Dodany: 15.01.2023 10:25|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

1 osoba poleca ten tekst.

OWADY W LITERATURZE - konkurs nr 264


Przedstawiam konkurs numer 264, który przygotowała i poprowadzi carly.


OWADY W LITERATURZE

Tup, tup, tup…stuk… stuk….bzzzzzzzzz……, latem polujmy na nie w pokojach, zimą zapraszam Was do zabawy w poszukiwanie owadów w literaturze.
Przygotowałam 30 fragmentów, można więc zdobyć w sumie 60 punktów ( po jednym za odgadnięcie rodzica/rodziców i tytułu). W przypadku krótszych form konieczne jest podanie konkretnego tytułu, nie samego zbioru. Zabawa trwa do 30 stycznia 2023r. do godziny 23.59. Odpowiedzi proszę przesyłać za pomocą prywatnych wiadomości . Jeżeli ktoś życzy sobie informacji, którego owada bądź rodzica zna proszę o informację w wiadomości.
W ostatnim z dusiołków co prawda błędnie zaliczono te jakże „przyjemne” zwierzątka do gromady owadów, ale można to wybaczyć, a ja nie mogłam sobie odmówić przyjemności umieszczenia tego fragmentu w konkursie. :)
Jeżeli zajdzie potrzeba, w trakcie konkursu będę publikować na forum podpowiedzi dla wszystkich uczestników, ale mataczenie uczestników na forum jest jak najbardziej mile widziane. :)
Wszystkie konkursowe dusiołki znajdziecie w moich ocenach.
Bawcie się dobrze!

Gromada: owady (Insecta)

1.

A secundo, szanowne panie,
jakim prawem w zimie na ścianie?!
Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!

Bo latem to co innego:
każdy owad może tentego
i w ogóle.

Więc upraszam entomologów,
czyli badaczów owadzich nogów,
by się na tę sprawę rzucili z szałem.

2.

Księżyc wypłynął już wyżej na niebo, było przeto znacznie widniej. Jednakże trudności rozpoczęły się zaraz, jak tylko chłopiec zanurzył się w trawy, które wyrosły już tak wysoko, że i człowiek na koniu mógł się w nich z łatwością ukryć. Nawet w dzień nie było w nich na krok nic widać, a cóż dopiero w nocy, kiedy księżyc oświecał tylko ich wierzchołki, a niżej wszystko pogrążone było w głębokim cieniu. W takich warunkach łatwo jest zmylić drogę i chodzić w kółko, zamiast posuwać się naprzód; X dodawała wszelako odwagi ta myśl, że naprzód, obozowisko, ku któremu szedł, było odległe od cypla co najwyżej o trzy lub cztery mile angielskie, a po wtóre, że dym ukazał się między wierzchołkami dwóch wyniosłych pagórków — zatem nie tracąc z oczu pagórków nie można było zbłądzić. Ale trawy, mimozy i akacje przesłaniały wszystko. Na szczęście co kilkadziesiąt kroków wznosiły się kopce termitów, wysokie niekiedy na kilkanaście stóp. X ustawiał ostrożnie strzelbę pod każdym kopcem, potem wdrapywał się na jego szczyt — i dojrzawszy wzgórza rysujące się czarno na tle nieba, złaził i szedł dalej. Strach go tylko brał na myśl, co będzie, jeśli chmury zasłonią księżyc i niebo, albowiem wówczas znalazłby się jak w podziemiu. Ale nie było to jedyne niebezpieczeństwo. Dżungla w nocy, gdy wśród ciszy słychać każdy odgłos, każdy krok i niemal szelest, jaki robią owady łażące po trawach, jest wprost przerażająca. Unosi się nad nią lęk i zgroza. X musiał zważać na wszystko, nasłuchiwać, czuwać, rozglądać się na wszystkie strony, mieć głowę jak na śrubkach, a strzelbę gotową w każdej sekundzie do strzału. Co chwila wydawało mu się, że coś się zbliża, skrada, przyczaja. Niekiedy znowu słyszał poruszające się trawy i nagły tętent uciekających zwierząt. Domyślał się wówczas, że spłoszył antylopy, które mimo rozstawionych straży śpią czujnie, wiedząc, że niejeden straszny płowy myśliwy poluje w ciemnościach o tej porze. Ale oto coś wielkiego czerni się pod parasolowatą akacją. Może to skała, a może nosorożec lub bawół, który zwietrzywszy człowieka ocknie się z drzemki i rzuci się natychmiast do ataku. Tam znów za czarnym krzakiem widać dwa błyszczące punkty. Hej! strzelba do twarzy. To lew! Nie!… Próżny alarm! To latarniki, bo jedno światełko wznosi się w górę i leci nad trawami jak spadająca ukośnie gwiazda. X właził na termitiery nie zawsze dlatego, by przekonać się, czy idzie w dobrym kierunku, ale i dlatego, by obetrzeć spocone zimnym potem czoło, odetchnąć i poczekać, aż mu się uspokoi bijące zbyt pośpiesznie serce. Był przy tym tak już zmęczony, że ledwie trzymał się na nogach.


3.

A ja, spójrzawszy, ujrzałem chorągiew,
Która, wirując, leciała tak chyżo,
Że zda się wszelki spoczynek ją gniewał;
A za nią śladem tak długi tłum ludzi,
Że nigdy przed tem nie byłbym uwierzył,
Że takie mnóstwo śmierć wyniszczyć mogła. —
Kiedy w tej ciżbie kilku już poznałem,
Spojrzę, aż oto pomyka cień tego,
Który nikczemnie zrzekł się wielkiej sprawy.
Pojąłem zaraz i pewność powziąłem,
Że tu siedlisko nędzników, zarówno
Niemiłych Bogu, jak i wrogom Jego.
Nikczemne duchy, co żyjąc, nie żyły,
Świeciły nagie, a owad i osy
Ostremi żądły ćwiczyły je srodze,
Że po ich twarzach krew strumieniem biegła,
I z łzami razem spływała pod stopy,
Kędy natrętne robactwo ją żarło.


4.

Nasionka, posiane przez D. i M., rosły, jakby różdżką czarodziejską dotknięte. Jedwabiste maki wszystkich kolorów pochylały się setkami przy powiewie wiatru, kwiaty, które od lat już rosły w tym ogrodzie, niejako dziwić się zdawały, skąd się wzięli ci nowi ich opiekunowie. A róże, róże! Z dnia na dzień, z godziny na godzinę ożywiały się, wyrastały z trawy, owijały się około pni, zwieszały z gałęzi drzew, pięły po murach i rozsypywały po nich kaskadę girland. Jasne, świeże listki i pączki — pączki drobne na razie, lecz zwolna coraz większe, pokąd nie rozwinęły się w kielichy pełne woni, która, przelewając się przez brzegi, napełniała sobą ogród cały, przesycała powietrze. C. obserwował wszystko, przyglądając się każdej zachodzącej zmianie. Co rana przywozili go tutaj i, o ile nie padało, spędzał w ogrodzie dnie całe. Lubił nawet dnie pochmurne. Pragnął leżeć na trawie i przyglądać się «jak wszystko rośnie» — mawiał. Dodawał przy tym, że jeśli się umie bacznie przyglądać, to dostrzec można, jak się pączki rozwijają. Można było również zaznajomić się z całym światkiem pracowitych owadów, biegających tu i tam po różnych, nieznanych ścieżkach, noszących często małe źdźbła trawy, pierza lub pożywienia, lub wdrapujących się na trawy, jakby to były drzewa, skąd wzrokiem objąć można, co się dzieje w okolicy. Pewnego razu cały ranek zajęła C. obserwacja kreta, budującego sobie na końcu ganku swego podziemnego szaniec uzbrojonymi w długie pazurki łapkami, tak podobnymi do rąk elfów. Obyczaje mrówek, chrząszczy, pszczół, żab, ptaków, roślin dawały mu do badania świat całkiem nowy.


Gromada: owady, podgromada: uskrzydlone, rząd: motyle


5.

„Leciał jak ptak i nagle utknął; zabrakło w nim motoru. Spytałem się wówczas: a może i ja kiedyś stanę w biegu? — no, i stanąłem. Jakież to pospolite sprężyny wywołują ruch w świecie: trochę węgla ożywia okręt, trochę serca — człowieka…”
W tej chwili żółtawy, za wczesny motyl przeleciał mu nad głową w stronę miasta.
„Ciekawym, skąd on się wziął? — myślał X — Natura miewa kaprysy i analogie — dodał. — Motyle istnieją także w rodzaju ludzkim: piękna barwa, latanie nad powierzchnią życia, karmienie się słodyczami, bez których giną — oto ich zajęcie. A ty, robaku, nurtuj ziemię i przerabiaj ją na grunt zdolny do siewu. Oni bawią się, ty pracuj; dla nich istnieje wolna przestrzeń i światło, a ty ciesz się jednym tylko przywilejem: zrastania się, jeżeli cię rozdepcze ktoś nieuważny. I tobież to wzdychać do motyla, głupi?… I dziwić się, że ma wstręt do ciebie?… Jakiż łącznik może istnieć między mną i nią?… No, gąsienica jest także podobna do robaka, póki nie zostanie motylem. Ach więc to ty masz zostać motylem, kupcze galanteryjny? Dlaczegóż by nie? Ciągłe doskonalenie się jest prawem świata, a ileż to kupieckich rodów w Anglii zostało lordowskimi mościami? W Anglii!… Tam jeszcze istnieje epoka twórcza w społeczeństwie; tam wszystko doskonali się i wstępuje na wyższe szczeble. Owszem, tam nawet ci wyżsi przyciągają do siebie nowe siły. Lecz u nas wyższa warstwa zakrzepła jak woda na mrozie i nie tylko wytworzyła osobny gatunek, który nie łączy się z resztą, ma do niej wstręt fizyczny, ale jeszcze własną martwotą krępuje wszelki ruch z dołu. Co się tu łudzić: ona i ja to dwa różne gatunki istot, naprawdę jak motyl i robak. Mam dla jej skrzydeł opuszczać swoją norę i innych robaków?… To są moi — ci, którzy leżą tam na śmietniku, i może dlatego są nędzni, a będą jeszcze nędzniejsi, że ja chcę wydawać po trzydzieści tysięcy rubli rocznie na zabawę w motyla. Głupi handlarzu, podły człowieku!… Trzydzieści tysięcy rubli znaczą tyle, co sześćdziesiąt drobnych warsztatów albo sklepików, z których żyją całe rodziny. I to ja mam byt ich zniszczyć, wyssać z nich ludzkie dusze i wypędzić na ten śmietnik?… No dobrze, ale gdyby nie ona, czy miałbym dziś majątek?… Kto wie, co się stanie ze mną i z tymi pieniędzmi bez niej? Może właśnie dopiero przy niej nabiorą one twórczych własności; może choć kilkanaście rodzin z nich skorzysta?…”


6.

Od czasu mojej śmierci, po raz drugi zobaczyłaś czarnego motyla jesiennego, listopadowego poranka. Przez długie pięćdziesiąt osiem lat pogubiłaś większość przesądów, ale wiara w motyle ci została. Nie rusza cię ani piątek trzynastego, ani przechodzenie pod drabiną, ani rozsypana sól. Nawet stłuczenie lustra nie robi na tobie wrażenia. Natomiast motyle zostały. Dziecięcy omen z jakiejś książeczki. Ale i tak pamiętasz. I nie możesz się tego pozbyć. Liczy się pierwszy motyl widziany wiosną. Żółty to zapowiedź szczęśliwego lata, biały lata spokojnego i bezbarwnego, a ciemny, na przykład admirał czy pokrzywnik, to smutne, nieudane miesiące. Dziecinne przepowiednie, dotyczące tego, co najważniejsze - czy wakacje będą udane. W sumie nic specjalnie mrocznego. Co innego czarne motyle. W naszym klimacie takie owady nie występują. Istnieją tylko w starym, alpinistycznym przesądzie, o którym ci kiedyś powiedziałem. Kiedy zobaczysz czarnego motyla, gdzieś w górach umiera człowiek. Zostało co to w głowie, bo się o nie bałaś. Wyszłaś za alpinistę. I tamtego dnia, skądeś z dna piekła wyleciał niemożliwy, nie istniejący mutant, o skrzydłach jak płatki sadzy, i usiadł ci na sztalugach. Rozłożył przed twoimi zdumionymi oczami czarne jak grafit skrzydełka bez najmniejszej plamki innej barwy i siedział tak, a w tym czasie ja właśnie przecinałem powietrze jak pocisk, w uszach huczał mi huragan, widziałem rozmazaną od pędu skalną ścianę i kamienny piarg mknący mi na spotkanie, a tuż obok mnie dzwonił, odbijając się od kamieni, przeklęty, tandetny, pęknięty karabińczyk. Byłem oburzony, nie mogłem w to uwierzyć. Nawet nie zdążyłem zacząć krzyczeć.


7.

Naprzeciw drzwi stało łoże, duże z baldachimem, a u jego wezgłowia wisiał gobelin. W tym momencie dostrzegłem, że szarawa jasność bije właśnie od tego łoża, a raczej od czegoś, co się na nim znajduje. Pełzały po nim bowiem ogromne gąsienice, długie prawie na pół metra. Ich ciała świeciły lekkim blaskiem, który roztaczał się po pokoju. Zamiast typowych odnóży zakończonych przyssawkami miały pary szczypców podobnie jak kraby. Uczepiały się nimi podłoża, a następnie przesuwały się naprzód całym ciałem, w ten sposób się poruszając. Były żółtawoszare, pokryte różnej wielkości grudkami i pęcherzykami. Tych paskudnych larw musiało być chyba kilkaset, bo ich wijące się cielska leżały jedno na drugim, tworząc na łożu wysoką piramidę. Od czasu do czasu któraś z głuchym trzaskiem spadała na podłogę, która, choć wykonana z twardego betonu pod naciskiem szczypców stawała się miękka jak plastelina i chwilę potem gąsienica wpełzała z powrotem na łoże, by dołączyć do swych koszmarnych towarzyszek. Nie posiadały, że się tak wyrażę, pyszczka, tylko głowę z otworem gębowym, który rozchylał się przy oddychaniu. Nagle odniosłem wrażenie, że gąsienice wyczuwają moją obecność. Wszystkie głowy skierowały się w moją stronę i po chwili kolejno, z głuchym hukiem uderzających o podłogę ciał larwy zaczęły jedna za drugą spadać z łoża i pełzać w moim kierunku. Przez chwilę znieruchomiałem, jak we śnie, lecz zaraz potem pędziłem schodami na górę. Pamiętam, że czułem chłód marmuru pod bosymi stopami. Wbiegłem do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi, a wtedy okazało się, że - przebudzony już na dobre - spocony ze strachu stoję na łóżku.


8.

A o tej Magdalenki śpiewanym pogrzebie
Aniołowie wspominać lubią na błękicie, —
I gdy znuży ich mgliste z wiecznością współżycie, —
Młodzą skrzydła na deszczu, co wilży sny w niebie.

Łagodząc nieśmiertelność tych skrzydeł podmuchem, —
To — rojno, to — w rozsypce na mniejsze gromady —
Krążą w słońcu nabytym od motyli ruchem,
Jak puszyste — o czar swój dbające owady.


9.

Niektóre gatunki gąsienic nie tylko nacinają w ten sposób unerwienie liścia, lecz wykrawają w jego spodniej części spory okrąg, po czym żerują wyłącznie wewnątrz tego bezpiecznego, otoczonego jakby fosą, obszaru. Gąsienice motyla Danaus plexippus potrafią, o dziwo, żerować na mleczu bez zachowywania tych wszystkich środków ostrożności, należą bowiem do bardzo nielicznej grupy owadów, które uodporniły się na truciznę. To godne uwagi biochemiczne osiągnięcie przynosi im znaczne korzyści. Ponieważ większość zwierząt unika mleczy, gąsienice Danaus plexippus mają zwykle wszystkie liście do swej wyłącznej dyspozycji. Poza tym przesiąkają zawartą w roślinie trucizną, co zapewnia im skuteczną ochronę, gdyż są równie niesmaczne dla ptaków jak mlecz był niesmaczny dla zwierząt roślinożernych. Ponieważ gąsienice te odznaczają się bardzo intensywnym i wyrazistym ubarwieniem, ptaki szybko rozpoznają w nich obiekty niejadalne i dają im spokój. Cząsteczki trucizny pozostają aktywne nawet wówczas gdy gąsienice przepoczwarzają się w motyle. Te ostanie nadal więc noszą w sobie truciznę, a ponieważ są równie żywo ubarwione jak gąsienice, przeto i im ptaki nie sprawiają żadnego kłopotu. Jednak wegetarianie nie zawsze natrafiają na tak poważne trudności przy zdobywaniu pożywienia. Czasami rośliny wręcz zachęcają zwierzęta by ich skosztowały. Potrzebują kogoś, kto z jednego egzemplarza rośliny na drugi przeniósłby materiał genetyczny, zawarty w pyłku kwiatowym, i są gotowe poświęcić znaczną jego ilość w charakterze pożywienia dla wykonawcy tego zadania.


Gromada: owady, podgromada: uskrzydlone, rząd: błonkoskrzydłe podrząd: trzonówki, infrarząd: żądłówki, nadrodzina: osy, rodzina: mrówkowate


10.

U bliskiej brzeziny
Było wielkie mrowisko. Owad gospodarny
Snuł się wkoło po trawie, ruchawy i czarny.
Nie wiedzieć, czy z potrzeby czy z upodobania,
Lubił szczególnie zwiedzać Świątynię dumania;
Od stołecznego wzgórka aż po źródła brzegi
Wydeptał drogę, którą wiódł swoje szeregi.
Nieszczęściem, X siedziała śród drożki:
Mrówki, znęcone blaskiem bieluchnej pończoszki,
Wbiegły, gęsto zaczęły łaskotać i kąsać,
X musiała uciekać, otrząsać,
Na koniec na murawie siąść i owad łowić.


11.

Znajdziesz kobiet cudnych krocie:
tę - oszukać będziesz w stanie,
tamta zajmie cię przelotnie,
innej - dasz swe miłowanie

Jako mrówki niosąc ziarno
tworzą nieraz szyki długie
i jak gdyby oszalały,
latają jedne przez drugie -

Jako pszczoły, które tłumnie
fruną w jasne dno pogodne -
z kęp pachnącej macierzanki
zbierać słodkie skarby miodne -

Tak kobiety do teatru
śpieszą rzeszą nieprzebraną.
Każda widzieć chce - lecz każda
pragnie zwłaszcza być widzianą.


12.

Widzicie tam tego bąka,
Jak w ostrogi złote brząka,
Jak to huczy, w bęben bije!
Jaką to ma grubą szyję!

Patrzcie! Mrówki całą rzeszą
Na obronę miasta śpieszą…
Wszystkie rzędem w jedną stronę
Rożki mają nastawione.

Wszystkie zwartym idą szykiem,
Za swym wodzem naczelnikiem,
Wszystkie w jedno, co sił, mierzą;
— Zmiataj, bąku, nim uderzą!


13.

Precz z pogawędką,
tu trza harować,
zwinnie i prędko
miejsca zajmować.
Kuźnie budować,
niech każdy bieży,
rynsztunki kować
trza dla żołnierzy.

Mrówki gromadą —
ej — do roboty!
Niechaj nam kładą
kruszce pod młoty.
A wy, Paluchy,
naplujcie w łapy,
idźcie w bór głuchy,
przynoście szczapy.
Niech się nie leni
nikt w tym kolisku,
trzeba płomieni
dużych w ognisku!


14.

Mrówka sosnowe igły dźwiga,
krząta i zwija się jak fryga!
choć droga czasem nie jest bliska,
zapasy znosi do mrowiska,
żadna nie zmęczy jej wędrówka,
bo pracowita jest jak mrówka!


Gromada: owady, podgromada: uskrzydlone, infragromada: nowoskrzydłe, nadrząd: skrytoskrzydłe rząd: chrząszcze


15.

— Co robi, J.?
— No, takie kulasy i figury na tabliczce — jeszczem takich figur nie widział. Aż skóra cierpnie na mnie, mówię panu. Nie mogę ani na chwilę spuścić go z oka. Onegdaj wymknął mi się przed wschodem słońca i poszedł gdzieś i nie było go przez cały święty dzionek. Jużem był sobie wyciął tęgi kij, żeby wygnać z niego te diabły, kiedy przyjdzie, alem był taki osioł, że mi nie stało kurażu… tak źle, biedactwo, wyglądał!
— Co ty mówisz, naprawdę? Koniec końcem mnie się zdaje, że lepiej zrobisz, jeśli nie będziesz nazbyt srogi dla tego biedaka. Nie trzeba go tykać, J.! Być może, iż nie zniósłby tego. Ale czy nie przychodzi ci na myśl, co mogło spowodować tę chorobę, a raczej tę zmianę w usposobieniu twego pana? Czy nie miał jakiejś przykrości od czasu, jak się z wami widziałem?
— Nie, massa, potem nic przykrego się nie zdarzyło. Ale boję się, czy przedtem… tego samego dnia, kiedy massa był u nas.
— Co takiego? Co ci się zdaje?
— No, tak, massa, myślę, że to ten chrząszcz.
— Co znowu?
— Ten chrząszcz. Jestem przekonany, że mego W. ugryzł gdzieś w głowę ten złoty chrząszcz.
— Skądże ci przyszło do głowy takie przypuszczenie, J.?
— Bo ma dosyć kleszczy, massa, a i pysk niezgorszy. Jeszczem w życiu nie widział takiego diabelskiego robaka — łapie i gryzie wszystko, co mu się nawinie. Massa W. pierwszy go chwycił, lecz wnet puścił, słowo daję… i to wtedy pewnikiem go ugryzł. Mnie się jakoś od razu nie podobał ten chrząszcz i jego pysk, toteż nie sięgnąłem po niego palcami, alem znalazł kawałek papieru i takem go złapał. Owinąłem go w papier i wepchnąłem mu kawałek tego papieru do pyska — takem to zrobił!
— Więc myślisz, że twego pana naprawdę ugryzł ten owad i że od tego ukąszenia on się rozchorował?
— Ja nic nie myślę — gdzieby tam! Ino dlaczego śni mu się cięgiem o złocie, jeśli go nie ugryzł ten złoty chrząszcz? Ja jużem niejedno słyszał o tych złotych chrząszczach.
— Skądże ty wiesz, że mu się śni o złocie?
— Skąd ja wiem? Bo cięgiem przez sen o nim gada — stąd wiem.


Gromada: owady, podgromada: uskrzydlone, infragromada: nowoskrzydłe, nadrząd: skrytoskrzydłe rząd: chrząszcze, podrząd: chrząszcze wielożerne, nadrodzina: żukokształtne, rodzina poświętnikowate, podrodzina: chrabąszczowate


16.

- Dlaczego oni się na mnie uwzięli?! - łkała od rana J., pocierając i tak coraz bardziej czerwieniejący nos.
- Za czasów mojej młodości chłopcy zawsze dziewczętom wrzucali za kołnierz takie różności… - mruczała babcia, przecedzając mleko przez sitko.
- Przecież mogliby wrzucać… bo ja wiem co… na przykład fasolę! - zastanawiał się tato.
- A ty co wrzucałeś? - roześmiał się dziadek. - Jakbym nie pamiętał, tobym nie mówił!
- Co on wrzucał? - mama spoglądała figlarnie na tatę spoza wielkich okularów.
- Chrabąszcze! Żywe chrabąszcze! I to w dobrym gatunku! Im więcej, tym lepiej!
- Ja nie chcę! - mazała się J. Nos spuchł jej i zrobił się brzydki.
Mama westchnęła. Ugryzła kawałek bułki. Myślami cofnęła się w czasie o co najmniej dwadzieścia lat.
- Ach, jak ja czekałam, czy on mi wrzuci te chrabąszcze, czy nie…
J. wytarła nos. Osłupiałym wzrokiem patrzyła na matkę.
- Cze… czekałaś?
- Oczywiście! - babcia dmuchnęła w kubek. - Jak wrzuca za kołnierz żabę, to znaczy, że kocha!
J. wyglądała jak słup soli. Gdyby nie ten spuchnięty i czerwony nos, można by przypuścić, że skamieniała na zawsze.
- Ko…kocha żabę? - spytała po dłuższej chwili.


17.

 Prześliczny biały motyl usiadł na listku lilii, aby się lepiej przyjrzeć maleńkiej dziewczynce. Słońce świeciło jasno, woda błyszczała jak srebro, wszystko jej się podobało. Zdjęła swój pasek i przywiązała nim motyla do listeczka. Teraz popłynęła jeszcze prędzej.
 Wtem — och, jak się przelękła! Chrabąszcz ogromny porwał ją z listka i uniósł het, wysoko, na drzewo!
 Najbardziej żal jej było pięknego motyla, którego przywiązała do listeczka: jeśli się nie urwie, umrze chyba z głodu.
 Ale niedobry chrabąszcz nie troszczył się o to. Posadził ją wysoko na wygodnym liściu, przyniósł jej miodu z kwiatów i powiedział, że jest bardzo, bardzo ładna, chociaż niepodobna wcale do chrabąszcza.
 Wkrótce zaczęły schodzić się inne chrabąszcze, mieszkające w pobliżu, aby zobaczyć C.. Gospodarz sadzał gości na najpiękniejszych liściach.
 — Ach, jakaż ona biedna, ma tylko dwie nogi! — zawołała jedna młoda chrabąszczówna.
 — A rożków wcale nie ma — dorzuciła druga.
 — A jaka cienka w pasie! — Fe, podobna do człowieka.
 — Szkaradna! — zdecydowały wszystkie razem.
 Naprawdę C. była bardzo ładna i taką się wydała chrabąszczowi, który porwał ją z listka lilii, ale gdy wszyscy zaczęli ją ganić, uwierzył też, że jest brzydka i już chciał jej się pozbyć. Zaniósł ją więc na łąkę i posadził na polnym kwiatku, żeby tylko nie mieć jej w domu, i żeby sąsiedzi nie śmieli się z jego gustu.
 C. płakała bardzo, że jest taka brzydka, iż chrabąszcz nawet nie chce patrzeć na nią, ale cóż miała robić? Przecież naprawdę była bardzo ładna.


Gromada: owady, podgromada: uskrzydlone, rząd: muchówki


18.

W próbnych seriach metoda A. pozwalała określić czas śmierci z dokładnością mniej więcej do dwunastu godzin. Próbki, których używał do ustalenia czasu rozpadów poszczególnych związków chemicznych, pochodziły właśnie z tego poletka doświadczalnego. Osiemnaście ciał, razem około siedmiuset próbek. Było to niewyobrażalne zadanie, szczególnie w późniejszych fazach dekompozycji i szczególnie w przypadku niektórych organów.
- Ciała trzeba odwracać, aby dostać się na przykład do wątroby- mówi A.
Próbki mózgu zwykle pobierał przez oczodoły. Co ciekawe żadna z tych czynności nie powodowała u niego odruchów wymiotnych.
- Ale pewnego letniego dnia - opowiada słabym głosem - wciągnąłem muchę. Czułem jak bzyczy mi w gardle.
Zapytałam A., jak się czuje, wykonując taką pracę.
- Co chcesz wiedzieć? - odpowiada pytaniem. - Czekasz na barwy opis, co się dzieje w moim mózgu, gdy rozcinam wątrobę i wszystkie te larwy wylewają się na mnie, a z jelit tryskają fontanny soków trawiennych?
W zasadzie chodziło mi o coś takiego, ale zdecydowałam się siedzieć cicho.
- Nie koncentruje się na tym - kontynuuje. - Staram się skupiać na rzeczywistej wartości mojej pracy. Neutralizuje to nieco groteskowość tego zajęcia.


19.

Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś, co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylegają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmową pożywkę, następnie emigrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy nie na północ. Nikt nie wie dlaczego. Do tego czasu zawarte w mięśniach białko zdążyło się już rozłożyć, wytwarzając silnie stężony chemiczny roztwór. Zabójczy dla roślinności, niszczy trawę, w której pełzną larwy, tworząc swoistą pępowinę śmierci ciągnącą się aż do miejsca, skąd wyszły. W sprzyjających warunkach – na przykład w dni suche i gorące, bezdeszczowe – pępowina ta, ten pochód tłustych, żółtych, rozedrganych jak w tańcu czerwi, może mieć wiele metrów długości. Jest to widok ciekawy, a dla człowieka z natury ciekawskiego cóż może być bardziej naturalne niż chęć zbadania źródła tego zjawiska?


20.

Zadomowiłem się w hotelu Vaal w J. i jak na razie nikt nie podważa mojej tożsamości. Przeprowadziłem kilka nieznaczących rozmów biznesowych, żeby uwiarygodnić moją nową rolę, i mniemam, że nawet udało mi się wciągnąć w całe to pośrednictwo. W późniejszym czasie udam się do T. i podłożę trochę spreparowanych dowodów mojej przeszłości. Jednak tym, co nie daje mi spokoju, jest owad, który dziś około południa wtargnął do mojego pokoju. Oczywiście miewam ostatnio najróżniejsze koszmary na temat błękitnych much, ale biorąc pod uwagę napięcie nerwowe ostatnich miesięcy, należało się ich spodziewać. Ta jednak była ze wszech miar prawdziwa, i nie mam zielonego pojęcia jak to wytłumaczyć. Przez pełen kwadrans krążyła wokół mojej półki z książkami i nie dawała się złapać. Choć najdziwniejszy był jej kolor i wygląd - miała bowiem niebieskie skrzydełka i stanowiła dokładną kopię moich posłanniczek śmierci. Jakim cudem mogła być jedną z nich, przekracza moje pojęcie. Pozbyłem się wszystkich hybryd, których nie wysłałem M. – zabarwionych i niezabarwionych - i nie przypominam sobie żadnego przypadku ucieczki. Czy to wszystko może być tylko halucynacją? Albo czy któryś z moich okazów, jakie uciekły na wolność w B., gdy M. został ugryziony, znalazł drogę powrotną do A.? Była jeszcze ta absurdalna historia z niebieską muchą, która obudziła D. po śmierci M. - w końcu przeżycie i powrót niektórych z nich nie jest niemożliwy. Jak również zupełnie prawdopodobnym jest, że błękit utrzymał się na ich skrzydełkach, ponieważ pigment, jaki stworzyłem, był trwały niczym tatuaż.


21.

Otworzyła szafę w przedpokoju, pogrzebała na jej dnie między gumiakami, kapciami i parasolami i wyciągnęła jakąś paczkę. Rozszarpała papier i wyjęła foliową torbę. Chwyciła jej spód i wysypała na stół zawartość.
- Proszę!- powtórzyła z zaciętością.
Zbaraniałam i odjęło mi mowę. Na stole leżały trzy wielkie bursztyny. W jednym z nich wyraźnie pobłyskiwała złota mucha…
Wierzch, o ile to można nazwać wierzchem, ale chyba tak, bo stanowił zarazem plecy muchy, a nie jej brzuch, był oszlifowany i wystarczała odrobina światła, żeby dokładnie ujrzeć wnętrze. Niesamowite. Ona naprawdę była złota. I wielka, a im dłużej się patrzyło, tym bardziej rosła w oczach. Chmurka… jaka tam chmurka, cała chmura w tym drugim mieniła się niczym opal. Przezroczyste krawędzie ujmowały ją w złocisto-miodową ramę, z jednej strony tak ciemną, że prawie czerwoną. No i ta rybka cholerna, z niezniszczalnym jajeczkiem na ogonku…


Gromada: owady, podgromada: uskrzydlone, rząd: muchówki, rodzina: komarowate


22.

Można powiedzieć, że malaria to odwieczny wróg człowieka, ponieważ istniała wcześniej niż ludzkość, czego dowiodły badania przeprowadzone na komarach uwięzionych w bursztynach sprzed trzydziestu milionów lat. Już najwcześniejsze teksty medyczne wspominają o gorączce malarycznej, a niektóre sugerują nawet, że przyczyną choroby może być ukąszenie owada. Ale termin „malaria” pochodzący od włoskiego „złe powietrze”, wskazuje raczej na powszechnie utrzymujące się przekonanie, że bakcyle choroby są po prostu obecne w powietrzu. Jak nam obecnie wiadomo, winić należy komary. Przenoszą nie tylko malarię, ale także dengę, żółtą febrę, gorączkę doliny Rift i około setki innych ludzkich dolegliwości. W przybliżeniu, jedna na pięć przenoszonych przez insekty chorób pochodzi od komarów, co czyni je najbardziej zabójczymi owadami na świeci. Szacuje się, że malaria zabiła więcej ludzi niż wszystkie wojny razem wzięte. Wywołuje ją zarodziec - pasożytniczy pierwotniak z rodzaju Plasmodium. Ludzką krwią żywią się jedynie samice komarów i to one najpierw muszą się zarazić, konsumując krew nosiciela i wchłaniając zarówno żeńskie jak i męskie okazy zarodźca. Pierwotniaki rozmnażają się w ciele owada, a ich potomstwo przedostaje się do jego gruczołów ślinowych. Ponieważ komar żyje tylko kilka tygodni, może nie dotrwać do tego momentu, ale jeśli przeżyje i pożywi się krwią innej osoby, rozpoczyna kolejny etap rozwoju choroby. Insekt wstrzykuje ofierze ślinę, która działa jak środek przeciwzakrzepowy. Jeśli w jego ślinie jest dość dużo pasożytów, ukąszona osoba może zostać zarażona - ale może się też zdarzyć, że ugryzienie przez zakażonego komara nie skończy się zachorowaniem na malarię.


23.

«Drżyj człowieku! wybiła ostatnia godzina,
Jestem Marat owadów, lotna gilotyna». —
Aż przebudził się człowiek, czatował po głosie
I za pierwszem ukłuciem pac! zabił na nosie.

Szedł z nieboszczykiem w okno, nie mógł znaleźć śladów
Tej lotnej gilotyny, Marata owadów.
Człowiek, gniotąc go w palcach: « Nie budź śpiących, bracie,
Atomie terroryzmu, owadów Maracie.

Kiedyś tak małe licho, nie rób tyle krzyku,
A kiedy chcesz ukąsić, kąsajże bez bzyku.
Jeśli ci krwi potrzeba, gdzie chcesz nos mi wtykaj,
Tylko, kiedyś tak mały, kąsaj a nie bzykaj».


Gromada: owady, rząd: błonkoskrzydłe, rodzina: osowate, gatunek: osa pospolita


24.

Doktor B, pochylił się nad skurczoną figurą w fotelu numer 2. Była to starsza kobieta ubrana na czarno. Lekarz szybko ją zbadał.
- Nie żyje - powiedział.
- Myśli pan, że dostała… jakiegoś ataku? - spytał M.
- Nie mogę tego stwierdzić, bez dokładnego zbadania. Kiedy widział ją pan po raz ostatni… to znaczy, po raz ostatni żywą?
M. zastanowił się.
- Wydawało się, że jest zdrowa, kiedy przyniosłem jej kawę.
- Kiedy to było?
- No, przed trzema kwadransami… czy coś koło tego. A potem, gdy przyniosłem rachunek, myślałem, że śpi…
- Ona nie żyje już co najmniej pół godziny- rzekł B.
Ich rozmowa zaczęła wzbudzać zainteresowanie, Głowy odwrócił się. Szyje wyciągnęły nasłuchująco.
- Przypuszczam, że to chyba jakiś atak? - zasugerował z nadzieją M.
Upierał się przy teorii ataku. Siostra jego żony też miewała ataki. Uważał, że tego rodzaju wypadki były normalne i zrozumiałe. Doktor B. nie miał ochoty przesądzać sprawy. Potrząsnął tylko głową z wyrazem zdumienia. Obok jego łokcia odezwał się owinięty szalem mężczyzna z wąsami.
- Jest jakiś ślad na szyi- powiedział.
Mówił usprawiedliwiająco, jakby zwracał się do człowieka z większą wiedzą.
- Istotnie - przyznał doktor B.
Głowa kobiety przechyliła się na bok. Na szyi widać było mały punkcik.
- Pardon… - dołączyli obaj D. Od kilku minut przysłuchiwali się rozmowie. - Pan powiedział, że ta pani nie żyje i że na jej szyi jest ślad? - zapytał młodszy. – Czy mogę coś zasugerować? Latała tu osa. Zabiłem ją. – Pokazał martwego owada leżącego na spodku od filiżanki. - Może ta biedna kobieta zmarła od użądlenia osy? Słyszałem, że takie rzeczy się zdarzają.
- To możliwe - zgodził się B. - Znam takie wypadki. Tak, to jest w pewnym sensie możliwe wyjaśnienie, szczególnie, jeśli miała słabe serce…


Gromada: owady, podgromada: uskrzydlone, rząd: pchły


25.

Pon ino widzisz pchły,
pchły, świecidła, rosę, ćmy,
a nie chcesz znać, co som my:
że w nas dnieje, dusa świci,
że zarucko
kur zapieje,
że na nas czekają w mieście,
że nas tu jest ze dwiedzieście
z kosom, cepem, żelaziwem
i że to, to nie som sny.


26.

- To dla Waszej Cesarskiej Mości nasz skromny podarunek.
- A cóż to jest?
- Ano – mówią - czy Wasza Cesarska Mość raczy widzieć kruszyneczkę?
Popatrzył cesarz i widzi - w samej rzeczy: na srebrnej tacy leży najmalusieniejsza kruszyneczka.
Robotnicy mówią:
- Upraszamy paluszek poślinić i na dłonieczkę ją wziąć.
- A na co mi ta kruszyneczka?
- To nie kruszyneczka - ale nimfozoria.
- Żywa?
- Ani nawet żeby trochę – odpowiadają - nie żywa, lecz z czystej, z angielickiej stali na wyobrażenie pchły przez nas wykuta i w środku mechanizm i sprężynę posiada. Upraszamy przekręcić kluczyk, a ona zaraz rozpocznie dańse tańcować.
Zainteresował się cesarz i zapytuje:
- A gdzie kluczyk?
A Angielczycy mówią:
- Jest tutaj i kluczyk przed oczami Waszej Cesarskiej Mości.
- A dlaczego - mówi cesarz - ja go nie widzę?
- Dlatego - odpowiadają- że to przez nikłoskop należy.
Podali nikłoskop - i cesarz zobaczył, że w samej rzeczy obok pchły leży kluczyk na tacy.
- Upraszamy – mówią - wziąć ją na dłonieczkę, ona w brzuszku dziurkę do nakręcania posiada, a kluczyk ma siedem przekrętów; i wtedy ona w dańse pójdzie.
Z trudem cesarz ten kluczyk ujął i z trudem go w koniuszkach palców mógł utrzymać, a w drugie koniuszki wziął pchełkę - i ledwo wstawił kluczyk, jak poczuł, że ona wąsikami rusza, a potem nóżkami zaczęła przebierać i wreszcie skoczyła nagle, a za jednym podskokiem jedno dańse naprzód i dwie wyrwacje na stronę, potem na drugą, i tak w trzy wyrwacje całego kabryla wytańczyła.


27.

Pociąg stanął. Co to? Kalisz!
A Pchła myśli już: "Azaliż
Mam się gnieść wśród tylu osób?
Wiem, co zrobię! Mam już sposób!"
I choć duża nie urosła,
Naraz wielki krzyk podniosła
Naśladując konduktora:
"Wro-cław! Wro-cław! Komu pora,
Proszę państwa, kto wysiada,
Niech wysiada i nie gada!
Mamy postój bardzo krótki,
Postój krótki - trzy minutki!"
Ludzie ze snu przebudzeni
Wyskakują jak szaleni,
Skaczą drzwiami i oknami
Z dziećmi, z psami, z kanarkami...
A po chwili pociąg ruszył.
Pchła się cieszy z całej duszy.
Sama jedna pozostała.
Przedział duży, a Pchła mała,
Więc wygodnie się rozsiadła
I babeczkę z kremem zjadła.
Wkrótce z dumną miną pawia
Zajechała do Wrocławia.


28.

Słysząc to miotełka jęła sprzątać jak najęta. Nadjechał wózek i pyta:
- Czemu tak sprzątasz miotełko?
- Jakże mam nie sprzątać, skoro
weszka poparzona,
pchełka załzawiona
drzwiczki skrzypią z kąta?
Na co wózek:
- To ja się będę toczył - i potoczył się jak najęty.
Odezwało się łajenko, kiedy je wózek mijał:
- Czemu tak się toczysz, wózku?
- Jakże mam się nie toczyć, skoro
weszka poparzona,
pchełka załzawiona,
drzwiczki skrzypią z kąta,
miotełeczka sprząta?
Na co łajenko:
- To ja zapłonę jak szalone - i zaczęło płonąć jasnym ogniem.


Gromada: owady, rząd: błonkoskrzydłe, rodzina: pszczołowate


29.

-Hmmm… A co wiesz to trzmielach? - zapytał konkretnie.
- Nic - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jak to nic? - zirytował się.
- O, w mordę… - westchnąłem. – Tyle co nic. Pękate, pasiaste, lata, brzęczy, raczej nie żądli. I tyle. Nie wiem, ile ma nóg, ile par skrzydeł… W szkole mnie o tym nie uczyli. Zakładam, że pewnie ma sześć nóg. Pewnie jest spokrewniony z pszczołami i osami, bo trochę podobny. Kilka odmian mamy, nonie? Chyba niektóre są nawet w paski. Bo są i takie mniejsze, ciemne i duże, z białym tyłkiem.
- Ech, X… - westchnął. - Przyznaj się, nieczęsto bywałeś na wsi?
- Się czasem bywało u ciebie i jeszcze u dwóch innych wujaszków - obraziłem się. - Wiem, jak się doi krowę, powoziłem konnym wozem, koza mnie ubodła. Świniobicie widziałem. I siano grabiłem, i kosą robiłem, i sierpem rżnąłem. - Potarłem odruchowo bliznę na dłoni. - Ba, nawet podglądałem, jak wiejskie dziewczęta kąpią się nago, i w pokrzywach mnie wytarzały. I konno jeździłem i do gnojówki mnie kobyłka pradziadka wrzuciła! Znam wieś od podszewki!
- A czy wiesz jak gniazdują trzmiele?
- Nie mam pojęcia. Hmmm… Są spokrewnione z innymi takimi pasiastymi owadami, to pewnie budują plastry? No bo przecież nie w ulach.
- Coś tam zgadłeś - mruknął. - No cóż… Trzmiele, te najpowszechniejsze w naszych stronach, białodupiaste, budują gniazda w ziemi. Wykorzystują czasem mysie nory, tam lepią komory z wosku, z których powstają niewielkie gniazda.
- Rozumiem. Ciekawe. Czy robią miód? - wróciłem do tematu. – Widywałem je na kwiatach - przypomniałem sobie. - Ale w sklepie nigdy nie spotkałem trzmielego miodu.


Gromada: pajęczaki, podgromada: roztocze, nadrząd: dręcze, rząd: kleszcze


30.

Na skórze, między skarpetką a odwiniętą nieco nogawką spodni, leżało coś podobnego do dużego, szkarłatnego winnego grona. Zdziwiony tym widokiem, nachyliłem się i wziąłem to grono w rękę, gdy nagle ku memu obrzydzeniu pękło mi między palcami, tryskając naokoło krwią. Okrzyk, jaki wydałem, zwrócił uwagę profesorów.
— A to ciekawe — rzekł S., pochylając się nade mną — olbrzymi kleszcz, dotychczas nie sklasyfikowany.
— Oto pierwsze owoce naszych trudów — odezwał się C. w zwykły sobie pompatyczny sposób — nazwiemy tego owada „I. M.“. Ukąszenie to jest nader drobnym okupem za możność uwiecznienia swego nazwiska w rocznikach zoologii. Niestety, zgniótł pan ten rzadki okaz w chwili, gdy kończył się on pożywiać.
— Wstrętne robaczysko! — rzekłem.
Profesor C. podniósł swe krzaczaste brwi na znak protestu i oparł łapę na moim ramieniu.
— Powinien pan wyrobić w sobie zamiłowanie do wiedzy i naukowy pogląd na życie — rzekł — dla człowieka, obdarzonego filozoficznym umysłem, — tak jak ja na przykład, — ten kleszcz, z jego lancetowatym żądłem i wypukłym ciałem, jest równie pięknym wytworem przyrody jak paw, lub choćby zorza północna. I dlatego pański dziecinny, powierzchowny sąd, razi mnie, mam jednak nadzieję, że uda nam się zdobyć jeszcze inne okazy, tego co i ten owad, gatunku.
— O, to nie ulega wątpliwości — wtrącił S. — właśnie w tej chwili jeden wpadł za kołnierz pańskiej koszuli.
C. podskoczył i literalnie rycząc, zaczął szarpać na sobie kołnierz i koszulę. S. i ja dostaliśmy takiego napadu śmiechu, że ledwo mogliśmy mu pomóc; jednak udało się nam nareszcie obnażyć ten potworny kark, i wśród gęstwiny ciemnych włosów, jakimi porośnięte jest całe ciało uczonego profesora, wyłowiliśmy kleszcza, który nie zdążył jeszcze zapuścić swego żądła.


==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu

Wyświetleń: 2202
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 37
Użytkownik: pawelw 15.01.2023 10:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Zaczynamy kolejny konkursowy rok. W tym roku konkursy osiągną pełnoletność!


Podobno opisano ponad milion gatunków owadów, co stanowi ponad połowę wszystkich znanych gatunków zwierząt. Ta liczba trochę wykracza poza formułę konkursu, dlatego 30 konkursowych fragmentów wybranych przez carly to tylko drobny fragment owadziej różnorodności.


Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od ePWN. Szczęśliwy zwycięzca będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.


Dobra wiadomość - mamy chętnych do organizacji wszystkich tegorocznych konkursów. Jeden z terminów można traktować jako poniekąd zapasowy, więc gdyby ktoś zapałał nagłą i nieodpartą chęcią organizowania konkursu jeszcze w tym roku, to też jest to jeszcze możliwe.

Użytkownik: carly 15.01.2023 18:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Siatki na owady poszły w ruch i mogę zameldować, że pierwsze owady zostały już upolowane:)
Użytkownik: carly 17.01.2023 17:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Kolejne owady padają łupem dzielnych uczestników konkursu, ale na forum cisza, tak więc pora na kilka obiecanych podpowiedzi:)

W tytułach 12 dusiołków znajdziecie nawiązania do tematu konkursu, 3 dusiołki mają więcej niż 1 rodzica, 2 dusiołki mają tego samego rodzica, a jeden z dusiołków osobiście dodałam do katalogu.

Dodatkowo najstarszy z dusiołków powstał około I w. p.n.e., a najmłodszy w XXIw.
Użytkownik: jolekp 17.01.2023 19:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Mógłby ktoś podpowiedzieć 12, 21, 28 lub 30?
Użytkownik: carly 18.01.2023 07:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Mógłby ktoś podpowiedzieć... | jolekp
Rodzica 21 możesz skojarzyć z odkrywczym stwierdzeniem z innego jego dzieła: "Dam pani świetną radę: klin klinem". A tytuł dusiołka jest ujawniony wprost w konkursowym fragmencie:)
Użytkownik: margines 18.01.2023 13:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Rodzica 21 możesz skojarz... | carly
Dzięki, chyba udało się.
Użytkownik: carly 18.01.2023 16:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Mógłby ktoś podpowiedzieć... | jolekp
Co do 12, rodzicielka lubiła się odmładzać i nie chciała rzucić ziemi skąd jej ród:)

28 to ten sam gatunek co 17, a co do 30 to rodzic stworzył również innego, dużo bardziej rozpoznawalnego profesora, którego kariera zakończyła się w wodnej kąpieli.
Użytkownik: margines 19.01.2023 00:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Co do 12, rodzicielka lub... | carly
:P
:D
Padłem!:D
Przy podpowiedzi do tej 30:P

No to „matkę rodu” spod 12 znam. Dzięki.
Użytkownik: margines 21.01.2023 18:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Co do 12, rodzicielka lub... | carly
No to chybione moje z tym spod 30.
Użytkownik: margines 18.01.2023 13:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Na 21 naprowadziła mnie ta podpowiedź, która wg mnie serwuje jasno, co i jak.
I popchnęła mnie do wystartowania w tym podziwianiu owadzich światów.
Użytkownik: minutka 19.01.2023 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Pomóżcie, proszę. Podobno znam rodziców 23. i 29., nic nie kojarzę. Rozpoznałam rodzicielkę 24., ale mnóstwa jej książek jeszcze nie czytałam, w tym tego dusiołka.
Użytkownik: jolekp 19.01.2023 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Pomóżcie, proszę. Podobno... | minutka
24 dzieje się w miejscu, z którego nie da się uciec. Pozostałych nie mam.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 19.01.2023 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: 24 dzieje się w miejscu, ... | jolekp
W dodatku jest to miejsce, do którego owad może się dostać w sposób dla siebie naturalny jedynie wtedy, gdy nie rozpoczęło ono jeszcze swojej właściwej aktywności :-).
Użytkownik: minutka 19.01.2023 21:36 napisał(a):
Odpowiedź na: W dodatku jest to miejsce... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dzięki, utwierdziłaś mnie w wytypowaniu dusiołka, czekam na odpowiedź autorki konkursu.
Użytkownik: minutka 19.01.2023 21:32 napisał(a):
Odpowiedź na: 24 dzieje się w miejscu, ... | jolekp
Dziękuję, wysłałam i czekam na potwierdzenie.
Użytkownik: Raptusiewicz 20.01.2023 06:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Pomóżcie, proszę. Podobno... | minutka
Rodzic 23. to wielka szycha literacka :)
Użytkownik: minutka 20.01.2023 15:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Rodzic 23. to wielka szyc... | Raptusiewicz
Dziękuję, znalazłam :)
Użytkownik: janmamut 22.01.2023 03:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Pomóżcie, proszę. Podobno... | minutka
Rodzic 29., poniekąd...

Napijmy się samogony,
Bośmy przyszli w obce strony!
Czy to z żyta, czy z ziemniaków,
A najlepsza u Drewniaków.

(A pozamataczeniowo: czy ktoś tę przyśpiewkę zna? To podobno z rzeszowskiego czy okolic.)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 22.01.2023 08:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Rodzic 29., poniekąd... ... | janmamut
Genialne, mam rodzica! A teraz do przeszukania kilkanaście wcale nie cienkich woluminów...
Użytkownik: minutka 22.01.2023 12:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Rodzic 29., poniekąd... ... | janmamut
Dzięki :)
Użytkownik: Raptusiewicz 20.01.2023 09:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Może ktoś mógłby pomataczyć 13, 16 albo 26?
Użytkownik: minutka 20.01.2023 15:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Może ktoś mógłby pomatacz... | Raptusiewicz
Mężczyzna, kobieta, diabeł. Przedwieczny, sławny rodzic, inny kultowy utwór o cierpieniach.
Użytkownik: minutka 20.01.2023 15:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Mężczyzna, kobieta, diabe... | minutka
To do 13.
Użytkownik: Raptusiewicz 20.01.2023 15:48 napisał(a):
Odpowiedź na: To do 13. | minutka
Dzięki :)
Użytkownik: carly 20.01.2023 22:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Może ktoś mógłby pomatacz... | Raptusiewicz
Rodzica 16 znasz, najprawdopodobniej poznałeś w tym samym okresie co dusiołka z 4:)
Użytkownik: carly 20.01.2023 21:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Kolejne podpowiedzi dla wszystkich:

14 dusiołków napisano w języku polski, 10 w angielskim, 2 w niemieckim i po jednym w językach: duńskim, łacińskim, rosyjskim i włoskim:)
Użytkownik: margines 21.01.2023 18:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
„Pomożecie”?
Podobno powinienem znać 5, 8 i 16.
Użytkownik: minutka 21.01.2023 19:26 napisał(a):
Odpowiedź na: „Pomożecie”? Podobno pow... | margines
5. To gorzkie myśli bohatera o nierównościach społecznych, utrudniających zdobycie szczęścia. Wczytaj się dokładnie w drugą połowę fragmentu, powinno pomóc. 8. Nasz rodzic ma specyficzny styl pisania, wyróżniający wśród ówczesnych poetów. 16. też nie mam.
Użytkownik: margines 21.01.2023 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: 5. To gorzkie myśli bohat... | minutka
5!
Mam 5!

Toż to… X!
Że też ja tego nie poznałem!
Aż strach!

Dzięki ci wielkie za podpowiedź!
Użytkownik: margines 21.01.2023 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: 5. To gorzkie myśli bohat... | minutka
Tak samo 8!
Dzięki tobie jestem już pewien!:)

Tak myślałem, że te wtręty, określenia pewne coś mi mówią, z czymś mi się kojarzą, że to pewnie X.
Acz dziecięcia nie znam.
Użytkownik: minutka 21.01.2023 20:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak samo 8! Dzięki tobie... | margines
Dziecię znalazłam po przejrzeniu kilku zbiorów, nie we wszystkich jest.
Użytkownik: margines 22.01.2023 20:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziecię znalazłam po prze... | minutka
Tak właśnie myślałem.

Przeczytałem podpowiedź organizatorki, ale… NIC to nie dało.

Może w przyszłym tygodniu zobaczę w… przybytku kultury.
Użytkownik: Raptusiewicz 22.01.2023 05:39 napisał(a):
Odpowiedź na: „Pomożecie”? Podobno pow... | margines
Rodzic 16. jest dość znany w swojej kategorii, choć ta konkretna pozycja mniej; przy czym główna postać fragmentu to niekoniecznie główna postać książki.
Użytkownik: Raptusiewicz 22.01.2023 05:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Ma ktoś może 20.?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 22.01.2023 07:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Ma ktoś może 20.? | Raptusiewicz
Rodzic słynął z wyobrażania sobie rzeczy tak strasznych, że nie dających się wyobrazić, ani tym bardziej opisać :-).
Miał też garść wiernych uczniów, których dzieciątka otaczał opieką wielce troskliwą i odciskającą znaczący ślad, toteż trudno powiedzieć, czyje one właściwie są - a to jest jedno z nich.
Użytkownik: Raptusiewicz 22.01.2023 08:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Rodzic słynął z wyobrażan... | dot59Opiekun BiblioNETki
O, dzięki!
Użytkownik: carly 27.01.2023 07:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Przed nami ostatni konkursowy weekend!

Wszystkie owady zostały zidentyfikowane, choć niektore stawiły zaciekły opór;)

Kilka dodatkowych podpowiedzi (będą czołgi;)):

6. Tfurca po okresie niebytu powstał tym dusiołkiem niczym Fenix (z popiołów)

7. Tatuś działał w tym samym okresie i na tym samym polu co tatuś 30 a duiołek zawarto w zbiorze o tym co dostrzegamy lub nie.

9. Tatusia większość kojarzy ze szklanego ekranu, choć czasami myli go z bratem.

16. Chyba najbardziej znanym dziełem mamusi był ten który stał się podstawą serialu (z którego potem wycięto film:)).

18. Mamusia pisała też o jedzeniu i seksie;)

Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: