Dodany: 29.01.2023 11:38|Autor: Marioosh

Kapitalny początek - i to wszystko


Książka zaczyna się z prawdziwym przytupem, niemalże od hitchcockowskiego trzęsienia ziemi: Ryszard Vassi, przyjaciel Matyldy, głównej bohaterki, dzwoni do niej i mówi: „Musisz mi pomóc. Nie mogę liczyć na nikogo poza tobą” [1]. Po przybyciu na miejsce Matylda widzi na łóżku zwłoki młodej kobiety; Ryszard zaś mówi do niej: „Musisz mi pomóc zabrać ją stąd. Przysięgam ci, że to nie ja ją zabiłem. Ale mnie posądzą, bo wszyscy wiedzą, że byłem zazdrosnym mężem” [2]. Wspólnie podrzucają zwłoki do jakiegoś zrujnowanego budynku; w pobliskich krzakach Matylda zauważa nogi ukrywającego się w nich człowieka. Ulewny deszcz zaciera wszelkie ślady, a Ryszard bierze winę na siebie; problem tylko w tym, że prowadzący śledztwo Michał Clark, który kiedyś oświadczył się Matyldzie i wciąż darzy ją niesłabnącym uczuciem, znajduje w ruinach należącą do niej pamiątkową cygarniczkę.

Można więc powiedzieć, że zawiązanie intrygi jest wręcz mistrzowskie; niestety, dalej już tak dobrze nie jest. Napięcie radykalnie spada, fabuła rozłazi się na wszystkie strony, pojawiają się jakieś dziwaczne retrospekcje i ogólnie książka idzie w jakimś nieznanym kierunku. Znienacka pojawiają się różne podejrzane wątki, które za chwilę ustępują miejsca innym; nie ma tu jakiejś płynności czy potoczystości, a wszystko wygląda jak dziwny sen albo strumień świadomości. A może w tym szaleństwie jest jakaś ekscentryczna metoda? Może takie cudactwo jest jakąś konwencją, której ja po prostu nie załapałem? Książka bardzo przypomina mi późną Joannę Chmielewską: przegadana, przekombinowana, główna intryga jest gdzieś obok, a jej rozwiązanie z czasem staje się w gruncie rzeczy obojętne i wręcz można je przegapić. Moje rozczarowanie jest tym większe, że po efektownym początku spodziewałem się równie efektownego rozwinięcia; tutaj ze strony na stronę, a jest tych stron 313, jest coraz nudniej, coraz obojętniej i coraz bardziej usypiająco. Książka jest mało konkretna i mało klarowna, co w przypadku kryminału jest, moim zdaniem, grzechem ciężkim: finałowa scena, w której Michał Clark tłumaczy Matyldzie zawiłości tej intrygi ma ponad 40 stron! I, co ciekawe, na podstawie tej książki nakręcono w 1960 roku jeden odcinek „Kobry” pod tytułem „Ulica Henrietty”; niestety, oprócz listy aktorów i nazwiska reżysera nie znajdziemy niczego więcej. O samej Wandzie Balickiej również próżno szukać jakichkolwiek informacji; wiem tylko, że ta książka jest w jej bibliografii druga i ostatnia. Czy warto sobie nią zaprzątać głowę? Chyba nie, wszak na przeczytanie czekają setki, jeśli nie tysiące innych.

[1] Wanda Balicka, „Bose anioły z ulicy Henrietty”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1960, str. 7.
[2] Tamże, str. 15.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 108
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: