Na samym początku lektury pomyślałam, że jakaś ta nowa książka Pratchetta nudna, może on się już zmęczył swoim światem, a może ja już z niego wyrosłam... po czym książka wydała odgłos "ślurp!" i mnie wciągnęła całkowicie. Gdyby ktoś podsłuchiwał pod drzwiami, mógłby usłyszeć tylko żywiołowe chichoty dobiegające od czasu do czasu znad książki. Kiepski początek zawdzięczam wyłącznie temu, że poprzednią część, "
Wolnych Ciutludzi" czytałam zaledwie pół roku temu, więc łagodne wprowadzenie w klimat i przedstawienie głównej bohaterki zupełnie nie było mi potrzebne. Jest natomiast uzasadnione z punktu widzenia kogoś, kto pierwszej części nie czytał, chociaż takim osobom zalecam jednak czytanie po kolei.
Zanim książka mnie wciągnęła bez reszty, zdążyłam jeszcze poczuć coś w rodzaju podziwu dla autora, że w roku 2004, w pełni potteromanii, porywa się na opisywanie przygód jedenastoletniej wiedźmy, która ma się uczyć magii. Natychmiast zresztą zapomniałam o tej myśli, bo jeśli można sobie wyobrazić coś zupełnie niepodobnego do dokonań pani Rowling, to na pewno będzie to właśnie Pratchett. Zastanawiam się, czy celowo podkreślał straszne trudności Akwili w lataniu na miotle (ona nie ma bynajmniej lęku wysokości, nie boi się przecież wysokich drzew ani gór: ona ma zwyczajnie lęk gruntu) - czytelnicy Pottera na pewno pamiętają, że to cudowne dziecko potrafiło od początku świetnie posługiwać się latającym pojazdem. Ale to takie luźne rozważania bez żadnego znaczenia. Z każdą powieścią umacnia się we mnie przekonanie, że nawet książka telefoniczna napisana przez Pratchetta byłaby natychmiast wyraźnie odróżnialna od wszystkich innych. A "Kapelusz pełen nieba" jest bardzo daleki od bycia książką telefoniczną.
Akwila idzie na naukę do czarownicy, panny Libelli, w której nie ma zupełnie niczego szczególnego, poza tym, że posiada dwa ciała. Oraz niewidzialnego Oswalda, który uwielbia robić porządek (jakby ktoś pytał, to ja poproszę takiego Oswalda w prezencie urodzinowym). Spotyka inne młode przyszłe wiedźmy i będzie musiała się zastanowić, czy istotą bycia czarownicą jest ubieranie się na czarno i obwieszanie się amuletami, czy może jednak coś innego. Spotyka ją też coś znacznie gorszego – jej ciało opanowuje współżycz, który wykorzystując wiedzę Akwili i własne umiejętności magiczne, zachowuje się zupełnie inaczej, niż prawowita właścicielka sobie tego życzy. Nieustannie obecni są Fik Mik Figle, czyli tytułowi Ciutludzie z poprzedniego tomu, którzy są wprawdzie maleńcy, ale niesłychanie waleczni. Prawdę mówiąc, walka wychodzi im znacznie lepiej niż myślenie. Nie stronią też od alkoholu. Sporą rolę Pratchett powierzył pannie Weatherwax, dobrze znanej z innych części cyklu o Świecie Dysku, która chyba w końcu znalazła swoją godną następczynię. A pod koniec na chwilę pojawia się Śmierć, który nawet atakowany przez Fik Mik Figla zachowuje zimną krew... hmm, a raczej zimne kości.
W książkach przeznaczonych teoretycznie dla dzieci mniej jest odniesień do naszego współczesnego świata niż w powieściach z reszty cyklu, humor też rzadziej opiera się na grze słów. A jednak i tutaj widać, że autor jest doskonałym obserwatorem świata i nieźle zna się na psychologii. Jeśli dodać do tego niezwykłą wyobraźnię i talent pisarski, otrzymujemy jedyne na świecie zjawisko. Po zamknięciu książki, co uczyniłam z wielkim żalem, pomyślałam już tylko, że naprawdę gorąco współczuję ludziom, którzy twierdzą, że nie lubią Pratchetta. I że nie chciałabym ich zbyt często spotykać na swojej drodze.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.