Czasami trudno jest być człowiekiem
Najbardziej fenomenalna książka historyczna, jaką zdarzyło mi się czytać, a wiem, co mówię, bo przeczytałam sporo.
Oto dane nam jest na własne oczy widzieć, jak w listopadzie Anno 1095 do Owernii, w kierunku Clermont, zdążają masy ludności, by usłyszeć... No właśnie, co? Na dobrą sprawę nikt nie wie, co ma zostać ogłoszone na synodzie, ale każdy oczekuje czegoś niecodziennego, wszyscy czekają na cud. Ale czy cud nadchodzi?
Wcześniej zapoznajemy się z rycerzami śląskimi, którzy uchodzą z ojczyzny dla ratowania skóry. Czyha na nich potężny Sieciech, rządzący przez ręce nieudolnego Władysława Hermana... Przyłączają się oni do mas idących ku Clermont, aby później wziąć na siebie krzyż i ruszyć do Ziemi Świętej, wyswobadzać Grób Święty.
Język niezwykle plastyczny, opisy barwne i zachwycające. Postacie tak żywe, że miałam wrażenie, jakby stały tuż obok mnie, jakby muskał mnie płaszcz przechodzącego obok Godfryda de Boullion. Cierpię męki głodu, suszy, pragnienia - razem z krzyżowcami. A kiedy w końcu wchodzimy do Jerozolimy jako zwycięzcy - ja również płaczę. I w ciągu całej tej wędrówki tak zżywam się z bohaterami Kossak-Szczuckiej, że nie potrafię już myśleć o nich jako o postaciach historycznych! Jak to, ten Boemund, który tam, w Wieży Trzech Sióstr, pocił się ze strachu za oponą, jest tym samym Boemundem z encyklopedii, ograniczonym datą urodzenia i śmierci i kilkoma zdawkowymi słowami o dokonaniach?
Niewątpliwie książka wywiera duże wrażenie i miło się do niej wraca. Jest też impulsem do własnych badań nad historią krucjat. Nabywa się dzięki niej zrozumienia dla ludzi tamtych czasów i nie patrzy się już na cały ruch krucjatowy jak na obłąkańczą falę emigracyjną ani jak na tłum bezlitosnych morderców. Stają się bowiem krzyżowcy w naszych oczach ludźmi. A "czasami tak trudno być człowiekiem", jak powiedziała Ida do Tankreda.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.