Dodany: 21.08.2005 20:58|Autor: Vilya
Północny wieje wiatr...
Rok 1994. Ostatnie dni września. Zimno. Uciążliwy wiatr. Wciąż pada. Cóż, Ystad to nie Rzym - zgryźliwa, acz nie nazbyt oryginalna myśl przychodzi Wallenderowi do głowy tym bardziej, że wciąż jeszcze ma przed oczami włoską rzeczywistość. Wspomnienia kilku dni od dawna planowanego urlopu, kiedy to życie osobiste naszego szwedzkiego komisarza wydawało się powoli układać zgodnie z planem. Spojrzenie za okno wystarczy, aby wrócić tu i teraz. Cóż, Ystad to nie Rzym - może powtórzyć pod nosem Wallander i niekoniecznie będzie to podsumowanie li tylko pogody. Z niejakim bólem będzie wracać do codzienności. Przerzuci papiery na biurku, sprawdzi, czy nic pilnego na niego nie czeka (bardziej zresztą profilaktycznie, niż ze względu na jakieś racjonalne przesłanki), ale nic nie znajdzie. Może zanim wróci do nierozwiązanej i ciągnącej się od lat sprawy przemytu samochodów, zanim raz jeszcze wspomni rzymskie słońce, ojca, pomyśli o Lindzie i o tym, że trzeba by zatelefonować do Bajby, gdzieś między tymi wszystkimi ułamkami pojawi się na chwilę przypomnienie brutalnych morderstw, którymi zajmowali się latem. Może... Otrząśnie się. Nie, na razie jest spokojnie. Tylko te papiery, wciąż ta sama monotonna sprawa, jakiś niewykonany telefon.
Na razie.
Spokój taki jednak trwać nie może długo.
A to, co go przełamie, niepodobne będzie do niczego, z czym mieli się okazję zetknąć wcześniej.
Napisał Mankell kolejną dobrą książkę. Ja zaś nie po raz pierwszy mam pewne opory przed nazwaniem jej "powieścią kryminalną". Oczywiście, zawiera one wszelkie elementy, które by ją do takiego miana predestynowały, ale zarazem stanowi dowód na to, jak niewiele teksty pisane współcześnie mają wspólnego z klasyką gatunku. Klasyką, dodajmy to od razu, w pewnym sensie naiwną. (Co nie wyklucza wszakże przyjemności lektury). Mankella trudno chyba jest czytać li tylko dla rozkoszy odgadnięcia, kto jest mordercą, na dobrą sprawę, ze względu na konstrukcję fabuły, jest to może nawet niemożliwe. Warto mu jednak poświęcić uwagę, gdy poza kryminalną intrygą mamy ochotę po prostu na powieść obyczajową, bardzo mocno osadzoną w realiach społeczno-politycznych. Wallander nadal ma sprawiać wrażenie zwykłego człowieka, nie ma w nim nic z niezwykłego detektywa. Ot, inteligentny policjant, dobry w tym, co robi. Zarazem jednak bardzo ludzki. Ma swoje problemy. Zdarza mu się popełniać błędy, zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym. Z tomu na tom zyskuje osobowość* - Mankell coraz wyraźniej, poprzez dodawanie nowych szczegółów, pokazuje nam swojego bohatera. Może wzbudzać sympatię, ale nie musi. Jego malkontenctwo w takim samym stopniu potrafi drażnić, jak i w niewytłumaczalny sposób może być uznawane za niezbędny składnik jego osobowości. Podobnie jak fakt, że powieści te są coraz bardziej ponure, co zresztą jest logicznym rezultatem bardzo krytycznej oceny szwedzkiej rzeczywistości, którą na ich kartach notuje Mankell. Szwecja nie jawi się tam bynajmniej jako miejsce bezpieczne, przeciwnie, z roku na rok przestępczość wzrasta, a dokonywane zbrodnie są coraz bardziej brutalne. Także wyrafinowane. Mordować nie aby zabić, lecz po to, by móc porozkoszować się procesem uśmiercania. Nie ma w tych książkach nic z dawnego przekonania, właściwego autorom (i czytelnikom) powieści kryminalnych, o pewnej umowności świata, umowności dokonywanego przestępstwa, gdzie fabuła była prosta: ktoś zadawał śmierć, ktoś analizował uważnie pozostawione na miejscu zbrodni ślady (wraz z nim zaś z wypiekami na twarzy przyglądał się temu i próbował przeniknąć zamysły twórcy czytający), aby w finale wszystko okazywało się jasne. Świat wracał do normy. Jeżeli nawet schemat ten przełamywano, to i tak pozostawało jasne, że takowy istnieje. U Mankella już niekoniecznie. Brutalizacja rzeczywistości dotyka wszystkich. I wszystkich niepokoi. Zwykłych ludzi. Policjantów. Wallandera. Przede wszystkim zaś chyba samego autora, skoro czyni z tego jeden z głównych tematów swoich książek. Zaniepokojenie to udziela się także i czytelnikowi.
Jeżeli komuś nie odpowiada pesymizm i pewna duszność ocen, włączanie elementów analizy socjologicznej, obserwacje o charakterze obyczajowym, Mankell go znudzi. To samo jednak, co dla jednych stanowić będzie wadę, dla innych stanie się największym atutem. A wtedy ręczyć mogę swoim słowem, że lektura zarówno "Piątej kobiety", jak i innych jego tytułów, przypominać będzie czytanie narkotyczne.
---
* Śledzenie wszelkich zmian, jeżeli chodzi o życie osobiste naszego komisarza, jest wyraźnie utrudnione ze względu na dość dziwną politykę wydawnictwa WAB, który książki z cyklu wydaje w bardzo dowolnej kolejności...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.