Dodany: 01.01.2023 08:13|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Czytatka-remanentka XII 22


Grudzień mi wyszedł dość skromny lekturowo, więc i w remanentce niewiele:

Zima na Majorce (Sand George (właśc. Dudevant Amandine Aurore Lucile Dupin de))
Zmęczyła mnie ta lektura. Zmęczyła, mimo, że lubię kwiecisty styl – bo ten momentami bywa o wiele za bardzo kwiecisty – i lubię dygresje wplatane w bezpośrednią treść wspomnienia czy reportażu, które tutaj są nie tyle dygresjami, ile jak gdyby próbą dodania wagi własnemu pisaniu przez obszerne cytowanie tego, co na dany temat napisali inni; te cytaty i równie rozbudowane wstawki historyczno-polityczne sprawiają, że jak na owe czasy, jest to niezłe źródło wiedzy o Majorce, niebędącej wówczas jeszcze ośrodkiem turystycznym, tylko miejscem, gdzie ludzie z wielkiego świata szukali sielskiej atmosfery i dobroczynnej aury. Ani tego, ani tamtego Sand na wyspie nie znalazła, więc, rozczarowana, wypisała elaborat, przypominający dzisiejsze wpisy zawiedzionych turystów, którym nie odpowiada ani klimat, ani lokalna kuchnia, ani warunki mieszkaniowe wybranej „destynacji”. Pewnie w tym sporo racji było, bo istotnie, jeśli ktoś przyzwyczajony do komfortu musi spać na niewygodnym łóżku i albo w zimnie, albo w wyziewach kopcącego piecyka, a jeszcze do tego pragnie kuchni, do jakiej jest przyzwyczajony, i nie ma szans zjeść niczego, na co ma ochotę, może mu to nieźle obrzydzić wakacje. Ale jak na mój gust, za dużo w tych jej wynurzeniach szowinizmu i pogardy dla wszystkich, którzy nie są tacy, jak ona sama. A i postępowanie właściciela domu – który ze strachu przed gruźlicą nie tylko wypowiedział im najem, ale i zażądał, by lokatorzy, naraziwszy go na niebezpieczeństwo zakażenia, pokryli koszty malowania i zabrali ze sobą (również płacąc za to) używaną przez siebie pościel, ręczniki etc. – w świetle dzisiejszej wiedzy może wydać się nie tyle dowodem skrajnej bezduszności, co zwykłej ostrożności; gruźlica przecież była wówczas praktycznie zawsze wyrokiem śmierci, a ktoś, kto by zamieszkał w pomieszczeniu po prątkującym chorym, korzystając z tych samych sprzętów, mógł był się zarazić znacznie łatwiej, niż na przykład zakonnik posługujący w kolonii trędowatych. Choć, oczywiście, z punktu widzenia Sand i chorego Chopina fakt, że ktoś dla zdrowia tego ostatniego nie chciał ryzykować własnym życiem, musiał być ogromną przykrością.

Falbanki (Siesicka Krystyna)
Potrzebowałam lektury równocześnie lekkiej i ciepłej, czegoś w rodzaju pierwszych tomów „Jeżycjady”. Zamiast wyciągnąć z półki po raz piąty czy szósty „Kwiat kalafiora”, wzięłam powieść z tej samej kategorii, która od jakiegoś czasu dopominała się o przeczytanie. Cienka i dużą czcionką, wydawała się w sam raz na jeden wieczór. I to okazało się najpoważniejszą jej zaletą: możność przeczytania w kilka godzin. Zupełnie natomiast nie umiałam odkryć w niej tej magicznej atmosfery, która urzekła całkiem niemałe grono czytelników. Owszem, jest – tak, jak w „Jeżycjadzie” – dom rodzinny, do którego wracają jak do azylu dwa kolejne pokolenia, a ludzie z zewnątrz ogrzewają się w cieple ich uczuć, w którym się nikogo nie ocenia i nie próbuje sterować jego postępowaniem; jest parę klimatycznych wnętrz i do tego jeszcze kilka miłych kotów (dokładnie dwa miejscowe i trzeci jako gość). Ale o ile u Musierowicz od początku miałam wrażenie, że mam do czynienia z prawdziwymi, żywymi ludźmi, dokładnie takimi, jak ja, którzy się wściekają wtedy, kiedy ja bym się wściekała, płaczą wtedy, kiedy ja bym płakała, przypalają obiad, robią głupstwa, nie wiedzą, w co się ubrać, dokładnie tak jak ja – o tyle tutaj mam raczej poczucie obcowania z postaciami scenicznymi, które w żadnej sytuacji nie zapominają o tym, by zwracać się do siebie pełnym imieniem w wołaczu (słowo honoru, gdyby ktoś z mojej rodziny – i pięćdziesiąt lat temu, i dziś – odezwał się do mnie per „Doroto”, to bym albo nie zareagowała, myśląc, że to nie o mnie chodzi, albo pomyślała, że sobie robi zgrywę. A tu matka do syna „Adamie”, do córek „Adriano” i „Tamaro”, mąż do żony „Zyto”…). Nie, to nie mój klimat.

Jak czytać i po co (Bloom Harold)
Jakie to smutne, kiedy książka, na którą sobie robiłam wielkie nadzieje, zupełnie do mnie nie trafia! I nie wiem, dlaczego. Zachęca do czytania. Przedstawia utwory zdaniem autora warte zainteresowania (co prawda między tymi, które znam, moich ulubionych akurat niewiele, a z tych, których nie znam, nie ciągnie mnie do żadnego, ale w sumie przecież nie tyle dobór jest istotny, ile sposób, w jaki są opisane). Podpowiada, co mogą czytelnikowi dać. A ja czytam, czytam… i nic. Nie umiem się wciągnąć, zupełnie jakbym miała do czynienia z powieścią o wyścigach konnych albo z rozprawą o ruchu elektronów. Nie jest nawet napisana szczególnie trudnym językiem; znacznie trudniej czytało mi się – choćby dlatego, że w oryginale – „On Rereading” Meyer-Spacks, ale jakąż z tamtej miałam satysfakcję, a jak zupełnie letnie wrażenia z tej! Nie wystawiam oceny, bo byłaby albo naciągnięta wbrew moim odczuciom, albo niesprawiedliwa.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 700
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 20
Użytkownik: fugare 01.01.2023 12:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień mi wyszedł dość ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Imię bez zdrobnienia i w "Wołaczu" stosowane było w moim domu dla podkreślenia konieczności natychmiastowego stawienia się "przed oblicze" i nie oznaczało nigdy niczego przyjemnego. :)
Użytkownik: Margiela 01.01.2023 13:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Imię bez zdrobnienia i w ... | fugare
Potwierdzam takie konotacje pełnych imion w wołaczu! Mnie dodatkowo kojarzą się nieodmiennie z Tomkiem Sawyerem, dla którego była to najzwyczajniej zapowiedź bicia. Stąd też, gdy w moim domu ktoś się zapomni i zastosuje taki zwrot, ja odruchowo reaguję zdaniem "Tomaszu Sawyer, zdejmuj spodnie";)
I proszę, taki niby drobiazg na temat książki, a już jest jasne, co to za atmosfera i że więcej tego nie przeczytam, bo czytałam, owszem, w czasach zamierzchłych i pozostało mi tylko mgliste wrażenie staromodnej, przykurzonej zaciszności. Istniało zatem jakieś prawdopodobieństwo, że sięgnę znowu, właśnie w poszukiwaniu tego klimatu. Już wiem, że nie:)
Szczęśliwego czytelniczego roku nam wszystkim!
Użytkownik: jolekp 01.01.2023 13:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Potwierdzam takie konotac... | Margiela
To ja chyba jestem jakaś przedpotopowa, bo często mówię do rodziny i znajomych w wołaczu, nie mając wcale zamiaru ich bić ani strofować. Do takiego Lutka to właściwie nigdy nie zwracam się inaczej niż jego pełnym imieniem w wołaczu. Ale on chyba też jest dziwny, bo nie lubi, żeby mu imię zdrabniać.
Użytkownik: Margiela 02.01.2023 13:44 napisał(a):
Odpowiedź na: To ja chyba jestem jakaś ... | jolekp
Nienienie, u mnie to jest tak: wołacze jak najbardziej, uwielbiam je, zwracając się do zaprzyjaźnionej Małgorzaty, zawsze powiem "Gosiu", nigdy "Gosia". Ale właśnie, Gosiu, nie Małgorzato;)
Użytkownik: fugare 01.01.2023 14:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Potwierdzam takie konotac... | Margiela
Odwzajemniam! :)
A odbiegając od trochę staromodnej formy imienia w pełnym brzmieniu użytego w kontaktach rodzinnych, to samo zastosowanie końcówki np. -u lub -o zasługuje na podkreślenie poprawności jezykowej, bo coraz częściej słychać - Witaj Kasia! Co u ciebie Magda! zamiast prawidłowej formy: Kasiu, Magdo.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 01.01.2023 14:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Odwzajemniam! :) A odbie... | fugare
Nieużywanie wołacza chyba nie jest takiej nowej daty, bo ze swoich lat szkolnych, czyli 60.-70., pamiętam, że jedynie poloniści nas napominali, abyśmy się nim posługiwali, a powszechnie i tak wszyscy wołali "Cześć, Dorka", "Wojtek, odrobiłeś matmę?". Ale nie dam sobie głowy uciąć, że tak było w całej Polsce - może w dużych miastach, tam, gdzie było więcej inteligencji w drugim czy trzecim pokoleniu, ten obyczaj trwał, a ja wychowywałam się trochę na wsi, trochę w mieście, w dzielnicy zamieszkałej przez osoby pochodzenia proletariackiego, więc poprawnej polszczyzny uczyłam się raczej ze szkoły i z książek.
Użytkownik: lutek01 01.01.2023 15:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Nieużywanie wołacza chyba... | dot59Opiekun BiblioNETki
A ja się wychowałem w latach 90. W szkole podstawowej raczej zwracano uwagę na poprawność (skutecznie oduczono nas wszelkich "przyszłeś" i "przeczkole", i to do tego stopnia, że do dziś się spinam jak to słyszę), ale akurat o wołacze nie walczono. Trochę szkoda, ja je lubię, choć przyznaję, nie zawsze używam. Myślę, że to zależy od imienia. Zdrobnienia jakoś łatwiej się wołaczowi poddają: Kasiu, Aniu, Misiu, Michałku, pełne formy nabierają bardzo formalnego tonu: Katarzyno, Anno, Michale.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 01.01.2023 14:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Imię bez zdrobnienia i w ... | fugare
A u mnie w ogóle nie używano imion niezdrobnionych, ani chyba w żadnym spokrewnionym czy zaprzyjaźnionym domu. Jeśli już, to raczej nie używano ich wcale, niż w pełnej formie; moi dziadkowie z kieleckiego mówili do siebie nawzajem per "ojciec" i "matka", do dzieci "córuchno" i "synku", do nas "wnusiu" (dziadkowi zdarzało się "wnuczko/wnuczku", jeśli sprawa była szczególnej wagi). Co ciekawe, zdrobniałe imiona męskie w mianowniku brzmiały tam tak samo, jak w wołaczu ("Stachu poszedł...", "Jasiu przyjedzie...").
Użytkownik: jolekp 01.01.2023 16:17 napisał(a):
Odpowiedź na: A u mnie w ogóle nie używ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Miałam taką znajomą na studiach, która uważała, że się na nią gniewam, jeśli nie zdrobniłam jej imienia:)
Użytkownik: Losice 02.01.2023 15:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Miałam taką znajomą na st... | jolekp
A u mnie jest odwrotnie niż w przypadku większości imion.

Jacek, nie ma zdrobnienia, które byłoby powszechnie używane - w szkole podstawowej moja polonistka, która "zamęczała" nas poleceniem pisania coraz to nowych wypracowań, zwracała się czasami do mnie mówiąc: "Jacusiu, to wypracowanie nie jest tak dobre jak twoje ostatnie" - ale było to typowe użycie "przedszkolnego" zdrobnienia w sytuacji uczeń/mistrz.

Może dlatego użycie w wołaczu formy "Jacku" odbieram, jako miłe wyróżnienie (bez jakiejkolwiek dozy oficjalności, nie mówiąc o śladach niezadowolenia lub nagany).
W latach szkolno-studenckich słowo "Jacku" w ustach mojej koleżanki, kryło w sobie pewien element "tajemniczości", z lekką sugestią, że może nie jest użyte tak przypadkowo, jak błędne "Jacek".

Użytkownik: fugare 03.01.2023 12:24 napisał(a):
Odpowiedź na: A u mnie jest odwrotnie n... | Losice
Zwróciłeś uwagę na sedno sprawy, czyli różne z pozoru drobne różnice, które wpływają na to, jak użyta forma imienia może zostać odebrana przez adresata komunikatu. W zasadzie jest to podsumowanie wszystkich wypowiedzi na ten temat. Zgadamy się z tym, że imię użyte w pełnym brzmieniu jest formą bardziej oficjalną i z reguły w rodzinach, czy kontaktach towarzyskich stosowaną rzadko, chyba że ma być np. rodzajem żartu, czy pastiszu jakiejś sytuacji. Gdybym zaczęła zwracać się do męża słowami - Grzegorzu, podaj mi parasol! - to mógłby to tak potraktować, bo brzmi jak prośba skierowana do kamerdynera. Z kolei zdrobnienie jego imienia, podobnie jak Twojego, jest już bardzo familiarne i np. w oficjalnych kontaktach raczej nie bywa stosowane. W innych sytuacjach, gdy z reguły, jak w moim rodzinnym domu, zwracano się formą zdrobniałą, a nagle użyto oficjalnej, zwiastowało to ochłodzenie atmosfery i nadciągające konsekwencje jakichś moich przewinień. Również dzisiaj, gdyby np. zwierzchnik zwracał się do mnie zazwyczaj per Pani Joasiu, a nagle zaczął mówić Pani Joanno, to uznałabym, tak jak koleżanka jolekp, że się na mnie pogniewał. Forma wołacza ze zdrobnieniem, czy bez, brzmi z reguły bardziej przyjaźnie i elegancko, pod warunkiem, że zastosowana prawidłowo i odpowiednio do sytuacji, bo z kolei zwracanie się do nieznanej osoby w ten sposób, tylko dlatego, ze poznaliśmy jej imię z wywieszki na drzwiach woła o pomstę do nieba! :)
Użytkownik: lutek01 03.01.2023 13:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Zwróciłeś uwagę na sedno ... | fugare
Do ostatniego zdania Twojej wypowiedzi: dlatego tak bardzo irytują mnie osoby dzwoniące do mnie z różnych instytucji (bank, różni sprzedawcy i naganiacze), zwracający się do mnie per panie Piotrze. Wiem, że to chwyt marketingowy mający na celu zmniejszenie dystansu między tym, kto chce sprzedać i tym, kto ma kupić, ale ja tego bardzo nie lubię i od razu taka osoba traci punkty, nieświadomie prowokując koniec rozmowy z mojej strony.
Użytkownik: fugare 03.01.2023 13:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Do ostatniego zdania Twoj... | lutek01
Napisałam o tym, bo doświadczam tego w podobny sposób i o ile na bon ton nie jestem jakoś szczególnie uwrażliwiona, akurat to zjawisko też budzi moją irytację.
Użytkownik: ewa1207 03.01.2023 14:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Do ostatniego zdania Twoj... | lutek01
Ale przynajmniej imię jest w wołaczu :)
Czy nie jest tak, że tylko do osób, do których mówi się na ty, można użyć imienia w mianowniku. Zwracając się do kogoś na pan, pani zawsze imię dodajemy w wołaczu, co nie znaczy, że poprawnie (np. często słyszane pani Sylwiu). Dawnej się zdarzało panie Jurek, ale teraz to zupełnie trąci myszką.
Użytkownik: fugare 03.01.2023 14:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale przynajmniej imię jes... | ewa1207
No i bez zdrobnienia! :)
Byłam świadkiem takiej scenki, kiedy pewna starsza Pani przywoływała stojącego po drugiej stronie ulicy starszego Pana, do zatrzymanej przez siebie taksówki. Krzyczała na całe gardło: Edzinku! Edzinku! To był uroczy "wołacz" i w dodatku prawidłowy!
Użytkownik: ewa1207 03.01.2023 14:36 napisał(a):
Odpowiedź na: No i bez zdrobnienia! :) ... | fugare
Wyobraźnia od razu podpowiada, jak zżyci i serdeczni wobec siebie muszą być ci dwoje. I to dzięki wołaczowi właśnie, bo Edzinek! Edzinek! nie budziłby już tej samej refleksji.
Użytkownik: lutek01 27.01.2023 02:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale przynajmniej imię jes... | ewa1207
Pani Sylwiu brzmi co najmniej tak samo głupio jak temu misiu. Tak mi się skojarzyło.
Użytkownik: misiak297 01.01.2023 13:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień mi wyszedł dość ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Cieszę się, że przeczytałaś "Falbanki", choć przyznam, że spodziewałem się wyższej oceny:) Aż zerknąłem do swojej recenzji.

Moje pierwsze wrażenie po latach było takie: o ile otwartość Borejków u Musierowicz wmawia mi tylko narrator, to sądzę, że w domu Róży Firlej naprawdę bym się odnalazł i ta gościnność to nie są słowa rzucane na wiatr przez narratora. Bliscy mi ci ludzie. I wierzę w siłę tej rodziny, choć przecież nie są wolni od konfliktów. Przy czym bardzo mnie ujęło to, że przyznali się do tego, że zawalili sprawę jako rodzina, jeśli chodzi o Jonasza. Musierowicz stworzyła bardzo wyraziste postacie, natomiast mam wrażenie, że Siesicka potrafiła zajrzeć głębiej do serc swoich bohaterów. Czasami to jest kwestia tylko jednej mocnej sceny - pamiętam na przykład, że bardzo poruszył mnie opis Róży w żałobie.

Będę musiał chyba niedługo wrócić do "Falbanek":)
Użytkownik: Rbit 03.01.2023 17:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Grudzień mi wyszedł dość ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Blooma właśnie czytam. Coś rzeczywiście jest w suchym, akademickim stylu takiego, co nie pozwala się wciągnąć. Rozdział o wierszach zupełnie był dla mnie obojętny, niczym nie zainteresował. Ale z opowiadaniami i powieściami jest już lepiej.
Co prawda tytuł jest mylący. Nie tyle "jak czytać i po co", ale winien brzmieć "jak ja czytam i po co". Różnica niewielka, ale istotna. Niekoniecznie chciałbym iść w lekturze śladami Blooma.
Niemniej zainteresował mnie bardzo i zachęcił do lektury Horla: Nowela (Maupassant Guy de), Morze Karaluchów (Landolfi Tommaso) czy Trudno o dobrego człowieka (O'Connor Flannery)

Lektura Blooma ma bardziej wartość informacyjną niż estetyczną. Może pisząc ją, miał na myśli swoich studentów? Albo typowego amerykańskiego czytelnika?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.01.2023 18:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Blooma właśnie czytam. Co... | Rbit
Myślę, że przede wszystkim studentów, bo typowy amerykański czytelnik to chyba tak mocno w klasyce nie siedzi...
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: