Dodany: 02.05.2023 14:31|Autor: anek7

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Doll story
Urbaniak Michał Paweł

5 osób poleca ten tekst.

Na pozór...


Państwo Rajchertowie to ludzie sukcesu (on - były pianista prowadzący swój własny sklep, ona -dawniej nauczycielka, aktualnie szefowa agencji zajmującej się poszukiwaniami genealogicznymi) rodzice jedynego syna Wolfganga, zwanego familiarnie Wolfim. Oryginalne imię miało być zapowiedzią muzycznej kariery młodego Rajcherta, jednak chłopiec, chociaż posiadający predyspozycje do gry, dosyć szybko znudził się fortepianowymi wprawkami i zrezygnował z bycia przyszłym wirtuozem. Na swoje nieszczęście w dzieciństwie poważnie chorował, a później uległ wypadkowi, w wyniku którego stracił śledzionę, a co za tym idzie - odporność i w wieku kilku lat musiał zamknąć się w czterech ścianach swojego pokoju. Jego kontaktem ze światem zewnętrznym stali się rodzice, kilkoro znajomych rodziców, nauczyciele prowadzący z nim nauczanie domowe oraz gosposia, pochodząca z Ukrainy pani Zinaida.

Tyle dowiemy się o Rajchertach patrząc z zewnątrz. Jeśli jednak wejdziemy do środka ich eleganckiej willi szybko okaże się, ze to tylko pozory. Antonina Rajchert (przez swojego syna często określana mianem generała) to osoba dominująca i egocentryczna, rozgoryczona życiem i narzucająca swoje zdanie całemu otoczeniu. Włodzimierz Rajchert to człowiek całkowicie zdominowany przez żonę, topiący zmartwienia w kieliszku, nie potrafiący walczyć w swojej obronie. Najbardziej nieszczęśliwy w tym domu jest Wolfi – samotny, rozerwany emocjonalnie pomiędzy rodzicami, których nie kocha, ale również, a może przede wszystkim, zupełnie nie szanuje. Ma właściwie wszystko, o czym może zamarzyć ale są to tylko rzeczy – prezenty, które cieszą przez chwilę, a później leżą w kartonowym pudle i pokrywają się kurzem. Przyjaciel – to jedyne, za czym naprawdę tęskni i jedyne, czego rodzice nie mogą mu kupić w żadnym sklepie.
I oto pojawia się światełko nadziei – do Wolfganga dociera informacja o nowym projekcie społecznym pod nazwą „Maskotka”, który najprościej mówiąc polega na tym, że osoby z zamożnych rodzin mogą „wynająć” jako towarzystwo dzieci i młodzież z mniej zamożnych środowisk. Według pomysłodawców akcja ma przynieść wymierne korzyści obydwu stronom – bogaci zyskują towarzystwo, biedni możliwość polepszenia warunków życia, kontakt z innym środowiskiem oraz korzyści materialne, bo za udział w „Maskotce” otrzymują wynagrodzenie.
Wolfgang namawia matkę do wzięcia udziału w projekcie i ma nadzieję, że Mariusz, który pojawia się w jego domu, stanie się przyjacielem, a nawet bratem, którego tak bardzo mu brakuje. Początkowo wydaje się, że marzenia się spełnią, jednak żywy człowiek to nie zabawka, nie da się go zaprogramować ani odłożyć na półkę, gdy coś jest nie tak…

Muszę przyznać, że książkę przeczytałam niemal jednym tchem, ale kiedy zaczęłam się zastanawiać nad tą opinią, okazało się, że nie bardzo umiem ubrać w słowa to, co myślę i czuję po tej lekturze. Michał Paweł Urbaniak stworzył bardzo plastyczną, ale i przerażającą wizję rodziny, która tak naprawdę rodziną jest tylko z nazwy.

Rajchertowie to przykład patologii, tylko po wierzchu pokrytej warstwą pozornej kultury i ogłady. Dla osób odwiedzających ich dom nakładają maskę kultury i obycia, uśmiechają się i bawią inteligentną rozmową. Jednak gdy za gośćmi zamykają się drzwi pokazują swoje prawdziwe oblicze – w powietrzu fruwają pretensje, wulgarne wyzwiska i wzajemne oskarżenia. Dorośli uważają, że za to, jak ułożyło im się życie, odpowiadają nie oni sami, ale współmałżonek. Antonina cały czas wypomina mężowi zmarnowaną karierę muzyczną, wychodziła przecież za wschodzącą sławę, miała być towarzyszką kogoś wybitnego, a tymczasem skończyła jako żona niezaradnego życiowo sprzedawcy fortepianów. Włodzimierz, chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że to żona stoi za ich powodzeniem materialnym, nie potrafi docenić jej osiągnięć, wytyka pogoń za pieniądzem, chociaż nie ma żadnych obiekcji, by korzystać z tego, co mają dzięki jej pracy. Właściwie od samego początku prześladowała mnie myśl – dlaczego tych dwoje w ogóle postanowiło być razem?

Trudno, aby dziecko wychowywane w takich, a nie innych warunkach potrafiło normalnie funkcjonować. Może gdyby jeszcze Wolfgang chodził do zwykłej, nawet najdroższej i najbardziej ekskluzywnej szkoły, miał kontakt z rówieśnikami i zwyczajnym światem, miałby szansę wyrosnąć na w miarę normalną osobę. Niestety, zamknięcie w domu i ograniczenie do minimum kontaktów z innymi ludźmi zrobiło swoje – chłopak nie jest w stanie odnaleźć się w sytuacji, która wytworzyła się w domu po przybyciu Mariusza.

Mariusz to właściwie człowiek zagadka, pilnie strzegący swojej przeszłości, mający własne plany co do tego jak wykorzysta udział w projekcie. Nie przeszkadza mu zbytnio atmosfera panująca u Rajchertów – może w jego rodzinnym domu było jeszcze gorzej? A może uznaje to za niedogodność, którą trzeba przetrzymać w imię ważniejszego celu? I chociaż jego głównym zadaniem jest dogadzanie Wolfiemu, to szybko zdobywa uwagę jego rodziców: Antoninę ujmuje chęcią uczenia się i poznawania świata, z Włodzimierzem znajduje nić porozumienia na bazie muzyki. Można się pokusić o stwierdzenie, że Mariusz staje się dla Rajchertów nową wersją ich własnego syna…

Wreszcie sam pomysł akcji „Maskotka” wydał mi się niedorzeczny, wręcz okrutny i nawet się ucieszyłam, że nikomu w realnym świecie nie przyszło do głowy urzeczywistnić tego eksperymentu. Wiem oczywiście, że w przeszłości istniała instytucja damy do towarzystwa, jednak jak wynika z klasycznych lektur (chociażby „Nad Niemnem”), były to osoby stojące tylko trochę wyżej niż służba domowa, rzadko szanowane i cenione, w wielu wypadkach wręcz płatne niewolnice. I chyba kimś takim miał być Mariusz dla Wolfiego – spełnić jego wizję idealnej przyjaźni. To Mariusz miał się dostosować do Wolfganga, podzielać jego zainteresowania, spędzać z nim czas i odkryć przed nim wszystkie swoje tajemnice. Wolf, od zawsze samotny, nie potrafi być przyjacielem, nie rozumie, że aby brać, trzeba również dać coś od siebie, że nawet najlepsi przyjaciele potrzebują odrobinę przestrzeni tylko dla siebie. I zwyczajnie, po ludzku jest mi żal tego chłopca, a potem młodego mężczyzny, który nie ma szans na normalne życie i prawdziwe relacje z innymi ludźmi.

„Doll story” to przede wszystkim powieść o samotności i braku zrozumienia. Jednak dla mnie, z przyczyn po trosze zawodowych, jest to również metaforyczna wizja współczesnego świata naznaczonego doświadczeniami nie tak dawnej pandemii. Myślę, że wielu z nas boleśnie doświadczyło efektu zamknięcia w czterech ścianach własnych mieszkań. Być może to było kilkanaście dni izolacji na okoliczność dodatniego wyniku testu, albo co gorsza, kilkumiesięczna zdalna praca lub nauka. Jako nauczycielka i matka kilkunastoletniego syna z przerażeniem patrzyłam jak urywają się kontakty towarzyskie, jak dzieci, które w klasie były duszą towarzystwa w czasie e-lekcji zamykają się w sobie, odpowiadają monosylabami, a wreszcie któregoś dnia milkną całkowicie… I chociaż już prawie dwa lata szkoły funkcjonują normalnie, to efekty tamtej izolacji są nadal widoczne wśród nastolatków. I jako matka nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak można własnemu dziecku zafundować taki los, jak zrobiła to Antonina Rajchert…

Po raz kolejny chylę czoła przed talentem, wrażliwością i umiejętnością obserwacji współczesnego świata jaką prezentuje w swoich książkach Michał Paweł Urbaniak. Podziwiam umiejętność operowania piękną polszczyzną, w której nawet wulgaryzmy nie rażą i są jak najbardziej uzasadnione. I chociaż mam nadzieję, że dom państwa Rajchertów powstał tylko w wyobraźni autora, to myślę, że warto sięgnąć po tę książkę i przy okazji zastanowić się nad własnymi życiowymi wyborami i priorytetami.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1174
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: