Dodany: 22.02.2023 19:52|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Największy skarb nie pochodzi z muzeum


Recenzja oficjalna PWN
Recenzent: dot59

Co może skłonić czytelnika, by sięgnął po książkę z gatunku, do którego ma nastawienie co najwyżej umiarkowanie pozytywne, jeśli nie sceptyczne? Jakiś czas temu zupełnie odechciało mi się melodramatów z wojną i/lub Holokaustem w tle, nawet ożywionych wątkiem sensacyjnym czy przygodowym, a tym bardziej opatrywanych nader marketingowo brzmiącą zachętą „kultowa i oszałamiająca powieść” [1] (swoją drogą, potwornie irytuje mnie nadużywanie słowa „kultowy” w stosunku nie tylko do powieści, ale i filmu, modelu samochodu, fasonu torebki, czegokolwiek, co zaistniało ledwie kilka lat wcześniej. Niektórym chyba myli się to pojęcie z „bestsellerem”, a to doprawdy nie to samo…). Napis ten byłby gotów mnie zdecydowanie odstraszyć, ale na szczęście na stronie księgarni, na której sprawdzałam informacje o książce, była jedynie treściwa nota wydawnicza. Wobec tego z ciekawości zerknęłam w dostępny tam darmowy fragment, przejrzałam kilka stron… i stwierdziłam, że biorę, bo coś napisanego takim językiem warto przeczytać dla samego języka. Co prawda istniało ryzyko, że w pięknej oprawie będą się pławiły jakieś fabularne niedorzeczności, uznałam jednak, że warto spróbować.

Ponadsześćsetstronicowa opowieść przedstawia losy (głównie) dwojga młodych ludzi, właściwie dzieci jeszcze, którym historia przeznaczyła miejsce w obrębie wrogich sobie narodów. I Francuzka Marie-Laure, i Niemiec Werner od samego początku dostają kopniaki od losu. Ona przy urodzeniu traci matkę, a w wieku sześciu lat wzrok, pozostając tylko z ojcem, który musi pracować, by ją utrzymać, a dochód z tej pracy – choć, można powiedzieć, w pewnym sensie prestiżowej, bo ktoś, kto ma klucze do wszystkich pomieszczeń, gdzie przechowywane są najcenniejsze okazy paryskiego Muzeum Historii Naturalnej, to jednak ważna osoba – z trudem starcza na to, by móc jej zapewnić rozwój intelektualny (raz w roku jedna książka pisana brajlem – to niewiele…). On jako kilkulatek został sierotą i wraz z młodszą siostrą trafił do domu dziecka, którego wychowankowie, gdy tylko osiągną wiek ustawowo zezwalający na pracę, wysyłani są do kopalni, tej samej, gdzie zginął ojciec Wernera.
Ale i w niej, i w nim drzemie potencjał bycia kimś więcej – i głód, którego nasycenie może ten potencjał rozbudzić. Marie-Laure tak, jak może, czyli za pomocą dotyku i słuchu chłonie wiedzę przyrodniczą, przekazywaną jej przez współpracowników ojca, i posługując się tymiż zmysłami, uczy się poruszać w świecie, którego nie widzi. Werner najpierw – przypadkiem właściwie – uczy się francuskiego od opiekunki- Alzatki, potem zgłębia tajniki fizyki i mechaniki, pozyskiwane, skąd się da, w tym z zakazanego przez reżim podręcznika i ze skonstruowanego własnoręcznie radioodbiornika, w którym na odległej fali można wysłuchiwać prelekcji francuskiego naukowca o naturze świata.

Gdy wybucha wojna, Marie-Laure musi opuścić Paryż wraz z ojcem, któremu powierzono opiekę nad jednym z najcenniejszych skarbów muzeum. Znajdują schronienie w bretońskiej miejscowości portowej Saint-Malo, w domu stryjecznego dziadka dziewczynki, który w poprzedniej wojnie z tym samym wrogiem stracił i brata, i równowagę psychiczną. Od dwudziestu lat z okładem kryje się w mroku swej sypialni lub sekretnego pomieszczenia na strychu, próbując nie dostrzegać niczego, co znajduje się na zewnątrz. Przybycie bratanka z córką zmienia sytuację o tyle, że Étienne od czasu do czasu wychodzi ze swej skorupy i zaczyna objaśniać dziewczynce świat. A potem, gdy Daniel znika bez śladu, to on musi przejąć nad nią opiekę (przynajmniej w sensie formalnym, bo aspektami praktycznymi zajmuje się gospodyni). Przychodzi jednak moment, że Marie-Laure zostaje sama. Akurat wtedy, gdy rozpoczyna się bombardowanie miasta, a uliczkami Saint-Malo podąża chciwy podoficer okupanckiej armii, którego jedyną obsesją jest zdobycie cennego klejnotu…

Werner nie jest jednym z tych chłopców, którzy marzą o podążeniu za wodzem i o honorowej śmierci dla ojczyzny. Chce robić to, co przysłuży się całej ludzkości: konstruować urządzenia, które ułatwią życie, nie zabijanie. Perspektywa nauki w elitarnej szkole technicznej budzi w nim nadzieję, że nie będzie zmuszany do walki. Ale jakże się biedak myli… Niemal od pierwszego dnia poddawany jest czemuś, czego określenie jako „pruskiego drylu” jest śmiechu wartym eufemizmem: to brutalna tresura i pranie mózgu w jednym, a tego, kto się im opiera – jak przyjaciel Wernera, Frederick, przysłany do tej potwornej instytucji wbrew własnej woli i marzący tylko o studiowaniu życia ptaków – czeka tragiczny koniec. Wernerowi udaje się uniknąć aż takiego losu; jako szesnastolatek zostaje wysłany na front, gdzie zadaniem jego jest namierzanie radiostacji ruchu oporu i aliantów. Pewnego dnia w odbiorniku odzywa się głos, którego od lat nie słyszał…

Wiadomo, ku czemu może zmierzać tak zaplanowana fabuła, ale… nie liczmy na łatwiznę. Nie wszystkiego, co chcielibyśmy wiedzieć, się dowiemy, nie wszystko, czego oczekujemy, się wydarzy. Bo to nie jest banalne wojenne romansidło ani też sensacyjna historia, w której niemożliwe staje się możliwe, a absurdalne zmienia się w realne. To solidnie skonstruowana opowieść o tym, jak okoliczności zewnętrzne kształtują los człowieka, i o tym, na ile on sam – i pod jakimi warunkami – jest w stanie się temu przeciwstawić. O tym, że największym skarbem nie jest coś, co można przechować w sejfie, lecz coś, co przynajmniej niektórzy noszą w sobie. I jeszcze bardziej o tym, jak odrażająca i przerażająca zarazem jest rzeczywistość, w której tysiące, ba, miliony ludzi realizują chore zapędy psychopaty, dopuszczonego do władzy dlatego, że jedni go zlekceważyli, sądząc, że nic złego nie zrobi, tylko trochę powrzeszczy, drudzy dali się ogłupić demagogicznymi argumentami, a jeszcze inni zwęszyli możliwość zrobienia kariery u boku… nieważne, kogo, byle się wspiąć. O dramacie jednostki, która w tej rzeczywistości żyć nie chce, ale musi, bo albo jest na tyle nieświadoma, albo na tyle bezsilna, że nie potrafi zawczasu znaleźć drogi wyjścia, a potem już jest na to za późno. O dylematach moralnych, które w takiej sytuacji się rodzą: jak odmówić udziału w krzywdzeniu kogoś lub wystąpić w czyjejś obronie, jeśli wiadomo, że temu komuś i tak się w ten sposób nie pomoże, a narazi się własne zdrowie lub życie? A jeśli dzięki tchórzostwu i oportunizmowi przeżyje się i stanie silnym na tyle, by później móc uratować kogoś innego – czy to wystarczy do zmazania zła, w którym się wcześniej wzięło udział?

Spotkałam się gdzieś ze zdaniem, że autor wybiela Niemców, robiąc z nich ofiary, a nie winowajców. Ja zupełnie czegoś takiego nie odczułam – moim zdaniem zostało tu doskonale podkreślone, że wśród ludzi biorących czynny udział w wojnie po stronie agresora są tacy, którzy są tylko i bezsprzecznie winowajcami, ale i tacy, którzy są po trosze jednymi i drugimi – a dotyczy to każdej dowolnej wojny, i nie tylko napastników, lecz i stojących po słusznej stronie, bo co, jeśli ci na przykład zrzucają bomby na miejscowości pełne samych cywilów? Jeśli gwałcą kobiety, których jedyną winą jest to, że żyją w tym, a nie innym kraju?

Nie pierwsza to książka o wojnie, w której pojawiają się podobne pytania, i pewnie nie ostatnia, bo, jak pokazuje historia, politycznych obłąkańców, którzy są w stanie otumanić naród do tego stopnia, że trzy czwarte populacji popiera agresję na sąsiednie państwo, jest wciąż pod dostatkiem. Trzeba jej jednak przyznać, że została napisana pięknym stylem, językiem na tyle prostym, by nie sprawił trudności czytelnikowi szukającemu łatwiejszych lektur i na tyle bogatym, by usatysfakcjonował kogoś potrzebującego nie tylko zgrabnie opowiedzianej historii, ale i wrażeń artystycznych. A tych jest dostatecznie wiele: sugestywne opisy osób, miejsc, czynności przyciągają uwagę nawet w miejscach, gdzie fabuła robi się nieco bardziej statyczna. Również konstrukcja akcji, podzielonej na pojedyncze obrazy – ułożone nie całkiem niechronologicznie, ale w porządku zupełnie przejrzystym, ułatwiającym lepsze zrozumienie bohaterów – nie pozwala się nudzić, przerzucając uwagę czytelnika z miejsca na miejsce, z jednego punktu czasowego w inny. Czy taka powieść może zostać „kultową” lub wejść do klasyki literatury, to osobna sprawa – będzie to można orzec za kilkadziesiąt lat – ale tymczasem można orzec, że warta jest przeczytania, jeśli tylko ktoś lubi powieści historyczno-obyczajowe osadzone w realiach II wojny światowej.
I, last but not least, jest też ładnie wydana, dopracowana pod względem korektorskim (dosłownie jedna czy dwie literówki plus dwukrotnie mylnie podane imię bohatera – „Walter”[2] zamiast Werner - i to wszystko) i wydrukowana przyjazną dla oka czcionką.

[1] Anthony Doerr, „Światło, którego nie widać”, przeł. Tomasz Wyżyński, wyd. Wydawnictwo Poznańskie, 2023, z okładki.
[2] Tamże, s. 15 i 23.

Ocena recenzenta: 5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 372
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: