Dodany: 16.11.2022 12:53|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Taniec wokół cudzego życia


Pogo. Nie, nie chodzi o ten zwariowany taniec o dziwnym rytmie, pełen nieprzewidywalnych, chaotycznych ewolucji, któremu oddają się stłoczeni pod estradą młodzi słuchacze koncertów punkowych i metalowych, taniec, w który tancerz angażuje się całym sobą, w którym odczuwa swoje i cudze emocje. Chociaż… czy na pewno?

Rytm jest, bo za każdym razem „domofony, schody, piętra, windy, dzwonki do mieszkań (…). Pisanie. Przybijanie pieczątek. (…) Ludzie, setki ludzi, twarze, twarze, twarze. Powroty na stację, tankowanie” [1].
Chaotyczność i nieprzewidywalność jest także, bez wątpienia. Raz trzeba pląsać po oblodzonym chodniku „z pięćdziesiątą czy setną (…) wysoko postawioną alkoholiczką”[2], raz klęczeć „obok siebie na mokrej ziemi”[3], to znów nieść „sto dwadzieścia kilo człowieka”[4]. Taka sama sekwencja działań – „En-zet-ka. Dwieście dżuli, trzysta dżuli, adrenalina, amiodaron, rurka intubacyjna o średnicy siedmiu milimetrów”[5] – może się skończyć „otwarciem oczu i pytaniem: »Co panowie tu robią?«”[6] albo martwą ciszą, którą trzeba samemu przerwać powiedzeniem: „Wyrazy współczucia”[7].
Zaangażowanie całym sobą jest, bo inaczej się nie da. Potrzebne są narządy wzroku, słuchu, mowy, potrzebne „silne, sprawne ręce”[8], mocne nogi i kręgosłup, i stale pracujący mózg, który podpowie, że teraz trzeba sprawdzić to, dotknąć tego, wyciągnąć z torby tamto, wbić igłę tam, włożyć rurkę ówdzie. Albo, że nie trzeba już nic.
Cudze emocje leją się potokami ze wszystkich stron. „Niech pan go ratuje! To taki dobry człowiek”[9], i „Dzięki, mordo! Zajebiście”[10], i „Daj pan spokój z takim życiem, co już się w nim nażyłem”[11], i „Ja na was złożę skargę, kurwy”[12]. Własne trzeba trzymać na wodzy, „łapać za twarz ten chaos (…), być spokojnym spokojem profesjonalisty, który, świadomy wyzwań, jest do nich przygotowany”[13], udawać, „że wcale nie chce nam się płakać”[14], że „nieszczęścia odbijają się od mojej tektury. (…) Jestem kartonową figurą”[15].

Pogo. Pogotowie. Czyli, fachowo mówiąc, system ratownictwa medycznego. „Rycerze w mercedesie sprinterze”[16], pędzący przez miasto na wezwanie dyspozytora, żeby „opaską zaciskać krwawiącą tętnicę. (…) Uciskać klatkę piersiową, defibrylować, wkładać dren do jamy opłucnej. (…) Otwierać ampułki i wstrzykiwać do naczyń życie. (…) Sprawiać, że przestaje boleć”[17], ale także i po to, żeby „zebrać z grochowskiej ulicy kolejnego kloszarda”, który czasem „w ogóle nie jest pacjentem, tylko zasnął”[18], albo wysłuchać samotnej wiekowej pani, która chciałaby kogoś zainteresować „tym, co naprawdę jej w życiu doskwiera, czyli bolącymi kolanami i wysokim ciśnieniem”, a „wstydzi się powiedzieć, że ulżyć to możemy tak ogólnie, w istnieniu”[19], wysłuchując jej opowieści. Praca, która przez kilka lat potrafi człowieka wyczerpać fizycznie i emocjonalnie do tego stopnia, że szwankują „dusze, serca, kręgosłupy moralne, mózgi i ciała”[20].

Praca opisana nie przez reportera, kręcącego się po stacji – bo w karetce z zespołem by się nie zmieścił, a i zachowanie tajemnicy zawodowej byłoby wtedy problematyczne – i zagadującego personel w chwilach wytchnienia, lecz przez jednego z „rycerzy”, władającego piórem równie sprawnie, jak wenflonem i defibrylatorem. Na tekst autorstwa czynnego zawodowo lekarza, posługującego się tak dobrą polszczyzną i tak kapitalnym stylem, trafiłam wcześniej tylko raz w życiu (dokładnie rzecz biorąc, trzy razy, bo tyle książek dany autor napisał), ale tamten był kierownikiem kliniki; to stanowisko, na którym, przynajmniej w dyscyplinach niezabiegowych, częściej pracuje się koncepcyjnie – zbiera dane, analizuje, przekazuje wiedzę – i organizuje się pracę innych, niż samemu działa na pierwszej linii, więc łatwiej doskonalić umiejętności językowe. A tu pisze człowiek, który tkwi w tych frontowych zmaganiach po uszy. Pisze tak, że samą poprawnością językową spokojnie może zakasować niejednego zawodowego pisarza, absolwenta polonistyki (publiczne wymienianie nazwisk sobie daruję). Pisze z taką wyrazistością i taką mocą, że ciarki po plecach przebiegają. To prawda, bywa drastycznie, nawet niesmacznie, bo i taka jest materia, którą opisuje; ale każdy szokujący obraz, każdy wulgaryzm i kolokwializm ma tu swoje miejsce, nic nie wydaje się zbędne, przesadzone, podkręcone tylko dla zrobienia wrażenia. Dawno nie czytałam książki tak poruszającej i jednocześnie tak dobrze napisanej, choć wśród moich lektur obracających się wokół tematyki medycznej było naprawdę sporo dobrych i bardzo dobrych.

[1] Jakub Sieczko, „Pogo”, wyd. Dowody na Istnienie, 2022, s. 18-19.
[2] Tamże, s. 74.
[3] Tamże, s. 106.
[4] Tamże, s. 107.
[5] Tamże, s. 31.
[6] Tamże, s. 33.
[7] Tamże, s. 14.
[8] Tamże, s. 59.
[9] Tamże, s. 29.
[10] Tamże, s. 56.
[11] Tamże, s. 64.
[12] Tamże, s. 74.
[13] Tamże, s. 24.
[14] Tamże, s. 117.
[15] Tamże, s. 96.
[16] Tamże, s. 28.
[17] Tamże, s. 24.
[18] Tamże, s. 48.
[19] Tamże, s. 65.
[20] Tamże, s. 110.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 531
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: jolekp 28.09.2023 21:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Pogo. Nie, nie chodzi o t... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot, a zdradzisz kim jest ten drugi lekarz z dobrym stylem literackim?:)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 28.09.2023 22:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Dot, a zdradzisz kim jest... | jolekp
Oczywiście: Szczeklik Andrzej .
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: