Dodany: 18.05.2005 12:19|Autor: kak

Książka: Ziemia, planeta ludzi
Saint-Exupéry Antoine de

1 osoba poleca ten tekst.

Wygrać lub zginąć


Książka opowiada o losach narratora-pilota i jego przyjaciół po fachu. Sławi i przeklina ich zawód, ale przede wszystkim docenia człowieka takim, jakim jest, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Chwali głośno jego sukcesy i milczy w razie błędu, bowiem człowiek jest tylko człowiekiem. A być człowiekiem na przekór niedoskonałości maszyny, nocy, wiatru, burzy, pustyni, piasku, morza i gór to trudna sztuka, w której pomylić się można tylko raz. Czy narrator uniknie błędu? Czy wygra z siłami natury i własnymi słabościami, niedoskonałościami ludzkiej natury?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 28180
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 20
Użytkownik: jakozak 29.05.2006 13:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka opowiada o losach... | kak
Książka znużyła mnie do tego stopnia, że odłożyłam ją z oceną: nie jestem zainteresowana. A dziwne, bo lubię tego autora.
Użytkownik: verdiana 29.05.2006 13:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka znużyła mnie do t... | jakozak
Jolu, jakie my mamy powinowactwo? Jakoś ostatnio ciągle się z Tobą zgadzam, teraz też. :-)
Użytkownik: jakozak 29.05.2006 13:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Jolu, jakie my mamy powin... | verdiana
Tak i cieszy mnie to. Nie powiem głośno, że w pewien sposób mnie to nobilituje...:-)
Nie wiem, jakie powinowactwo. Mój komputer wściekł się i zjadł wszystkie ustawienia i zakładki. Nie mam pojęcia, gdzie czego szukac, a kopać tak drobiazgowo nie mam czasu. :-(
Użytkownik: verdiana 29.05.2006 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak i cieszy mnie to. Nie... | jakozak
Sprawdziłam i roześmiałam się. :-)

Nasze powinowactwo 11.9 %, ale:

Na podstawie ocen wystawionych wspólnie ocenionym książkom można stwierdzić, że ich zgodność ocen jest spora, czyli ich gusta czytelnicze są dość zgodne.

Podsumowanie

Zgodność rozwojowa: mała
Zgodność zainteresowań literackich: bardzo mała
Zgodność ocen: spora

Powinowactwo czytelnicze ogółem: małe

Zgodność ocen spora, a powinowactwo małe? Jak to być może? :-)
Użytkownik: jakozak 29.05.2006 15:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Sprawdziłam i roześmiałam... | verdiana
Mnie zachwyciła zgodność rozwojowa <rotfl>. Czy ja już nie mam szans na rozwój? Z powodu wieku, czy tak beznadziejnego gustu? :-)))

Faktycznie - nawystawiałaś złych ocen niektórym moim ślicznotkom, ale i tak Cię lubię. :-). Polegam na Twoim zdaniu na pewno. Może się jeszcze trochę rozwinę, skoro uznaję Cię za swojego idola? Kto wie? Z wyrazami ogromnej sympatii i podziwu. Jola
Użytkownik: verdiana 29.05.2006 15:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie zachwyciła zgodność ... | jakozak
I nawzajem, Jolu. :) :*

Jolu, ale my wspólnie nie mamy zdolności rozwojowych. :-))
Użytkownik: imarba 31.01.2011 21:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka znużyła mnie do t... | jakozak
Patrzcie jakie to dziwne, a mnie ta książka czytana raz po raz pozwalała przetrwać najtrudniejsze i najstraszniejsze chwile w życiu...
Jedna z moich prywatnych biblii.
Użytkownik: WBrzoskwinia 21.06.2012 17:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka znużyła mnie do t... | jakozak
Baby, ach te baby, człek by je łyżkami jadł...
Takie właśnie jesteście. Chcecie, żeby facet był lalką na sznurkach, tak pociąganych przez Was, żeby było dobrze. I tak jest, więc dziwicie się i macie strasznie za złe, że kiedy tylko na chwilę spuścicie ich z oczu, oni zaraz biegną, siedemnastoletni, w strzępiących się ubrankach, by się o wolność bić. Jak małe dzieci, łobuziaki jakieś. Kompletnie nie rozumiecie, gdy oni nie reagują na Wasz niepokój o nich, troskę, to, że są Wam potrzebni tu i teraz, blisko - a oni odwracają się i idą gdzieś tam, w wicher, w upał, w głębinę czy gdzieś, gdzie nie Wasze miejsce, gdzie nie można razem - i wydaje się Wam, iż to znaczy, że odwracają się od Was, że im nie zależy na Was, na Waszej miłości. Oburzacie się, macie im za złe, nie dociera do Was, że oni raz na czas uznają, że zła albo trudności się nie da ominąć, obejść jak kupy narobionej na chodniku, przemilczeć, tylko trzeba dać w mordę, wziąć za pysk i wyrzucić z tramwaju. I potem im, jak komu mądremu, tłumaczycie oczywistości, że nie warto ryzykować, nie trzeba się narażać, bo przecież ktoś im może zrobić coś złego, może im się coś stać na tej drodze, gdzieś tam, daleko stąd... Wydaje się Wam, że Was wtedy porzucają, odchodzą od Was do tego czegoś tam, obcego, tak bardzo nie Waszego... Całkiem niepojęte dla Was, że oni to robią dla Was. Postępują tak też ze względu na Was, ciągle mając Was na myśli, w sercu. Z tegoż powodu dają się też wziąć pod pantofel. Czasem całkiem, a czasem do pewnej granicy; kiedy na nią traficie, stajecie w osłupieniu, tak to jest niespodziane - że macie wręcz wrażenie, że to ktoś obcy... A co najmniej: macie wtedy udowodnioną pewność: wszyscy faceci to idioci. Prawda. Domagacie się równouprawnienia, oni się zgadzają, wprowadza się to tzw. równouprawnienie, chodzicie zatem w spodniach i chlacie z nimi wódę, pozwalacie i za oczywiste uważacie, gdy traktując was jako równorzędnych kolegów, rozmawiają z Wami tym samym językiem, co z kolegami-mężczyznami - i zarazem bardzo się dziwicie i krytykujecie, że oni przestali całować Was w rękę na powitanie, przestali Was traktować jako wyższe istoty. I że czasem oglądają się za kobietami w sukienkach, z długimi włosami, albo dłuuugo patrzą z zachwytem - i żalem - na fotografię uliczną z lat 50-tych, na której widać dziewczęta w kloszowych sukienkach... Nie zdajecie sobie sprawy, że Wy to możecie pogodzić, bo łatwiej godzicie sprzeczności, umiecie z nimi żyć - a oni są w tym miejscu skonstruowani wedle innej logiki: albo kobiety są im równe, albo są od nich wyższe, lepsze, doskonalsze; nie da się tak i tak naraz.
A kiedy dostajecie do ręki dzieło, które daje Wam wiedzę o nich taką, że pozwala ich zrozumieć (im zaś lepiej zrozumieć siebie) - powiadacie, że ta książka Was nuży do tego stopnia, że... I to takie dzieło, które pozwala Wam i im zrozumieć mężczyzn mniej jako mężczyzn, lecz przede wszystkim jako ludzi. Bo to nie dzieło o facetostwie ani o męskości - to dzieło o męstwie (zapomniane, bo niepotrzebne dziś słowo).

Nie zdajecie sobie sprawy, że oni, choćby nie przyznali tego świadomie, wiedzą, czy raczej mają w sobie uznanie, że oni rządzą światem, a nimi kobiety - i że skoro tak, to gdy kobiety równouprawnione współrządzą światem, tym samym przestają rządzić mężczyznami (ta sama logika wykluczenia dwóch rzeczy naraz, skoro to rzeczy sprzeczne). Tracą wpływ na mężczyzn, mężczyźni przestają się powoli, stopniowo liczyć z kobietami, z ich kobiecością. Innymi słowy: że zyskując coś tu, zmieniając coś tu, zmienia się coś i gdzie indziej, i tam traci; nie da się tu zmienić, a tam żeby zostało, jak było.
Nie macie dość świadomości, że skoro Wy się maskulinizujecie - to oni się feminizują. Skoro na ekranie Wam się podoba taki Leonardo di Caprio albo taki drugi model, nie pomnę już, jak mu tam (ten z "Piratów z Karaibów" w roli Willa Turnera) - wtedy mówią, że wszystkie baby to idiotki, więc Wy uznajecie za niesprawiedliwych, zazdrosnych itp. Oni z czasem przestawiają się na ten Wasz gust (jako się rzekło, im na Was zależy nie mniej, niż Wam na nich). Zauważacie: z nich się robi takie mli-mli po wieki wieków. Zauważacie: coraz mniej facetów, w których kobieta może znaleźć oparcie. Wtedy Waszym ekranowym ideałem podobania staje się niespodzianie facet po 60-ce: Sean Connery. Bo taki przystojny? Tak, ale niemało jest równie przystojnych, a dużo młodszych. Nie dlatego zatem, że przystojny, staje się ekranowym ideałem podobania - lecz dlatego, że to ostatni prawdziwy mężczyzna ekranu... A w końcu wchodzicie na scenę i śpiewacie: Gdzie ci mężczyyyyyźniiiii? Prawdziwi tacy? Mmmm, orły, sokoły, herosy? Gdzie Ci mężczyźni na miarę czasów? No gdzie te chłopy, gdzie?
Niemaniemaniemaniemaniemaniema...
Użytkownik: jakozak 21.06.2012 20:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Baby, ach te baby, człek ... | WBrzoskwinia
A co ja Ci, Brzoskwinio, zrobiłam złego, że się tak wyżyłeś pod moim niewinnym wątkiem? Że mnie książka nie zainteresowała, to znaczy, że jestem taka straszna baba?
Może źle spałeś?
Użytkownik: jakozak 21.06.2012 20:56 napisał(a):
Odpowiedź na: A co ja Ci, Brzoskwinio, ... | jakozak
... nie pod wątkiem, tylko pod moją wypowiedzią.
Użytkownik: WBrzoskwinia 22.06.2012 18:29 napisał(a):
Odpowiedź na: ... nie pod wątkiem, tylk... | jakozak
Ach jojku, jojku, toż klamra otwarcia i zamknięcia tamtego listu jasno świadczy, że mówię pół żartem, pół serio komentarz wskazujący na wymiar aktualnego dzisiaj odczytania dzieła Saint-Exupery'ego; a i chciałem tym razem krótko - a Ty z tego odczytałaś tylko serio i tylko "dzisiejszość", więc Ci wychodzi, że się wyżywam...
No, ale stąd wynika, że z kolei mnie się zdawało, że Cię lepiej znam; po wiadomej Ci linii wzajemnego (mam nadzieję) zrozumienia i sympatii, jakoś tak bez zastanowienia zakładałem, że potraktujesz to z żartobliwym dystansem. Innymi słowy: że jeśli już w ogóle przyjąć, że wyżywam się na Tobie, to tym samym widać, że wyżywam się i na sobie. Bo przecież nie ma już takich mężczyzn... to już historia...

A na poważnie: wiesz, to właściwie dziwne. Ja rozumiem, że to w dużym stopniu nie jest książka dla dziewcząt, jako poniekąd skupiona na tzw. męskich sprawach. Niemniej to przecież tylko punkt wyjścia do sfery głębszej: ludzkiej. A ta jest i dla dziewczyn. I to ta w tym dziele jest ważniejsza. Pod tymi zaś względami wujek Antoś jest nieodrodnym dzieckiem dziadka Józka - a Ty przecież z Conradem jesteś na tyle blisko, że Cię nie tylko nie nuży, ale wręcz przeciwnie... (no, chyba że coś mi się poplątało; może źle zapamiętałem, że gdzieś o Conradzie wyrażałaś się jak najbardziej na +). A i sama powiadasz, że do innych dzieł wujka Antosia też jesteś na +. To zatem dziwne: czemu akurat tutaj nie? Przecież w niejednej z tamtych też tak jest z owym przedstawianiem spraw tzw. męskich, a tamte Cię nie nużą... A to przecież jedno z trzech jego dzieł najlepszych.
Jedno z dwóch. Albo udział "spraw męskich" (rzeczywiście tu bodaj największy w porównaniu z innymi jego dziełami) przekroczył Twoją granicę zainteresowania wujkiem Antosiem - albo na odwrót: nie doczytałaś tam owej sfery ludzkiej, przecież tak istotnej w Twym odbiorze literatury (oj, a może rzeczywiście Ty mi się mieszasz w tym punkcie z Olgą... nie, no skąd, przecież to Ty mi pisałaś o "Wyborze Zofii"). No, może zły dzień miałaś, albo co; zdarza się.

Oczywiście nie namawiam Cię na powtórkę z tego dzieła, jak nie namawiałbym na szpinak, skoro Ci nie smakuje. Niemniej pamiętaj (i to, tak samo, jak list poprzedni, kieruję do wszystkich czytających ten list, nie tylko do Jakozak), że tam akurat najpierw wychodzi się od spraw "męskich", a potem coraz bardziej idzie do ludzkich. Czy może raczej: sprawy "męskie" są poniekąd z wierzchu, trzeba czasu, uwagi, niejakiej wnikliwości (ale wcale nie jakiejś wielce wyjątkowej), by poprzez nie wejść do ludzkich. Jeśli znużenie przemogło, nie pozwoliło dać sobie czasu na owo zstąpienie do głębi - no to zdechł pies, to dzieło nie da się przeczytać. Lecz jeśli przemóc owo pierwsze wrażenie znużenia i jednak skupić się - o, wtedy skarby czekają, to przecież należy do najlepszej literatury na świecie. Oczywiście, że to dzieło napisane dla tych, dla których i ta "wierzchnia" sfera jest cenna, warta uwagi, jest skarbem. Jak widać, w tym i z innych tu zamieszczonych listów, tak wprost sformułowane informacje wyglądają poniekąd banalnie, czy schematycznie; głównie z tego powodu, że ta tematyka i poruszające ją dzieła sprzed wieku są dziś całkiem niemodne, całkiem nie na czasie, innymi słowy: w kulturze mli-mli np. bohaterstwo to z definicji głupota, nuda, niewarta uwagi, co najwyżej może być pretekstem do mnóstwa ekscytujących widowiskowych wybuchów i nadludzkich wyczynów gimnastyczno-sprawnościowych, ale to na filmie, boć to kultura obrazka. Toteż w poprzednim liście zdecydowałem się na formułę powiedzenia o tym nie wprost i w połączeniu właśnie ze szczegółem aktualnej dziś możliwości odczytania. Mimo to, choć Jakozak zna na tyle WB, że wie, iż temu szkoda czasu na wyżywanie się, więc gdy już pisze, to głównie po to, żeby pomóc, odczytanie pozostało na wierzchu... (aby już zamknąć sprawę poprzedniego listu: skoro z niego wiadomo, że WB jest mężczyzną dzisiejszym, to, oj, pójdzie teraz do Jakozak wypłakać się w kamizelkę, tfu, w spódnicę, bo mu taką krzywdę tym oskarżenieeem o wyżywaaanie zrobiiiła... A ta wtedy nie ma wyjścia, teraz musi go pogłaskać i powiedzieć: nie płacz, o popatrz, ptaszek leci, ptaszek! Oj, nie; to u Szaniawskiego, a tutaj musi być: o, samolocik leci, samolocik!).

Wróćmy jednak do wujka Antosia. Wiadomo, że WB nie zmyśla żadnych widzimisiów o tym dziele, bo ono mu się podoba, lecz jak mówi, to wie - i ma na to dowody obiektywne. Tylko jako przykład podam jeden. Co więcej, ów jest tu w czyimś liście przytoczony, jako argument przeciw kogoś innego twierdzeniu w kwestii bohaterstwa.

To coś jak u Conrada, tak drobnostka na jedno-dwa zdania. Łatwo zatem w czytaniu można się omsknąć, przyjąć to do wiadomości bez rozważenia, "ewidencyjnie", bez skupienia na tym uwagi. Pilot-rozbitek powiada, że wytrwał dzięki myśli o żonie i dzieciach. Takie pitu-pitu, może nużyć. Ciut zastanowienia: to o małym wymiarze w wielkości bohatera, kropka, czytamy dalej.
Gdy się jednak zatrzymać, zaczynają się wyprawiać niezwykłe rzeczy. Myśl, że jeśli zginie i go nie znajdą, to nie wypłacą żonie ubezpieczenia, więc rodzina wpadnie w nędzę - tylko z wierzchu wygląda materialnie czy prymitywnie interesownie, jako myśl o pieniądzach. Tak się przyzwyczailiśmy, to już schemat: gdy pada hasło "pieniądze", to chodzi o pieniądze; a jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to też chodzi o pieniądze. Gdy się tego schematu (czy jakiegoś innego schematu, typu: "tylko mu baba w głowie") nie pokona czy nie ominie, można przestać czytać, szkoda czasu. Naprawdę chodzi o parę rzeczy.
Jedną psychologiczną: myśl o niej i dzieciach trzyma go przy życiu, inspiruje jego wolę przetrwania. Tak to działa: gdy przyjdzie zrobić coś na granicy swoich możliwości czy poza nią, a człowiek jest już tak do cna wyczerpany, wtedy przychodzi zawężenie myśli do czegoś jednego, skupienie się na czymś elementarnym, oczywistym, prostym, czasem cennym. To kwestia psychologii człowieka, a więc ludzka, kwestia mechaniki działania - i to ma przełożenie na każdego. Przecież nie inaczej jest np. na całkiem zwykłej górskiej wycieczce: idziesz, podejście Cię wykańcza do cna, myślisz sobie "Nie dam rady, mam dość"; coraz bardziej skupiasz się na następnym kroku i następnym, i następnym, na łomocie własnego serca, za chwilę staniesz, ale nie, idziesz, nucisz piosenkę w myśli, do rytmu kroków, albo np. liczysz uderzenie serca pod rytm kroków (albo coś); to liczenie, ta piosenka (to coś, co sobie znajdziesz) pomaga iść; zupełnie przestajesz widzieć, co jest dookoła, czy drzewa, czy jakie piękne widoki - nawet następne kroki już się nie liczą, jest już tylko ta piosenka albo kolejne liczby, już tylko rytm, takt - aż nagle i niespodziewanie wyrzuca Cię na przełęcz lub szczyt, uff, tu już można odetchnąć, ale najpierw jest miłe zdziwienie "O-o, jednak wlazłam!" (przy okazji: ot, dzięki temu człowiek uczy się doceniać muzykę, jeszcze jak!). I to tak pilot Pirx u Lema zamyka oczy na próbie zwanej Koronacją, i myśli o tym, co mu pomoże za nic tych nieszczęsnych oczu nie otworzyć - by przejść próbę. Tu wędrujesz, tam Pirx ma przez trzy godziny zamknięte oczy - a u wujka Antosia sytuacja nie jest tak łatwa, tam trzeba sobie uratować życie, więc człowiek skupia się na czymś o wiele ważniejszym, istotniejszym, najistotniejszym, niemniej bliskim, oczywistym, tj. zarazem wielkim i prostym.
Można czytać dalej, wiedząc o owym wymiarze mechaniki ludzkiej tego jednego czy dwóch zdań u wujka Antosia. Ale to nie koniec.

Tam się pojawiają pieniądze nie jako cel, nie jako cokolwiek istotnego, lecz tylko jako przedmiot, narzędzie, środek do celu. To ona jest celem - to, żeby żyła dobrze. Oczywiście, że on chce żyć, jak każdy, ale nie to jest najważniejsze. Przeciwnie, to drugorzędne. Jest tak wykończony, że na życiu już mu nie zależy. Trzyma się życia już nie po to, by przeżyć, lecz tylko po to, żeby go znaleźli, choćby jako trupa, bo to warunek, żeby ona dostała ubezpieczenie, więc żeby nie wpadła w nędzę. Tak u Gyóniego konający honwed myśli "Synu... żono", a w niejednej książce marynarz w obliczu sztormu widzi swą rodzinę. Tak - w innej skali (jak wyżej z tą wycieczką górską) myśli się o bliskich, gdy się jest daleko, no i na samym końcu też znana z literatury sprawa, co i jak marynarze myślą o kobietach, czują do nich, pod koniec długiego rejsu, acz to już prawie całkiem nie to, lecz drobny tylko ułamek, cień.
Ale tu to właśnie owa najwyższa skala, czy wręcz poza skalą. Czy Ty sobie teraz zdajesz sprawę, jak potężnie on jest z nią związany, jak bardzo mu na niej zależy, na jej dobru, w tym: że na niej zależy mu bardziej, niż na sobie? Nie czujesz, jak bardzo ona, dziewczyna, i rodzina, jest sensem jego życia, ważniejszym od samego życia? Masz pojęcie, co za tym stoi i jak jest wielkie, skoro dzięki temu jego na to stać? Aż na tak wielki wysiłek, całkiem poza granicami swoich możliwości? No, nazwij po imieniu to coś, napisz to sobie, nie mnie, takimi literami, na jakie to zasługuje, skoro jest aż takie.
I Ty, ze swoją bystrością, swoim wyczuciem, właśnie Ty powiadasz, że to Cię nuży?! Człowieku, jak możesz? Miało już nie być o poprzednim liście, ale trudno. Gdybym napisał go tak wprost, jak wyżej, dopieroż by dawało to asumpt do podejrzeń, że się wyżywam, bo mi coś zrobiłaś. Nie mnie zrobiłaś, tylko sobie, ja się tu przecież nie liczę, tylko dzieło i czytelnik, a więc Ty. Przyznaj z ręką na sercu, nie przede mną ani nikim, lecz przed sobą: nie otworzyłaś się dość, by to przeżyć. Nie pokonałaś swego znużenia na tyle, by go zrozumieć, ale mniejsza o niego; nawet jej sobie nie wyobraziłaś, nie przeżyłaś. Czy teraz sobie już wyobrażasz, jesteś w stanie: skoro takiego faceta łączy z nią coś aż tak kolosalnego, to musi dopiero być dziewczyna takiej klasy, że... (czytałem to tylko kilka razy, ostatni raz dawno, więc nie pamiętam: zdaje się, o niej jest jeszcze jedno zdanie; narrator ją raz widział chyba, wspomina tylko hasłowo, ani żadna piękność, ani nic takiego, ot, zwyczajna, skromnie ubrana, wita męża uśmiechem... a może już konfabuluję to, co ja o niej myślę?). No? Sama powiedz: a gdzie znajdziesz literaturę, która coś tak wielkiego i tak do głębi ludzkiego, i zarazem aż tak prostego potrafi przedstawić w dwóch zdaniach i tak pięknie? Masz do czynienia z pięknem w bardzo czystej postaci, to się wyjątkowo zdarza. Tak znajdziesz, jest, w tym u Conrada, na tym poziomie - ale wyższego poziomu już nie ma. Przy tym wysiada "Wesele", to pancernik z główną artylerią kalibru 406, a ten jest uzbrojony w 460-ki, potężniejszych pancerników nie ma i nie będzie, to czołówka arcydzieł sztuki światowej, są i może jeszcze będą równie wielkie, ale większe nie. Taki jest nie tylko dzięki tej jednej scenie, oczywiście, taka jest całość. No i naturalnie z samej tej sceny się tego nie wyczyta, ona jest taka dopiero w kontekście całości. Toteż na tym nie koniec.

Jako się rzekło, dla dziewczyn tu może być bariera. No jakże to łączy go z nią coś "aż", skoro on co dzień odwraca się do niej plecami, zostawia ją i wsiada w maszynę, by zaryzykować głową w przelocie przez góry - jak wiadomo, nie nad górami, lecz pomiędzy nimi; to lata 20-te, samoloty nie mają takiego pułapu. Subiektywista, zwłaszcza dzisiejszy zatem powie: on lata, bo mu się to podoba, adrenalina, emocje, te rzeczy, samoekspresja, lubi się poczuć bohaterem itp.; robi to dla siebie. To taki typowy dzisiejszy bełkot na zasadzie przemieszania kłamstw z prawdą, żeby wniosek wypadł wiarygodnie. Prawdą jest, że robiłby co innego, gdyby go to nie pociągało, gdyby nie był lotnikiem z krwi i kości, gdyby go to nie radowało, nie dawało satysfakcji, gdyby się przez to nie spełniał (z dzieła to widać, oczywiście nie jest to podane tak wprost, jak tu, tylko pięknie). Lecz gdyby to robił tylko dla siebie, za nic by nie ryzykował. Nikt by nie ryzykował, gdyby to była prawda o człowieku - a wtedy też nikt by ich na takie loty nie wysyłał. To zatem jest - ale nie jest ani jedyne, ani najważniejsze. Lecą, bo tak trzeba, bo od tego są, to ich zadanie, powołanie, misja (ciąg dalszy w "Liście o Graalu", nie będę się powtarzał). Po to, żeby zarobić na swoje pensje (i dochody firmy), wozić listy, ładunki, z czasem ludzi itd.? To jest warte ryzykowania życia? Nie. Tylko że to nie dzisiejsza epoka, w której tak się stawia sprawy. Ów pieniądz, dochód, list, pasażer, ładunek - to jest, to się liczy, ale nie samo przez się, lecz znów przez to, co za tym stoi; znacznie większego. To dlatego to dzieło ma ten tytuł. To się przekłada na wielkie, obecnie zatem niemodne słowa. Nie chodzi tu o statystyczną sumę osób. Chodzi o to, co wiesz - zostało wieki wcześniej powiedziane: żaden człowiek nie jest samoistną... - a i dziś czasem zdarza się wyjątkowo usłyszeć w szumie informacyjnym: na miły Bóg! życie nie tylko po to jest by... To należy też do owych najgłębszych prawd tego dzieła.

I teraz zauważ: jakże łatwo to zredukować. Spłycić, ograniczyć człowieka do sfery członka zbiorowości, twórcy postępu cywilizacyjnego, bohatera pracy np. socjalistycznej itp. I przypieczętować taką pseudorecenzję, psudointerpretację, że dlatego właśnie wujka Antosia tyle razy publikowano za komuny i że zatem teraz nie warto go czytać, przestarzałe to i konserwatywne, itp.

Koniec? Nie. Powiedziałem o tym po kolei, więc osobno - w dziele to całość. To jedność, tak, jak to naprawdę jest, a oto klamra spinająca. Gdyby było osobno (jak to dziś moda), w ogóle nie dałoby się tego tak napisać. Gdyby było osobno, wtedy przy życiu trzymałaby go w owej krytycznej sytuacji myśl wielka: o ludzkości, o dobru wspólnym, o owej pracy przecierania nowych szlaków dla wspólnej lepszej przyszłości, postępu itd. Ponieważ nie to mu wtedy, tam przychodzi do głowy, nie na tym się skupia - łatwo wtedy udowodnić, że tego w ogóle nie ma, że to się nie liczy, że to złudy propagandowo-ideologiczne, fikcje, a skoro fikcje, to właśnie prawdą jest to, co subiektywne i subiektywistyczne, ewentualnie też pragmatyczne. Tak u Lema, w "Powrocie z gwiazd": Gimma wysłał Ardera do dziury w imię nauki, a gdy ten tam utknął, nad wrzącym błotem, które go mogło w każdej chwili zabić, Bregg, ryzykując głową, zlazł tam i go wyciągnął, w imię racji tych jego nieszczęsnych flaków; po czym po powrocie na Ziemię (planetę ludzi) okazuje się, że pozostała tylko racja flaków (nie darmo pada tam hasło: "Bregg, wiedziałem, że jesteś narwany, ale nie przypuszczałem, że jesteś głupi"). Z dziesięć lat wcześniej są "Dwa teatry": w jednym teatrze zostawia się starca na śmierć, bo nie ma technicznych możliwości uratowania go w czasie powodzi - a w drugim są z tego powodu długo później wyrzuty sumienia... (gdyby to dzieło powstało dzisiaj, byłoby taką krytyką dzisiejszych czasów, że głowa mała - że zaś powstało przed z górą pół wiekiem, ono jest taką właśnie krytyką dzisiejszych czasów, tylko kogo to dziś obchodzi...). Czemuż owa subiektywistyczna interpretacja jest głupia? Bo nie uwzględnia całości, jest kawałkowa. Przecież na początku stało o psychologicznej stronie medalu: to sytuacja, w której skupienie na czymś bliskim, prostym, oczywistym, więc w miarę łatwym do ogarnięcia, pomaga woli. To co wielkie, otchłanne tym samym jest po temu za skomplikowane, za wielkie właśnie. To zatem nie dowód, że tego nie ma ani się nie liczy - lecz że człowiek jako całość składa się i z tego, i z tamtego. Nie z wielkości i małości - lecz z tego co wielkie obiektywnie i tego, co wielkie subiektywnie; obie te sfery zazębiają się w całość, czy raczej są stopione w całość (czyli np.: wbrew pozorom, "Niezwyciężony" naprawdę jest niezwyciężony, choć poniósł klęskę). I takie jest przełożenie tej sprawy na tamtą, jako druga część klamry spinającej: nie da się przeżyć ze względu na dziewczynę, a latać tylko ze względu na ideę, ani bo się pilotowi tak podoba ze względu np. na narkotyk ekscytacji balansowaniem na krawędzi zagrożenia itd. Lata się, szuka drogi przez góry, ryzykuje - również dla niej, i dzieci, ze względu na nich; tak potężny związek z nimi nie może mieć przełożenia na jakąś jedną sferę, lecz przenika całość człowieka, wszystko, co robi. Zatem działa się, istnieje się tyleż dla siebie, co i dla ludzkości, jak i dla najbliższych - to całość. Na tym polega wielkość istoty ludzkiej - i zarazem jej człowieczeństwo. Pokazanie i wykazanie tego należy do zasadniczych wartości tego dzieła - i m.in. dzięki niej ono jest arcydziełem ("m.in.", bo samo to by nie wystarczyło; arcydzieło to też nie kawałek, lecz całość, w której wszystko gra na najwyższym poziomie).

Ufff. Kropka. Mam nadzieję, że zasłużyłem na wybaczenie Twoje i wszystkich urażonych poprzednim listem. A i liczę na to, że tym wszystkim, którzy doczytali do tego miejsca, łatwiej będzie czytać "Ziemię, planetę ludzi", w tym ewentualnie: czytać raz jeszcze - czytać tak, jak ona na to zasługuje. Tak, nie jest to rzecz łatwa. Zatem liczę i na to, że po takim dictum ci, którzy nie dali albo dadzą jej rady, będą wiedzieć, że mimo to nie wolno jej lekceważyć.
A dodam wprost jeszcze jedno, co i w poprzednim, i w tym liście było, i co jest istotne, a co z pewnością zauważyliście, bo po to dałem czasami takie jakby "błyski" nawiązujące do innych dzieł. To dzieło o takiej głębi, że ma niejedno wspólne z literaturą wszelką - przy czym nie idzie tylko o świadome czy nieświadome nawiązania czy inspiracje. Dzieło wujka Antosia nie jest tylko wartością samą w sobie, lecz i wartością poprzez wspólność z wieloma innymi. Toteż bywa, że przeczytanie go daje klucz lub choć dziurkę od klucza do innych, jak i na odwrót, owe inne pozwalają łatwiej wniknąć w to dzieło. Zatem i z tym warto się liczyć. Idzie o to, że twórcy ich są z tej samej kultury i że o te same wartości im chodzi, tak pojmowane, tak szacowane, tak szanowane. Ludzkie.
Użytkownik: jakozak 22.06.2012 22:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach jojku, jojku, toż kla... | WBrzoskwinia
Ależ :-)
Czytałeś, że ją odłożyłam znużona. Nie chwyciło po prostu. Z tematyką to nie ma nic wspólnego.
Użytkownik: WBrzoskwinia 24.06.2012 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ :-) Czytałeś, że ją... | jakozak
... łyżkami jadł (-bym), mimo to nigdy się nie wyznam. To "Ziemia..." nie chwyciła, a "Nocny lot" chwycił? Że o "Pilocie wojennym" nie wspomnę, który względem tamtych powinien znużyć najbardziej, bo jest najmniej "damski", a właściwie wcale nie jest "damski". Gdybyś zapytała o "Cytadelę" (z przyczyn niewiadomych zwaną "Twierdzą"), w ogóle bym nie wiedział, czy Ci ją doradzić, przewidując pożeranie z zachłystywaniem się - czy wręcz przeciwnie, do omijania z daleka, na podwójny dystans maksymalnej donośności artylerii wielkiej mocy...
A i nijak nie mogę dojść, czy ten logotyp po "Ależ" to tylko znak ubawienia, czy wybaczenia też...
Użytkownik: jakozak 24.06.2012 20:55 napisał(a):
Odpowiedź na: ... łyżkami jadł (-bym), ... | WBrzoskwinia
:-)
Użytkownik: EPA! 24.06.2012 22:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach jojku, jojku, toż kla... | WBrzoskwinia
Tak pięknie to napisałeś, że jutro chyba pędem udam się do biblioteki, by wypożyczyć tę książkę...
Użytkownik: WBrzoskwinia 27.06.2012 13:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak pięknie to napisałeś,... | EPA!
Ale pamiętaj, że wujek Antoś napisał całość o niebo piękniejszą i o niebo trudniejszą; to jest pod wieloma względami rzecz niedzisiejsza, bo ponadczasowa. To znaczy: nie chciałbym, żeby to, iż ja potrafię pięknie napisać, przyczyniło się do powstania następnych zawiedzionych, znużonych itp. "Ziemią..." wujka Antosia, bo mają w innym miejscu wrażliwość albo to akurat ich nie interesuje.
Powtórzę zatem: to dzieło otwarte (ale nie łatwe) dla tych, którzy interesują się lotnictwem i człowiekiem powietrza (nie mam na myśli hobby). Wszyscy inni będą mu stawiać opór. Takim czytelnikom przyjdzie dostosować swe czytanie do dzieła, do tej jego "lotniczości" - i wtedy dopiero sezam jak najbardziej humanistycznej sfery w tym dziele się otworzy, bo to jest dzieło dla wszystkich. Jeśli zaś ktoś nie pokona swego własnego oporu, no to zdechł pies.

Zauważ, że względem tego, co wyżej, bardzo charakterystyczne są inne wypowiedzi tutaj zamieszczone. W nich raz po raz można przeczytać: to jest książka o tym, o owym, o tamtym, jeszcze o czymś innym; raz czy drugi bywa, że są to sprawy postawione opozycyjnie (to o bohaterach - nie to o tym, co w nich małe, a raczej ludzkie).
Porównując dla skrótu w nawiązaniu do Norwida: to tak, jakby jeden czytelnik dotarł w dziele do piękna, drugi zaś do miłości (trzeci do...; itd.), względnie do jednego to bardziej przemówiło, do drugiego tamto; jedni notują to ewidencyjnie, inni gotowi się spierać "to o pięknie - nie, to o miłości" - czyli dość przeczytali w głąb, natomiast nie bardzo wszerz, jakby nie pokonują jakiejś bariery, która pozwala stwierdzić, że to dzieło o całości, w sensie czy w trybie "coż wiesz o Pięknem? Kształtem jest Miłości". To nie ewidencja zbioru; to jest powiązane, coś jak struktura kryształu.
Nie krytykuję, tylko konstatuję sytuację. Czytanie, a właściwie prze-czytanie, zawsze polega na przekraczaniu granic, to przecież najcudowniejszy fenomen literatury.
Użytkownik: EPA! 27.06.2012 19:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale pamiętaj, że wujek An... | WBrzoskwinia
"Czytanie, a właściwie prze-czytanie, zawsze polega na przekraczaniu granic, to przecież najcudowniejszy fenomen literatury. "
TAK!
Bez obaw spróbuję się zmierzyć z "Ziemią...". Do tej pory wujek Antoś mnie nie rozczarował.
Użytkownik: MariuszeQ 31.01.2011 20:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka opowiada o losach... | kak
Jakoś nie do końca mogę się zgodzić ze zdaniem : "Sławi i przeklina ich zawód, ale przede wszystkim docenia człowieka takim, jakim jest, ze wszystkimi jego wadami i zaletami." Wydaje mi się, chociaż może się mylę..., że Exupery pochwala raczej człowieka takiego, który mimo świadomości własnej ułomności jest zdolny do wielkich czynów. Książka jest właściwie pochwałą heroizmu, wzbijania się ponad własne słabości (np. wypadek Guillaumeta w Andach, czy rozbicie się samolotu Exupery'ego o piaski Sahary i jego nadludzka walka o przeżycie). Trzeba walczyć z samym sobą, a także z matką naturą i wygrywać w tej ciężkiej, często nierównej walce. Tylko nielicznym się to udaje i tylko zwycięzcy zasługują na uznanie i podziw. A ciało i umysł to jedynie narzędzia, które mają służyć rozwojowi ludzkości.
Wiara w człowieka i jego potęgę - oto co nadaje sens życia Exupery'ego.
Czasami czytając dzieła SaintEx'a wydawał mi się trochę fanatyczny w tej swojej wizji (Nad)Człowieka... No cóż... Pewnie przewrażliwienie z mojej strony :P
Użytkownik: imarba 31.01.2011 20:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakoś nie do końca mogę s... | MariuszeQ
Uwielbiam autora, więc może powiem tak. Trzeba pamiętać o czasach z którymi przyszło mu się zmierzyć. Wojna zmienia ludzi - czasami nawet w potwory. Zginął bodajże w 44, ale jako człowiek, a nie autor miał wiele przeróżnych wad. Niestety nie czytałam pamiętników jego żony, bardzo żałuję. W nich podobno jawi się jako ktoś zupełnie inny. Zresztą, zmieniła się także funkcja i rola samej literatury...
W tamtych czasach miała ona inne cele.
Ja postrzegam go jako kogoś, kto pisał pięknie, a nie widziałam w nim nadczłowieczeństwa, raczej właśnie ludzką troskę. Choćby Guillaumeta w Andach przy życiu trzymała polisa ubezpieczeniowa dla żony i dzieci, bo gdyby nie znaleziono jego ciała nie mieliby co jeść. Dla mnie to jest głęboko ludzkie... Ba , kiedy to czytałam mając naście lat wydawało mi się nawet przyziemne i strasznie mało wzniosłe.
Wolałam wówczas czytać, o bohaterach pokonujących ( dosłownie) góry, a nie o takich, których przy życiu trzyma myśl o polisie ubezpieczeniowej, a jednak... To było wielkie dokonanie i opisane pięknie.
Użytkownik: MariuszeQ 12.03.2011 22:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwielbiam autora, więc mo... | imarba
Jakby nie było bardzo polecam książkę Alaina Vircondeleta "Legendarna miłość Antoine i Consuelo de Saint-Exupery". Antoine "uczłowieczony" i z całkiem innej perspektywy :P
Wracając jednak do naszej dyskusji w dalszym ciągu uważam, że Saint-Ex jest trochę fanatyczny. Twój przykład raczej mnie nie przekonuje. Ja zrozumiałem to trochę inaczej. Dla mnie postać Guillaumeta ma wymiar symboliczny. Chodzi tu o pochwałę wielkości człowieka przez duże C. Miejsca dla człowieka przeciętnego w tej literaturze nie znajdziemy.
Osobliwy jest również stosunek Exupery'ego do współczesnych mu pisarzy pozostających na emigracji, których jedynym narzędziem walki z wrogiem było słowo. Zachęcam do zgłębienia tematu :-)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: