Dodany: 21.04.2023 19:42|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

WRÓŻBY I PRZEPOWIEDNIE W LITERATURZE - konkurs nr 267


Przechodzimy do właściwego etapu konkursu, czyli do rozpoznawania fragmentów. Oddaję głos niedźwiedziowi z tobołem.


WRÓŻBY I PRZEPOWIEDNIE W LITERATURZE

Bardzo dziękuję wszystkim za pomoc w przygotowaniu konkursu, nadeszła pora, aby zacząć właściwą zabawę.

Waszym zadaniem jest rozpoznanie skąd pochodzą przytoczone fragmenty – należy podać tytuł utworu oraz jego autora. Za każde poprawne wskazanie (tytułu lub autora) otrzymujecie 1 punkt, liczba strzałów jest nieograniczona. Fragmentów jest 28, więc maksymalnie można uzbierać 56 punktów. Zwycięzcą zostaje osoba (lub osoby, w przypadku remisu), której uda się zdobyć najwięcej punktów. Przy każdym fragmencie podaję autora propozycji (być może komuś to pomoże w rozszyfrowaniu ;) ). Osoby zgłaszające fragmenty również mogą brać udział w konkursie, a za swoje propozycje automatycznie będą miały naliczone punkty.

Odpowiedzi można wysyłać poprzez PW, macie czas do 30 kwietnia do północy.

W pierwszej odpowiedzi będę informować o tym, które z konkursowych książek lub autorów znacie. Jeśli ktoś nie życzy sobie takiej podpowiedzi, proszę to wyraźnie zaznaczyć. Natomiast w kwestii bardziej szczegółowych podpowiedzi bardzo liczę na waszą aktywność na forum.

Miłej zabawy i powodzenia :)

1.
(misiak297, agazet)

– Posiadam dar – oznajmiła bez ogródek i wyprostowała się jeszcze bardziej. – Posiadam dar – powtórzyła. – To jest we mnie. My, Cyganie, wszyscy to mamy. Powróżę ci, ślicznotko. Połóż mi na dłoni srebrną monetę, a powróżę ci.
– Nie chcę słuchać wróżb – broniła się X.
– Mądrzej zrobisz, jak posłuchasz. Powinnaś wiedzieć, co cię czeka. Czego się strzec, co się stanie, jeśli nie będziesz ostrożna. Dalej, masz kupę pieniędzy. Całe mnóstwo. A ja wiem to, co ty powinnaś wiedzieć.
Myślę, że wszystkie kobiety są pod tym względem jednakowe; pożera je ciekawość własnej przyszłości. Zauważyłem to wielokrotnie u moich dziewczyn. Kiedy zabierałem je na jakiś festyn, zawsze ciągnęły mnie do wróżki. X otworzyła torebkę, wyjęła dwie półkoronówki i wcisnęła je w dłoń starej Cyganki.
– Tak, dobrze, ślicznotko. A teraz posłuchaj, co ci powie matka Y.
X zdjęła rękawiczkę i położyła swą małą, delikatną rączkę na dłoni kobiety. Tamta wpatrywała się w nią, mrucząc do siebie:
– Co tam widać? Co tam widać?
Raptem puściła gwałtownie rękę X.
– Zabieraj się stąd. Jedź i nie wracaj! To, co ci przedtem powiedziałam, to czysta prawda. Twoja ręka ją potwierdza. Zapomnij o XYZ. Zapomnij, że je w ogóle widziałaś na oczy. Klątwa ciąży nie tylko na domu. Cała ziemia jest wyklęta.
– Ma pani jakąś obsesję – odezwałem się szorstko. – W każdym razie ta dama nie ma nic wspólnego z tym niebezpiecznym miejscem. Wybrała się tu tylko na spacer, nie jest z tych stron.
Cyganka nie zwróciła na mnie uwagi. Podjęła złowieszczo:
– Tak, ślicznotko. Ostrzegam cię. Możesz być szczęśliwa, ale unikaj niebezpieczeństwa. Strzeż się miejsc niebezpiecznych, miejsc wyklętych. Wracaj tam, gdzie cię kochają, gdzie o ciebie dbają, gdzie się tobą opiekują. Musisz pilnować własnego bezpieczeństwa. Pamiętaj o tym. Inaczej... inaczej... – Zadrżała. – Nie chcę tego widzieć, nie chcę tego wiedzieć, co mówi twoja ręka.
I nagle gwałtownym, szybkim ruchem wsunęła w dłoń X dwie półkoronówki. Mamrotała coś do siebie, ledwo było ją słychać. Brzmiało to jakoś tak: „To okrutne. Okrutne to, co się stanie”. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem odeszła.

2.
(Paweł Wolniewicz)

– A najlepiej wróży mi się z fusów.
– Z fusów? Pierwszy raz słyszę.
– Mogę panu powróżyć – powiedziałem ot tak sobie.
– Ciekawe – uśmiechnął się.
Dmuchnąłem w spodek, zawiesiłem nad nim ręce i chwilę zaklinałem fusy. Potem wypowiedziałem kilka słów w narzeczu Bantu, żeby było bardziej tajemniczo. Na końcu zamieszałem fusy palcem i jeszcze raz dmuchnąłem.
– Ma pan piekielne powodzenie u kobiet – powiedziałem. – A zwłaszcza u brunetek.
Kierowca zapomniał o cielęcinie z surówką. Nachylił się nad spodkiem. Patrzał na fusy.
– Ciekawe... – wyszeptał. – Wal dalej.
– Jedna brunetka wciąż pana czaruje. Chce się z panem ożenić...
– Chyba wyjść za mnie za mąż – zaśmiał się sucho.
– Właśnie, wyjść za mąż – poprawiłem się szybko. – Ale niech się pan jej strzeże.
– Dlaczego?
– Bo ona nie leci na pana, tylko na forsę.
– Ciekawe.
– Ale najbardziej pana kocha jedna blondyna. Do szaleństwa...
– Do szaleństwa?
– Tak... ale pan nie ożeni się z nią, tylko z jedną rudą i będzie pan miał troje dzieci.
– Dlaczego właśnie troje?
– Bo pan nie lubi liczb parzystych... I w ogóle ma pan piekielne szczęście. Czeka pana gruba wygrana. Skromnie licząc pół miliona... w totka oczywiście... I kupi pan sobie taksówkę, a potem domek jednorodzinny.
Uśmiechnął się.
– Ile będzie pokoi?
– Pięć, kuchnia i łazienka... I aż do starości nie będzie pan chorował, tylko będzie pan szczęśliwy.
– A kiedy umrę? – zapytał nagle.
Zamurowało mnie. Pytanie wydało mi się niebezpieczne. Był bowiem tak sympatyczny, że nie powinien w ogóle umierać. Nie chciałem go martwić, więc rzekłem wykrętnie:
– Powinien pan uważać na kieliszek. W kieliszku czyha niebezpieczeństwo. Ale w najbliższej przyszłości pojedzie pan do Kamienia Pomorskiego w bardzo miłym towarzystwie.
Spojrzał na mnie roześmianymi oczami i pokręcił głową, Myślałem, że z podziwu, a on tymczasem przysunął do siebie spodek, dmuchnął w fusy i powiedział:
– Abra-kadabra, abra-kadabra, teraz ja ci powróżę.
Zbaraniałem. Czyżby też miał w rodzinie jakiegoś fakira albo wysoko wykwalifikowaną wróżkę? Licho go wie. Po kierowcach wszystkiego można się spodziewać.
– Masz ojca i masz matkę – powiedział patrząc w fusy po kawie drugiego gatunku. – Ale dziadka fakira toś sam sobie wymyślił, kolego...
Włosy zjeżyły mi się na głowie. Poczułem, że zimny pot mnie oblewa. Nie pisnąłem jednak ani słowa, bo nie wypadało mu przerywać.
– Rodzice – ciągnął – mają z tobą same kłopoty, bo lubisz rozrabiać. A główkę masz nie od parady... Móżdżek elektronowy, można powiedzieć. A w tym móżdżku rodzą się rozmaite zwariowane pomysły.
Zmrużył porozumiewawczo oko i zapytał nagle:
– Zgadza się?
Co miałem odpowiedzieć, skoro się zgadzało.
– A teraz – podjął – masz pewne kłopoty. Chcesz się dostać autostopem do Kamienia, a nie ma cię kto podwieźć.
– Właśnie liczyłem na pana – zaznaczyłem mimochodem.
– I dlatego zafundowałeś mi rudą żonę, troje dzieci, taksówkę i pięciopokojowy domek jednorodzinny. Dziękuję – roześmiał się zdrowo. – Masz gest. Chcesz mnie namówić do wielożeństwa?
– To pan już żonaty?
– Od dwóch lat, człowieku.
– To dlaczego nie nosi pan obrączki?
– Bo była za ciasna.
Myślałem, że spalę się ze wstydu. Wierzyłem w system cioci K., a tymczasem wpadłem.
– Przepraszam – wybąkałem skruszony.
Wziął mnie za ramię i uścisnął.
– Nie udało się, trudno. Jedno trafiłeś, pojedziemy do Kamienia w miłym towarzystwie – ja z tobą, a ty ze mną. A na przyszłość nie czaruj, bo z czarami na dwoje babka wróżyła...
Chciałem rzucić mu się na szyję i uścisnąć jak morowego chłopa, ale w tym samym momencie kelnerka przyszybowała z herbatą i szarlotką.
– Panie Z. — powiedziała – z pana to szalony szczęściarz. Niech pan patrzy – wyjęła spod fartucha gazetę. – O, proszę, pan siedzi i nic nie wie, a tu piszą, że pan na loterii książkowej wygrał samochód.
Wyrwał jej z rąk gazetę. Ręce mu drżały, gdy rozkładał.
– Z. K., jak pragnę... – czytał i wykrzykiwał na przemian – z Trzebiatowa, jak pragnę... był szczęśliwym posiadaczem losu „Domu Książki", na który padła główna wygrana, samochód osobowy marki „warszawa". Niech skonam...
Naraz odłożył gazetę, trzepnął dłonią w stolik i spojrzał na mnie jak na prawdziwego wnuka fakira.
– A niechże cię... Skąd ty to wiedziałeś?
– Wyszło z fusów – odparłem zupełnie poważnie. Byłem bowiem przekonany, że dzięki fusom wygrał na loterii samochód.

3.
(niedźwiedź z tobołem)

Którejś niespokojnej nocy, kiedy P. T. śpiewała na dziedzińcu z żołnierzami, poprosił ją o wróżbę z kart.
„Pilnuj swoich ust” – było wszystkim, co udało się jej odczytać po trzykrotnym złożeniu i rozłożeniu kart. Nie wiem, co to znaczy, ale sygnał jest bardzo jasny: „uważaj na usta”.
W dwa dni później ktoś podał ordynansowi kubek z niesłodzoną kawą, a ten dał go drugiemu, a tamten jeszcze następnemu, aż z ręki do ręki kubek dotarł do biurka pułkownika X. Nie prosił przedtem o kawę, ale skoro ją przyniesiono, wypił. Zawierała dozę trucizny z orzecha wystarczającą do zabicia konia. Kiedy zaniesiono go do domu, był już sztywny, wygięty w łuk, z wywalonym na wierzch językiem. U. wyrwała go śmierci. Po wypłukaniu żołądka środkami na wymioty owinęła go w gorące pledy i karmiła białkami przez dwa dni do czasu, gdy wyniszczone ciało odzyskało normalną temperaturę. Czwartego dnia niebezpieczeństwo minęło.

4.
(dot59)

Wielką sławę zyskała sobie jako wróżbitka pani M1.N., która wróżyła z ręki i z kart. Kiedyś spotkała w pewnym eleganckim towarzystwie M2, która właśnie była rok po ślubie ze swoim pierwszym mężem, S.
– Nie będzie pani z mężem szczęśliwa – rzekła, wpijając w jej dłoń wzrok czarny i przenikliwy – i do trzech lat będzie pani rozwódką. – Ta przepowiednia sprawdziła się dokładnie i M2 odtąd głosiła wokoło, że pani M1 jest wielką jasnowidzącą. Przepowiednie na „nie” są jednak niesłychanie łatwe do zrealizowania i każdy „niewtajemniczony” może je prawie bez ryzyka wygłaszać: „Nie będzie pani z mężem szczęśliwa” (bardzo prawdopodobne). „Nie wygra pani na loterii państwowej” (przepowiednia, która sprawdzi się na sto dwa). „Nie zazna pani w życiu nędzy - ale pieniądze nigdy nie będą się pani trzymać” – taką przepowiednię można mówić każdemu i na pewno się sprawdzi. Gdy jednak sławna wróżbiarka zaryzykowała w stosunku do M2 przepowiednię brzmiącą jak fragment z powieści Heleny Mniszek, a mianowicie: „Widzę panią w gondoli na Canale Grande w Wenecji – obok pani piękny cudzoziemiec, który panią obsypuje różami herbacianymi i kosztownościami” – straciła kompletnie u niej kredyt, ponieważ przepowiednia ta w realizacji wyglądała zupełnie inaczej: nie Canale Grande, tylko Kanał Kiloński – i nie piękny cudzoziemiec, tylko gruby, jowialny kapitan Polak z British-Polish Comp., który nie obsypywał M2 kosztownościami, tylko „Perłą” Baczewskiego, tak że w stanie zupełnego zamroczenia przyjechała do Gdyni, a kapitan w Kanale najechał na łódź rybacką, którą przepołowił na pół. Odtąd nigdy już nie wierzyła dosłownie w przepowiednie sławnych chiromantek.

5.
(niedźwiedź z tobołem)

– Proszę pani, Cyganka mówi, że w pokoju jest jeszcze jedna panna, która dotąd u niej nie była, i zaklina się, że nie pójdzie, dopóki wszystkich nie zobaczy. Pomyślałem, że to zapewne o panią chodzi, bo poza tym nie ma nikogo. Co mam jej powiedzieć?
– O, pójdę, owszem, czemu nie? – odpowiedziałam; i rada byłam niespodziewanej okazji zaspokojenia mocno pobudzonej ciekawości. Wysunęłam się z pokoju, nie zauważona przez nikogo, gdyż całe towarzystwo skupiło się dokoła drżącej trójki, i spokojnie zamknęłam drzwi za sobą. (...)
Wszedłszy do biblioteki ujrzałam Sybillę – jeśli to była Sybilla – siedzącą spokojnie i wygodnie na fotelu przy kominku. Miała na sobie czerwony płaszcz i czarny kapelusz cygański o szerokim rondzie, spuszczonym na twarz na kształt budki zawiązanej pod brodą pasiastą chustką. Zgaszona świeca stała na stole. Cyganka chyliła się nad ogniem i przy świetle płomieni zdawała się czytać w małej czarnej książeczce podobnej do modlitewnika; czytając mruczała półgłosem wyrazy, jak to czyni wiele starszych kobiet. Nie zaraz przestała, chociaż weszłam; zdawało się, że chce doczytać do końca ustępu. (...)
– Tak więc, panienko, chcesz, żebym ci wywróżyła przyszłość? – przemówiła głosem równie stanowczym jak jej spojrzenie, równie szorstkim, jak jej rysy.
– Nie dbam o to, matko; możecie mówić, jeśli wam się podoba; ale ostrzegam was, że nie wierzę.
– Zuchwalstwo przemawia przez ciebie; spodziewałam się tego po tobie; słyszałam to w twoich krokach, gdy przechodziłaś przez próg.
– Czy tak? Macie, matko, bystre ucho. (...)
– Jest ci zimno; jest ci niedobrze i jesteś niemądra.
– Proszę mi tego dowieść - odpowiedziałam.
– Owszem, dowiodę, i to w kilku słowach. Jest ci zimno, ponieważ jesteś sama; żadne zetknięcie nie krzesze z ciebie tego ognia, który jest w tobie. Jest ci niedobrze, ponieważ najlepsze z uczuć, danych człowiekowi, najwyższe i najsłodsze trzyma się z dala od ciebie. Jesteś niemądra, ponieważ jakkolwiek cierpisz, nie chcesz przyzwać skinieniem tego uczucia, nie chcesz posunąć się krokiem tam, gdzie ono na ciebie czeka.
Przytknęła znowu do ust krótką fajeczkę i energicznie zaczęła palić.
– Moglibyście to samo powiedzieć prawie każdej młodej kobiecie żyjącej samotnie jako osoba zależna w wielkim domu.
– Mogłabym to powiedzieć, ale czy mówiąc to o każdej, powiedziałabym prawdę?
– O każdej będącej w moim położeniu.
– Tak, właśnie w twoim położeniu; ale znajdź mi choć jedną dokładnie w takim położeniu.
– Łatwo byłoby znaleźć tysiące.
– Nie wiem, czy znalazłabyś choć jedną. Wiedz, że znajdujesz się w bardzo szczególnym położeniu: jesteś bardzo blisko szczęścia; wystarczy tylko po nie sięgnąć. Wszystkie warunki istnieją, jednym ruchem można je urzeczywistnić. Los nieco je oddalił; wystarczy zbliżyć je, a wyniknie z tego szczęście.
– Nie rozumiem zagadek. Nigdy w życiu nie odgadłam żadnej łamigłówki.
– Jeśli chcesz, żebym mówiła wyraźniej, pokaż mi dłoń.
– Należy ją posrebrzyć, przypuszczam?
– Naturalnie.
Dałam jej szylinga; włożyła go do starej stopy od pończochy, dobytej z kieszeni, obwiązała, schowała z powrotem, po czym kazała mi wyciągnąć rękę. Usłuchałam. Przybliżyła twarz do mojej dłoni i przyglądała się nie dotykając jej zgoła.

6.
(Fugare)

Nad witryną wisiał wielki szyld, zachęcający do kupna, z namalowanymi w różnych kolorach parasolami, nad którymi widniał napis: „Parasole na każdą porę roku, przeciw słońcu i na deszcz, męskie, damskie, dziecięce,
klasyczne i nowoczesne”. Pchnąłem drzwi, warknął dzwonek.
– Poproszę ten z wystawy. – I nagle mnie zamurowało, bo nigdzie nie widzę parasoli. Biuro nie biuro, w głębi przy komputerze siedzi jakiś łysy gość, tę łysinę mu tylko widać, i nie odrywając oczu od komputera, rzecze:
– Pan szanowny życzy sobie zapewne mowę pogrzebową. A na jaki wiek?
– Nie, parasol – odpowiadam niepewnie.
– Parasole obok. Pomylił pan drzwi. – I nie wychylając się zza komputera: – Ale skoro się pan pomylił, radziłbym skorzystać z pomyłki. Pomyłki prowadzą nas nieraz we właściwym kierunku, gdy zabłądzimy czy raczymy zapomnieć, gdzieśmy zmierzali. Gdy patrzę tak na pana… – A nie odrywa wciąż oczu od komputera.
– Cyganka, gdy byłem młody… – przerywam mu, sądząc, że tą Cyganką wytrącę go z pewności siebie.
Nie dał mi jednak dokończyć.
– Nie wchodzimy sobie w drogę z Cyganką. Jej hasło reklamowe: długie życie. Moje: nie znacie dnia ani godziny. Proszę sobie wziąć ulotkę i przeczytać. Leżą na stoliku przed lustrem. Przy okazji warto się przejrzeć.
Podszedłem do tego stolika, wziąłem ulotkę i zauważyłem, że obok na ścianie wisi sporych rozmiarów
pilśniowa tablica, a na niej poprzypinane pineskami podziękowania, niektóre ręczne, niektóre drukowane, dłuższe, krótsze.
– Czy te podziękowania to od umarłych? – spytałem.
Odciął mi się równie ironicznie:
– Jeśli pan kiedyś uzna, że warto mi podziękować, przypnę i pańskie podziękowania na tej tablicy.
– Przepraszam pana.

7.
(niedźwiedź w tobołem)

Przewodnik nie był Wojownikiem, nieraz więc zasięgał rady u wróżbitów. Wielu z nich powiedziało mu rzeczy prawdziwe, inni kłamali. Aż do dnia, kiedy jeden z nich, najbardziej sędziwy i siejący największy postrach, spytał go, dlaczego tak usilnie chce poznać przyszłość.
– Aby móc zmienić mój los – odpowiedział mu przewodnik. – I aby odwrócić bieg tego, co nie chciałbym, aby się wydarzyło.
– Wtedy nie będzie to już twoja przyszłość – rzekł wróżbita.
– Chcę znać przyszłość, by przygotować się na to, co ma się wydarzyć.
– Jeśli są to rzeczy dobre, to będą miłą niespodzianką – powiedział wtedy wróżbita. – A jeśli są to rzeczy złe, będziesz cierpiał, zanim nadejdą.
– Pragnę poznać przyszłość, ponieważ jestem człowiekiem - rzekł wtedy przewodnik. -– A człowiek żyje dla swojej przyszłości.
Wróżbita nie powiedział ani słowa. Był on biegły w sztuce wróżenia z patyczków rzucanych na ziemię. Czytał przyszłość ze sposobu, w jaki upadały. Ale tego dnia nie posłużył się patyczkami. Zawinął je w kawałek płótna i schował do kieszeni.
– Zarabiam na życie przepowiadając ludzką przyszłość – rzekł po chwili namysłu. – Zgłębiłem tajemną mowę tych patyczków i wiem, jak dostać się do owej przestrzeni, gdzie wszystko jest zapisane. Tam mogę odnaleźć przeszłość, odkryć to wszystko, co zapomniane i odczytać znaki teraźniejszości. Kiedy ludzie przychodzą do mnie po radę, nie widzę ich przyszłości – ja ją odgaduję. Przyszłość bowiem jest własnością Boga. On jeden może ją odsłonić w wyjątkowych okolicznościach. Ciekawy pewnie jesteś, jak udaje mi się odgadnąć przyszłość? Dzięki znakom teraźniejszości. To w teraźniejszości drzemie cała tajemnica. Jeśli szanujesz dzień dzisiejszy, możesz go uczynić lepszym. A kiedy ulepszysz teraźniejszość, wszystko to, co nastąpi po niej, również stanie się lepsze. Zapomnij o przyszłości i przeżyj każdy dzień twego życia zgodnie z przykazaniami Prawa, ufając troskliwej opiece Boga nad swoimi dziećmi. Każdy bowiem dzień nosi w sobie Wieczność.

8.
(KrzysiekJoy)

Ponieważ w dniu dwudziestego dziewiątego listopada nie mogły ani gotować knedli, ani lać ołowiu, żeby poznać imię swojego przyszłego narzeczonego, postanowiły przynajmniej zrobić gwiazdę. Spośród zwyczajów związanych z andrzejkami Ginie znane było tylko lanie ołowiu, nie znała natomiast zwyczaju związanego z gotowaniem knedli – kiedy to imię wypisane na kartce umieszczonej w pierwszym knedlu, który wypłynie na powierzchnię, jest imieniem przyszłego męża – jak również papierowej gwiazdy, której trzeba zrobić tyle ramion, ilu się zna kandydatów na męża, i wypisać na nich imiona chłopców. Jedno ramię zaś trzeba zostawić puste, bo może los wyznaczyć kogoś takiego, kogo się jeszcze nie zna, którego imię jest dotąd tajemnicą. Gina niepokoiła się, w jaki sposób zapełni ramiona gwiazdy rzeczywistymi imionami, ale Oláh pocieszyła ją, że inne dziewczęta też znają najwyżej jednego rzeczywistego chłopca poza Kalmárem. Wypisuje się po prostu różne imiona męskie, te które się najbardziej podobają. Gwiazdę należy włożyć pod poduszkę, w nocy oberwać jedno jej ramię i dopiero rano przy wstawaniu wolno zobaczyć, jakie imię według wróżby andrzejkowej nosić będzie przyszły narzeczony.
Dziewczęta z ogromnym przejęciem oczekiwały po-andrzejkowego ranka i aby wróżb nie zapeszyć, nawet sobie nawzajem nie zdradziły, jakie imiona wypisały na ramionach gwiazdy. Ale wieczorem, kiedy Zuzanna przyszła zgasić światło, kazała wszystkim dziewczętom wstać i podnieść poduszki, ponieważ chciałaby zobaczyć, co się pod nimi znajduje. Z nosami zwieszonymi na kwintę wykonały jej polecenie. Diakonisa nawet nie spojrzała na gwiazdy, tylko przechodząc od łóżka do łóżka, zabierała je i darła bez czytania, wrzucając do swojej ogromnej kieszeni. Nie odezwała się słowem, lecz z jej twarzy wyraźnie można było odgadnąć, co myśli o takich przesądach.

9.
(niedźwiedź z tobołem)

Na razie sprawa zapewnienia sukcesji, wciąż odkładana na później, nikogo aż tak bardzo nie zaprzątała. Hrabia miał zaledwie trzydzieści sześć lat i mógł spłodzić jeszcze wielu potomków. Tylko starsza pani X., wdowa po H., ojcu T., raz po raz napomykała o tej istotnej ze względów rodzinnych sprawie. Istniała bowiem stara przepowiednia, którą praprababka T. usłyszała przed wieloma laty od starej Cyganki jako zapłatę za pół bochenka chleba, pęto kiełbasy i garnek mleka. Ta zła wróżba, powtarzana w każdym pokoleniu, budziła jednakie zdumienie: prastary ród X. zginie, gdy pan na X. będzie miał dwóch synów o tym samym imieniu. Hrabia był człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, absolwentem wyższej uczelni rolniczej, i nigdy nie uwierzył w te cygańskie bajdy. Argument sukcesji przyjmował - przepowiedni sprzed lat absolutnie nie. Zresztą brzmiała tak absurdalnie, że nawet nie chciał nią sobie zaprzątać głowy. Dziwił się, czemu matka z uporem mu ją przypomina.

10.
(ilia)

V. uśmiechnęła się do dziewczynki przyjaźnie i puściła do niej oko.
I nagle poczuła dokuczliwe pulsowanie w skroni. Zaszumiało jej w uszach, zmrużyła oczy i skrzywiła się z bólu.
Czas zwolnił, jakby kamień utknął w trybach maszyny świata. Wiatr przestał szumieć w koronach drzew. Ptaki umilkły w połowie trelu. Rozgrzane powietrze przestało drgać. Zapanowała nie tyle cisza, co kompletny brak jakiegokolwiek dźwięku.
I w tej jednej dziwnej chwili zielarka widziała tylko twarz małej dziewczynki, która stała po kolana w trawie, z burzą rudych loków wokół twarzy, i nienaturalnie czarnymi oczyma wpatrywała się w V.
– To sowa ją przestraszyła – powiedziała dziewczynka nieswoim, dorosłym głosem. – Jeśli wejdziesz, wilk nie będzie mógł cię uratować.
V. piszczało w uszach, skroń pulsowała boleśnie.
– C...co? – zająknęła się.
Wszystko znów ruszyło z miejsca.
Zaszumiały drzewa, zaśpiewały ptaki, krowa postąpiła kolejny krok naprzód, pasikoniki zagrały w trawie.
Dziewczynka zamrugała zdziwiona. Przywidzenie? Wtedy spostrzegła, że oczy Płomyk, stojącej po kolana w trawie, z burzą rudych loków wokół twarzy, są na powrót błękitne jak letnie niebo.

11.
(niedźwiedź z tobołem)

Uśmiecha się dziwnie i błyszczą jej oczy. Przyciąga do siebie moją rękę. Drętwieję ze strachu. Nie wiem, co mam zrobić. Jak wyrwę rękę i ucieknę, to i tak mnie złapie, rzuci się na mnie od tyłu. A ona zmienionym, chrapliwym głosem mówi:
– Powróżyć paniusi?
Więc jednak miałam rację. To Cyganka. Ona odwraca moją dłoń spodem do góry i podsuwa do swoich oczu.
– Ooo, jaka piękna linia życia – chrypi. – Tylko czemu tak nagle się urywa?
– Ale ja nie mam pieniędzy – mówię drżącym głosem. – Naprawdę.
– Może paniusia jajeczkiem zapłacić – mówi ona.
– Nie mam jajek.
– To co paniusia ma?
– Nic nie mam – mówię w rozpaczy. Ona świdruje mnie płonącym wzrokiem. Dyszy ciężko, ochryple.
– Niedobrze – mówi. – Taka elegancka paniusia, a nic nie ma. To może chociaż duszę paniusia ma?
Czuję, jak wali mi serce. Och, żeby już się tak obudzić. Ale to przecież nie sen.
Ona nagle puszcza moją rękę. Robi się malutka. Ach nie, po prostu kucnęła, grzebie w swojej torbie. Odchodzi, znika w ciemności. Nie mogę się ruszyć, nie mogę uciec. Zapala się światło, to ona zapaliła. Teraz podchodzi do dużych drzwi i wkłada klucz do zamka. Patrzę, na drzwiach tabliczka: "LEKARZ CHORÓB WEWNĘTRZNYCH".

12.
(agazet)

– W tym roku będziemy poznawać podstawowe techniki wróżbiarskie. Pierwszy semestr poświęcimy wróżeniu z herbacianych fusów. W następnym zgłębimy wróżenie z dłoni. A ty, moja kochana – zwróciła się nagle do X – strzeż się rudego mężczyzny.
X spojrzała ze strachem na Y, który siedział obok niej, i odsunęła nieco swój fotel.
– W drugim semestrze – mówiła spokojnie profesor XYZ – przejdziemy do kryształowej kuli... jak tylko poznamy wróżenie z płomieni. Niestety, w lutym będziemy musieli przerwać lekcje z powodu epidemii grypy. Ja sama stracę głos. A gdzieś około Wielkanocy jedno z was opuści nas na zawsze.
Zapadła głucha cisza, w której wyczuwało się narastające napięcie, ale profesor XYZ nie zwracała na to uwagi.
– Moja droga – zwróciła się do siedzącej najbliżej Z, która wcisnęła się w oparcie fotela – czy mogłabyś mi podać największy srebrny dzbanek do herbaty?
Z odetchnęła z ulgą, wstała, wzięła z półki olbrzymi dzbanek i postawiła na stoliku przed profesor XYZ.
– Dziękuję ci, moja droga. A przy okazji... to, czego tak się boisz... zdarzy się w piątek, szesnastego października.
Z wzdrygnęła się.

13.
(niedźwiedź z tobołem)

W tym właśnie momencie otworzyły się drzwi i wszedł jakiś facet i jeśli zamierzałam symulować tępotę, to z całą pewnością wszedł w chwili dla mnie najkorzystniejszej. Mój wyraz twarzy musiał być całkowicie jednoznaczny i jedyny niepokój, jaki mógł się w nim obudzić, to wątpliwość, czy w ogóle jestem przy zdrowych zmysłach. Sądzę, że nieuleczalny debilizm powinien mu się wydać najbardziej prawdopodobny.
Zatrzymał się przy drzwiach i rzucił szybkie spojrzenie równocześnie na mnie i na całe wnętrze. Jego wygląd sprawił, że poczułam się do reszty skołowana. Na pierwszy rzut oka robił wrażenie chudziutkiego młodzieniaszka i dopiero po bliższym przyjrzeniu się można było stwierdzić, że ma co najmniej 35 lat. Miał przy tym niewinną twarzyczkę o różanej cerze niemowlęcia, niebieskie, wytrzeszczone oczki i rozczochrany kołtun jasnożółtych kłaków na głowie. Z całą pewnością można go było uznać za blondyna!
Trzebaż nieszczęścia, że dawno temu, przed laty, pewna wróżka przepowiedziała mi, iż zasadniczym mężczyzną mego życia, takim na wieki i do grobu, będzie blondyn. Uwierzyłam w to, z żywą przyjemnością, bo zawsze miałam upodobanie do blondynów. Tymczasem rzeczywistość gwałtownie przeczyła wyroczni, uporczywie obdarzając mnie szatynami i brunetami, co jednym to czarniejszym, budząc tym ciągły niepokój w głębiach mojej duszy. Z niezłomną wiarą w przepowiednię wciąż oglądałam się na boki w poszukiwaniu tego przeznaczonego i stanowiłam w ten sposób potencjalne niebezpieczeństwo dla wszystkich blondynów świata. Odruch już miałam: co blondyn to podejrzany!
I teraz oto w sensacyjnych okolicznościach, w romantycznej sytuacji objawił mi się w tych drzwiach blondyn, kurza jego twarz! „Na litość boską! – pomyślałam w panice – wszystko, tylko nie TO!!!… ”

14.
(Paweł Wolniewicz)

Ojciec P. wygłosił swoje drugie kazanie w dzień, gdy wiał wielki wiatr. Prawdę mówiąc, szeregi audytorium były bardziej przerzedzone niż za pierwszym razem. Ten rodzaj widowiska nie przyciągał już swoją nowością naszych współobywateli. W trudnych okolicznościach, w jakich żyło miasto, słowo „nowość” straciło swój sens. Większość zresztą, jeśli nie porzuciła całkowicie obowiązków religijnych albo jeśli nie łączyła ich z głęboko amoralnym życiem osobistym, zastąpiła zwykłe praktyki niezbyt rozsądnymi przesądami. Ludzie chętniej nosili medaliki ochronne czy amulety św. Rocha, niż chodzili na mszę.
Jako przykład niechaj posłuży niepohamowane zainteresowanie naszych współobywateli dla przepowiedni. Na wiosnę oczekiwano z chwili na chwilę końca choroby i nikt nie myślał o tym, by pytać o czas trwania epidemii, skoro wszyscy wyobrażali sobie, że epidemia nie będzie trwała. Ale w miarę jak mijały dni, zaczęto się obawiać, że choroba nigdy się nie skończy; jednocześnie koniec epidemii stał się przedmiotem wszystkich nadziei. Podawano więc sobie z rąk do rąk rozmaite przepowiednie magów czy świętych Kościoła katolickiego. Wydawcy zdali sobie bardzo szybko sprawę z korzyści, jakie może im przynieść ta egzaltacja, i drukowali krążące teksty w wielu egzemplarzach. Stwierdziwszy, że ciekawość publiczności jest nienasycona, zaczęli szukać w bibliotekach miejskich wszelkich historycznych dokumentów tego rodzaju i rozpowszechniali je w mieście. Kiedy już wyczerpali historię, zwrócili się po przepowiednie do dziennikarzy, którzy przynajmniej w tym względzie okazali równe kompetencje jak ich wzory z minionych wieków.
Niektóre z tych przepowiedni drukowano nawet w odcinkach w gazetach, a czytano je z nie mniejszym zapałem niż sentymentalne opowiadania zamieszczane w czasach zdrowia. (...) Ale publiczność niewątpliwie ceniła sobie najbardziej te proroctwa, które posługując się językiem apokaliptycznym, zwiastowały cykle wydarzeń; każde z nich mogło być tym właśnie, którego doświadczało miasto, a jego złożoność pozwalała na wszelkie interpretacje. Tak więc radzono się co dzień Nostradamusa i św. Otylii, a zawsze z pożytkiem. Wszystkie zresztą proroctwa miały tę cechę wspólną, że w końcu podnosiły na duchu.

15.
(misiak297)

Lorda XY, który nic nie wiedział o niefortunnej historii lady Fermor i przyglądał się panu Podgersowi z dużym zainteresowaniem, ogarnęła jednak straszna ciekawość i pragnienie, aby mu również powróżono z ręki. Onieśmielony nie chciał sam wystąpić ż tą propozycją, więc przeszedł przez pokój w tę stronę, gdzie siedziała lady Windermere i, rumieniąc się uroczo, zapytał ją, czy nie sądzi, że pan Podgers będzie miał coś przeciwko temu.
– Naturalnie, że nie – powiedziała lady Windermere – przecież on po to właśnie tu jest. Wszystkie moje lwy, lordzie X, są tresowane i skaczą przez obręcze, jak tylko je o to poproszę. Ale muszę pana z góry uprzedzić, że wszystko opowiem Sybili. Ma ona właśnie przyjechać tu jutro, żeby zjeść ze mną lunch i pogadać o kapeluszach, więc o ile pan Podgers się przekona, że pan ma przykre usposobienie, skłonność do podagry lub żonę mieszkającą w Bayswater, z całą pewnością wszystko jej opowiem. – Lord Artur uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– Tego się nie obawiam – odparł – Sybila zna mnie równie dobrze, jak ja ją znam.
– Ach, trochę mi przykro usłyszeć to od pana. Najwłaściwszą podstawą małżeństwa jest wzajemny brak zrozumienia. Nie, wcale nie jestem cyniczna, po prostu mam doświadczenie, co, właściwie, na to samo wychodzi. Panie Podgers, lord XY kona z pragnienia, aby mu powróżono z ręki. Ale proszę mu nie mówić, że jest zaręczony z jedną z najpiękniejszych panien w Londynie, bowiem to się już przed miesiącem ukazało w „Morning Post”.(...)
Lecz, gdy pan Podgers ujrzał rękę lorda X, zbladł w sposób zastanawiający i nie powiedział nic. Zdawało się, że wstrząsnął nim dreszcz, a jego wielkie, krzaczaste brwi ściągnęły się konwulsyjnie, w sposób dziwny i irytujący, jak gdyby stanął przed zagadką trudną do rozwiązania. Kilka wielkich kropel potu wystąpiło na jego żółtym czole, niby trująca rosa, a grube palce stały się zimne i lepkie.
Lord Artur nie omieszkał zauważyć tych dziwnych oznak wzburzenia i po raz pierwszy w życiu odczuł lęk. Pierwszym jego impulsem było wybiec z pokoju, ale się pohamował. Lepiej wiedzieć najgorsze, cokolwiek by to miało być, niż pozostawać w tej potwornej niepewności.
– Czekam, panie Podgers – powiedział.
– Wszyscy czekamy – zawołała lady Windermere po swojemu szybko i niecierpliwie, ale chiromanta nie odpowiedział.(...)
Nagle pan Podgers puścił prawą rękę lorda Artura i pochwycił rękę lewą, pochylił się zaś nad nią tak nisko, aby jej się przyjrzeć, że złota oprawa okularów zdawała się niemal dotykać dłoni. Twarz jego wyglądała przez chwilę, jak biała maska przerażenia, ale niebawem odzyskał sang froid i spoglądając na lady Windermere powiedział z wymuszonym uśmiechem:
– To jest ręka czarującego młodzieńca.

16.
(niedźwiedź z tobołem)

Gdlewski recytował nowy wiersz. Prospero ma rację – to prawdziwy geniusz, nadzieja nowej rosyjskiej poezji. Chociaż poezja chyba Pana nie interesuje. A zresztą chcę zwrócić Pańską uwagę na coś innego. Gdlewski jest ostatnio ciągle niezwykle pobudzony. Pisałem już Panu kiedyś, że dosłownie oszalał na punkcie mistyki rymów i współbrzmień. Wyczytał w jakimś traktacie spirytystycznym, że kontakty z Zaświatami możliwe są tylko w piątki, toteż piątek jest szczególnym dniem. Każde wydarzenie zachodzące w piątek ma znaczenie magiczne i jest przesłaniem, znakiem, trzeba tylko umieć je rozszyfrować. No i Gdlewski ze wszystkich sił rozszyfrowywuje. Zaczęło się od tego, że w ubiegły piątek oznajmił, iż powróży sobie z rymu. Wziął z półki pierwszą książkę, otworzył i trafił palcem na słowo „żerdź”. Wpadł w nieopisaną egzaltację i wciąż powtarzał: „Żerdź–śmierć, żerdź–śmierć”. Jako że dziś też był piątek, Gdlewski, zaledwie się przywitawszy, złapał ze stołu leżącą tam książkę, otworzył – i proszę sobie wyobrazić, trafił na stronicę, na której od razu rzucał się w oczy tytuł: „Górska perć”. Gdlewski oszalał! Teraz jest absolutnie przekonany, że Śmierć wysyła mu Znaki. Z niecierpliwością czeka na trzeci piątek, żeby upewnić się ostatecznie, a wówczas już będzie miał pełne prawo targnąć się na życie. Cóż, niech czeka – trzy razy z rzędu takie przypadki się nie powtarzają.

17.
(dot59)

Kiedy tylko umiałam siedzieć o własnych siłach, położono przede mną następujące przedmioty: książeczkę do nabożeństwa (którą Magdalena odrzuciła ze wstrętem), dzieło naukowe, którego nie obdarzyłam przesadną uwagą, stetoskop ojca, którym wyrżnęłam z furią w głowę babci, skrzypce – jako że postawienie fortepianu na stole napotkało na trudności, jasełkową maskę diabła – co miało symbolizować sztukę aktorską, aluminiowy garnek – bo życie różne płata figle i kto wie, czy nie „będzie zmuszona gotować". Wreszcie – kryształowy kałamarz, napełniony atramentem, bo bez atramentu wróżba byłaby niepełna. Najbardziej zainteresował mnie kałamarz. Oczywiście nie dlatego, że zawsze trzymany był ode mnie daleko. Z radością wylałam atrament, na kogo tylko się dało i rycząc zuchwale nie pozwoliłam sobie wydrzeć pióra. Dostałam kartkę papieru, gdzie udowodniłam swój talent literacki.

18.
(niedźwiedź z tobołem)

Czy wszystko już dla mnie stracone, skończone?
Wróżbiarzu, co czytasz z obłoków jak z ksiąg,
Spójrz i przeczytaj, co pisze tam o mnie.
Weź przebij, weź odsłoń mi nieco ten gąszcz!

Prawdziwy to gąszcz, kłębi gęściej się wciąż,
Niewiele tam widzi proroczy mój wzrok:
Krzyżują się drogi i gmatwa się czas,
Co było i co jest, i co stanie się.

Straszliwy to gąszcz, kłębi gęściej się wciąż,
Kurzawa szaleje, dzień zbłądził i noc.
Gdzieś gna tabun koni i pali się las,
I dym się unosi, wciąż więcej go jest.

Nie widzę już nic, nic a nic, biało mi.
Idź dalej niezłomnie, a mnie zostaw sny.
Nic nie jest stracone, skończone też nie,
Gdy droga przed tobą, a sam jesteś w tle.

19.
(Fugare)

Rękę przyłożyła do czoła i patrzyła ku nim, potem pociągnęła powietrze, jakby coś poczuła w bliskości, i oczyma dokoła rzucając zobaczyła dziewczęta. Podniosła ręce z kijem do góry i plasnęła.
– Dzień dobry! – zawołała.
– Gdzie to się wleczesz, X? – spytała Y.
Baba iść ku nim poczęła.
– A na Kupałę! Jutro Kupały! ho! ho!… Chłopcy się popiją, poszaleją, to mnie może wezmą za młodą dziewczynę, a niektóry pocałuje!
Baba podskoczyła śmiejąc się, podeszła ku dziewczętom i usiadła przy nich na ziemi.
– Chcecie, bym wam wróżyła? – spytała.
Siostry obie milczały, baba im po twarzach patrzyła.
– Z takich liczek wróżyć łatwo – mówiła, śmiejąc się dziwacznie i przekręcając głowę. – O! O! Śliczneż lica, kwitną jak lilije… I jam też je kiedyś miała, takie białe i różowe… Słońce lilije popaliło, deszcze krasę popłukały… a nie deszcze, łzy to były… łzy!
I kiwała głową, wyciągając rękę ku Z.
– Daj no dłoń, powróżę.
Niechętnie wyciągnęła ku niej rękę dziewczyna. X pilnie wpatrywać się w nią zaczęła.
– Dłoń to biała, nienamulona… wielka bieda z taką dłonią, tysiąc chłopców sięgnie po nią… a królewna żadnego nie zechce…
Zapatrzyła się w rękę.

20.
(niedźwiedź z tobołem)

Babcia wciąż czekała na niego w drzwiach. Odebrała szkatułkę z jego rąk i odwróciła się w stronę kuchni. W tym momencie J. udało się zaglądnąć do pomieszczenia, w którym wszystkie kobiety ucichły. Rozsunęły się, aby przepuścić D., a tam, na środku kuchni, znajdowała się moja matka. T. S. siedziała rozparta na kuchennym krześle, przytłoczona napiętą jak bęben kulą swojego ciężarnego brzucha. Na jej zarumienionej i rozpalonej twarzy rysował się wyraz szczęścia i bezradności. D. ustawiła skrzyneczkę na stole i otworzyła wieczko. Sięgnęła pod korony i warkocze, i wyciągnęła spod nich coś, czego J. wcześniej nie zauważył – srebrną łyżeczkę. Przywiązała nitkę do łyżeczki, podeszła z przodu do mojej matki i przytrzymała wiszącą łyżeczkę nad jej nabrzmiałym brzuchem. A co za tym idzie – także nade mną.
Dotychczas D. mogła się pochwalić doskonałym wynikiem – już dwadzieścia trzy razy udało się jej poprawnie odgadnąć. Wiedziała, że T. to będzie T. Przepowiedziała płeć mojego brata i wszystkich dzieci swoich przyjaciółek z kościoła. Nie odgadywała jedynie płci własnych dzieci, uważała, że szperanie w tajemnicach własnego łona przynosi matce pecha. Jednak bez strachu zgłębiała tajemnice łona mojej matki. Po chwili wahania łyżeczka zaczęła kołysać się z północy na południe, co oznaczało, że urodzę się jako chłopiec.
Moja matka, siedząca z rozstawionymi nogami na krześle, spróbowała się uśmiechnąć. Nie chciała urodzić syna. Jednego już miała. W rzeczywistości była tak pewna, że tym razem będzie dziewczynka, że wybrała dla mnie tylko jedno imię – C. Ale kiedy moja babka krzyknęła po grecku: „Chłopiec!”, okrzyk ten rozniósł się po pomieszczeniu, przeniósł do korytarza, a przez korytarz do salonu, w którym mężczyźni dyskutowali na tematy polityczne. I moja matka, słysząc słowo „chłopiec” powtarzane tak wiele razy, zaczęła wierzyć, że może to być prawda.
Jednak gdy okrzyk babci dotarł do uszu mojego ojca, ten natychmiast wkroczył do kuchni, aby powiedzieć swojej matce, że przynajmniej tym razem jej łyżeczka się pomyliła.
– A skąd ty taki mądry? – zapytała go D.
Na co udzielił jej odpowiedzi, jaką mogłaby usłyszeć od wielu Amerykanów jego pokolenia:
– To nauka, mamusiu.

21.
(KrzysiekJoy)

Wyczerpany Henryk z trudem walczył z prześladującą go myślą. Ale o wpół do czwartej nad ranem doznał olśnienia. Przepowiednia wróżki brzmiała: „Zabije pan na przyjęciu jednego z gości”. A przecież Sérieuse nie będzie gościem. Jest domownikiem. Więc nie może być ofiarą.
Zachwycony tym odkryciem, N. odetchnął z ulgą. Przestał się wreszcie zadręczać i zasnął.
Cierpiący na bezsenność rozkoszują się snem bardziej niż inni: przynajmniej wiedzą, że śpią, kiedy śpią.
Obudził się o dziesiątej rano i dalej leżał w łóżku z błogim uczuciem, że z jego ciała powoli ulatuje zmęczenie. Nic Sérieuse nie powiem – postanowił. – Ta wstrętna smarkula gotowa jest znów namieszać mi w głowie swoimi pokrętnymi pomysłami. Więc kogo jutro zabiję? Pierwszego lepszego z gości. W ten sposób nikt nie będzie mógł mnie oskarżyć o działanie z premedytacją. Ubawiła go ta myśl, wstał z łóżka w wyśmienitym humorze.

22.
(niedźwiedź z tobołem)

Koń długo przyzwyczajał się do mieszkania w mieście, w końcu jednak dał za wygraną i przestał się załatwiać na podłogę. Codziennie rano Bronek wyprowadzał go na podwórko i opowiadał mu o zaletach życia w mieście. Któregoś razu, wracając do mieszkania, zderzył się w drzwiach ze śniadoskórą dziewczyną.
Miała grube, lekko spierzchnięte usta i wielkie oczy o ciemnych źrenicach.
Spod czerwonej chusty zawiązanej na głowie wysuwał się czarny i lśniący warkocz. Koszula o szerokich rękawach wyglądała jak po starszym bracie.
Dziewczyna stała bez ruchu i patrzyła na Bronka, jakby znali się od lat.
– Przepraszam – powiedział, kłaniając się lekko.
– Powróżę panu z ręki.
– Nie, dziękuję.
– Nie jest pan ciekawy swojej przyszłości?
– Nie, nie jestem – odparł. – Dziękuję.
– U mnie żadnych trap te deł, u mnie żadnego oszukiwania.
– Nie chcę wróżenia, powiedziałem już.
– Przyszłości nie chcesz poznać?
– Nie chcę! – warknął. – W nosie mam przyszłość.
– A to, że dziecku krzywda się stanie, też nie chcesz poznać?
– A niech cię piorun jasny! – powiedział, biorąc Konia na ręce i pospiesznie wymijając Cygankę.
Kiedy wchodził po schodach, usłyszał jeszcze:
– Piekło ci to dziecko pożre i wypluje jak szmatę!
Odwrócił się, żeby ją przepędzić, ale już zniknęła.

23.
(ilia)

Nagle płomienie podniosły się pod sam sufit drewnianej chałupy. M. zerwał się na równe nogi. Już dawno czegoś takiego nie widział.
– Przepowiednia – wyszeptał.
Języki ognia zawirowały gwałtownie i zaczęły układać się w niepokojące obrazy. Mężczyzna zobaczył niewyraźną postać małego dziecka, które dorasta, zmieniając się w kobietę. Dookoła kobiety wyrósł płomienny las. Płomienna sylwetka schyliła się i coś podniosła. Obraz zmienił się, ukazując M. kwiat. Kwiat, którego nigdy wcześniej nie widział.
Następnie płomienie znikły tak samo niespodziewanie, jak się pojawiły. Wróż znowu miał przed sobą małe palenisko, nad którym wisiał ruszt z trzema kiełbaskami. Z tą różnicą, że spalonymi na węgiel.
– Muszę jej szybko o tym powiedzieć! – wykrzyknął do samego siebie i wybiegł z chaty.
Mimo szczerych chęci nie udało mu się szybko do niej dobiec. Płócienne portki co kilka kroków zsuwały mu się z tyłka, a wiatr wpychał mu do oczu skołtunione, zbyt długie włosy.
Tuż pod jej domem zatrzymał się zasapany i oparł ciężko o przechylony drewniany płot. Z tych emocji zupełnie zapomniał, że mieszkała daleko za wsią. Uznał, że to bardzo niepraktyczne.
– Cholerne Góry Świętokrzyskie – jęknął, szarpiąc za bramę prowadzącą do jej chaty.

24.
(niedźwiedź z tobołem)

Ja nie jestem moją matką. Nie jestem zbiegiem. Jednak muszę zobaczyć, wiedzieć i ta potrzeba jest tak wielka, że nagle znów wyjmuję karty ze szkatułki i kładę je jak moja matka na łóżku. Spoglądam za siebie, czy Anouk nadal śpi. Nie chcę, żeby ona wyczuła mój niepokój. Tasuję karty, rozdzielam, tasuję, rozdzielam, dopóki nie zostają mi ostatnie cztery. Dziesięć mieczy, śmierć. Trzy miecze, śmierć. Dwa miecze, śmierć. Rydwan. Śmierć. Pustelnik. Baszta. Rydwan. Śmierć.
To karty mojej matki. To nie ma nic wspólnego ze mną, mówię sobie, chociaż Pustelnika dosyć łatwo utożsamić. Ale Baszta? Rydwan? Śmierć?
Karta śmierci, słyszę w sobie głos mojej matki, nie zawsze oznacza śmierć fizyczną, może oznaczać tylko śmierć jakiejś drogi życia. Zmianę. Inny kierunek wiatru. Czy właśnie to zapowiada teraz?
Nie wierzę we wróżby. Przynajmniej nie tak jak matka wierzyła, znajdując w nich sposób nakreślania naszych przypadkowych torów. Dla mnie to nie jest pretekst do bierności, podpora, kiedy wszystko złe obraca się na gorsze, porządkowanie chaosu wewnętrznego. Słyszę jej głos teraz; brzmi tak samo, jak brzmiał na statku, jej siła wtedy już się zmieniała w czysty upór, poczucie humoru zmieniło się w obłędną rozpacz.
A Disneyland? Jak myślisz? Everglades na Florydzie? Tyle jest do zobaczenia w tym Nowym Świecie, tyle że nawet nie zaczęłyśmy marzyć o tym, no nie? Czy nie to mówią karty?
Wtedy już na każdej karcie była Śmierć i był Człowiek w Czerni, który zaczął znaczyć to samo. Uciekałyśmy przed nim, a on podążał za nami wpakowany w szkatułkę z drewna sandałowego.
Dla odtrucia czytałam Junga, Hermana Hesse i dowiadywałam się o zbiorowej nieświadomości. Wróżby mają nam mówić to, co już wiemy. To, czego się lękamy. Na świecie nie ma żadnych demonów, jest tylko zbiór prawzorów wspólnych dla wszystkich cywilizacji. Lęk przed utratą - Śmierć. Lęk przed przemieszczeniem - Baszta. Lęk przed przemijaniem - Rydwan.
A przecież Matka umarła.
Odkładam karty pieczołowicie do wonnej szkatułki. Żegnaj, mamo. Tutaj nasza podróż się kończy. Tutaj zostaniemy, żeby zmierzyć się z tym, cokolwiek wiatr nam przyniesie. Już nie będę wróżyć z kart.

25.
(agazet)

X specjalizowała się w zimnym odczycie, była jedną z lepszych. W małej budce przy Zachodnim Molu w Brighton wróżyła, czytała karty i przepowiadała przyszłość. Jednak najlepsza była w tarocie, a ludzie zjeżdżali na jej czytania nawet z Hastings czy z Londynu i wielu z nich jeździło jeszcze wiele razy – po czym wracali do domu i opowiadali przyjaciołom o tajemnicach, które przepowiedziała im X, nieznanych do tej pory faktach i poczynionych przez nią przewidywaniach.
Starała się nie myśleć o nich jak o głupcach – ale nimi byli. (...) Czasami wciskała im karty potrzebne, by udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, ponaglając je do zadawania pytań i unikając tym samym zniechęcających układów, pełnych Małych Arkanów lub atutów w stylu Śmierci lub Papieża. Ostatecznie jednak tak naprawdę nie miało znaczenia, co pokazały – X dopasowywała obrazy do tego, co te kobiety chciały usłyszeć.
(...)
Była tańsza od terapeuty i postępowała bardziej etycznie od wielu magików, którzy wtykali ludziom swoje wizytówki pod drzwi, obiecując, że wyleczą nieuleczalne choroby kryształami, albo proponując kontakt z nieżyjącymi ukochanymi i dziećmi – oczywiście nie za darmo…
X nigdy nie składała takich obietnic.

26.
(niedźwiedź z tobołem)

– (...) A może ci powróżyć? – spytała po chwili. – Mam tu moje magiczne karty. Zwykle wróżę w sklepie po godzinach, ale skoro tam jest D... Zobaczymy twoją przyszłość, chcesz?
Nie był tak głupi, żeby zaprzeczyć, zaraz by strzeliła focha. Skoro już przyszedł, posłucha tych bzdur.
Strasznie się przejęła. Kazała mu wyłączyć komórkę, uprzedziła D., żeby jej nie przeszkadzać, bo stawia karty. Uprzątnęła blat biurka, przyniosła świeczkę i zapaliła. Zupełnie jak z dzieciakami, co przygotowują miliard zabawek, żeby coś sobie do nich pogadać przez pięć minut. Tyle zachodu, a on i tak nie wierzył w taki idiotyzmy. (...)
– Już? Wybiorę dla ciebie kartę. Najlepszy będzie walet karo, reprezentuje blondynów. Jesteś dorosły, ale... jakby niedługo dorosły. Walet będzie najlepszy. – Wyłowiła dupka dzwonek z talii i położyła na środku stołu.
Zaczęła tasować karty z zamkniętymi oczami. Podała i jemu do przetasowania, nie wiadomo po co, skoro już sama tasowała. Kazała mu przełożyć karty na trzy koniecznie lewą ręką w stronę serca.
– A co za różnica? Nie mogę prawą?
– W., bez takich uwag! – wnerwiła się. – Do kart trzeba podchodzić z szacunkiem! (...)
– Och, dużo pików! – mówiła powoli. – Tu jest nawet moja karta, widzisz? – Wskazała na damę wińsko w otoczeniu trzech pozostałych. W. pomyślał, że wszystkie karty są jej, ale siedział cicho. – Dużo o mnie myślisz, prawda? Jest tu też i walet kier, zobacz, jak blisko twojej karty! To karta miłości i romansu. Obok trójka kier, to też związane z miłością. Szkoda, że nie as, asy są kartami o potężnej mocy, a tu nie ma żadnego! Masz za to dziewiątkę karo, czyli spełnią się twoje życzenia, przynajmniej niektóre.
Zaczęło go obchodzić to, co usłyszy. Czekał na jakieś konkrety, ale te wróżby były jak horoskopy z darmowych dzienników: niby coś, ale jednak pitolenie o niczym. W sumie mogłaby mu powiedzieć, co tylko chciała. (...)
– Karty generalnie pokazują, że czeka cię wiele zmian. Widać w tym układzie twoją wrażliwość, ambicję, otwarcie na świat, to są te nasze warsztaty, wiesz. Ta zmiana już nadciąga, musisz ją odczuwać, odczuwasz ją, prawda? Ja tu jestem, więc ci pomogę. – Znów wskazała na damę wińsko, jakby ta karta była podpisana. – Masz wokół siebie życzliwych ludzi, może nawet miłość obok. Karty mówią, że to nigdy nie jest łatwa droga, ale u jej kresu czeka cię coś wielkiego. Same pomyślne wieści dla W. zwycięzcy! Tyle na dziś!

27.
(Paweł Wolniewicz)

S. T. może i jest jasnowidzącą, tego nie wiem - ciągnął F., a X znowu usłyszał świst jego ogona - ale marnuje czas na te nonsensy, które ludzie, schlebiając sobie, nazywają szumnie przepowiadaniem przyszłości. Ja jednak jestem tutaj po to, żeby wam objaśnić mądrość centaurów, która jest bezosobowa i bezstronna. Obserwujemy niebiosa, aby wykryć wielkie przypływy zła, wielkie zmiany, które niekiedy są tam zapisane. Nabranie pewności co do charakteru owych zmian może zająć nawet dziesięć lat.
Wskazał na czerwoną gwiazdę tuż nad X.
- W minionym dziesięcioleciu wiele wskazywało na to, że społeczność czarodziejów żyje w krótkim okresie spokoju między dwiema wojnami. Wojowniczy Mars świeci teraz jasno nad nami, co zapowiada rychły koniec owego spokoju. Jak szybko znowu wybuchnie wojna, centaury mogą wy wróżyć, paląc pewne zioła i liście, obserwując dymy i płomienie...
Była to najbardziej niezwykła lekcja, jaką X kiedykolwiek przeżył. Rzeczywiście palili szałwię i malwę na podłodze klasy, a F. mówił im, by w kłębach dymu poszukiwali pewnych kształtów i symboli, ale zupełnie nie przejmował się tym, że żadne z nich nie potrafiło dostrzec opisywanych przez niego znaków. Powiedział im, że ludzie nigdy nie opanowali tej sztuki, że centaurom zajmuje to lata, a w końcu stwierdził, że i tak nie można przywiązywać do tego zbyt dużej wagi, bo nawet centaury czasami mylnie owe znaki odczytują. Był zupełnie niepodobny do żadnego z nauczycieli, których Harry dotąd poznał. Wydawało się, że nie tyle mu zależy na przekazaniu im swojej wiedzy, ile na przekonaniu ich, że żadna wiedza, nawet wiedza centaurów, nie jest nieomylna.

28.
(dot59)

Dlaczego wróży się właśnie z liści akacji? Kocha, lubi, szanuje, nie chce... Kolczaste, zdradliwie kolczaste gałęzie i miękkie, aksamitne płatki młodych liści, które tak szybko więdną. Twarde drzewo, tak trudno ją porąbać, a jednak łatwo ściąć, choć nie wolno ścinać drzew kwitnących. I wyjątkowo nietrwałe kwiaty, przesadnie słodko pachnące, jak tandetne, tanie perfumy, kwiaty sypiące się na ziemię jak śnieg. Akacja: drzewo, które zapowiada lato, a kiedy kwitnie, jest już tylko wspomnieniem po wiośnie. W myśli, w mowie, w sercu... dlaczego wróży się właśnie z liści akacji i wszyscy tak chętnie to robią? Choć niby w żartach, z uśmiechem, ale jednak ciekawi tego, co im wróżba powie.


==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu

Wyświetleń: 2384
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 30
Użytkownik: jolekp 21.04.2023 20:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Przechodzimy do właściweg... | pawelw
Drodzy konkursowicze, przez weekend będę niedostępna - obiecuję, że na wszystkie wiadomości odpowiem w poniedziałek. Tak że macie trochę czasu na zastanawianie się:)
Użytkownik: janmamut 21.04.2023 23:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Przechodzimy do właściweg... | pawelw
Taaa, PW...

"Strona o podanym adresie nie istnieje

Zapraszamy do dalszego przeglądania BiblioNETki"
Użytkownik: jolekp 22.04.2023 07:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Taaa, PW... "Strona o ... | janmamut
Wczoraj wszystko mi dobrze działało. W razie problemów można też napisać na maila: niedzw-ftw@o2.pl
Użytkownik: pawelw 22.04.2023 10:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Taaa, PW... "Strona o ... | janmamut
To akurat nie jest wina BiblioNETki, tylko moja, bo źle zdefiniowałem link do PW. Mój nadgorliwy edytor zamienił cudzysłowy ASCII na cudzysłowy polskie, przez co link stał się nieprawidłowy. Zazwyczaj to sprawdzam, bo to nie pierwszy raz edytor wywija takie numery, ale wczoraj się spieszyłem do innych zajęć i mi uciekło.

Poprawiłem.
Użytkownik: janmamut 22.04.2023 12:09 napisał(a):
Odpowiedź na: To akurat nie jest wina B... | pawelw
Dziękuję! A już myślałem, że BiblioNETka wyrabia normę zawiśnięć...
Użytkownik: jolekp 24.04.2023 11:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Przechodzimy do właściweg... | pawelw
W konkursie bierze udział już czworo uczestników, a każdy fragment został rozpoznany przynajmniej raz. Ja już wróciłam z wojaży i jestem do waszej dyspozycji, tak że serdecznie zapraszam do udziału.

Użytkownik: janmamut 24.04.2023 12:07 napisał(a):
Odpowiedź na: W konkursie bierze udział... | jolekp
Wszyscy w sensie, że 28 rozpoznał jeszcze ktoś oprócz Dot?
Użytkownik: janmamut 24.04.2023 12:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszyscy w sensie, że 28 r... | janmamut
To znaczy nie wszyscy, tylko wszystkie fragmenty. (Sąsiad obudził mnie dzisiaj łoskotem, więc snuję się nieprzytomnie.)
Użytkownik: fugare 24.04.2023 12:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszyscy w sensie, że 28 r... | janmamut
Ja też tego nie mam, chociaż ten "tandetny" zapach uwielbiam i rozpoznaję na milę. :)
Użytkownik: jolekp 24.04.2023 13:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszyscy w sensie, że 28 r... | janmamut
Nie, na razie tylko ona. Więc może coś podpowie, bo szczerze mówiąc, ja też bym tego nie zgadła:)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 24.04.2023 15:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, na razie tylko ona. ... | jolekp
No, ja to nie musiałam rozpoznawać :-), bo sama wybierałam.
Oprócz wróżenia z akacji w dusiołku są jeszcze budki telefoniczne, adapter z płytami i podobne rekwizyty, a ważnym jego elementem jest roślina, która zawsze kwitnie wcześniej, niż akacje (za to owocuje później).
Użytkownik: janmamut 24.04.2023 20:06 napisał(a):
Odpowiedź na: No, ja to nie musiałam ro... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję! Teraz jasne. Przekopywanie się przez Twoje oceny byłoby beznadziejne, bo BiblioNETka odmówiła porządkowania według kategorii.
Użytkownik: KrzysiekJoy 25.04.2023 11:24 napisał(a):
Odpowiedź na: No, ja to nie musiałam ro... | dot59Opiekun BiblioNETki

Gratulacje, piękny wynik "Wystawione oceny książek" (5000)

Jeszcze nie rozpoznałem tej Twojej 28.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.04.2023 12:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Gratulacje, piękny wyni... | KrzysiekJoy
Nawet nie wiedziałam, że tego tyle :-).
Gdybym tak wszystko od młodości notowała, pewnie byłoby jeszcze więcej, bo miałam takie momenty, że czytałam więcej niż 1 książkę dziennie (oczywiście były to rzeczy lżejszego kalibru niż teraz, i na ogół cienkie). Dlatego niektóre książki oceniam dopiero teraz, choć czytałam je już wcześniej - po kilkudziesięciu latach na ogół pamiętam tylko tytuł i autora, czasem jeszcze jedno czy dwa imiona bohaterów.
28 też należy do tej kategorii, przy czym, żeby było ciekawiej, to ja wtedy nie czytałam 28, tylko dwie inne książki.
Użytkownik: minutka 25.04.2023 18:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Przechodzimy do właściweg... | pawelw
Proszę o pomoc w rozszyfrowaniu 2, 3, 4, 5. Mam ocenione, ale nic nie kojarzę.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.04.2023 21:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Proszę o pomoc w rozszyfr... | minutka
I w 2, i w 4 głównymi bohaterami jest rodzeństwo - w 2 cioteczne płci męskiej, w 4 rodzone płci żeńskiej - a przynajmniej fragment akcji obu dusiołków rozgrywa się nad morzem.
M2 z dusiołka 4 teoretycznie mogła była przeczytać dusiołek 2, i pewnie by jej się podobał, bo lubiła się pośmiać. 5 na pewno mogła przeczytać we właściwym czasie, i to w oryginale, bo ojciec dbał, żeby się uczyła języków. Za to również na pewno nie czytała 3, bo tego języka akurat nie zgłębiała, a polskie tłumaczenie ukazało się za późno dla niej.

Zarówno 3, jak i 5 obfitują w różne dramatyczne zdarzenia, przy czym w 5 spotykają one jedną osobę, a w 3 wiele osób z wielu pokoleń.
Użytkownik: minutka 26.04.2023 17:46 napisał(a):
Odpowiedź na: I w 2, i w 4 głównymi boh... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dzięki, muszę jeszcze pogłówkować nad 4 i 5.
Użytkownik: fugare 25.04.2023 21:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Proszę o pomoc w rozszyfr... | minutka
Trójka jest wśród laureatek "Książki miesiąca" w 2022.
Dwójka ma dwóch bohaterów, o bardzo odmiennych temperamentach i żeńskiego Cicerone. :)
Użytkownik: minutka 26.04.2023 17:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Trójka jest wśród laureat... | fugare
Dzięki, wreszcie mnie oświeciło :)
Użytkownik: jolekp 25.04.2023 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Proszę o pomoc w rozszyfr... | minutka
Podpowiem jeszcze a propos 5, że z tej Sybilli to jest taka Cyganka, jak z koziego sera saksofon basowy.
Użytkownik: fugare 25.04.2023 21:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Proszę o pomoc w rozszyfr... | minutka
A ja chętnie przyjmę pomoc w rozszyfrowaniu 17. Na razie, bo z resztą jeszcze walczę. Z 28 też!
Użytkownik: janmamut 26.04.2023 02:41 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja chętnie przyjmę pomo... | fugare
17 jest w pewnym sensie jak "Nad Niemnem". Tam nie można się doliczyć wszelkich roślinek i ptaszków, tutaj kolejnych facetów, którym zawraca głowę nastolatka. Niestrawne to jak ukraińska chałwa.
Użytkownik: fugare 26.04.2023 09:43 napisał(a):
Odpowiedź na: 17 jest w pewnym sensie j... | janmamut
Dziękuję! Co do chałwy zgoda (poczęstowano mnie słonecznikową), a co do książki to nie wiem, bo jej nie czytałam i mimo podpowiedzi, jeszcze nie odgadłam. :)
Użytkownik: fugare 26.04.2023 09:56 napisał(a):
Odpowiedź na: 17 jest w pewnym sensie j... | janmamut
A jednak! Oświecenie nadeszło za sprawą tej chałwy!!!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 26.04.2023 21:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Przechodzimy do właściweg... | pawelw
Poszukuję mataczeń szczególnie do 6, 9 i 11. Wszystkie brzmią znajomo, ale nic mi się nie kojarzy (a to, co się skojarzyło, wykluczyłam, i masz babo placek...).
Użytkownik: fugare 26.04.2023 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Poszukuję mataczeń szczeg... | dot59Opiekun BiblioNETki
Do szóstki prowadzą schody.
Użytkownik: janmamut 27.04.2023 03:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Poszukuję mataczeń szczeg... | dot59Opiekun BiblioNETki
No, placek to do 9 w pewnym sensie pasuje.
Użytkownik: fugare 27.04.2023 09:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Poszukuję mataczeń szczeg... | dot59Opiekun BiblioNETki
A oprócz placka do 9 pasuje jeszcze ptak, bo jedna z moich ulubionych nazywa się SOWA - to chyba jeszcze nie jest kryptoreklama.
Użytkownik: jolekp 27.04.2023 17:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Poszukuję mataczeń szczeg... | dot59Opiekun BiblioNETki
Cyganka z 11 jest mniej więcej tak samo autentyczna, jak ta spod 5. Z tych trzech jest to najbardziej znany i najstarszy dusiołek (choć wciąż młodszy ode mnie), swego czasu był bardzo głośny, choć chyba głównie za sprawą ekranizacji.
Użytkownik: jolekp 29.04.2023 13:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Przechodzimy do właściweg... | pawelw
Przypominam, że konkurs trwa tylko do końca tygodnia. Tak że jeśli ktoś chce jeszcze wziąć udział, to ma ostatnią szansę.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: