Dodany: 23.05.2023 23:07|Autor: zielkowiak

Przędza w misce


Dla wielu kobiet Natalia de Barbaro ze swoimi książkami psychologicznymi (?), coachingowymi (?) była objawieniem. Jej pierwsza książka, „Czuła przewodniczka”, sprzedała się w tysiącach egzemplarzy. Mnie zmierziła. Była egzaltowana, posługiwała się uproszczeniami. Zawierała wiele stron banałów o tym, że należy być dobrym dla siebie, by móc być dobrym dla innych. Oraz wiele opowieści i porad w trybie nakazującym np. „pracuj mniej”, „znajdź sobie swój własny pokój, spędź dużo czasu na urządzaniu go”. Może dla kobiet z klasy wyższej średniej takie pomysły są do realizacji, dla zwykłych zjadaczek chleba natomiast mało realne. Trzeba zapewnić utrzymanie sobie i dzieciom, nie każdy ma tak dobre warunki mieszkaniowe, by mieć pokój tylko dla siebie, itp., itd…

W „Czułej przewodniczce” były jeszcze poszukiwania wewnętrzne, które zupełnie nie są zgodne z moimi. Natalia de Barbaro uważa, że jest Ktoś, kto się nami opiekuje i czuwa nad nami i jest to Duchini... Autorka odeszła od katolicyzmu i chrześcijaństwa na rzecz wielkiego synkretyzmu religijnego.

Reasumując, pierwsze spotkanie z książką psychologiczną (?) de Barbaro nie zachęcało do sięgnięcia po drugą pozycję - sądząc po okładce, napisaną w tym samym stylu - ale postanowiłam jednak przeczytać „Przędzę”. Po pierwsze, dostałam jej egzemplarz za darmo, a w dodatku bliska mi osoba napisała o niej intrygująco w portalu społecznościowym. Za jej zgodą zamieszczam treść wpisu:

„Czekasz na tę jedną chwilę, w której „Przędza”, zakupiona w przedsprzedaży, pojawi się w Twoich rękach. Wychodzisz w deszczowy dzień, by ją odebrać i dzięki temu możesz się przewietrzyć (bo przecież nie wyszłabyś się przewietrzyć bez konkretnego celu w tak zawalony obowiązkami dzień). Obmyślasz w głowie, kiedy będziesz mogła zacząć czytać i w jakim przedziale czasu powinnaś się wyrobić z tą książką, zanim wjadą kolejne powinności, zobowiązania, terminy.

Zaczynasz czytać wieczorem i wypełnia Cię zdumienie, coś drga. W kolejny wieczór znów czytasz i ponownie tylko kawałek. Następnego dnia chcesz czytać więcej, ale inaczej, więc choć Twoja ręka wiele razy dotyka okładki (głaszczesz w ten sposób siebie, czerpiesz przyjemność z dotyku) i w końcu wpycha książkę do torebki, to ostatecznie ją stamtąd wyciąga, i z ulgą odkłada na półkę przy łóżku. Bo ta książka do torebki Ci nie pasuje. Bo torebka nijak nie może jej pomieścić. Bo wyszarpywanie jej z torebki, by przeczytać w biegu pociągu kilka zdań, by urwać coś dla siebie ze stania w zatłoczonym autobusie, to nie to, to nie tym razem.

I budzi się w Tobie wdzięczność, że Autorka usiadła do swojego tkania, i podzieliła się nim z Tobą. I tak cholernie się cieszysz, że aż płaczesz ze szczęśliwego poruszenia, że Twoje pragnienie Mniej, Wolniej, Głębiej ktoś tak pięknie opisał. Choć na dobrą sprawę mogłabyś nie wiedzieć, czemu dokładnie ten płacz, bo on po prostu oznacza, że czujesz, że jesteś w sobie, u siebie.

I wiesz, że odpowiedzialność za to, czy i co zrobisz z tym pragnieniem Mniej, Wolniej, Głębiej, jest po Twojej stronie. I że to wspaniałe, bo jest trochę tak, jakbyś właśnie teraz sama sobie mogła powiedzieć: Jestem po Twojej stronie! I odpowiedzialność za tego, kogo się oswoiło to też odpowiedzialność za Twoją Dziewczynkę, bo już jakiś czas temu ją przyjęłaś, oswoiłaś i pokochałaś w jej bliźniaczej naturze, dzikości oraz tańcu z wilkami.
I tak jest Ci dobrze w tej bliźniaczości, która dla Ciebie oznacza, że można i tak i inaczej; że może być i jedno i drugie; że raz jesteś taka, a raz taka; »że jest tak i tak, teraz tak, a za chwilę inaczej«.

Teraz jest też tak, że czytanie przed snem to dla Ciebie medytacja. Zrezygnowałaś z niej na całe wieki rushmagedonu. A jeszcze wcześniej czytałaś kompulsywnie. A teraz nauczyłaś się czytać na nowo, w zgodzie ze sobą. I uczysz się zgody ze sobą i działania w takiej zgodzie, na co dzień.

I nie wiesz, czemu od wczoraj siedzi Ci w głowie wers piosenki, której nie słuchałaś i nie słyszałaś od wieków (no bo to Just 5): »W codzienności uśpione myśli słowa i sny…«. I chodzisz sobie z tym wersem i myślisz sobie o tym i jest Ci raźniej, bo wiesz, że nie jesteś sama, która myśli tekstami piosenek do niej przychodzącymi.

I tak po nitce do kłębka… I tak nitka do nitki… Kiedyś powiedziałabyś: się przędzie. A teraz powiesz: przędę”[1].

Cóż, ja inaczej odbieram rzeczywistość, więcej we mnie rozważnej niż romantycznej. Zachwyca mnie co innego i inaczej opisuję swoje zachwyty. Jednak, ku swojemu zdziwieniu, „Przędzę” przeczytałam z zaciekawieniem i bez niesmaku. Nie ma tu kategorycznych porad "zrób to, nie rób tamtego". Dużo pokazywania niuansów i różnych odcieni życia. Autorka raz po raz zwraca się do czytelniczki: nie znam Cię osobiście, nie wiem co dla Ciebie najlepsze, MOŻESZ (już nie musisz!) spróbować. To duża zmiana w stosunku do książkowego debiutu coachingowego de Barbaro.

Wprawdzie obecne wydanie wygląda jak dziennik pensjonarki, na co drugiej stronie są jako ilustracje kompozycje Mayry Wojciechowicz, które wyglądają jak zasuszone kwiatki w pamiętniczku, jednak nie jest to infantylna pozycja. Mówi nie moim językiem, ale o ważnych sprawach dotyczących wzięcia odpowiedzialności za swoje życie, w takich ramach, jak to możliwe, przy zobaczeniu wszelkich ograniczeń i czasami przystaniu na nie. Przypomina, że czasami możemy uważać tak, a potem zmienić zdanie i jeszcze raz zmienić, i to jest w porządku. Pokazuje, że warto zaprzyjaźnić się ze swoim ciałem, także tym z rozstępami i pryszczami. Daje przestrzeń na zastanowienie się nad sobą i określenie, w jakim miejscu swojego rozwoju teraz jestem. A może wcale nie muszę się dziś koniecznie rozwijać, tylko dać sobie porządnie odpocząć i pozwolić na czas powolnego trawienia rzeczywistości?

W „Przędzy” na końcu każdego wątku jest tzw. ławeczka, miejsce gdzie autorka zadaje pytania, zachęca do refleksji i wydawca zostawia miejsce na nasze zapiski. Być może część kobiet (i mężczyzn?) będzie chciała spisać to, co drapie ich w duszy. Mnie to raczej irytowało.

Drażniły mnie też wstawki typu: „(…) postanawiam wprowadzić Dzień Deszczówki: dzień wewnątrz tygodnia, kiedy nie pracuję. »Wystawiam miskę« i czekam, co się wydarzy: jadę do miasta, spotykam się z przyjaciółką albo z nikim się nie spotykam. Idę na jogę albo łażę po sklepach. Krople skapują do emaliowanej miski. Co się właściwie wtedy dzieje? Nie wiem. Ale czuję, że to jest jakaś wersja lekkoduszenia, akt zaufania życiu” [2]. Cóż…, zazdrość mnie po prostu zżera, że jakoś mnie na to nie stać. Gdy zajrzałam na stronę autorki, gdzie proponuje ona płatne warsztaty dla kobiet i pokazuje ich cenę, od razu sobie pomyślałam: trzeba było zostać psychologo-coachem, a nie historykiem wierzącym w edukację młodzieży… Na szczęście było to krótkotrwałe zaćmienie umysłu. Niech każdy robi to, co przynosi mu radość. Być może komuś radość przyniesie przeczytanie tej książki, jak mojej znajomej z fejsa.

[1] Z prywatnego profilu, za zgodą autorki opinii.
[2] Natalia de Barbaro, „Przędza: W poszukiwaniu wewnętrznej wolności”, wyd. Agora, 2023, s. 165.




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 393
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: