Dodany: 21.01.2023 19:17|Autor: Asienkas

Maria Montessori o szkole


Typ recenzji: oficjalna PWN
Recenzent: Asia Czytasia (Joanna M.)

Czytając o Marii Montessori i jej metodzie zastanawiałam się, czy jest jakaś granica wieku jej zastosowania. W Polsce coraz popularniejsze stają się przedszkola tego typu. Na wyższych poziomach edukacji takich placówek jest znacznie mniej (co nie znaczy, że się nie zdarzają). Czy taka tendencja oznacza, że metodę Montessori trudniej realizuje się przy starszych dzieciach? W publikacji „Z dzieciństwa w dorosłość” jej twórczyni rozwiewa wątpliwości i tłumaczy, w jaki sposób – jej zdaniem – powinny być kształcone dzieci w wieku szkolnym.

Książkę tę możemy potraktować, jako serię wskazówek i wyciągnąć z niej wiele ogólnych tez na temat edukacji dzieci w wieku 7 – 12 lat oraz 12+. Jednym z najważniejszych założeń jest: „Trzeba równocześnie nabywać wiedzę i doświadczenia społeczne”[1]. Maria Montessori dużo miejsca poświęca tzw. socjalizującej roli szkoły, rozumiejąc przez nią nie tylko obcowanie z ludźmi, ale też nabywanie umiejętności praktycznych. Podaje przykłady związane z uprawą roli lub prowadzeniem domowego budżetu, albo – w przypadku mniejszych dzieci – szykowaniem się do podróży. Myślę, że w tym momencie dużo osób przyklaśnie, dodając, iż jest to słuszne rozumowanie, tylko trzeba zastanowić się, jakie umiejętności są potrzebne w obecnych czasach. Moja pierwsza myśl to umiejętne korzystanie z mediów.

Kolejna z kwestii, na jakie autorka zwraca uwagę, to rozwój psychofizyczny dziecka. Metoda Montessori zakłada, że materiał zostanie przekazany uczniowi w atrakcyjnej formie. Aby ją wybrać, trzeba wyczuć, w jaki sposób dziecko odbiera bodźce, jakie struny trzeba u niego poruszyć, żeby je zainteresować. Sporo pisze o abstrakcyjnym postrzeganiu świata, pojawiającym się u dzieci, które rozpoczynają przygodę ze szkołą. Podaje przykłady, jak rozmawiać z nimi o nauce, o świecie. Nie wyklucza tłumaczenia już w wieku wczesnoszkolnym pojęć z zakresu chemii czy fizyki: „Musimy dobrze zrozumieć punkt widzenia, z którego przedstawiamy dzieciom nauki ścisłe w ich stadium początkowym. Nasza prezentacja musi być sensoryczna i pobudzająca wyobraźnię, przekazana za pomocą jasnych symboli, które pomogą określić szczegóły”[2]. Można to sprowadzić do ogólnego wniosku, iż zdaniem Marii Montessori opowiedzieć dzieciom można o wszystkim, ważne jest tylko, jak to zrobimy.

Minęło 100 lat, od kiedy włoska lekarka opracowała swoją metodę i czas sprawił, że pewne szczegółowe kwestie wymagają przewartościowania. Pojawia się chociażby „problem” technologiczny, którego badaczka w swoich tekstach nie porusza (bo zwyczajnie go wtedy nie było). Pięknie wyglądają te małe ogródki uprawiane przez dzieci – i fantastycznie by było, gdyby każdy maluch mógł w takiej formie obserwować naturę – ale w tej chwili to za mało, aby nauczyć życia w społeczeństwie. Ciekawa jest też dla mnie fascynacja Marii Montessori internatami. Obecnie dostęp do szkół jest łatwiejszy, a uczniowie często uczęszczają do placówki w pobliżu miejsca zamieszkania. To jest jedna sprawa. Inna kwestia związana z internatami, która wydała mi się nieco niekonsekwentna w wywodzie badaczki, to wprowadzanie dziecka do społeczeństwa. W początkowych rozdziałach, które dotyczą uczniów w wieku 7-12 lat, Maria Montessori pisze: (…) dziecko potrzebuje poszerzania granic swoich społecznych doświadczeń. Pozostawienie go w dotychczasowym środowisku nie będzie rozwojowe”[3]. Równocześnie zachwyca się modelem szkoły umiejscowionej na uboczu, gdzie uczniowie mieszkają i pracują razem z opiekunami, tworzą coś na zasadzie minispołeczności. Przyznam, że trochę nie rozumiem, po co zamykać dzieci w bańce, która ma być namiastką prawdziwego życia, jego wyidealizowaną formą. Czy nie lepiej rozbudować sieć praktyk, dzięki którym młody człowiek pozna realia rynku pracy i różnych zawodów, zdobędzie znajomości, a może nawet znajdzie zatrudnienie?

Ciekawy – i nieco smutny – jest wywód na temat uniwersytetów. Maria Montessori już 100 lat temu przewidziała skutki spopularyzowania szkolnictwa wyższego. Oczywiście pisała to na przykładzie zachodnich placówek. Zastanawia mnie, czy bezmyślnie dogoniliśmy owe uniwersytety nie wyciągając wniosków, czy może szkolnictwo wyższe tkwi w stagnacji, nieśmiało i opornie dostosowując się do realiów.

Podzieliłam się z wami moimi spostrzeżeniami po przeczytaniu „Z dzieciństwa w dorosłość”. Jeżeli miałaby ją podsumować, powiedziałabym, że jest to raczej pozycja dla pedagogów. Pełno w niej konkretnych kierunków i wskazówek, jak powinny być – zdaniem Marii Montessori – zorganizowane szkoły. Jest to niewątpliwie materiał, z którego można wyciągnąć wiele wniosków. Czy rodzice znajdą w niej coś dla siebie? Jak najbardziej. Jestem mamą zaledwie pięć lat, jednak już zdążyłam zauważyć, że nazwisko Montessori stało się pewnego rodzaju hasłem marketingowym, synonimem pewnej jakości. Wybierając placówkę edukacyjną dla naszej pociechy warto wiedzieć, z czym wiąże się jej polityka, czyli w tym przypadku poznać poglądy jej twórczyni. Pomoże nam znaleźć to rozwiązanie pasujące do naszego modelu wychowania, oraz – jak to się mówi – nie zostać „nabitym w butelkę”.

[1] Maria Montessori, „Z dzieciństwa w dorosłość”, przeł. Marcin Żuchowski, wyd. PWN, Warszawa 2022, s. 20.
[2] Tamże, s. 61.
[3] Tamże, s. 7.

Ocena recenzenta: 4/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 205
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: