Dodany: 21.04.2023 15:53|Autor: dot59
Jak Łydrwal przeszkadza w tropieniu Anomii
Podobnie, jak w przypadku „Harry’ego Pottera”, również i kolejne tomy cyklu z Cormoranem Strike’iem są coraz grubsze. Piątemu nie dałam rady w jedną dobę. Szósty, liczący sobie ponad 1000 stron, zajął mi kilka dni, a gdyby nie konieczność życiowa w postaci poczekalni u dentysty, to „kilka” byłoby jeszcze dłuższe.
Ale po raz pierwszy podczas czytania tej serii zdarzyło mi się, że gdyby nie para głównych bohaterów, do których mam pewien sentyment, chyba nie dobrnęłabym do końca. A nawet i oni trochę mnie tym razem irytowali, ale o tym za chwilę.
Czasy, gdy Strike ledwie wiązał koniec z końcem, dawno minęły. Agencja prosperuje dobrze, zleceń ma nawet aż za dużo – tyle, że chwilami nie wiadomo, kto za co ma się brać. Więc kiedy zjawia się potencjalna klientka, przygnębiona i roztrzęsiona autorka popularnej kreskówki „Serce jak smoła”, skarżąc się na prześladowanie w internecie, Robin bez szczególnego żalu informuje ją, że nie mogą się podjąć tej sprawy. Cyberprzestępczość to rzeczywiście nie ich branża. Jednak w krótkim czasie po tej wizycie Edie Ledwell zostaje zamordowana, a współtwórca kreskówki i jej były chłopak, Josh Blay, ciężko ranny. Robin i Cormoran postanawiają jednak wziąć się za rozszyfrowanie tożsamości tajemniczej postaci o nicku Anomia, która wodzi rej na forum fanów gry opartej na kreskówce i otwarcie szczuje innych na Edie, a kiedy jej zabrakło, na kolejne osoby związane z twórcami „Serca jak smoła”. Szybko orientują się, że na forum, choć skupia ono ludzi połączonych wspólną pasją – ba, więcej, niż pasją, bo jedna z fanek, Zoe, wyzna później Robin: „ta kreskówka uratowała mi życie. (…) zobaczyłam Edie Ledwell w Internecie, jak mówiła, że zamierza zrobić następny odcinek, i zapragnęłam go obejrzeć, więc się nie zabiłam” [1] – panują wyjątkowo niezdrowe relacje. I że napad na Edie i Josha jest dopiero początkiem serii dramatycznych wydarzeń… Śledztwo idzie mozolnie, bo środowisko, w którym muszą się teraz poruszać Corm i Robin, jest im kompletnie obce, a przy tym utrudnia im pracę „niezawodna” (w tym złym sensie) była partnerka Strike’a, Charlotte, potrzebująca przy ich pomocy ugrać własny interes. Ich sprawy osobiste też nie układają się najpomyślniej, bo choć co najmniej od momentu rozwodu Robin rysowała się dla każdego z nich jakaś sensowna perspektywa, on znów brnie w związek z kobietą zaborczą i zupełnie do niego niepasującą, ona nie potrafi dostrzec w żadnym innym mężczyźnie tego, czego poszukuje (a może raczej: dostrzega w jednym, tylko sama przed sobą nie chce się do tego przyznać…). Oczywiście, historia musi mieć jakiś finał, więc i ta będzie miała, jednak doczekanie do tego momentu wymaga sporego mozołu.
Z mojego punktu widzenia mógłby on być nieco mniejszy, gdyby autorka poradziła sobie lepiej z zachowaniem proporcji między poszczególnymi partiami tekstu. Z poprzednich tomów wiemy wystarczająco dobrze, jak przebiega codzienna praca agencji, więc można by prawie w całości zrezygnować z wątków w których Strike i jego podwładni obserwują osoby niemające związku z zasadniczą osią fabuły (m.in. dziewczynę o kryptonimie „Nogi” i młodego człowieka zwanego „Lepkie Rączki”). Ponad dwieście (!) stron zajmują zapisy analizowanych przez detektywów materiałów internetowych, w tym chyba więcej niż połowa przypada na forumowe czaty. Czytanie tego jest potwornie męczące (także dla oka, bo momentami równocześnie toczą się dwie lub trzy rozmowy, każda w osobnej kolumnie) – nawet, jeśli czytelnik zdaje sobie sprawę, że w masie niegramatycznej i często nieortograficznej paplaniny, często gęsto przetykanej wulgaryzmami, mogą być zawarte jakieś ważne szczegóły. Ponadto mnie osobiście, jako człowiekowi niekorzystającemu z mediów społecznościowych, nieoglądającemu kreskówek i filmików internetowych ani niegrającemu w gry komputerowe, w ogóle trudno było się wciągnąć w akcję, choć muszę przyznać, że większość postaci z tego środowiska autorka odmalowała bardzo wyraziście. Wydało mi się też, że za dużo ważnych społecznie tematów próbowała poruszyć – jest tu i ultraprawicowa organizacja terrorystyczna, i kwestia praw autorskich, i przemoc w rodzinie, i hejt internetowy, i rasizm pospołu z innymi „-izmami” – i zrobił się z tego wszystkiego lekki galimatias, co prawda bardzo udatnie utrudniający dojście do ostatecznego rozwiązania zagadki kryminalnej, ale też po prostu męczący.
Dodatkowym (jak dla mnie, okropnym!) zgrzytem było rozwiązanie, jakie zastosowała tłumaczka dla oddania nieprzetłumaczalnego żarciku homofonicznego, kryjącego się w nazwisku i przezwisku niefortunnego adoratora Robin. W oryginale, którego pierwsze rozdziały udało mi się namierzyć w sieci, ów pan zwie się Hugh Jacks – co brzmi w przybliżeniu „hju dżeks” i osobom anglojęzycznym może się kojarzyć fonetycznie z pojęciem wymawianym jako „hjudż eks” (huge axe), a oznaczającym „wielki topór” – i nosi przydomek „Axeman”, którego główne znaczenie to „topornik”, czy, bardziej potocznie, „facet z toporem”. W przekładzie zmienił biedak personalia na … Ross Łydrwal (a wymawiający je mają słyszeć „rosły drwal”). Jest to nawet zabawne, tylko, że kompletnie niezgodne ze zwyczajem niezmieniania i nieprzekładania imion, a tym bardziej nazwisk postaci, od dłuższego już czasu przyjętym przez tłumaczy (wyjątki od niego czyni się jedynie w bajkach dla dzieci i czasem w fantastyce, ale i tam „Łydrwal” byłby nie bardzo do przyjęcia, bo przecież po polsku to nic nie znaczy, w odróżnieniu od Piotrusia Królika czy Drzewca).
Gdyby nie to, że generalnie podoba mi się styl narracji zastosowany w całym cyklu, a w tej powieści dodatkowo pomysł na poetyckie motta poszczególnych rozdziałów, i że po prostu lubię Strike’a (jak tu nie lubić kogoś, kto sądzi, że „prawdopodobnie nie jest jedyną osobą, która na dźwięk słowa Scaramouche myśli najpierw o »Bohemian Rhapsody«, a dopiero potem o szesnastowiecznym klaunie”[2]? Jasne, że nie jest!), oceniłabym całość niżej, niż to ostatecznie zrobiłam.
[1] Robert Galbraith (Joanne K. Rowling), „Serce jak smoła”, przeł. Anna Gralak, wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, 2022, s. 405.
[2] Tamże, s. 1015.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.