Dodany: 30.01.2023 19:17|Autor: dot59
Nie tylko o dobrym kinie
Ilu może być wśród plus minus 30 milionów dorosłych Polaków takich, którzy nie widzieli ani jednego filmu Krzysztofa Zanussiego? Za tych poniżej czterdziestki nie ręczę, natomiast wiem, jak było z moim pokoleniem: na Zanussiego chodziło się do kina – często jeszcze w wieku licealnym, bo przecież nie wszystkie jego produkcje (a chyba nawet większość nie) były dozwolone od lat 18 – żeby mieć doping do myślenia choćby o tym, czy będziemy skłaniać się ku konformizmowi, czy chcemy życia trudniejszego, ale takiego, w którym da się doszukać jakiejś głębi. I chociaż do problemów poruszanych w „Bilansie kwartalnym” czy „Spirali” było nam jeszcze całkiem daleko, w jakiś sposób zostawał w nas ten namysł nad sensem życia, nad wagą własnych wyborów i własnych preferencji etycznych. To nie było kino, na które chodziło się dla rozrywki ani dla zabicia wolnego czasu; to było kino, jak je za jakiś czas nazwano, „moralnego niepokoju”, ważnych pytań i niekoniecznie oczywistych odpowiedzi (i doskonałych aktorów, w których interpretacji każda historia stawała się wielką sztuką). I takim zostało do dziś. A jego twórca, starszy od nas o pokolenie, osiągnął wiek, w którym naturalnie przychodzi dzielenie się wspomnieniami i przemyśleniami.
Jedną z okazji do tego jest wywiad-rzeka, w którym Krzysztof Zanussi odpowiada na pytania Jacka Moskwy, dziennikarza specjalizującego się w tematyce… nie, nie filmowej, lecz religijnej. Nie powinno to jednak zrażać czytelników, którym z katolicyzmem nie po drodze, bo, choć kwestie wiary także są w książce poruszane, nie dominują nad tym, co przede wszystkim chciałoby się od reżysera usłyszeć. Dialog, umiejętnie kierowany przez pytającego, pozwala nam prześledzić całą drogę zawodową jego rozmówcy – „sześćdziesiąt cztery lata pracy twórczej”[1]! – poczynając od studiów, początkowo ze sztuką filmową niemających nic wspólnego (fizyka i filozofia; ta ostatnia, jak nietrudno się domyślić, jednak przydała się artyście, choć nie w sensie technicznym) i członkostwa w Dyskusyjnym Klubie Filmowym, poprzez pierwsze studenckie etiudy aż po dzieła dojrzałe, obsypane wyróżnieniami i nagrodami (jak np. niezapomniane „Życie jako śmiertelna choroba…”), a przy okazji wejrzeć w realia, w jakich powstawała znaczna część filmów Zanussiego. Realia – o czym wiedzą nawet ludzie, których w tamtych czasach nie było jeszcze na świecie – niesprzyjające nieskrępowanej ekspresji, niejednokrotnie rozsiewające wokół intelektualistów i twórców aurę zagrożenia i osaczenia. A po latach często powracające niczym senny koszmar – w postaci zapisów z ubeckich teczek, choćby nawet wyssanych z palca, ale i tak uznawanych przez takich, co to bardziej papiescy, niż sam papież, za niewymazywalną plamę na honorze; Zanussiego również takie doświadczenie nie ominęło, i choć nie miał się z czego tłumaczyć, kosztowało go to sporo nerwów, a „najbardziej upokarzające było poczucie bezsilności”[2].
Generalnie jednak widać, że nie jest on człowiekiem, który by lubił szeroko opowiadać o doznanych krzywdach i wskazywać winowajców – woli się skupiać raczej na dobrych stronach swojego życia i kariery, wspominać pozytywne doświadczenia z ludźmi (a nie wszyscy dali się zapamiętać pozytywnie, na przykład… Fidel Castro, któremu w „Iluminacji” nie spodobało się, „że w filmie młodzi ludzie mówią, dlaczego studiują fizykę, ale żaden z nich nie wspomina ani słowem o komunizmie i obowiązku obywatelskim”[3]) – i nie ma zacięcia do bezpardonowego atakowania tego, co mu się w minionej lub obecnej rzeczywistości nie podoba. Jeśli aluzje, to subtelne, jeśli krytyka, to wyważona, jeśli przedstawianie własnych poglądów, to bez stwarzania wrażenia, że ma monopol na słuszność. Może to kwestia autocenzury wynikającej z wychowania, może taka natura, a może oba te czynniki naraz – w każdym razie lektura wypowiedzi człowieka tak pięknie panującego nad słowami i emocjami przenosi czytelnika w inny świat, gdzie nie ma dostępu wulgarność, pospolitość, niskie instynkty. Niezmiernie przyjemnie obcuje się z takim reprezentantem wysokiej kultury, choćby tylko na papierze!
Dodatkowym plusem są „ściągawki” z krótkim, dwu-trzyzdaniowym streszczeniem fabuły, zamieszczone w ramkach obok fragmentów wywiadu, gdzie wspominane są poszczególne filmy, dzięki czemu czytelnik, który akurat danego obrazu nie zna lub nie pamięta, nie musi przerywać czytania, by poszukać o nim informacji.
A całość powinna zadowolić nie tylko kinomanów, ale także każdego, komu jest bliska szerzej pojęta kultura i sztuka, kto lubi rozmowy z ciekawymi ludźmi i ceni sobie dobrą polszczyznę.
[1] Krzysztof Zanussi, Jacek Moskwa, „Samotność Fausta”, wyd. Znak, 2023, s. 17.
[2] Tamże, s. 46.
[3] Tamże, s. 85.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.