malucha musiała mu się składać cała rodzina, a za granicę to mógł raz w życiu do Bułgarii pojechać, to ja myślę, że na medal za martyrologię to bardziej zasłużyły sobie te szare tysiące wielbicieli pani Sipińskiej niż ona sama. Ale pamiętników szarego czlowieka nikt nie wyda, a Sipińskiej tak. Pewnie, że gorzej miała pani Sipińska od takiej np. Mireille Mathieu i że gdyby miała tak samo, to hoho... Tyle, że najważniejszy w tym wszystkim jest kontekst. Punkt odniesienia.

A takich zwyczajnych wspominek artystki, ktore rzeczywiście mogłyby być ciekawe, w tej książce nie uświadczysz. Same wspomnienia kombatantki, co to figę systemowi w kieszeni pokazywała.
Użytkownik: Lykos 18.09.2005 13:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiesz, ja wszystko mogę z... | woy
Wygląda na to, że rzeczywiście pani Sipińska nie należy do tych, którzy powinni najbardziej narzekać.

Chociaż, jeżeli już o punktach odniesienia mówić, dla niej punktem odniesienia jest ona sama i jej marzenia. Była młoda, w miarę ładna, obdarzona artystycznym gustem plastycznym i ładnym głosem, skrobnęła czasem piosenkę (co prawda ponoć z błędem gramatycznym), mogło jej się wydawać, że świat stoi przed nią otworem. Jak większość ludzi, porównuje swoje możliwości nie do poziomu Bangla Deszu, ale do Europy zachodniej i USA. Tak robią europosłowie czy wyżsi oficerowie łącznikowi przy NATO albo nasi, pożal się Boże, dyrektorzy i prezesi. Pani Sipińska nie jest więc wyjątkiem. Płaci za to brakiem sympatii takich czytelników jak Ty (i chyba słusznie). Ale na pewno ma ciągle wielu, jak to sie teraz mówi, fanów, którzy pochylą się nad nią ze współczuciem.

Mimo wszystko spodziewałbym się w książce ukazania mechanizmów promowania gwiazd w PRL i czuwania nad ich dyspozycyjnością. Trudno mi uwierzyć, że tego tam nie ma. A to może być ciekawe.

A ze swobodą wypowiedzi i ożywczą rolą cenzury bym jednak nie przesadzał. Myślę, że system komunistyczny hamował możliwości rozwoju we wszystkich dziedzinach. Dla mnie sztandarowym przykładem jest prof. Zbigniew Raszewski, najwybitniejszy polski teatrolog i wybitny pisarz (być może najlepszy polski stylista XX wieku), uczony tej miary, co Doroszewski, Tatarkiewicz, Klemensiewicz, Kotarbiński, Krzyżanowski, Michałowski, o którym do dziś wie tylko nieliczna grupa Polaków, a i ci w dużym stopniu dlatego, że promuje go pani Musierowicz. A takich Raszewskich był legion.

To, że kultura w tej chwili rozpaczliwie stara się wydobyć z dna, nie oznacza, że za komuny miała się nieźle. Co najwyżej może oznaczać, że pod niektórymi względami (np. liczba bibliotek, abstrahując od ich zawartości) miała się mniej źle. Lepiej mogły mieć te jej rejony, które służyły propagandzie. Ale czy to była kultura?
Użytkownik: jamaria 18.09.2005 13:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Wygląda na to, że rzeczyw... | Lykos
Dobrze gadacie Lykosie :). Zgadzam się z Tobą.
Użytkownik: woy 18.09.2005 21:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Wygląda na to, że rzeczyw... | Lykos
No nie, oczywiście że o tej cenzurze to był skrót myślowy, ale demonizować też nie ma co. Ja trochę w sztuce mialem wtedy okazję podziałać, tyle, żeby móc przyjrzeć się tym mechanizmom z bliska. Jeśli ktoś nie tworzył dzieł wprost polemicznych politycznie, to na którymś z poziomów publicznego przekazu mógł sobie funkcjonować. A system był tak skonstruowany, że rozwój tych malo konfliktowych promował lub w najgorszym przypadku tolerował, finansując przy tym obficie jak na tamte czasy i możliwości. Żeby już pozostać przy Sipińskiej - myślisz, że na festiwal do Ameryki Poludniowej czy na turnee po Sowietach to ona jechala za własne pieniądze? Owszem, robiony był zapis na Kaczmarskiego, na niektorych kabareciarzy i na występy w telewizji czy udział w dużych recitalach to oni szans nie mieli. Ale nawet oni nie siedzieli w domach i nie zajmowali się chałupnictwem. Koncertowali - w klubach studenckich, w małych miasteczkach - robiąc za tzw. wentyl bezpieczeństwa. I żeby było śmieszniej honoraria też płaciła im komuna, tylko dyskretnie i lewą ręką.
A co do tego legionu pokrzywdzonych: jak się porówna ilość wybitnych twórców, którzy jednak zdołali się w tamtych czasach rozwinąć, z ilością wypromowanych geniuszy za czasów miłościwie nam panującego kapitalizmu, to jakoś zaskakująco niekorzystnie wypadają dzisiejsze czasy, nie uważasz? Na pewno były pokrzywdzone jednostki, ktorym właśnie panujący system, ze wzgledu na swoją specyfikę, przetrącił karierę. Ale myślę, że i dziś wiele czystej wody talentów się marnuje, mimo wolności slowa. Przyklad prof. Raszewskiego jest znamienny: zauważ, że ani komuna, ani wolność się na nim nie poznały.
Użytkownik: Lykos 19.09.2005 08:27 napisał(a):
Odpowiedź na: No nie, oczywiście że o t... | woy
Wydawało mi się, że co do tego, że pani Sipińska nie jest uprawniona do szczególnie głośnego narzekania na swoją sytuację za czasów komuny, tośmy się już zgodzili. Zgadzamy się, zdaje się, także w kwestii tego, że pieszczoszki Polski Ludowej miały się o niebo lepiej, niż szary obywatel.

Natomiast nie ma zgody co do zakresu szkodliwości cenzury i całego systemu (że cenzura była jednak złem, to chyba też się zgadzamy, n'est ce pas?). Puszczanie oka do publiczności dodawało pewnego smaczku występom kabaretowym czy felietonom Kisiela. Niewątpliwie rozwijało inteligencję pewnego grona ludzi myślących. Wybory z 4. czerwca 1989 roku zdawały się mnie utwierdzać w przekonaniu, że całe społeczeństwo zostało nieźle wyedukowane za czasów komuny. Niestety następne wybory pokazały, że albo (raczej) było to złudzenie albo nagle społeczeństwo wtórnie zgłupiało. Nie chodzi mi o to, że większość ludzi głosuje inaczej niż ja, ale o to, że głosuje bez głębszego zastanowienia lub co gorsza - nie głosuje wcale. A ludzi myślących jest mniej więcej tyle samo, co w społeczeństwach zachodnich, które zawsze uważałem za raczej niezbyt rozgarnięte.

Wracając do cenzury - zapis był na niemal wszystko, a można to było wyczuć, obserwując uważnie życie polityczne, gospodarcze, kulturalne i obyczajowe w PRL. Namacalnie zyskało to potwierdzenie po wywiezieniu dokumentacji przez cenzora Strzyżewskiego z Krakowa (znam ją niestety fragmentarycznie z audycji Radia Wolna Europa).

Nie umiem ad hoc zestawić wszystkich negatywów. Ale

1) nie była prawie zupełnie znana twórczość pisarzy emigracyjnych, których wielkość dopiero teraz odkrywamy, że wymienię choćby Miłosza, Herlinga-Grudzińskiego, Jeleńskiego, Bobkowskiego, Tadeusza Nowakowskiego, a wielu innych nie wymienię, bo w dalszym ciągu ich nie znam,
2) wielu znanych pisarzy krajowych zaczęło publikować na Zachodzie, przez co ich twórczość nie miała odpowiedniego rezonansu u nas,
3) pisarze katoliccy zostali zepchnięci do swoistego getta, bez odpowiedniej promocji i większych nakładów; wielu uczestników Biblionetki odkrywa dopiero teraz wielkość Gołubiewa czy Malewskiej, ale trudno jest ich odwojować dla powszechnej świadomości nawet jeszcze dzisiaj,
4) wytworzyły się sztuczne hierarchie wielkości, w których miernoty typu Machejka kreowano na wybitnych pisarzy, a wielu naprawdę wielkich szary ogół po prostu nie znał,
5) pisanie do szuflady było rozwiązaniem tylko dla najwytrwalszych (chwała Herbertowi!), wielu pisarzy lub potencjalnych pisarzy załamywało się i było zmuszonych do doraźnego zarabiania na chleb, zwłaszcza gdy mieli rodziny.

To tyle na gorąco. Oczywiście, to są przykłady skrajne, chociaż na pewno bardzo ważne. Wielu pisarzy dobrych i niezłych szło na pewne kompromisy z władzą i jakoś egzystowało bez specjalnych serwitutów na cześć przodującego ustroju i jego popleczników. Część jednak poszła na takie ustępstwa, że nieżyczliwi wygrzebują im to do dzisiaj, wywołując różne dyskusje, w których "umoczeni" starają się udowodnić, że umoczeni byli wszyscy. Co oczywiście nie jest prawdą.

Czy nasze czasy wydały jakieś znaczące dzieła, okaże się zapewne z pewnej perspektywy czasowej. W zalewie produktów wielu małych wydawnictw nie zawsze można wyłowić perły i obawiam się, że niektóre mogą nie zostać docenione w ogóle. Konkursy literackie, a zwłaszcza uchodzący za najbardziej prestiżowy - Nike, nie są wolne od podtekstów niemerytorycznych, więc nie zawsze dają pełną odpowiedź na to, co powstało istotnego. Prawda jest córą czasu.

Jeżeli chodzi o prof. Raszewskiego, ciągle jeszcze w gremiach decyzyjnych ważny głos mają jego ideowi przeciwnicy, zwłaszcza w telewizji, która sprawuje u nas rząd dusz. Ale coś powoli się jednak dzieje pozytywnego. Oto notatka, którą wyczytałem w grudniu roku 2002:

"Maciej Nowak, dyrektor teatru Wybrzeże w Gdańsku, został pełnomocnikiem ministra kultury ds. powołania Instytutu Teatralnego im. prof. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie, który ma prowadzić badania nad przeszłością i współczesnością polskiego teatru i gromadzić dokumentację."

Nie wiem, jakie są dalsze losy tego projektu, ale chyba coś sie wreszcie z tego wykluje. Czego życzę sobie, a przede wszystkim polskiej kulturze.

Amen.
Użytkownik: woy 19.09.2005 10:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydawało mi się, że co do... | Lykos
Ja myślę, że różnic w ocenie tamtych czasów w ogóle nie ma między nami zbyt wiele. Bo tu faktycznie nastąpiło przekłamanie na łączach: ja pisząc o cenzurze miałem głównie na myśli estradową część twórców. W ogóle nie pomyślałem o literaturze, która na istnieniu cenzury ucierpiała najbardziej. Natomiast estradowcy różnej maści - to już różnie. Wielu z nich dorabia sobie martyrologię, mimo że nie ma do czego.
Co do szczegółów, które podałeś, można by się spierać nad niektórymi przykładami, ale generalnie przyznaję Ci rację. Natomiast niektóre mechanizmy, które przypisywane są zamordyzmowi komuny, są mechanizmami uniwersalnymi. Niezależnie od ustroju są bowiem niedoceniani geniusze i windowane na piedestał miernoty. Niekoniecznie z przyczyn ideologicznych. Nie można wszystkiego zwalać na niewidzialną rękę ustroju, czasem skuteczniejsze bywa środowisko.
Użytkownik: Lykos 20.09.2005 07:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja myślę, że różnic w oce... | woy
Cieszę się, że w ogólnych zarysach doszliśmy do porozumienia.

I może użyjmy innego sformułowania: niech to będą "zniekształcenia na łączach".

Ukłony.
Użytkownik: --- 13.06.2006 14:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydawało mi się, że co do... | Lykos
komentarz usunięty
Użytkownik: Lykos 13.06.2006 15:28 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Parę rzeczy:

1) Społeczeństwo było mądre, gdy 4. czerwca 1989 wystawiło rachunek komunie za 45 lat wyzysku, głupoty i upokorzeń. Natomiast zbyt wygórowane oczekiwania nie były mądre. Z całą pewnością nie należało liczyć, że wszystko się zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a zwłaszcza od razu zapanuje dobrobyt. Społeczeństw bogacą się raczej powoli i wystarczy mieć pewną wiedzę o procencie składanym (można sobie wyliczyć przyrosty na kalkulatorze z fumkcją podnoszenia dowolnej liczby do dowolnej potęgi albo obejrzeć w tablicach matematycznych, np. Wojtowicza popularnych w moich czasach szkolnych), żeby wiedzieć, że dopiero przyrost produktu narodowego brutto ciut powyżej 7 % pozwala na dwukrotny wzrost tego produktu po 10 latach. Nasza bieda była dużo głębsza, na początku tzw. transformacji musiał nastąpić spadek produkcji na skutek zerwania poprzednich więzi gospodarczych i czasu koniecznego na nawiązanie nowych, a później przyrost był niższy od tych 7 %.

2) Bardzo wiele procesów tzw. transformacji przebiegało źle, z patologiami. Należy do nich także część działalności pana Leszka Balcerowicza. Trzeba było zebrać z rynku "nawis inflacyjny" (kto dziś pamięta jeszcze ten termin?), można się spierać, czy zrobiono to w sposób optymalny. Osobiście mam do niego największą pretensję o to, że utrzymał stały kurs dolara na poziomie 9300 zł przez prawie cały rok 1990, przy galopującej inflacji, co spowodowało wypływ kilku miliardów dolarów z Polski "zarobionych" przez kapitał spekulacyjny. Brak tych kapitałów był dużym hamulcem rozwoju Polski. Częścią planu Balcerowicza było wyeliminowanie z rynku przedsiębiorstw nierentownych, pracujących źle z założenia. Do takich przedsiębiorstw należały prawie wszystkie PGRy. Natomiast trzeba było pomyśleć, co zrobić z ich załogami. Jeszcze gorzej było z wieloma fabrykami pozbawionymi nagle środków obrotowych na skutek nieprzewidzianego wzrostu odsetek bankowych. To były w dużym stopniu zakłady w niezłym stanie. Padła wtedy większość polskiego przemysłu lekkiego. Także utrata oszczędności przez drobnych ciułaczy była niekorzystnym - nie tylko społecznie - skutkiem ubocznym planu Balcerowicza. Sam też straciłem wtedy wiele.

3) Ale nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby ponownie zagłosować na ludzi, którzy przez 45 lat Polskę wyzyskiwali, utrzymywali na poziomie cywilizacyjnym trzeciego świata i dławili odruchy wolnościowe w imię dogodzenia interesom grupy rządzącej ościennego mocarstwa. Ci, którym się wydawało, że partyjni "fachowcy" są w stanie tym razem pracować uczciwie i sprawnie dla Polski, postąpili głupio. W tym sensie można powiedzieć, że znaczna część społeczeństwa zgłupiała. Wydawało mi się to o tyle dziwne, że realny komunizm był dobrą szkołą życia i powinien ludzi nauczyć odróżniania dobra od zła. Piszesz "czy (...) wszyscy, którzy utracili pracę i oszczędności, wykazaliby się mądrością, głosując na swoich krzywdzicieli?" Otóż właśnie zagłosowali na swoich krzywdzicieli, bo nie skojarzyli, że za niedostosowanie ich zakładu do funkcjonowania w ramach racjonalnej gospodarki w największym stopniu odpowiadają komuniści, a ich oszczędności były tzw. "pustym pieniądzem", który na papierze istniał, ale nie można było za niego nic kupić.

4) Niewiele dzieł pisarzy emigracyjnych wydano u nas po roku 1989. Ale w niektórych księgarniach można było łatwo kupić książki Instytutu Literackiego z Paryża (w charakterystycznych szarych okładkach) czy Biblioteki Wiadomości z Londynu. Nie wiem, skąd jesteś. W Poznaniu chyba największe możliwości dawała księgarnia przy ul. Podgórnej.
Wielu pisarzy jeszcze czeka na odkrycie.
Użytkownik: --- 13.06.2006 16:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Parę rzeczy: 1) Społec... | Lykos
komentarz usunięty
Użytkownik: Lykos 14.06.2006 08:38 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Znowu parę rzeczy.

1) Do PPR a póżniej PZPR nie brano z łapanki. Członkowie partii musieli zdawać sobie sprawę, w co wchodzą. A jeżeli nie wiedzieli wcześniej, wkrótce po wstąpieniu musiało to nich dotrzeć. Z przynależnością wiązał się szereg przywilejów i ogólne ułatwienia w karierze. Kiedyś badania wykazały np., że naukowcy partyjni dochodzili do profesury średnio 7 lat wcześniej niż bezpartyjni.

2) Nauka i sztuka nie były popierane jako dobro samo w sobie lub składnik kulturowego dobrobytu Polski, ale jako narzędzie propagandy. Wynikało stąd np. finansowanie tematyki i ludzi wygodnych dla jedynie słusznej linii Jedynej i Ukochanej Partii ze Związkiem Radzieckim na czele, a pomijanie innych istotnych dla naszego rozwoju. Prawdą jest, że wydawano klasyków w dużych nakładach i w stosunkowo tanich wydaniach, ale nie wydawano w ogóle wielu znaczących pisarzy niewygodnych politycznie.

3) Prawdą jest, że zwalczono analfabetyzm i wielu ludzi ze środowisk poprzednio upośledzonych doznało dobrodziejstw awansu społecznego, cokolwiek to znaczy. Ale cały świat po wojnie poszedł naprzód. Gdy komuniści polscy zostali zmuszeni do pokojowego oddania władzy politycznej w roku 1989, gdyż wyczerpali już wszystkie rezerwy i wszystko się waliło, a nowych pożyczek nie można było zaciągać, okazało się, że procent ludzi z wyższym wykształceniem jest u nas trzykrotnie niższy niż średnia na Zachodzie. Prześcignęły nas m.in. postfaszystowskie Hiszpania i Portugalia, a nawet Grecja, które przed wojną były na niższym stopniu rozwoju niż Polska.

4) Zachód docenił Gombrowicza, Miłosza (mało kto o nim u nas słyszał przed nagrodą Nobla), emigracyjną twórczość Mrożka, Herlinga-Grudzińskiego, Czapskiego, Wata, Tadeusza Nowakowskiego. To tyle, co sobie przypominam z marszu. Polska twórczość jest w ogóle trudno przyswajalna przez Zachód, nasza kultura jest dość specyficzna, a język nie należy do najpopularniejszych i łatwych. Jak na liczebność kulturalnej warstwy emigracji było to i tak dość dużo.
Użytkownik: --- 14.06.2006 22:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Znowu parę rzeczy. 1)... | Lykos
komentarz usunięty
Użytkownik: Lykos 15.06.2006 20:36 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Kolejny raz parę rzeczy:

1)Teoria mniejszego zła jest dobrym usprawiedliwieniem dla wielu grzeszników.

W filmie Wajdy "Piłat i inni" jest scena-wywiad z baranem przewonikiem stada, który prowadzi owce na rzeź. - Ktoś to musiał zrobić. Gdyby nie ja, znalazłby się ktoś inny. Lepiej, że to ja, inny zrobiłby to bardziej brutalnie - mówi ten baran (cytuję z mojej ułomnej starczej pamięci, zapewne myląc to i owo, ale sens był mniej więcej taki).

Nie wiem, czy z punktu widzenia owcy było to jakimś pocieszeniem.

Być może wśród członków partii, zwłaszcza w latach czterdziestych, znalazło się sporo ideowców lub ludzi, którzy uważali, że mogą w partii zrobić coś dla Polski. Rzadko jednak się to udawało. Po latach pamiętamy raczej tych, którzy w brutalny sposób przesłuchiwali patriotów, skazywali ich na śmierć i wykonywali wyroki. Z reguły nie w ramach mniejszego zła, ci ludzie autentycznie pragnęli się wykazać. Pomijam kwestię, ilu było wśród nich Polaków, ilu nasłanych z Moskwy i ilu nie utożsamiało się z Polską i Polakami. Pamiętamy też ludzi, ktorzy wydawali bzdurne decyzje gospodarcze, rozbudowywali do monstrualnych rozmiarów przemysł ciężki dla celów zbrojeniowych i propagandowych, a także - by stworzyć wyobcowaną z tradycji klasę robotniczą, którą, jak im się wydawało, można rządzić łatwiej niż ludźmi zakorzenionymi w tradycji, w tradycyjnej moralności, kontrolowanej przez więzy rodzinno-sąsiedzkie. Pamiętamy też zapisy cenzorskie dławiące kulturę, bzdurne artykuły na "zamówienie społeczne", potępianie przez partyjnych pisarzy i nnych twórców tych kolegów, którzy czymś się narazili Jedynie Słusznej.

Otóż prawie wszyscy ci, którzy w partii znaleźli się po to, żeby zrobić coś pożytecznego dla innych, w końcu musieli dać się unieść przez nurt tworzony przez grupę rządzącą. Przy okazji legitymizowali tamte bzdurne decyzje gospodarcze i zbrodnie dokonywane w ramach walki klasowej czy walki z reakcją. Grupa rządząca bardzo lubiła powoływać się na swoją liczebność, poprawiało to jej dobre samopoczucie i było wobec Moskwy sprawdzianem skuteczności rządów wasalnych.

Czy gdyby było mniej członków partii, byłoby dla nas gorzej? Trudno taką hipotezę zweryfikować, ale osobiście - nie sądzę. Reżim byłby jeszcze mniej skuteczny, a zakres wolności - większy. Polska nie została 17. republiką, bo Stalin uznał, że mu się to nie opłaci, a nie dlatego, że znalazł dosyć chętnych kolaborantów. Na najważniejsze stanowiska przesłał przecież i tak swoich ludzi z marszałkiem Rokossowskim na czele. Mówi się, że sam Bierut był sowieckim agentem i jest to pewnie prawda.

A przy okazji - dlaczego 17. republiką, skoro było tych republik 15? Otóż mało kto pamięta, że w momencie, gdy komuniści uchwycili władzę w Polsce było tych republik 16. Karelo-Fińska Socjalistyczna Republika Radziecka została zdegradowana do roli republiki autonomicznej w roku 1956. Na życzenie mieszkańców, rzecz jasna.

2) Przywileje partyjne to nie jest mit. Przynależność brano pod uwagę przy przydziale mieszkań, talonów na samochody, telewizory, pralki i inne dobra deficytowe, przy awansach, wyjazdach zagranicę, ochronie przed "redukcją zatrudnienia", przyjęciu dzieci na studia. Istniała tzw. nomenklatura, czyli wykaz stanowisk, których nie można było obsadzić bez zgody odpowiedniego komitetu. Wszystkie kwestionariusze miały rubryki "przynależność do organizacji" i "praca społeczna" - przecież nie do celów statystycznych. Być może, że wielu szeregowym członkom partii nic nie skapnęło z pańskiego stołu, ale mogli żyć nadzieją, że kiedyś i oni na coś się załapią.

Do tych kolegów z pracy czuję dużą sympatię. Musieli mieć swoje powody.

3) Nie okazuję pogardy polskim twórcom z epoki PRL, do wielu z nich czuję szacunek, a nawet doceniam twórczość tych pisarzy, których nie darzę sympatią jako ludzi, ale którzy, według mojego odczucia, napisali coś dobrego (np. nie przepadam za panem Andrzejem Szczypiorskim, ale cenię jego "Mszę za miasto Arras"). To tak jak nikt dzisiaj nie pamięta (a w każdym razie przy ocenie twórczości nie bierze pod uwagę), że Horacy i Wergiliusz łasili się do reżimu Oktawiana Augusta, a Owidiusz był kontestatorem i ofiarą systemu. Ale mam za złe promowanie miernot i tłamszenie autentycznych wielkości. Wystarczy wziąć do ręki jakąś książkę pana Władysława Machejka, żeby zobaczyć, kogo partia postawiła na czele "Życia literackiego" - pisma, które miało kształtować smak literacki inteligencji. Jeżeli chodzi o film, po 40 latach zawsze można wybrać coś dobrego. Gdyby popatrzeć na całokształt, znalazłoby się dużo więcej nieporozumień, produkcyjniaków czy filmów takich sobie, zrobionych jednak przez zasłużonych towarzyszy. A ile filmów wylądowało na półce, mimo wielostopniowej kontroli, począwszy od etapu scenariusza, który przeciez musiał być zatwierdzony przez cenzurę. Tak samo twórczośc telewizyjną pamiętamy po latach od lepszej strony, a nie wiemy, kogo do telewizji nie dopuszczono.

4) Nie wiem, czy to, co robiłem, można nazywać walką z "przodującym ustrojem", to może zbyt duże słowo. Malusienieczką troszenieczkę jednak rzeczywiście zrobiłem i tego się nie wypieram, żałuję jedynie, że zrobiłem dużo mniej, niż mogłem. Nie walczyłem jednak o upośledzenie kultury, z jakim niewątpliwie mamy teraz do czynienia. Też zdarza mi się tęsknić do niektórych aspektów dawnych dobrych czasów, np. z rozrzewnieniem wspominam wiele audycji Polskiego Radia lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych: słuchowiska, audycje dla dzieci, programy popularno-naukowe, czytanie prozy, np. "Niezapomniane stronice"/"Czy znasz tę książkę?". Ale z publicystyki najmilej wspominam "Fakty, wydarzenia, opinie" i "Panoramę dnia" w Wolnej Europie po wiadomościach o godz. 20 i 21.

Użytkownik: --- 15.06.2006 21:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Kolejny raz parę rzeczy: ... | Lykos
komentarz usunięty
Użytkownik: Lykos 16.06.2006 11:43 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Trochę mi głupio, że dyskutuję na takie tematy w Biblionetce. Ale zostałem sprowokowany i trudno mi nie reagować na poglądy, które uważam za głęboko niesłuszne.

Wygląda na to, że żyliśmy w tym samym państwie, ale w zupełnie innych światach i nasz punkt siedzenia determinował zupełnie inną optykę.

1) Oczywiście, że główne decyzje gospodarcze nie były suwerenne, pracowaliśmy na rzecz utrwalenia i zwiększenia potęgi ościennego mocarstwa. Członkowie PZPR tę niesuwerenność legitymizowali. Pewnie, że nasz barak w obozie był najbardziej niesforny i nawet partyjni nie spełniali wszystkich oczekiwań Wielkiego Brata. Ale spełniali podstawowe: nominalne poparcie. I w zasadzie faktyczne - też.

2) Pogląd, jakoby rozwój przemysłu ciężkiego był zgodny z tendencjami światowymi jest tylko częściowo słuszny. My mieliśmy ten przemysł rozdęty do rozmiarów monstrualnych. W przodującym ustroju dobrem najwyższym była armia i przemysł ciężki miał zapewnić jej zaopatrzenie. Polska w czasie pokoju utrzymywała armię liczącą około 800 tysięcy ludzi, większą niż Wielka Brytania i Francja razem. Oczywiście, nie podawano tego do powszechnej wiadomości, ale można to było sobie mniej więcej policzyć: zasadnicza służba wojskowa trwała 2 lata, to znaczy armia obejmowała dwa roczniki z poboru. Rocznik liczył ok. 700 - 750 tysięcy ludzi, z tego mężczyzn nieco ponad połowę. Jeżeli odliczymy od tego nieliczne zwolnienia, armia z poboru musiała liczyć ok. 650 tysięcy. Do tego trzeba dodać służbę nadterminową, zapewne stosunkowo nieliczną, ale zawsze kilkadziesiąt tysięcy, potem zawodowy korpus oficerski, chorążych zawodowych i podoficerów zawodowych, z całą pewnością powyżej 100 tysięcy ludzi, być może ok. 150 tysięcy. Można do tego podejść też od drugiej strony: na każdych 21 szeregowców w piechocie przypadał dowódca plutonu, w służbach bardziej wyrafinowanych - na mniejszą liczbę. Na 3 plutony - dowódca kompanii i jego pomocnik (szef), na 3 kompanie - dowódca batalionu, na trzy bataliony - dowódca pułku i jego sztab, podobnie - w brygadzie lub dywizji. Do tego jednostki logistyczne, sztaby, zaplecze itd. - złożone głównie z oficerów. Stąd liczba, którą podaję. A do tego milicja, SB, SOK. Tak że pod bronią było zapewne około miliona nieproduktywnych osób, z reguły bardzo sprawnych fizycznie i niekiedy umysłowo.

Nawiasem mówiąc, redukcja tych służb to jedna z (mniejszych) przyczyn bezrobocia. Obecne roczniki są dużo mniej liczne, ale służba trwa bodajże 9 czy nawet 8 miesięcy. Emerytury oficerskie, zwykle dużo wyższe od cywilnych i wcześniejsze, do dziś pozostają dużym obciążeniem dla budżetu.

Ci wszyscy żołnierze potrzebowali sprzętu: broni osobistej, armat i innych dział, transporterów opancerzonych, wozów rozpoznania, ciężarówek-ciągników do dział, czołgów, sprzętu inżynieryjnego, okrętów, samolotów, amunicji. Potrzebowali koszar i zaplecza techniczno-remontowego, także budowlanego, łączności, zaplecza kwatermistrzowskiego, portów i lotnisk, infrastruktury, części zamiennych. Co więcej, musiały istnieć magazyny ze sprzętem na wypadek mobilizacji wojennej. Ile? Oficjalnych danych brak, ale nie ulega wątpliwości, że dużo.

Dla wojska wszystko musialo być najwyższej jakości, poza może jedzeniem dla służby czynnej.

Przemysł ciężki, który zaopatrywał tę armię (jak z rosyjska mówiono i pewnie mówi się dalej - "zabezpieczał" dostawy dla wojska) musiał obsłużyć także sam siebie. A że był zacofany, stali kiepskiej jakości musiało być więcej, niż dla podobnych produktów zachodnich, często kilka razy więcej. Tę musiały wyprodukować huty, zużywając monstrualnych ilości rudy i węgla. Węgiel musiały wydobywać kopalnie i wydobywały - prawie 200 mln ton rocznie, nie oglądając się na koszty. Gdy zabrakło węgla w pokładach ekonomicznie dostępnych, schodzono coraz niżej lub podkopywano się pod miasta. Nawiasem mówiąc, jest to główna przyczyna katastrof budowlanych na Śląsku - najgorzej sytuacja wygląda w Bytomiu. Schodzenie coraz niżej wymagało coraz więcej stali na obudowy szybów, pochylni i korytarzy i coraz więcej energii potrzebnej do wydobycia urobionego węgla na powierzchnię. Energię tę otrzymywano ze spalania węgla, który trzeba było wydobyć - koło się zamykało.

Do tego trzeba doliczyć koszty transportu. A ten często także był postawiony na głowie - jedne pociągi woziły np. cegłę z Dolnego Śląska na Mazury, a inne - z Mazur na Dolny Śląsk. Transport również wymagał zaplecza inwestycyjnego i remontowego. Teraz, po weryfikacji sensowności transportu, wiele z tych zakładów zaplecza padło lub ledwo zipie.

Prawdą jest, że w miarę rozwoju techniki rola przemysłu ciężkiego słabnie. Tyle tylko, że tamten przemysł był przestarzały "od urodzenia", od etapu projektowania, co wzmacniał dlugi cykl inwestycyjny.

Czyli społeczeństwo wcale nie potrzebowało produkcji 16 - 17 mln ton stali, więcej - dla społeczeństwa produkcja ta była szkodliwa, droga, generująca olbrzymią dewastacje środowiska.

To wcale nie wszystkie absurdy "gospodarki planowej", ale i tak już zbyt mocno się rozpisałem.

3) Nikt nie tęskni u nas do feudalizmu - aczkolwiek moi rodzice, a zwłaszcza dziadkowie, bardzo często wspominali, jak dobrze było przed wojną. A powodziło im się średnio. Jeden dziadek był prostym robotnikiem kolejowym, później - magazynierem, dostawał też rentę inwalidzką. Mógł za to wynająć trzypokojowe mieszkanie bez wygód i utrzymać żonę i czworo dzieci, z tego dwóch starszych synów chodziło do gimnazjum, a trzeci - zdał do gimnazjum w 1939 roku. Drugi dziadek był mistrzem murarskim, specjalistą od wbudowywania kotłów do parowozów. Dzięki posagowi babci, która była jednym z ośmiorga dzieci z gospodarstwa ok. 5 hektarów, jej ojciec był jednak też kowalem wiejskim, dzięki bardzo oszczędnemu trybowi życia i ciężkiej pracy, dziadkowie zbudowali dom na 6 mieszkań, żeby zapewnić lepszy start swoim trzem córkom. Ten dom do dziś jest powodem trosk i udręk mojej rodziny - w latach pięćdziesiątych czynsz wynosił 1,20 zł (złoty dwadzieścia), później - więcej, ale zawsze dużo poniżej kosztów jego utrzymania.

Zgadzam się, że ogólny poziom życia był dużo niższy od obecnego. Być może w Warszawie i byłym zaborze rosyjskim było duzo gorzej niż w mojej Bydgoszczy czy Wielkopolsce.

4) Gdyby nie tzw. realny socjalizm, Polska nie byłaby może potentatem, ale na pewno nasza pozycja gospodarcza i polityczna byłaby lepsza. A pomysł bierze się stąd, że Hiszpania, której poziom przed wojną był porównywalny do naszego, oraz Portugalia i Grecja, które były na nieco niższym poziomie (jeszcze w moim podręczniku do Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym z roku 1962 stało jak byk, że są to państwa słabo rozwinięte, gdy tymczasem my mieliśmy być 10. potęgą przemysłową świata) prześcignęły nas dosyć mocno i to do nich wyjeżdżamy do pracy, a nie ich mieszkańcy do nas. A przecież Hiszpania w wojnie domowej została zniszczona podobnie jak my w II wojnie światowej, obydwa państwa iberyjskie przeżyły długoletnią dyktaturę typu faszystowskiego, a Grecja - rządy junty czarnych pułkowników. Dalej - na pewno nie byłoby tylu absurdów i marnotrawstwa, jak za najlepszego z ustrojów. Nie byłoby demoralizacji pracowników PGR, przynajmniej na taką skalę.

5) Problem wsi był rzeczywiście nabrzmiały. Wańkowicz w "Sztafecie" chciał go rozwiązać przez zdobycie przez Polskę kolonii. Całkiem poważnie! A książkę wydano tuż przed wojną, pisarz zdążył opisać sukcesy budowy COP i wyprawę na Zaolzie (bardzo smakowicie), wszystko w duchu państwowotwórczym.

Nie wiem jak można było ten problem rozwiązać. Prawdopodobnie byłaby jakaś ograniczona reforma rolna, musiałoby być jakieś uprzemysłowienie, musiałby być większy rozwój usług niż w PRL, a także - większy rozwój szkolnictwa, zwłaszcza wyższego. To są czynniki miastotwórcze. Może byłaby większa emigracja zarobkowa? Ale z kolei nie byłoby takiego nasilenia aborcji jak za Gomułki, więc pewnie ludności mielibyśmy tyle samo albo i więcej.

6) Rzecz w tym, że partyjni "fachowcy" byli na ogół fachowcami od dobrych układów z górą. Od kompetentnej roboty mieli ludzi, zresztą też jakości rozmaitej, często dobieranych także z klucza partyjnego. Nie zawsze tak było, ale często. Piszesz "wobec tego kierownictwo przysłaliby niekompetentne". Rzecz w tym, że nie należało przysyłać kierownictwa w ogóle. Właściciel znalazłby kompetentnych fachowców, a w systemie własności państwowej wyłaniano by kierownictwo w drodze konkursu lub mianowano ludzi bardziej kompetentnych. Być może przed wojną też zdarzały się nadużycia, ale np. Polskie Koleje Państwowe i Poczta Polska należały do najlepszych i najbardziej szanowanych przedsiębiorstw, ich rzetelność i punktualność były przysłowiowe.

7) Zgadzam się, że majątek post-PRL-owski rozkradziono i rozsprzedano za bezcen. Zrobili to w dużej części członkowie partyjnej nomenklatury, zgodnie z porozumieniem okrągłego stołu. Na pewno by nie zaszkodziło zbadać ten proces. Jednak z wartością tego majątku bym nie przesadzał - dla nabywców zagranicznych często liczył się bardziej udzial w rynku niż walory produkcyjne przestarzałych zakładów.

8) Być może byli ludzie, dla których im gorzej było - tym lepiej. Sankcje powinny były być podobne, jak dzisiaj wobec pana Łukaszenki i jego popleczników.

Ja jednak przypominam sobie, że jedną z największych trosk, jeśli chodzi o gospodarkę, było niedopuszczenie przez rząd pana Jaruzelskiego do utworzenia Rolniczej Fundacji Kościelnej, choć ta miała obiecane kilka miliardów dolarów od państw zachodnich. Pamiętam wredną i kłamliwą propagandę, która temu towarzyszyła. Bo lepiej, żeby było gorzej, niżby partia miała utracić chociaż drobną cząstkę władzy.

A co szkodziło partii ściągnąć nawis inflacyjny - pieniądze, które znajdowały się głównie na wsi - przez parcelacje części inflacjotwórczych PGR i ziem Państwowego Funduszu Ziemi, które leżały odłogiem, bo PGRy i spółdzielnie produkcyjne ich nie potrzebowały, a partia nie chciała ich rozsprzedać rolnikom indywidualnym? Wtedy nie musiałabyś opłakiwać swoich oszczędności. A partii szkodziło, bo to by było sprzeczne z ideologią. Na to był czas właśnie w latach 1980 - 82, a przy wsparciu Fundacji Kościelnej można było rolnictwo postawić na nogi i zapoczątkować wyjście z kryzysu.

9) Jak ktoś jest patriotą, to nie zapisuje się do partii, która jest narzędziem obcego, opresyjnego państwa. Takimi patriotami byli panowie Szczęsny Potocki, Rzewuski, Poniński, Branicki. Być może nie wszyscy dostrzegali to w roku 1944 czy 1945, ale w latach osiemdziesiątych trzeba było mieć bardzo kiepskie zdolności percepcyjne, żeby tego nie zauważyć.

Wielu dawnych członków partii pragnie sobie polepszyć samopoczucie przekonując innych i siebie samych, że byli patriotami. Może niektórzy w to sami już uwierzyli. Nie chcę ich obrażać, bo jest ich wielu i mogliby jeszcze coś dla Polski zrobić. Ale nikt nie jest w stanie mnie przekonać, że mieli rację.

Użytkownik: --- 18.06.2006 23:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Trochę mi głupio, że dysk... | Lykos
komentarz usunięty
Użytkownik: Czajka 18.09.2005 06:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Coś mnie ostatnio nosi po... | woy
"niech pisaniem zajmie się już ktoś inny, kto ma trochę więcej do powiedzenia" - a właściwie dlaczego mają nie pisać? Niech piszą. Można zapytać tylko, po co to wydawać? Bo dla mnie szkoda lasu, pieniędzy i oczu.
Pozdrawiam.
Użytkownik: Lykos 18.09.2005 13:14 napisał(a):
Odpowiedź na: "niech pisaniem zajm... | Czajka
Twoje zdanie Twoja wola.

A dlaczego więcej nie piszesz recenzji, Twoje impresje na temat "Śmierci pięknych saren" są takie piękne...
Użytkownik: Czajka 20.09.2005 13:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Twoje zdanie Twoja wola. ... | Lykos
Przepraszam, Lykos, jeżeli moja wypowiedź zabrzmiała zbyt obcesowo. Właściwie sama nie wiem, co mnie tak drażni w tym zalewie literatury tworzonej przez piosenkarzy, aktorów, sportowców, dziennikarzy. Przecież nikt mnie do czytania tego nie zmusza. Może drazni mnie to, że podejrzewam w tym jakąś premedytację? Zachęcanie do (moim zdaniem) kiepskiej książki znanym nazwiskiem? Może dlatego, że sama nabrałam się dwa razy w ten sposób? Przeczytałam fragmenty "Hodowców lalek" w jakimś pisemku i jedyne co mogę powiedzieć, to że "nie jestem zainteresowana".
To bardzo miłe, co napisałeś o "Sarnach", dziękuję. :-)
Pozdrawiam
Użytkownik: jakozak 20.09.2005 09:55 napisał(a):
Odpowiedź na: "niech pisaniem zajm... | Czajka
.."Ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi...U!"
Użytkownik: Czajka 20.09.2005 13:39 napisał(a):
Odpowiedź na: .."Ale nie o to chod... | jakozak
Ja tam lubię, jak im dobrze wyjdzie. Wtedy jest czego posłuchać a i poczytać jest co. :-)
Użytkownik: jakozak 20.09.2005 09:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Coś mnie ostatnio nosi po... | woy
Pani Violetta V. też tak cierpi. Niedoceniona, biedna...Jaki ten świat jest okrutny!!!
Tyle...
Użytkownik: --- 13.06.2006 14:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Coś mnie ostatnio nosi po... | woy
komentarz usunięty
Użytkownik: jakozak 13.06.2006 16:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Coś mnie ostatnio nosi po... | woy
Książki nie czytałam. To, co napisałeś wystarczy mi. Była pani Sipińska gwiazdeczką na krótko. Talentu w tym nie było, niestety.Głosu też raczej nie. Teksty? Mierniutkie, mierniutkie... To zadziwiające, jak wiele osób uważa, że ich komuna nie doceniła. Nie przychodzi im do głów, że to z nimi coś nie tak... :-)
Nie będę czytać.
Użytkownik: Elfa 22.10.2010 18:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Książki nie czytałam. To,... | jakozak
"Była pani Sipińska gwiazdeczką na krótko. Talentu w tym nie było, niestety.Głosu też raczej nie. Teksty? Mierniutkie, mierniutkie..." - Hmmm, naprawdę tak uważasz? Mierniutkie teksty piosenek? Nawet z takimi nazwiskami autorów jak Osiecka, Młynarski, Kondratowicz czy Kuryło? A piosenki "Mam cudownych rodziców" czy "Są takie dni w tygodniu" też Ci się ok. 30 lat temu nie podobały?
Użytkownik: jakozak 22.10.2010 19:58 napisał(a):
Odpowiedź na: "Była pani Sipińska gwiaz... | Elfa
Mam cudownych rodziców? Wcale mi się ten tekst nie podobał. Ani żadne inne stawianie czajników na gaz. I jeszcze sporo innych. Nie w moim stylu.
Podobały mi się Poziomki i Szukam kogoś. Reszta poszła w zapomnienie.
Naprawdę nie zachwycał mnie jej głos, naprawdę.
Przecież nie pisałabym tu tak, gdyby było inaczej. Przykro mi.
Moim zdaniem śpiewać powinny osoby ze wspaniałymi głosami, względnie z talentem aktorskim. Teksty powinny być najlepsze z najlepszych i muzyka też. Takie mam wymogi. Reszta? A po co?
To, jak z książkami? Na co nam miernota zalegająca półki i robiąca sztuczny tłok w sklepach?
Albo mierny aktor, mierny kompozytor, mierny malarz...
Użytkownik: Marylek 22.10.2010 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: "Była pani Sipińska gwiaz... | Elfa
Mnie się nie podobały. Zdecydowanie nie moje klimaty, ani wtedy, ani teraz. I zgadzam się z Jolą - jako piosenkarka była pani Sipińska bardzo przeciętna, bardzo. I nie byłam podówczas odosobniona w takim jej odbiorze. Próba przywrócenia sławy tej pani jest dla mnie jak reanimowanie trupa.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: