Dodany: 22.06.2004 09:54|Autor: artchr

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Władca cesarzy
Kay Guy Gavriel

2 osoby polecają ten tekst.

Kruszą się twierdze zamiarów człowieka


[Uwaga: Spoilery są. Nie może być inaczej. Starałem się natomiast uniknąć tych najcięższych i myślę, że tekst ten nie popsuje nikomu przyjemności czytania "Władcy cesarzy". A jest raczej dla tych, którzy mają za sobą przynajmniej "Pożeglować do Sarancjum"]

Twórczość Guya Gavriela Kaya znam tylko z tych książek, które zostały wydane w Polsce [*], czyli "Fionavarskiego Gobelinu", "Tigany" i dwuczęściowej "Sarantyńskiej mozaiki". Licząc woluminami jest to większa część jego dorobku, licząc tytułami - niemal połowa. To bardzo różne książki, ale każda z nich bardzo mi się podoba. Każda oczywiście za coś innego.

Jeszcze po przeczytaniu "Pożeglować do Sarancjum" bliżej mi było do "Gobelinu". Podobało mi się emocjonalne bogactwo tej książki, fascynowało to, jak daleko Kay był od Tolkiena pozostając (pozornie) pospolitym naśladowcą. Do dziś uważam, że był to dobry kierunek rozwoju dla klasycznej fantasy, choć przecież nie jedyny.

Jednak już "Tigana" pokazała, że Kay podąży inną, osobną ścieżką. Pozostały (i rozwinęły się) najbardziej wartościowe elementy jego prozy - psychologia postaci, język, styl - zmienił się natomiast ten, który budził największe kontrowersje - scenografia. Z serca fantasy Kay zawędrował na pogranicze powieści historycznej. Jego światy stały się odbiciem naszego świata, swoboda kreacji i magia posłużyły jako narzędzia do wyostrzania konfliktów, uniwersalizacji problemów, skrócenia dystansów czasowych. I czegoś jeszcze, co zrozumiałem dopiero po "Mozaice", kiedy zobaczyłem istotę tej metody. Jeszcze do tego wrócę.

W każdym razie byłem tej przemiany równie gorącym zwolennikiem, jak wcześniej oczekiwałem od Kaya podążania ścieżką wytyczoną przez "Gobelin". Jaki miałem wybór, kiedy rozwijanie istniejącego gatunku przeszło w tworzenie zupełnie nowej jakości? A jednak "Tigana" bardziej zyskiwała po lekturze, niż w jej trakcie. Stonowana, pełna subtelności opowieść początkowo rozczarowywała. Spodziewałem się silniejszych bodźców. A przy tym zbyt mało miałem jeszcze zaufania do Kaya, by jej zakończenie uznać za siłę, nie słabość.

Od polskiego wydania "Tigany" do "Pożeglować do Sarancjum", otwierającego "Mozaikę", upłynęły cztery lata. Dość czasu, żeby się oswoić, przygotować na czerpanie radości z tego, co się otrzymuje, a nie ze spełnienia oczekiwań. Ja czekałem jeszcze dłużej, wiedząc, że "Władca cesarzy" ukazać się może za rok, dwa, pięć lat lub wcale. [**] Zresztą i tak nie wytrzymałem i przeczytałem "Pożeglować" rok przed wydaniem "Władcy".

I cóż? Pierwsze strony oszołomiły, wspaniale napisany prolog (rozpisany na kilkanaście postaci) zwiastował zachwyt od pierwszej do ostatniej strony. Później, niestety, styl przestał być (aż tak) bogaty, fragmenty mozaiki tworzącej narrację stały się większe, książka zyskała na spójności, ale straciła nieco na urodzie. I rzecz nie w tym, że była zła, bo była wspaniała. To zwykły mechanizm psychologiczny - trudno o zachwyt, kiedy kończy się na niższym pułapie, niż się zaczęło.

Problem w tym, że oba tomy "Mozaiki" powinno się czytać w ciągu. Nie tylko dla fabuły, nie tylko dla krzywej emocji, jaką razem tworzą. Przede wszystkim dlatego, że - we mnie przynajmniej - samo "Pożeglować" pozostawia niedosyt, który nie wynika z ciekawości dalszych wydarzeń ani rozwoju postaci. Po pierwszym tomie nie widać po prostu celu tej powieści, pozostaje się w nieświadomości jej głównego tematu. Kay przez cały czas krąży wokół emocji bohaterów, rozmazanych, trudnych do ujęcia w słowa. Jest rozpacz i radość, pragnienie życia i pragnienie śmierci, poczucie wielkości i poczucie małości, miłość i nienawiść, logika i emocje. "Pożeglować" pozwala to odczuwać i przeżywać, ale nie pozwala tego uporządkować, mnogość postaci drugoplanowych wzbogaca opowieść, ale jednocześnie czyni ją trudną do ogarnięcia (nie w sensie fabuły, tylko organizacji całości). Zakończenie książki jest tu w pewnym sensie deską ratunkową. Kay jasno sugeruje dwie główne perspektywy patrzenia na "Pożeglować": jako opowieść o genezie arcydzieła i opowieść o dojrzewaniu twórcy do jego stworzenia, od ucieczki przed światem do powrotu do niego.

Rzecz w tym, że jakkolwiek obie te perspektywy uzasadniają i fabułę i (mniej) sposób narracji, to pozostawiają niespełnienie. Piękno traci, gdy towarzyszy mu poczucie nadmiarowości. Piękno traci też, gdy jego bogactwo nie jest w pełni wykorzystane. A to dzieje się dopiero we "Władcy cesarzy". Jest to tym ciekawsze, że "Władca" fabularnie jest niemal epilogiem "Pożeglować", podczas gdy emocjonalnie i intelektualnie pierwszy tom jest jedynie wstępem. Crispin odbył już swoją drogę do Sarancjum, prace nad mozaiką w sanktuarium Mądrości Dżada rozpoczęły się, główne nici intryg zostały zawiązane – „Władcy cesarzy” pozostaje wyciąganie konsekwencji (historycznych i psychologicznych) z wcześniejszych wydarzeń, nawet nowe postacie mają przygotowany w pierwszym tomie grunt.

Przy tym wszystkim nie podejmuję się nawet próbować określić, komu i pod jakimi warunkami "Władca" będzie podobać się bardziej, mniej lub tak samo jak pierwszy tom. Bowiem można się było spodziewać dalszego ciągu tej samej opowieści, ale przecież nie na darmo mozaika Crispina pokazywała, że zachwianie równowagi kompozycji jest równie cennym narzędziem, co jej zachowanie. A symetria niepełna, symetria pozorna - pozwalają pokazać zamysł kompozycji, nie ograniczając jej pojemności informacyjnej.

Dwa tomy, prolog w pierwszym, epilog w drugim. Każdy podzielony na dwie części. Ale w pierwszym części te opatrzone są mottami, a w drugim mają tytuły. Ot, taki drobiazg, ale zapewne nieprzypadkowy, lecz mający na pierwszy rzut oka wskazać, że różnice będą. Ale, oczywiście, nie w tym rzecz. Przede wszystkim magia zostaje niemal zupełnie wyparta przez dworskie intrygi - wszak jesteśmy w Sarancjum, nie Sauradii. Nie znaczy to jednak, że Kay traci subtelność na rzecz dosadności: intrygi prowadzą ludzie, a źródła ich pragnień i potrzeb są tak samo zamknięte przed rozumem jak Półświat. Tej analogii Kay nawet nie próbuje ukryć.

Dużo odważniejsza jest też konstrukcja powieści: choć grubsza od "Pożeglować", niemal w całości opisuje wydarzenia z jedynie dwóch dni, przedzielone krótką przerwą. Narracja prowadzona jest z wyjątkową starannością i bardzo różnymi środkami, z wykorzystaniem wielu sztuczek. Jeszcze raz oszukuje Kay czytelnika (tym razem w kwestii zakończenia "Pożeglować") w podobny sposób jak uczynił to przy nocnym zamachu na Crispina. W dwóch rozdziałach motywem przewodnim są lektyki przemieszczające się po Sarancjum, dostrzegane przez kolejne postacie (a jedna z nich to taka "czarna wołga"). Para bohaterów przybywających do Sarancjum i spotykających się tam w dramatycznych okolicznościach przeżywa podobne wydarzenia po drodze. Symetrii i kontrastów jest zresztą dużo więcej, zarówno w wydarzeniach, jak i charakterach. Niektóre Kay akcentuje, inne pozostawia spostrzegawczości czytelnika. Za to akcentowanie jestem wdzięczny - nie wszystkie bym dostrzegł. Często jest też mowa o ironii - i nie brak jej samemu autorowi. W rzeczach małych, jak marny los bassanidzkiego komandosa i w rzeczy naprawdę wielkiej - zakończeniu, które pozwala patrzeć na "Mozaikę" także jak na refleksję nad dziełem sztuki z zamierzchłej przeszłości.

Nieco zbyt szybko (lub zbyt daleko od zakończenia) książka osiąga kulminację - w scenie wyścigu prowadzonej małymi fragmentami przez niemal wszystkich bohaterów, którzy nie uczestniczą w wydarzeniu równoległym, podobnym i odmiennym zarazem. Gdy pewien niezwykły człowiek pojmuje swoje błędy, odkrywa prawdy, których nie widział i toczy desperacką walkę o życie. Wtedy powstaje jedno dzieło życia - ulotne, lecz wielkie. Wtedy wali się w gruzy drugie, które miało przetrwać pokolenia. Bo nawet jeśli zostanie wykonane, to nie tak, jak było zamierzone, nienawiść pokona rozum, wiara stanie się barbarzyństwem, ten, kto miał nazwać "ojcem" z wahaniem użyje słowa "brat", wyrzekając się kontynuacji dziedzictwa.

Po literackiej doskonałości tych fragmentów, po smutku i refleksji, które po nich zostają, wiele rzeczy, które dzieje się później traci swą siłę.

Podobnie jak "Pożeglować", tak i "Władca cesarzy" długo skrywa motyw przewodni - swój i całej dylogii. Czytelnik szuka ich od tajemnic władzy po tajemnice uczuć, lecz kluczem okazują się tajemnice czasu. Nie pojawia się to oczywiście znikąd, bo odpowiednie tropy idą co najmniej od kaplicy w Sauradii, ale staje się to dominantą, gdy giną kolejni ludzie, gdy rozpadają się kolejne marzenia, tych wielkich i tych małych. Wreszcie - gdy inne powstają, lecz za zbyt wielką cenę (bodaj tylko jedno życie, jedno dziedzictwo ulotnej sztuki kucharskiej zostanie ocalone bez ceny goryczy).

Kay stara się, bardzo się stara, dać nieco nadziei, ale niepotrzebnie pokazuje wcześniej, jak jedno dzieło zamienia się w własną karykaturę, a drugie zostaje skazane na zniszczenie. Ma rację, kiedy mówi, że trzeba znaleźć miarę w tym, co chce się zostawić po sobie, bo dzieła wielkie giną szybciej niż małe. Jest mądry i wzruszający, kiedy ukazuje Crispina, który już nauczył się tracić wszystko, kiedy ktoś inny w jego miejsce miota obelgi, a on już tylko walczy, by ocalić dzieło kogoś innego. I nawet nie przed czasem, tylko przed ludźmi. Spełnienie jest możliwe, ale trzeba go doczekać, a żeby doczekać - trzeba się ugiąć, pogodzić z klęską. I zobaczymy to spełnienie, nie na miarę świata, ale człowieka. W tym Kay widzi nadzieję. Ja nie jestem taki pewien, czy warto jej szukać w wyrzeczeniu się wszelkiej wielkości. "Byłem... nadto ambitny" - powie Crispin i będzie to tyleż gorzki żart, co prawda, w świecie, w którym człowiek jest narzędziem sił potężniejszych od siebie. Ale czy Kay uważa, że miał nie próbować? Bo przecież nie mógłby spróbować pozbawiony wiary?...

***

Kilka obiecanych słów o metodzie. Usatysfakcjonowani będą ci, którzy lubią dzieła spójne, dopracowane w każdym szczególe. Bodaj każda postać wymieniona w "Pożeglować do Sarancjum" powraca we "Władcy". I niemal każda z nich odegra swoją rolę w wydarzeniach małych i dużych [***]. Ale tym razem nie jest to tylko perfekcja warsztatu (niesamowite jest późniejsze umotywowanie wprowadzenia Rustema), a przynajmniej ja widzę to inaczej. Uświadomiłem to sobie w pełni, kiedy pod koniec powieści w krótkim epizodzie pojawił się Focjusz, wytwórca sandałów, i wyjawił nazwisko jeszcze jednej, ważnej postaci, która poprzednio występowała anonimowo.

To nie jest tylko zabawa, zabieg formalny. Mozaikowa narracja ma nie tylko wiązać strukturę powieści z jej treścią, ale powiedzieć też coś o metodzie twórczej Kaya, wyraźniej, niż można to było wyartykułować w "Tiganie". Ten tłum postaci, mnogość perspektyw - w pewien sposób pokazuje względność historii, prawda, ale chodzi o naszą historię, nie Sarancjum. Historycy z Sarancjum i Bizancjum będą kłamać i się mylić: Tilliticus zostanie świętym, ocaleją paszkwile Perteniusza i Prokopiusza. Ale przecież (poza tą moją małą nadinterpretacją zakończenia) Kay nie poddaje pod wątpliwość tego, co on opowiada, jako wszechwiedzący narrator. Nie poddaje, bo nie chce. Pisząc o Sarancjum może opowiedzieć prawdę językiem fikcji: nie musimy wierzyć, że Perteniusz był inteligentnym draniem, bo to WIEMY. Nie musimy wątpić w szczerość miłości Waleriusza i Alixany, wiedząc, że życie władców rzadko bywa tak proste. My to widzimy, wzmocnione narracją w czasie teraźniejszym. Pisząc tak, jak pisze, Kay nie rozszerza tylko możliwości fabularnych i ontologicznych. Nie ucieka przed zarzutem historycznej nieścisłości. To jedyny sposób, aby opowieść była prawdziwa. I nie chodzi o to, że prawda historyczna jest inna - ona jest nieosiągalna.

I temu właśnie służy mozaika ludzi, których drobne decyzje równie dobrze mogą wpłynąć, co nie wpłynąć na losy świata. To jakby przybliżenie minimalnego układu odosobnionego potrzebnego do opisania wydarzeń [****]. A jak wiele jego elementów jest poza polem obserwacji historyków? No właśnie.

Mam nadzieję, że zostanę zrozumiany, jeśli powiem, że pod wieloma względami bardziej odpowiada mi historia Kaya.

[*] Myślę, że jestem w stanie - mniejszym lub większym nakładem sił - zrozumieć książki Kaya w oryginale, ale wątpię, czy będę mógł je odpowiednio docenić.

[**] Nb. ta świadomość kosztowała wydawnictwo Zysk i S-ka kilkanaście złotych, bo w międzyczasie "Pożeglować" trafiło na tanią książkę. Chciałbym wierzyć, że wiedza o tym, że "Władcę" kupiłem za pełną cenę bez najmniejszego wahania, zmieniłaby coś w polityce wydawniczej Zyska.

[***] Aluzja zamierzona.

[****] Taki skrót myślowy.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11230
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: BardMirMił 26.11.2013 18:01 napisał(a):
Odpowiedź na: [Uwaga: Spoilery są. Nie ... | artchr
Solidna recenzja :) ale czyta się bardzo przyjemnie ;) i mnie osobiście zachęciła do przeczytania ;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: